ROZMOWA. Mówić prawdę zamiast prostować historię
ROZMOWA. Mówić prawdę zamiast prostować historię
Z Edwardem Balawejderem rozmawia Marek Nawratowicz
Marek Nawratowicz: Podkreśla się teraz, że to Niemcy, naziści są odpowiedzialni za Zagładę. Zmienia się muzea, ich nazwy…
Edward Balawejder: Byłem 16 lat dyrektorem Państwowego Muzeum na Majdanku i nie przydarzyła mi się nigdy taka sytuacja, która ma dziś miejsce. Nie umiem znaleźć powodów, dlaczego pojawiają się tego typu informacje na temat sprawców. Opracowań naukowych jest coraz więcej, dokumentów świadczących o sprawcach, zarówno w języku polskim, jak i w innych językach. Muzeum ma wyjątkowe zasługi w działalności naukowej, dokumentowaniu tego, co tu się działo, mamy wyraźne i klarowne dowody, kto był sprawcą.
Co właściwie da zmiana nazwy Muzeum na Majdanku?
Nowe nazwy muzeów niczego nie zmienią. Jest w Lublinie „Muzeum-Miejsce pamięci”. Wystarczy odwiedzić wystawy albo prześledzić opracowania naukowe poświęcone historii obozu, żeby wiedzieć: kto był sprawcą. Pytam, czy nazwa „Muzeum-Miejsce pamięci, Państwowe Muzeum na Majdanku, Muzeum Martyrologii” to mało? Po co pisać w nazwie Muzeum „niemiecki, nazistowski obóz”? Ten pomysł wojewody i szefa telewizji niczego nie zmieni. Trzeba zmienić mentalność ludzi i mówić prawdę, a nie poprzez zmianę nazwy placówki prostować drogi historyczne. Takie jest moje zdanie, ale ja jestem tylko zwykłym obywatelem, chociaż mającym drobne zasługi w dokumentowaniu pamięci.
A czy był pan zaskoczony reakcją Izraela i Stanów Zjednoczonych na wprowadzenie zmian przez polski rząd w ustawie o Instytucie Pamięci Narodowej?
Izrael ma rację. Jeśli nasza pamięć historyczna będzie zmierzała kierunku wymazywania ciemnych stron – że nikt nie prześladował Żydów, nie mordował Żydów, nie wykorzystywał ich nieszczęścia – jest po prostu karygodne. Ta sytuacja aktywizuje jeszcze bardziej osoby, które chcą upubliczniać swoje badania naukowe, wskazywać na dokumenty i mówić o tym, jak było naprawdę. Obecnie mówi się głośniej na Zagłady w poszczególnych miejscowościach. Historia ta jest coraz lepiej udokumentowana. Myślę, że to wszystko spowodowała ta nieszczęsna ustawa o nowelizacji IPN. W prostowaniu tych ścieżek nie pomoże wybudowanie najpiękniejszego Muzeum Ulmów w Markowej. Nie pomoże, bo dokumenty i pamięć ludzka ludzi jeszcze żyjących temu przeczy. Było wielu odważnych Polaków którzy oddali życie w imię ratowania Żydów, ale także było bardzo wielu Polaków, prześladujących i mordujących Żydów w okresie wojny. Na litość boską, dlaczego nie mówić prawdy?
Obecne, chłodne stosunki między Polską a Izraelem mogą mieć wpływ na współpracę np. między Muzeum na Majdanku a Yad Vashem?
Znając mojego następcę, Tomasza Kranza, nie przypuszczam, aby ostatnie wydarzenia miały negatywny wpływ na współpracę. Jego wieloletnia praca organizacyjna i naukowa oraz późniejszy awans na dyrektora placówki świadczą o tym, że potrafi rozsądnie zarządzać. Czytałem, że w Yad Vashem nie popierają pomysłu zmiany nazwy muzeum. To najlepszy dowód, że nie ma zarzutów do naszej pracy w Lublinie.
Jakie były relacje polsko-izraelskie w latach, kiedy pełnił pan funkcję dyrektora muzeum?
Pozytywne. Miałem tam wielu przyjaciół, bywałem tam kilkakrotnie. Z byłym ambasadorem Izraela w Polsce, Szewachem Weissem, miałem wyjątkowo dobre relacje. Nie dyskutowaliśmy o tym, kto wybudował obóz na Majdanku. To było oczywiste, po prostu współpracowaliśmy. Pracownicy Muzeum na Majdanku – m.in. niezastąpiony śp. Robert Kuwałek – pomagali pracownikom Yad Vashem w zbieraniu na Lubelszczyźnie dokumentów z okresu okupacji. Robert jeździł bardzo aktywnie z przedstawicielami YadVashem po miejscach związanych z Zagładą w Polsce ą, nie tylko po Ziemi Lubelskiej, ale po całej Polsce. Wspólnie szukali materiałów do Muzeum Holocaustu. Te relacje były dobre i tak też je zapamiętałem.Czasem były jakieś nieporozumienia. To wynikało z przeświadczenia Żydów, nie tylko mieszkających w Izraelu, ale w ogóle środowiska żydowskiego, o szczególnym ich losie w okresie okupacji, najtragiczniejszym spośród wszystkich narodowości. Ich Czasem się zdarzało, że my Polacy mieliśmy na Majdanku jakieś spotkanie środowisk katolickich, protestantów czy jakieś spotkanie ekumeniczne i nagle zjawiali się w tej przestrzeni Żydzi. Dla nich nie było istotne, że trwało w tym czasie jakieś nasze wydarzenie czy impreza. Przychodziła grupa Żydów i zawłaszczała całą przestrzeń. Próba uzgodnień i ustaleń, tj. ustawienia relacji czasowych nie zawsze była możliwa. Czasem trzeba było ustąpić, mimo iż racja była po naszej stronie.
Mógłby pan opowiedzieć o jakimś przykładzie?
Kiedyś otrzymałem propozycję od Teatru Muzycznego, żeby zorganizować na Majdanku widowisko muzyczne Jesus Christ Superstar. Zgodziłem się , tym bardziej, że miałem za sobą na Majdanku bardzo wiele ekumenicznych, międzyreligijnych wydarzeń, chociażby te współorganizowane z arcybiskupem Józefem Życińskim. Wydawało mi się, że Majdanek to jest już przestrzeń wyłączona z religijnych emocjonalnych sporów,. więc dlaczego by nie zrobić takiego widowiska? W tej szczególnej przestrzeni, innej niż scena teatralna, przesłanie mogło nabrać głębszego znaczenia. Oczywiście Żydzi z całego świata zgłaszali sprzeciw. Zrobiła się z tego wielka afera. Tłumaczyłem się długo w telewizji i innych środkach masowego przekazu. Zabrała również głos znana, nieżyjąca już włoska dziennikarka, Oriana Fallaci. Bardzo ostro skrytykowała mnie za nieodpowiedzialność, za pomysł zorganizowania takiego widowiska na Majdanku, gdzie ginęli Żydzi. Słychać było oburzenie: „jaki Chrystus?!”. To było przerażające. Poparł mnie, wyjątkowo dla mnie życzliwy, ówczesny wiceminister kultury śp. Tomasz Merta. Odwołaliśmy widowisko, choć środowisko artystów lubelskich było przychylne inicjatywie. Jednak wspominam to jako swoją klęskę, wydawało mi się, że na Majdank jest już przygotowany do ekumenicznych wyzwań. Okazało się, że ten pomysł wystawienia musicalu zadziałał wyjątkowo negatywnie. Wywołał bardzo dużo złych emocji.
Może gdyby treść musicalu miała jakikolwiek związek z Zagładą reakcje byłyby inne albo nie byłoby tych negatywnych?
Nie był to mój pomysł, spektakl chcieli pokazać artyści, a proponując wystawienie musicalu, z pewnością znali historię obozu na Majdanku.
A jakie były reakcje na ekspozycję? Jak reagowały grupy z Polski, z Izraela, ze Stanów Zjednoczonych.
Grupy z Izraela zwiedzają muzeum bez naszych przewodników. Próbowałem to zmienić, i proponowałem Iraelczykom spotkania z polskim przewodnikiem czy byłymi więźniami. Zwykle jednak odmawiali. Natomiast nie pamiętam, żeby grupy polskie czy innych narodowości oprowadzane przez naszych przewodników reagowały negatywnie na ekspozycję. Nie mieliśmy takich sygnałów. Wystawa jest dość klarowna, czytelna. Wyraźnie pokazuje wszystko co najistotniejsze od początku działalności obozu do chwili jego wyzwolenia.
Obraz artystyczny przecież niesamowicie na nas wpływa.
Obraz o czymś mówi, mobilizuje do jakiegoś przeżywania. Natomiast prostym człowiekiem obraz artystyczny może wstrząsnąć jeszcze bardziej niż ekspozycja. Co on widzi? Widzi krematorium, czyta ilu Żydów zginęło, widzi zdjęcia byłych więźniów. Myślę, że i działalność artystyczna i wystawa dokumentalna, która jest podstawą działalności każdego muzeum w równym stopniu oddziałują na zwiedzających. Naszą rozmowę o tym, jak wyglądał Majdanek powinniśmy zacząć od wystawy dokumentalnej. To ona pokazuje tę rzeczywistość.
Ma Pan osobiste wspomnienia z tym związane. Co prawda samej wojny pan nie doświadczył, bo urodził się pan w 1942 roku, miał pan trzy lata, kiedy wojna się skończyła.
Urodziłem się w Markowej, wsi, o której jest teraz bardzo głośno w Polsce i na świecie. O wszystkim, co tam się wydarzyło wiedziałem od mojego ojca. W 1944 roku, gdy miałem dwa lata, zmarła moja mama i została pochowana w sąsiedztwie grobu Ulmów. Chodziłem na grób mamy i na grób Ulmów, wówczas jeszcze nie rozumiejąc, dlaczego ojciec mnie na ten grób prowadził. Kiedy byłem uczniem liceum ogólnokształcącego w Łańcucie, raczej nie poruszało się tych tematów. Po maturze podjąłem studia historyczne na UMCS. Byliśmy młodymi studentami, którzy co nieco wiedzieli z domu rodzinnego, , co działo się w okresie okupacji, a co po niej. Profesor Zygmunt Mańkowski wyjątkowo odważnie z nami na ten temat rozmawiał.
A wcześniej, przed 1992 rokiem, przed objęciem stanowiska dyrektora miał pan styczność z tematem Zagłady, z upamiętnieniem historii II wojny światowej, w swoich pracy zawodowej?
Po skończeniu studiów historycznych zacząłem pracować w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej, i wygłaszałem różnego rodzaju odczyty. Organizowałem spotkania z byłymi więźniami, nie tylko obozu na Majdanku, ale także i obozu w Oświęcimiu. Bardzo wielu wybitnych historyków Państwowego Muzeum w Oświęcimiu przyjeżdżało do Lublina, m.in. Stanisław Marusarz , dziennikarz „Polityki” Marian Turski, o którym było bardzo głośno. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że był więźniem Oświęcimia. Dopiero później, okazało się że ma bardzo tragiczną przeszłość. I takich osób, które odkrywały się w czasie tych spotkań było wiele.
Wspomniał pan o rodzinie Ulmów. Jako dziecko zetknął się pan po raz pierwszy z tym zagadnieniem.
Bardzo długo nie mówiło się w Markowej na ten temat oficjalnie. Ojciec niechętnie też wracał do tego tematu. Docierały do nas sygnały o Żydach mieszkających w Markowej. Żydów mieszkało sporo w samej Markowej i sąsiadujących miejscowościach: Łańcucie, Przeworsku, Sieteszy, Husowie, Albigowej. I o bohaterstwie rodziny Ulmów mówiło się coraz częściej i coraz głośniej. Bardzo dobrze, że Markowiacy pracujący w Instytucie Pamięci Narodowej w Rzeszowie albo Krakowie zajęli się tą całą sprawą i doszło do utworzenia tego pięknego muzeum, które jest wymownym dowodem na to, że Polacy poświęcali życie, ratując Żydów. Taką rodziną byli Ulmowie.
Jako że pamięć o Zagładzie jest szczególnym rodzajem pamięci, to chciałem zapytać, co pan sądzi o upamiętnieniu Zagłady poprzez sztukę? Gdy był pan dyrektorem Muzeum na Majdanku miały miejsce takie wydarzenia jak Triennale Sztuki, współpraca z Teatrem Wizji i Ruchu, projekt Shrine Tadeusza Mysłowskiego, działania Leszka Mądzika lub wieczory poetyckie. Pamięć o Shoah jest szczególnym rodzajem pamięci, co pan sądzi o upamiętnianie Zagłady poprzez sztukę?
Bardzo się cieszę, że pan o to pyta. Jestem przekonany, że to wszystko, o czym pan wspomniał bardziej przemawia do odbiorcy niż tylko słowo lub sam dokument. Do czasu kiedy ta działalność związana z upowszechnianiem sztuki na Majdanku nie była obecna, zwiedzający najczęściej spotykali się tylko z przewodnikiem, z wystawą dokumentalną, na podstawie której dowiadywano się o dziejach obozu i losach więźniów. Dzięki wrażliwości szerszej grupy osób, udało się skupić wokół muzeum bardzo wielu wybitnych twórców. Poprzez sztukę, poezję, teatr, plastykę, poprzez muzykę łatwiej, głębiej można było wypowiadać się o problematyce okupacji, ludzkiego nieszczęścia, ludzkich losów. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że tak wielu artystów plastyków z całego świata, od Japonii po Amerykę, uczestniczyło w Triennale, i to że z Tadeuszem Mysłowskim udało się zrobić rewelacyjną ekspozycję, Świątynię Pokoju – Shrine, miejsce w którym wyjątkowo głęboko przeżywa się czasy okupacji i losy więźniów. Leszek Mądzik otrzymał do wyłącznej dyspozycji przestrzeń – barak, w którym prezentował spektakle. Jest zrobiona przez Teatr NN bardzo interesująca wystawa Elementarz, pokazująca losy dziecka w obozie koncentracyjnym. Również na Majdanku odbywały się różnego rodzaju koncerty. Nieżyjący już Jurek Leszczyński organizował spektakle Teatru Wizji i Ruchu. Koncertowały orkiestry filharmoniczne, orkiestry strażackie. Odbywały się piękne widowiska artystyczne organizowane przez artystów lubelskich. Na Majdanku występowała Federacja Bardów, śpiewała Danuta Damięcka-Natanek, Gołda Tencer miała swój koncert. Było mnóstwo spotkań poetyckich z osobami piszącymi wiersze poświęcone okupacji.
Czy ta działalność kulturalna Muzeum, upamiętnienie poprzez sztukę, czy to jedyne co wyróżniało Majdanek wśród innych muzeów w Polsce? I jak to wyglądało za Zachodzie, bo przecież miał pan kontakt z muzeami w innych krajach?
Chociaż zwiedziłem wszystkie poświęcone Zagładzie muzea europejskie oraz Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie czy Yad Vashem w Jerozolimie, nie mam możliwości porównywania ich z naszym muzeum. Bardzo wiele podobnych rzeczy odbywało się w innych muzeach.Te artystyczne formy działalnościbyły bardziej popularne i częściej prezentowane na Majdanku niż w innych muzeach. Ale wystawy czy koncerty muzyki poważnej odbywały się także i w innych muzeach. Kiedyś zrobiliśmy wspólny koncert na Majdanku, wspólnie finansowany przez Państwowe Muzeum na Majdanku, Muzeum w Waszyngtonie i Muzeum w Jerozolimie. Nie dostałem zaproszenia na podobne przedsięwzięcie do Waszyngtonu czy Jerozolimy. To taki pojedynczy przykład, ale dość dobrze świadczący o tym, że u nas częściej niż w innych muzeach miała miejsce projekty związane ze sztuką.
Jak byli więźniowie patrzyli na upamiętnienie ich losów w taki sposób, a jak na to reagowali pana przełożeni?
Wyjątkowo życzliwie, wspierali to, przeżywali i w tym uczestniczyli. Zawsze przychodziły bardzo liczne grupy byłych więźniów. Chociaż to dość odległe czasy, więc jeszcze sporo więźniów żyło. Czasem zdarzało mi się na różnego rodzaju spotkaniach muzealników zajmujących się tematem martyrologii bronić swojego punktu widzenia. Zarzucano mi, że zaniedbuję działalność naukową Muzeum, chociaż równocześnie ją prowadziłem. Wystarczy prześledzić dokumentację naukową z tamtego okresu, jak dużo było prac, badań naukowych i publikacji. Ekspozycje są wyjątkowo ważnym i pewnie najistotniejszym dokumentem. Majdanek był miejscem, gdzie właściwie jedyną odpowiedzią na kwestię ludzkiego życia był dymiący komin krematorium. Ktokolwiek odwiedzający to miejsce widział na wystawie tylko ten komin. Ale jeśli o tym dymiącym kominie krematorium mówi poezja, językiem teatru mówi o nim Leszek Mądzik czy Teatr Wizji i Ruchu albo opowiada o nim muzyką i pieśniami Gołda Tencer, to pozwala głębiej przeżyć tę tragedię. Przełożeni w Ministerstwie Kultury, a także Rada Muzeum wspierali naszą działalność.
A jak przebiegała współpraca z innymi instytucjami, szkołami, kościołem?
Miałem znakomitą współpracę z lubelskimi instytucjami oświatowymi. Młodzież szkół lubelskich uczestniczyła we wszystkich ważnych wydarzeniach. Poprzez Wydział Oświaty i Kuratorium szkoły były zapraszane do uczestnictwa. Mieliśmy znakomitą relację z księdzem arcybiskupem Życińskim, który wyjątkowo życzliwie mnie wspierał. Bardzo wiele rzeczy udało mi się wspólnie z arcybiskupem zorganizować, np. spotkania ekumeniczne. Zresztą sam je często prowadził. Dzięki jego wsparciu poszczególne parafie zapowiadały u siebie w kościołach uroczystości na Majdanku. W kościołach wisiały plakaty informujące o spotkaniach. Aktywnie do działań włączali się artyści z lubelskiego środowiska. Rozwijająca się współpraca z tak szerokim gronem instytucji dawała mi dużo satysfakcji.
Jak praca w takim szczególnym miejscu wpływała na życie codzienne pana, współpracowników?
Pracowałem tam z wieloma ludźmi już pod koniec ich pracy zawodowej. Osoby te pracowały od początku powstania instytucji, gdy tworzyła się działalność muzealna na Majdanku. Niektórzy z nich mieszkali w barakach muzealnych, ze swoimi rodzinami, jako młode małżeństwa. Tam były mieszkania. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat. To dla nich było bardzo trudne do opowiadania, jako wspominenie. Ale do wszystkiego się człowiek może przyzwyczaić. Nie mieli innego wyboru, bo nie było dla nich mieszkań po zakończeniu studiów. To odbiło jakieś piętno na ich życiu. Ale też mobilizowało ich bardziej i czyniło ich pracę, inicjatywy bardziej znaczącymi. Uważali to za swój najważniejszy obowiązek, żeby temu miejscu służyć. Coś ważnego w ich życiu zaczęło się właśnie w tym miejscu. I bardzo wielu tam zaczynało swoją pracę zawodową i naukową, chociażby dr Czesław Rajca, panie Anna Wiśniewska, Zofia Leszczyńska, dr Janina Kiełboń, dr Józef Marszałek, Zofia i Edward Gryniowie, małżeństwo znakomitych historyków zajmujących się Majdankiem. Ludzie wyjątkowo oddani tej pracy, zostawili po sobie bardzo wiele wartościowych opracowań naukowych. Edward Gryń był zresztą przez dość długi czas dyrektorem Muzeum. Takich przykładów jest dużo więcej. Pracownicy służyli temu muzeum, pamięci, byłym więźniom; niektórzy aż do końca życia. I w tej służbie znaczący był fakt, że w tym miejscu znaleźli na początku swojego dorosłego życia swój dom. Ci pierwsi pracownicy przejdą do historii tego miejsca. Dla młodej kadry Muzeum jest bardziej miejscem pracy czy badań naukowych.
Czy chciał pan jako dyrektor jeszcze w jakiś inny sposób upamiętnić Zagładę, ale stosując rozmaite formy narracyjne?
Jeśli udało mi się ściągnąć Tadeusza Mysłowskiego, oddać barak Leszkowi Mądzikowi, który tą przestrzeń znakomicie wykorzystał, to już byłem usatysfakcjonowany. Zrobiłem też wiele różnego rodzaju konferencji naukowych poświęconych nie tylko historii drugiej wojny światowej, ale również szeroko rozumianej problematyce pokoju w poszczególnych religiach. W sesji naukowej „Pokój w religiach świata” wzięli udział m.in. ks. profesor Józef Tischner oraz Tadeusz Mazowiecki. To kolejny przykład szukania czegoś co niekoniecznie jest czystą martyrologią, ale co również zadziała w obrębie przestrzeni Majdanka. To kolejny, wyłuskany z pamięci, przykład szerszego działania.
Zajmuje się pan również utrwalaniem pamięci o Kuncewiczach.
Lubelszczyzna ma szczęście do wielu wybitnych ludzi, wymieńmy ludzi pióra, którzy tutaj tworzyli: m.in. Henryk Sienkiewicz, Stefan Żeromski, Bolesław Prus, Ewa Szelburg-Zarembina oraz Maria i Jerzy Kuncewiczowie. Osiedlili się przed drugą wojną światową w Kazimierzu Dolnym i go rozsławili. Maria Kuncewiczowa była niewątpliwie wybitną pisarką, a także zasłużoną działaczką emigracyjną. Specjalizowała się w prozie psychologicznej, wystarczy przeczytać Cudzoziemkę, Dwa księżyce czy Tristana 1946. Była również dokumentalistką wydarzeń XX wieku. Jej mąż, Jerzy był znanym działaczem okresu międzywojennego, związany z Piłsudskim, Ratajem i Witosem. Tworzył program Polskiego Stronnictwa Ludowego w 1930 roku. Był prawnikiem, który na emigracji służył Polsce. Swoje ostatnie lata spędzili w ukochanym Kazimierzu, w domu, który wybudowali jeszcze przed wojną. Działałem w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej (TWP) i organizowałem spotkania m.in. z literatami. Kuncewiczowa niechętnie na tego rodzaju spotkania chciała przyjeżdżać. Była taką pisarką intelektualistką. Brała chętnie udział w różnego rodzaju dyskusjach literackich, natomiast nie bardzo była chętna na spotkania autorskie. Podobna sytuacja była z Jerzym, który wydał kilka książek z zakresu politologii, socjologii, a nawet psychologii. Później już jako urzędnik administracji państwowej miałem obowiązek pamiętać o wybitnych ludziach mieszkających na Lubelszczyźnie, i udzielać im pomocy, jeśli taka pomoc była potrzebna. Okazało się, szczególnie po śmierci Jerzego w 1983 roku, że pani Maria, osoba w dość podeszłym wieku, około 90 lat, wymaga pomocy. I tej pomocy udzielałem.
I powstało szczególne miejsce na kazimierskim wzgórzu.
Kuncewiczowie zostawili ten dom taki, jakim stał się później jako muzeum. Dom był dokumentem ich życia i przeszłości. W ostatniej swojej książce, napisanej już po śmierci Jerzego (pt. Listy do Jerzego) pani Maria napisała, moim zdaniem przepiękną definicję muzeum, dając tym samym polecenie potomnym, ale przede wszystkim synowi, wykonawcą testamentu, co w tym domu ma się po jej śmierci znajdować. Napisała do męża: „Przekazujesz ten dom społeczeństwu. Nie udała się Twoja republika globu”. Otóż Kuncewicz miał taką koncepcję stworzenia pięknego świata, ludzi wolnych, niezależnych, żyjących między sobą w pokoju. Nie udała się ta rewolucja w myśleniu i pozostaje, jak napisała: „społeczeństwo”. Pisała dalej: „A jednak muzeum, dokument wspólnej przeszłości, tych, co są tej przeszłości ciekawi. Ciekawi tego, co zmienia formę, ale nie przemija”. Z ich synem, Witoldem Kuncewiczem odkąd się poznaliśmy, zaczęliśmy się zastanawiać, co to może znaczyć i co trzeba było w tym domu zrobić, żeby zachować pamięć po jego rodzicach, a nade wszystko wykonać ten testament. Zdecydowaliśmy się utworzyć Fundację Kuncewiczów.
Kto jeszcze był związany z tym miejscem?
Fundacja została utworzona w 1992 r. Z inspiracji Jerzego Żurawskiego i Jana Józefa Szczepańskiego, siostrzeńca pani Marii, zdecydowałem się zostać dyrektorem tej fundacji, oczywiście dyrektorem-wolontariuszem, ponieważ wszyscy pracowaliśmy tam społecznie. Tadeusz Różewicz, który znał dobrze Kuncewiczów, o mały włos nie zamieszkałby właśnie w tejże willi. Kiedy w końcu 1939 roku spotkali się w Paryżu, Kuncewiczowie musieli wyjechać, ale zostawili mu dom. Co prawda zapisali go Janowi Józefowi Szczepańskiemu, ale z możliwością, że jak Różewicz wróci, to może w tym domu zamieszkać. Różewicz kiedyś zażartował do mnie, goszcząc go w Kuncewiczówce: „Niewiele brakowało, żebym ja tu był gospodarzem, a nie pan”.
Czy były w pana trosce o przeszłość szczególne elementy w metodologii pracy, w sposobach upamiętniania w tych różnych miejscach pana działalności?
Trudno porównywać i doszukiwać się podobieństw między tymi dwoma muzeami, bo zupełnie inne fakty i ludzi upamiętniają. Na Majdanku pokazywaliśmy sprawców, inicjatorów utworzenia obozu, mechanizmy funkcjonowania obozu, nieszczęście i tragiczne losy ludzi, którym ten los zgotowano. W Kuncewiczówce pokazywaliśmy wszystko, co stykało się w formie, a także w treści z życiem i aktywnością bohaterów: spotkania literackie, konferencje naukowe, koncerty muzyczne. Zresztą tym Kuncewiczowie żyli. Kuncewiczowa opisała w Dwóch księżycach piękny Kazimierz, a myśmy poprzez sztukę i wystawy pokazywali współczesny Kazimierz.
Jednak na Majdanku trzeba było zachować pewną ostrożność, pewną wrażliwość, żeby nie urazić czyichś uczuć.
Tutaj nie mieliśmy takich obaw, gdyż działalność w Kuncewiczówce miała szerszy charakter. Było tu miejsce na muzykę, literaturę, sztukę. Nie dotyczyły one martyrologii, tragicznych losów ludzkich, tylko człowieka żyjącego, aktywnego, przyrody. Więc był to zupełnie inny obszar prezentacji, chociażby tej artystycznej.
Czyli życie.
Tak, życie. Tu życie, a na Majdanku, niestety, tragiczna przeszłość, śmierć. Ładnie pan to porównał.
Lublin, 10 maja 2018
Edward Balawejder – ur.1942 roku w Markowej, historyk. Po uzyskaniu w 1990 roku statusu starszego kustosza muzealnego został powołany przez Ministra Kultury i Sztuki na dyrektora Państwowego Muzeum na Majdanku (od stycznia 1991 roku). Stanowisko to pełnił do przejścia na emeryturę z końcem marca 2007 roku. Pracę zawodową łączył z działalnością społeczną, m.in. w Towarzystwie Kultury Teatralnej (wiceprezes Zarządu Głównego przez trzy kadencje) i Stowarzyszeniu Teatralnym Gardzienice (prezes zarządu przez 7 pierwszych lat działalności). Współzałożyciel Wschodniej Fundacji Kultury „Akcent” (1994) oraz członek jej Rady Programowej. Członek Rady Fundacji Polsko-Niemieckiej Pojednanie w latach 1993–2005, członek Wojewódzkiego Komitetu Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (od 1992). W latach 1991–2005 dyrektor Fundacji Kuncewiczów; w domu Marii i Jerzego Kuncewiczów prowadził otwarty salon artystyczny z licznymi gośćmi – pisarzami, muzykami, plastykami. Autor ponad 90 publikacji naukowych i popularnych z zakresu myśli politycznej, martyrologii i edukacji historycznej, oświaty dorosłych, historii sztuki. resortowych wielokrotnie nagradzany m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Złotą Odznaką Zasłużonego Popularyzatora Wiedzy. Obecnie pełni funkcję prezesa Regionalnego Stowarzyszenia Zwolenników Kremacji. Więcej>>>
Marek Nawratowicz – ur. 1977 roku w Lublinie. Absolwent XV LO w Lublinie oraz filozofii na UMCS. W czasach studenckich związany z Akademickim Centrum „Chatka Żaka”, gdzie udzielał się w teatrach skupionych wokół ACK: Gwiazda Zaranna oraz Eventual, z którym występował m.in. w Nancy we Francji. Wieloletni pracownik Ośrodka „Brama Grodzka–Teatr NN”, w którym zajmował się Programem Historia Mówiona. Rozmawiał m.in z Andrzejem Kotem, Bohdanem Zadurą, Lechem „Lele” Przychodzkim, Jerzym Rogalskim, Mirosławem Olszówką, Stanisławem Janickim, Jerzym Onuchem, Irosławem Szymańskim, Jarosławem Kozidrakiem, Waldemarem Jaksonem, Zbigniewem Hołdą oraz wieloma innym twórcami, artystami i działaczami politycznymi, którzy zasłużyli się dla Lublina i Lubelszczyzny. Obecnie współpracuje z Teatrem Jasny Piotra Rządkowskiego.Weganin, egalitarysta, podróżnik, piechur.
Wystawa "Elementarz" w jednym z baraków na terenie Majdanka. Slajd ze zdjęciem Henia Żytomirskiego. Fot. Krzysztof Wojteczko. Źródło: www.teatrnn.pl.
9 czerwca 1987 r. Wizyta Jana Pawła II na Majdanku. Archiwum Muzeum Państwowego na Majdanku.
Pomnik Walki i Męczeństwa Narodu Polskiego i Innych Narodów odsłonięty w 1969 roku na terenie obozu koncentracyjnego na Majdanku. Źródło: en.wikipedia.org.