Strona główna/ROZMOWA. Potrzeba zmiany paradygmatu

ROZMOWA. Potrzeba zmiany paradygmatu

Z Emi-Simone Zawall rozmawia Bartosz Wójcik

Z Emi-Simone Zawall, literaturoznawczynią, pasjonatką twórczości Marcela Prousta, tłumaczką poezji Jakobe Mansztajna, prozy Idy Fink, Zofii Nałkowskiej, Brunona Schulza i Michała Witkowskiego na szwedzki, termin rozmowy ustalamy na koniec marca. Spotykamy się w bibliotece w budynku Bałtyckiego Centrum Pisarzy i Tłumaczy w Visby, gdzie przez ostatnie tygodnie rezydowaliśmy w zaciszu mimo postępującego korona-zgiełku na zewnątrz. Nie licząc sporadycznych pogawędek, po części wynikających z pandemicznej izolacji, a po części z indywidualnego, dość pustelniczego trybu pracy, do tej pory nie mieliśmy sposobności dłużej porozmawiać. Wywiad dla „Kultury Enter” miał się wkrótce okazać rzadką obecnie wymianą spostrzeżeń niezapośredniczoną przez sieciowe komunikatory. Dzień po naszej rozmowie, w reakcji na sytuację epidemiologiczną, premier Szwecji Stefan Löfven wygłosi telewizyjne orędzie, a my będziemy już naprędce organizować środki transportu na każdy etap powrotnej podróży. W moim przypadku: taksówka, prom, autokar, metro, pociąg podmiejski, autobus wahadłowy, samolot, taksówka, samochód osobowy. Szwedzkie „ta det lugnt!”, które Natalia Kołaczek tłumaczy jako „bez nerwów, wrzuć na luz”1, poczeka do ponownej wizyty na Gotlandii. 

Bartosz Wójcik: Jak się zaczęła Twoja przygoda z językiem polskim? Dlaczego wzięłaś na warsztat akurat polską literaturę?

Emi-Simone Zawall: Moja matka jest polskiego pochodzenia. Kiedy byłam dzieckiem, wybraliśmy się odwiedzić kuzynostwo w kraju, więc to sprawa związków rodzinnych. Mama jest nauczycielką, czytała wiele i interesuje się literaturą i muzyką, ogromny wpływ miał też ojciec. On zawsze dużo czytał, czytał literaturę artystyczną, literaturę pisaną wielką literą. W sumie to kombinacja polskich korzeni ze strony matki oraz pogłębionych pasji ojca i matki – ich żywych zainteresowań literaturą, muzyką i szeroko rozumianą kulturą. Nie mogę też zapomnieć o mojej własnej osobowości i osobistych poszukiwaniach, w tym o zainteresowaniu modernizmem i eksperymentami językowymi.

Zakładam, że dzięki Oldze Tokarczuk w szwedzkich mediach jest teraz głośniej o polskiej literaturze. Jakie natomiast tendencje przedstawia współczesny rynek wydawniczy w Szwecji?

Relacja szwedzkiej publiczności literackiej z twórczością polskich noblistów – szczególnie Szymborską, ale i Miłoszem – jest życzliwa. Myślę o współczesnych autorach, których tłumaczenie byłoby wciągającym i wymagającym doświadczeniem i mogę wskazać np. Szczepana Twardocha z uwagi na śląskość świata przedstawionego i sam ślůnski, śląski etnolekt. Myślę też, że doświadczenie przekładowe udzieliłoby się szwedzkim czytelnikom w trakcie lektury.

Tendencja dominacji skandynawskiego kryminału zdaje się jest w odwrocie. Obecnie na rynku króluje proza z mocnym „ja”, z donośnym pierwszoosobowym głosem, takim jak w autobiograficznych powieściach Norwega Karla Ove Knausgårda. Taka dykcja zagościła też w publicystyce, łącznie z recenzjami, które czyta się dla autorskich opinii. Pisanie tekstów krytycznych do tej pory rządziło się innymi prawami, a teraz ewoluuje pod wpływem fikcji literackiej z uwidocznionym „ja”, pod wpływem trendu sprzedażowego i mentalności, która jest tak wyrażana.

Pojawia się też obawa, że młodzież czyta mniej – szczególnie chłopcy. Dorośli czytają, ale w inny, nie aż tak skoncentrowany sposób niż kiedyś – więcej online, więcej rozproszonych artykułów, blogów, postów etc. Rzadziej też wybierają teksty stawiające im wyzwania np. estetyczne. Rynek wydawniczy koncentruje się wokół kilku festiwali książkowych – m.in. BokmässanGöteborgu, Littfest w Umeå na północy Szwecji, który został w tym roku odwołany z uwagi na zalecenia epidemiologiczne. Scena festiwalowa rozwija się, ale różni się od samego rynku czytelniczego, bo przyciąga publiczność nie tyle z uwagi na literaturę per se, ale towarzyszące jej dyskusje i spotkania. Nastąpiła też zmiana nastawienia – coraz powszechniejsza jest normalizacja rozrywkowej roli literatury, a nie stawiania wymagań czy poszerzania pola widzenia. To dość powszechne zjawisko, które nie ogranicza się terytorialnie do Szwecji. Dzieje się tak, bo literatura musi konkurować o naszą uwagę z innymi formami spędzania czasu.

Z innymi modalnościami.

Nie chcę brzmieć pesymistycznie ani moralizatorsko, ale martwi mnie postępujący zanik różnorodności oferty wydawniczej.

Zajmowałaś się niedawno Czapskim – jako pisarzem i malarzem. W polskim obiegu literackim nadal od czasu do czasu powraca opowieść z roku 1996, gdy ówczesny minister kultury próbował umówić się na spotkanie z tym nieżyjącym już wówczas od trzech lat twórcą. Skąd decyzja lektury pism i odczytania dzieła artysty związanego z paryską „Kulturą”? Artysty, który obecnie w Polsce zdaje się być pomijany, a w krajach anglojęzycznych w ostatnich latach czytelnicy doczekali się kilku jego książek lub poświęconych mu publikacji.

Zdaję sobie sprawę, że to twórca istotny dla konkretnego pokolenia, do którego sama nie należę. To artysta z czasów, przykładowo, Czesława Miłosza. Przyznam, że Czapski nie jest najważniejszą dla mnie postacią, ale zwróciłam na niego swoją uwagę dzięki biografii amerykańskiego badacza i malarza Erica Karpelesa [chodzi o pozycję z 2018 roku, biografię pt. Almost Nothing. The 20th-Century Art and Life of Józef Czapski – przyp. BW]. Karpeles przetłumaczył wykłady Czapskiego o Prouście [zawarte w przełożonej z francuskiego książce Lost Time: Lectures on Proust in a Soviet Prison Camp], który z kolei jest autorem mnie fascynującym. W The New York Review of Books natrafiłam na recenzję trzech książek, w tym wspomnianej biografii2, i tak to się zaczęło.

Napisałam obszerną recenzję książki Karpelesa. Dziennik „Svenska Dagbladet”, gdzie pracuję, opublikował ją w lutym bieżącego roku. Cenię dorobek Czapskiego – wydaje mi się, że rozumiem, co wyraża w swoich różnych tekstach, szczególnie, gdy pisze o braku szerszej wiedzy na Zachodzie o polskiej literaturze i kulturze. Tak jakby zimna wojna trwała nieprzerwanie. Według mnie ta obserwacja nadal ma rację bytu.

W takim razie, czy masz wyraźną misję siebie jako tłumaczki? Czy też np. czujesz się drugą autorką – współautorką?

Mam misję popularyzacji polskiej literatury. W praktyce bardziej niż o własną rozpoznawalność zabiegam o obecność w Szwecji literatury z Europy Środkowo-Wschodniej. Moim celem jest pokazać szwedzkiej publiczności, że polskie piśmiennictwo cechuje wysoki poziom artystyczny, że ta literatura jest po dziś dzień zajmująca. To zapomniany element historii literatury jako takiej, równie istotny jak książki znanych postaci świata literackiego z Francji czy USA. Niekiedy ci rozpoznawalni autorzy są bardziej literacko zachowawczy niż, dajmy na to, pisarze z byłej Jugosławii, Polski, czy dawnego Wschodu Europy.

Jeśli dobrze rozumiem, dążysz do zmiany kanonu? Do modyfikacji percepcji literatury polskiej w Szwecji i do przesunięcia jej bliżej mainstreamu?

Na tyle, na ile potrafię. Uważam, że potrzeba zmiany paradygmatu jest kluczowa. Niskie zainteresowanie czytelnicze nie wynika z żadnych logicznych przesłanek. Publiczność w Szwecji pozbawiona jest dostępu do konkretnych dzieł opublikowanych oryginalnie po polsku – do wytworów inteligencji zapisanej w tych książkach. Utarte schematy i nawyki czytelnicze również mają tu znaczenie. Nie ukrywam – frustruje mnie to. Czapski, ale i Miłosz, pisali o tym w esejach. W Rodzinnej Europie odczytuję ambicję autora, by pokazać Zachodniej Europie ten nieznany dorobek kultury – dokonania artystyczne właśnie z kraju pochodzenia Miłosza.

Współcześnie przy opisywaniu krajów dawnego bloku wschodniego widuje się anglojęzyczny termin Near East (jako europejska paralela transkontynentalnego określenia Middle East odnoszącego się do państw Bliskiego Wschodu). Stosowane jest też określenie New Europe. Ale, z uwagi na historię emigracji do Skandynawii, Polska nie jest żadną nowością dla mieszkańców Szwecji. Jaki jest odbiór tłumaczonej przez ciebie literatury we współczesnej Szwecji – w kraju z rosnącą populacją tzw. Svenskpolacker?

Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć, bo nie prowadziłam szczegółowych badań. Bazuję wyłącznie na opiniach osób, z którymi rozmawiałam, które skontaktowały się ze mną po lekturze artykułów i książek. Reakcja jest pozytywna i zachęcająca. Przeważają opinie w stylu „Nie znałam wcześniej tego autora”. Nie spotkałam się z przejawami niechęci.

Imigranci z Polski zapewne już wcześniej – choćby i częściowo – zapoznali się z literaturą, o której piszę. Moją misję jest trafienie do nowych, szwedzkich odbiorców – społeczność „nowej imigracji” stanowi jeszcze inną grupę. Natomiast istnieje też bardziej tradycyjna społeczność, silnie akcentująca swoje pochodzenie.

Używając języka marketingu ekonomicznego, można powiedzieć, że dywersyfikujesz portfolio. Jesteś tłumaczką, badaczką literatury, popularyzatorką kultury oraz dziennikarką. Czy masz jakieś określone zasady w pracy tłumaczki?

Ależ tak wiele znowu nie przetłumaczyłam. Poza moimi autorskimi przekładami Brunona Schulza i Zofii Nałkowskiej ukazało się opowiadanie Idy Fink. Głównym motorem moich tłumaczeń i artykułów jest, jak wspominałam, zapewnienie szwedzkim odbiorcom dostępu do tekstów ważnych dla polskiej kultury. Moją naczelną zasadą jest popularyzacja dorobku.

Pozostańmy jeszcze przy pragmatyce przekładu. Biorąc pod uwagę twój status jako publikowanej autorki i dziennikarki, czy napotykasz trudności ze znalezieniem wydawnictwa dla tłumaczonych przez ciebie książek? Czy widzisz bardziej potrzebę czy zagrożenie dla oryginałów literackich przy stale napędzanym  marketingu, dotykającym wszystkie sfery, także branży wydawniczej?

Jak dotąd udaje mi się znaleźć odpowiednie wydawnictwa. Nie wiem, jak wygląda rynek w Polsce, więc nie mogę się odnieść porównawczo. Natomiast w Szwecji literatura artystyczna to coraz częściej domena mniejszych, wyspecjalizowanych oficyn. Dostępne są programy ministerialne dofinansowujące przekład i publikację książek o walorach wysokoartystycznych. Większe wydawnictwa skupiają się na swoich flagowych autorkach i autorach, na sprzedażowo wiodących gatunkach, natomiast podtrzymywanie pulsu poezji i prozy w przekładzie oraz publikowanie klasyki to obecnie rola wydawców takich jak Faethon, gdzie ukazały się Medaliony po szwedzku. Możliwe, że to ogólny rynkowy trend. Choć z drugiej strony, jak patrzę na Niemcy, to tamtejsze wydawnictwa wydają się odczuwać społeczną odpowiedzialność, która w Szwecji jest w zaniku. 

Wróćmy jeszcze do Schulza. Zanim jednak przejdziemy do postaci, które wykreował, spójrzmy może na niego samego.

To temat-rzeka.

Pozwól, że doprecyzuję: kim jest Schulz dla ciebie?

Artystą wizualnym, pisarzem, obywatelem Galicji, potem obywatelem Polski, Żydem. Całym wszechświatem. Przetłumaczyłam jego korespondencję, eseje oraz wybrane opowiadania. Osobę, którą Schulz wykreował, trudno jednoznacznie zdefiniować, bo tylko nieznaczną część jego listów odnaleziono po wojnie. Dodatkowo mamy dostęp do różnych, czasami sprzecznych opinii na jego temat, którą pozostawili po sobie jego uczniowie. Zakładam, że ich zdania na jego temat mogą być wynikiem ich własnej, wewnętrznej prawdy, ale są niemniej subiektywne.

Na podstawie listów można określić, że był bardzo, bardzo wrażliwy, możliwe, że aż przeczulony na swoim punkcie. I to w sposób, o który na pierwszy rzut oka raczej by się go nie posądziło: był nieśmiały i samotny, ale mógł to także być wyraz kompensacji – silnego poczucia własnej istotności, przekonania o własnej wartości. Trudno w takim wypadku iść na kompromis z rzeczywistością i raczej trzeba się wycofać w głąb siebie. Ale to, co mnie najmocniej nurtuje, to dorobek artystyczny Schulza, szczególnie jego pisarstwo, jego autorski sposób spojrzenia na świat. To, że udało mu się znaleźć środki językowe, by wyrazić indywidualną, osobną wizję. Przecież wypracowanie języka, który odzwierciedla własną wizję świata, stanowi główny cel dążeń autorskich.

Poza tym indywidualnym charakterem pisma, z jakich względów Bruno Schulz czy Debora Vogel mogą być interesujący dla współczesnego odbiorcy? A szczególnie dla czytelników odbierających ich twórczość po szwedzku?

Ich pisarstwo stanowi intrygujący aspekt modernizmu. Idee, które Schulz wyraża w esejach, a szczególnie coś na kształt post-humanistycznej konieczności namysłu nad naturą, czy też potrzeba refleksji nad naszą relacją ze środowiskiem. To intrygujący element Schulzowskiej spuścizny. W jego pismach świat jest zdecydowanie ożywiony i człowiek nie jest tam na piedestale.

Chcesz powiedzieć, że u Schulza człowiek nie czyni sobie ziemi poddaną? Może odnajdujesz u niego elementy czegoś, co współcześnie nazwalibyśmy ekokrytyką?

Choć to termin literaturoznawczy, który w czasach Schulza nie funkcjonował w obiegu krytycznym, to wydaje się uprawniony. Myślę o pewnej optyce, o rodzaju patrzenia dostrzegalnego w jego opisach przyrody. To zresztą łączy się z moim ulubionym „bohaterem” prozy Schulza – ideą esencji, przekonaniem, że wszystko, co istnieje – wzorem teorii atomu – ma zbliżoną budowę. Wszystko to maski, formy ulegające niekończącym się przekształceniom, co zbliża człowieka do drzewa czy karalucha, a ta esencja, ta widzialna żywa substancja, ta figuracja to właśnie mój typ postaci literackiej, jeśli tak mogę to powiedzieć.

Jak zapatrujesz się na twórczość wizualną Schulza?

Ciągle o niej myślę i nie mam ostatecznie pogłębionego i wyrobionego zdania. Na razie mam do dyspozycji tylko kilka warstw powierzchniowych. Po pierwsze, technika „kliszy szklanej” (cliché-verre), którą stosował, trafnie oddaje jego podejście artystyczne, również literackie. Łączył przecież staromodne, tradycyjne elementy z elementami mu współczesnymi. „Klisza szklana” to dziewiętnastowieczna technika stanowiąca połączenie fotografii oraz grafiki, a w rękach Schulza [np. w pracach z cyklu Xięga bałwochwalcza] skutkowała obrazami przywołującymi Rembrandta czy Goyę. Po drugie, poprzez wykorzystywane przez siebie motywy Schulz ilustruje stany wewnętrzne i uzewnętrznia intymne krajobrazy sadomasochistyczne. To perspektywa subiektywna, mocno seksualna i tożsamościowa, która wyraża podmiotowość odbiegającą od społecznego normatywu – od normy zgodnie, z którą człowiekiem kieruje rozsądek, umysłowość (łac. ratio; szwed. förnuft). Definicja podmiotowości jest zatem podważona zarówno w prozie, jak i w sztuce plastycznej. Obawiam się, że w tym momencie tylko tyle ma w tej kwestii do powiedzenia. To moje wstępne szkice – punkty wyjścia do dalszych rozważań.

Tematy, które Schulz porusza, ale i optyka, którą stosuje do dziś są wypierane w co bardziej konserwatywnych kręgach.

Tym bardziej wspaniale, że odważył się na krok w tym właśnie kierunku. Intryguje mnie, że skorzystał z odkrywanych tendencji do uległości. Widzę tu związek z nurtem ekokrytycznym, o którym wspominałeś: człowiek współczesny do niedawna nie podporządkowywał się niczemu, był panem i władcą.

Wygląda na to, że COVID-19 właśnie to weryfikuje. Nad czym obecnie pracujesz? Co w Twojej pracy sprawia ci największa frajdę?

Piszę kolejny, długi esej o Schulzu. W marcu opublikowałam recenzję szwedzkiego wydania książki Debory Vogel.3 Esej o Schulzu ma rys biograficzny, ale przedstawiam również mniej znane w Szwecji podłoże społeczne i charakteryzuję tło epoki, w której przyszło Schulzowi żyć. Jest twórcą paradoksalnym – wielkomiejskim i prowincjonalnym zarazem, pisarzem liminalnym, zawsze gdzieś pomiędzy. Chciałabym przenieść Schulza w rejony przekraczające dostępne popularne odczytania. Interesuje mnie też kategoria podwójności czasu w jego prozie oraz opowieści założycielskie, kosmogonia – mit o powstaniu świata.
No i jest jeszcze Kochanowski. Bardzo chciałabym przełożyć Treny. Potrwa to długo, ale sprawi mi przyjemność.

To zaskakujące, a jednocześnie na czasie. Przed nami rok globalnych strat, pewnie i rok osobistej utraty, a Treny Kochanowskiego to przecież cykl wierszy wypływający bezpośrednio z dojmującej ojcowskiej straty.

Do tej pory Kochanowski znany jest po szwedzku tylko w nielicznych fragmentach. Czeka mnie tłumaczenie wszystkich dziewiętnastu wierszy cyklu. Na Treny trafiłam poprzez literaturę duńską. Poetka i dramatopisarka Naja Marie Aidt doświadczyła osobistej straty – jej dwudziestopięcioletni syn zmarł niespodziewanie – zdaje się, że utonął. Unieśmiertelniła go w Har døden taget noget fra dig så giv det tilbage (Jeśli śmierć ci coś zabierze, oddaj jej), swojej dialogicznej książce z 2017 roku, gdzie odwołuje się do tekstów z wielu kultur i literatur, w ten sposób radząc sobie ze stratą. Wśród tych odniesień pojawia się Kochanowski – zaledwie za sprawą dwóch czy trzech wersów. Szwedzka tłumaczka Johanne Lykke Holm przygotowywała akurat przekład książki Aidt. Znalazła stare tłumaczenia Trenów, ale zwróciła się do mnie z prośbą o przetłumaczenie tych linijek z polskiego oryginału na nowo, co też zrobiłam. Tak mnie te wersy urzekły, że pomyślałam o przekładzie całości. Właściwie już nad nim pracuję, trochę w wolnych chwilach jako ćwiczenie umysłowe, taka gimnastyka dla mózgu.

Myśląc o zbliżonych wyzwaniach, tak na szybko przychodzi mi do głowy współczesny przekład staroangielskiego eposu Beowulf autorstwa irlandzkiego noblisty Seamusa Heaneya. Będziesz się posiłkować konkretną szwedzką tradycją literacką? Czy zachowujesz obcość oryginału – tekstu z obcego kręgu językowego, ale jednocześnie i osadzonego w konwencjach mów pogrzebowych, i opartego na późnorenesansowych konwencjach?

Literatura szwedzka obfituje w dostępne wzorce, ale dostrzegam trudność, o której mówisz. Wystrzegam się stylizacji archaicznej i szukam dzisiejszego języka. Zadanie przetłumaczenia kilkusetletniego dzieła wymaga jego aktualizacji. Topika pozostaje jednak uniwersalna: bolejący rodzic i śmierć dziecka. Ta tematyka z uwagi na podmiot liryczny jest sama w sobie nietuzinkowa i niecodzienna: wiersze jako pocieszenie mężczyzny wyrażającego wprost swój smutek i rozpacz po stracie. Emocjonalny negliż i publiczne wyrażenie ojcowskich uczuć.

Rzeczywiście to perspektywa odległa od toksycznego, maczystowskiego samca, którego wzorzec jeszcze do niedawna był wszechobecny. Jak opowiadałaś o Trenach w kontekście osobistej tragedii Aidt i twórczym przetworzeniu własnego doświadczenia, w głowie brzmiał mi apel szwedzkiej literaturoznawczyni, profesor Ebby Witt-Brattström o potrzebie odejścia od powielania „opowieści o patriarchach kulturalnych.”4 Trzymam kciuki za dalsze prace nad tym przekładem i jego recepcją. Również w nawiązaniu do nadziei na zmianę kanonu z początku naszej rozmowy.

Tłumaczenie rozmowy oraz opracowanie biogramu Emi Simone-Zawall: Bartosz Wójcik. Konsultacja: Aleksandra Zińczuk.

Rozmowa przeprowadzona została w języku angielskim w trakcie pobytu rezydencyjnego w Baltic Centre for Writers and Translators w Visby (Szwecja), który umożliwiło stypendium wyjazdowe Prezydenta Miasta Lublin.

W trakcie rozmowy cytuję fragment z następujących książek:

1 Natalia Kołaczek, I cóż, że o Szwecji, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2017, s. 18.
2 Chodzi o recenzję biografii Czapskiego autorstwa Karpelesa, a także dwóch książek Czapskiego. Anka Muhlstein, Time Regained, The New York Review of Books, December 20, 2018.
3 https://www.svd.se/melankoliska-dikter-om-stadens-puls/av/emi-simone-zawall
4 Katarzyna Tubylewicz, Moraliści: Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie, Wielka Litera, Warszawa 2017, s. 146.

Emi Simone-Zawall – szwedzka literaturoznawczyni, absolwentka uniwersytetów w Lund oraz w Sztokholmie; wykładowczyni akademicka i dziennikarka; tłumaczka prozy i popularyzatorka literatury polskiej; pracuje w sztokholmskim dzienniku „Svenska Dagbladet” (SvD), gdzie publikuje artykuły w dziale kultury; jej szwedzkie teksty można przeczytać również w innych tytułach np. w czasopiśmie poetyckim Lyrikvännen” i periodyku literackim „Respons”. Autorka przekładów poezji Jakobe Mansztajna, prozy Idy Fink (Wiosenny poranek), Zofii Nałkowskiej (Medaliony) i Brunona Schulza (listy, eseje, opowiadania) oraz współautorka – w duecie ze Stefanem Ingvarssonem – przekładu powieści Michała Witkowskiego Margot. Redaktorka naczelna magazynu literackiego „ESSÄ”, jak również redaktorka dwóch tomów tekstów krytycznoliterackich poświęconych Marcelowi Proustowi. Jako badaczka i publicystka zajmowała się zarówno twórczością Angeli Carter, Józefa Czapskiego, Jerzego Ficowskiego, Fleur Jaeggy, Malcolma Lowry’ego, Czesława Miłosza, Roberta Musila, W.G. Sebalda, jak i fenomenem serialu Porucznik Columbo. W 2010 roku, wspólnie z Jacobem Grønbech Jensenem i Rikardem Heberlingem założyła szwedzko-duńskie oficynę Drucksache specjalizującą się w publikacjach bibliofilskich, w tym w książkach artystycznych wydawanych np. w formie płyt winylowych; szczegóły: http://www.drucksache.se. Po przyznaniu Oldze Tokarczuk Nagrody Nobla odwiedziła Nową Rudę i ziemię kłodzką, czego efektem jest reportaż prasowy „Smältdegel – Olgaland” [Tygiel kulturowy – Ziemia Olgi]; przeprowadziła także pierwszy, opublikowany po szwedzku, ponoblowski wywiad z laureatką.

Wybrana bibliografia twórczości przekładowej Emi-Simone Zawall:

2019 – Ida Fink, En vårmorgon (Wiosenny poranek)
2017 – Zofia Nałkowska, Medaljonger (Medaliony)
2016 – Bruno Schulz, Brev, noveller, essäer (Listy, opowiadania, eseje)
2011 – Michał Witkowski, Margot (Margot), wspólnie ze Stefanem Ingvarssonem.

Kultura Enter
nr 2020/05 nr 98

Uśmiechnięta kobieta profilem na tle tablicy

Emi-Simone Zawall, fot. Karl Gabor. Zdjęcia dzięki uprzejmości tłumaczki.

Portret kobiety na tle biblioteczki

Emi-Simone Zawall, fot. fot. Karl Gabor.

Brzeg morza na wyspie, Gotlandia.

Gotlandia, fot. Bartosz Wójcik.