Strona główna/Seniorzy w ogniu… tańca – reportaż z frontu

Seniorzy w ogniu… tańca – reportaż z frontu

Zajęcia dla seniorów kojarzą się z pogadankami i wspólnym szyciem na drutach. Sport? Proszę bardzo – może być kółko szachowe, no, w ostateczności choreoterapia, gdzie starsze panie podnoszą ręce do góry i wyciągają się wykręcając żaróweczki („Kto nie może, niech nie robi”). Wiadomo: stare kości, osteoporoza, reumatyzm, przepuklina, w najlepszym razie choroba zwana to-już-nie-te-lata. I ja miałam przed oczami taki obraz, gdy proponowałam zajęcia w rytmie flamenco dla członków gdyńskiego Centrum Aktywności Seniora.

Przygotowany przeze mnie program składał się raczej z pląsów w hiszpańskim stylu, przeplatanych śpiewem, palmasem i oglądaniem filmów (żeby się, broń Boże, uczestnicy nie zmęczyli). Pod koniec roku coś zaczęło mnie gryźć: rzuciłam moich emerytów na głęboką wodę flamencowego stepu. Zamiast ugrzęznąć i z pokorą wyznać swoją słabość, ci podstępnie powtórzyli każdy zadany rytm.

Od tego czasu przygotowanie do zajęć nie było już tak proste, a po trzech latach współpracy narodziły się rasowe, gorącokrwiste flamenquity, krzyczące óle i zadzierające kiecki, nieraz wyżej, niż przyzwoitość pozwala.

Faza wywiadowcza: kompleksy i atuty „trzeciego wieku”

Nadchodzący semestr wymagał przygotowania innej metody nauczania. Odmiennej od charakterystyki zajęć dla seniorów, które traktują uczestników jak dzieci i każą im spacerować za ręce w kółeczku, co przypominać może czasy przedszkolne. Przede wszystkim zaś – różniącej się od zajęć w szkołach tańca, marketingowo nastawionych na produkcję układów tanecznych i prezentację efektu wizualnego. Trudno było także brać przykład z metodyki hiszpańskiej, gdzie z powodu wysokiego poziomu, nauczyciele nic nie tłumaczą, nie rozliczają rytmu, ani nie pokazują „trochę wolniej”.

Po pierwsze, trzeba było rozwiązać nieznośny problem, który niemalże na każdych zajęciach pojawiał się w postaci słów: „Pani tak ładnie tańczy, bo pani jest taka szczupła”. Kompleks wagi, doprawiony odrobiną to-już-nie-te-lata tłumaczył każdą trudność, wprowadzał nielegalną przerwę i pogaduszki o tym, że flamenco jest dla wszystkich, i czy „oni to mają we krwi”. Na nic zdawały się tłumaczenia, że wąskimi biodrami trzeba się zdrowo namachać i nakołysać, aby ruch był zauważalny, a na kościstych rękach widać każdy błąd i pokraczność.

Po drugie, należało uwzględnić słabszą pamięć i mało rozwiniętą pamięć ruchową, które znacznie utrudniały naukę dłuższych choreografii i wymuszały powtarzanie wszystkiego po n+10 razy. Z tego powodu odpadała również co najmniej połowa utworów, do których można przygotować układ – jeden „kawałek” porządnego flamenco ma około 7 minut, co wymaga niezłej kondycji i pamięci nawet od młodszych tancerek.

Trzecim punktem stało się odnalezienie i wykorzystanie posiadanych atutów, które szybko objawiły się w postaci zamiłowania do przebierania i szycia strojów, nieskończonych pokładów energii potańcówkowej i doświadczenia życiowego.

Najlepszym tropem okazały się w tej sytuacji fragmenty nagrań z hiszpańskich imprez w peniach. Podczas podobnych spotkań do zbiorowego śpiewu, palmasu, czasem gitary, wyskakują na środek sali babcie, ciotki i stryjkowie, by poruszać biodrami, pokazać nogę i śmiesznymi skoczkami zejść ze „sceny”. W klapkach, kozakach, fartuszkach i domowych fatałaszkach, powyżej osiemdziesięciu kilo żywej wagi kryje się prawdziwe flamenco.

Strategia i taktyka: przez serce do głowy

Efekt badań i poszukiwań metodologicznych zaowocował w postaci nauki bulerii – stylu, który z powodu trudnego rytmu odkładany jest w szkołach do czasu osiągnięcia tak zwanego zaawansowania. Zajęcia zaczęły się więc od obejrzenia kilku radosnych, amatorskich filmików i omówienia cech tego rodzaju tańca. Podkreślona została swoboda, żartobliwy charakter, powtarzalność kroków, a przede wszystkim tusza tancerzy. Skomplikowany rytm został pominięty.  Przecież prędzej czy później, sam wejdzie przez serce do głowy – taka jest taktyka.

I wchodził; przez upraszczane kroki, wzajemne koncentrowania się na drugiej osobie – śpiewaka na tancerce i tancerki na śpiewie, przez palmas wychodzący z ciała (najprostszy, ale nie hamowany obawą popełnienia błędu), przez improwizację, wreszcie przez żarciki i wspólne śmiechy, które stanowią muzyczny szum łączący w jedną całość kolejne wyjścia tancerzy.

Oczywiście nie ma cudów: nie da się wyuczyć efektownych, oryginalnych układów poprzez intensywne odczuwanie. Jest to jedna z dwóch możliwych dróg metodologii, które można stosować nie tylko w nauce tańca. Na chwilę przenieśmy się więc na grunt nauki języków.

Niezliczona ilość metod i rodzajów kursów zawiera się w tych dwóch metodach: jedna to nauka gramatyki, słówek, rozwiązywanie ćwiczeń i odrabianie zadań domowych; druga  –  wyjazdy za granicę i próby porozumienia się, zanurzenie w języku. Obie drogi są ambiwalentne: znając gramatykę można mieć opory i problemy z mówieniem, każde wypowiedziane zdanie jest natychmiast analizowane, a nić porozumienia zrywa się ze strachu przed błędem i śmiesznością. Będąc zanurzonym w języku, można utonąć i nic z tego nie wynieść, można też skutecznie się porozumiewać, a każde nowe słowo, wspomagane przez gest, pogłębia i napędza tok komunikacji. Praktykant pierwszej metody zda więc bez problemu trudny test językowy, ale może utknąć w teście realnego życia, zaś drugi uczeń wybrnie z sytuacji życiowej, lecz nie zaliczy testu.

Przyjęta flamencowa taktyka zawiodła nas, podobnie jak zanurzonego w języku, gdy na koniec roku należało zaprezentować efekty zajęć. Klaskanie, przygadywanie i machanie biodrami nie nadawało się na scenę. Nie po to uczyliśmy się, jak się bawić i improwizować, aby potem stawać w artystyczne szranki z teatrami, kabaretami i innymi formami tańca, a cała wypracowana swoboda odleciała z powodu stresu i prób. Spasowaliśmy, ale w tym roku im pokażemy!

Czas akcji: spotkania  na strychu

Podobnie jak adept języków obcych, flamenquity z CAS-u wykazały się w akcji. Na fiestę flamenco odbywającą się w penii na jednym z sopockich strychów, stawiły się w przebraniach, z domowymi winami i alibi w postaci „parapetówki u znajomej”. Pomimo późnych godzin, towarzystwa młodszego wiekiem, starszego praktyką taneczną i trudnych warunków lokalowych, wykazały się cygańskim duchem: śpiewały, klaskały i szalały na parkiecie w rytm grającej na żywo gitary i najnowszych przebojów.

Trzeba jednak przyznać, że nie jest to wyłącznie zasługą zajęć flamenco. Gdyńscy emeryci są ewenementem i zaprzeczają stereotypom. Jest to poniekąd skutek biegu historii: do Gdyni przyjeżdżało wielu wykształconych ludzi, inżynierów, konstruktorów i architektów, którzy budowali miasto i pracowali na przyszłość kraju. Dzisiejsi emeryci są więc ludźmi czynu, którym wiek nie przeszkadza w aktywności fizycznej i umysłowej. Czuje się to zaraz przy wejściu, gdzie starsi ludzie serfują po internecie, rozmawiają przez różne komunikatory internetowe z dziećmi i wnukami z zagranicy. Na zajęciach nagrywają fragmenty kroków, kopiują płyty, przesyłają sobie zdjęcia z zajęć, co chwila umawiają się na wieczorki taneczne i podróżują po całym świecie – od Paryża do Meksyku.

Uczestnicy spotkań to ludzie renesansu. Chodzą na zajęcia ruchowe, grają w kółkach teatralnych, malują obrazy i butelki, biorą udział w konkursach fotograficznych i dyskusyjnych klubach filmowych. Ponadto znajdują czas, by pojechać na rehabilitację, zaopiekować się wnukami, oporządzić działkę i przećwiczyć w domu kroki ostatniego układu flamenco. Pani Stenia prowadzi bardzo „ekspresowe życie”, „jestem na emeryturze i nie mam czasu. – pisze – Prowadzę punkt przedszkolny. Mój wolny czas jest na wagę złota. […] Flamenco jest dla mnie jak wentyl bezpieczeństwa w szaleństwie dnia codziennego…”.

Ciągłej aktywności nie jest w stanie zatrzymać nawet przerwa międzysemestralna: gdy padła propozycja spotkania w penii, od razu spytały, czy trzeba się przebrać i przynieść wino. I nawet bezlitosne potraktowanie przez gitarzystę nie ostudziło zapału, a uczestniczki zajęć postawiły wniosek cotygodniowego treningu przy muzyce na żywo. Bo flamenco trafia przez serce… i uszy.

Podział łupów

Panuje powszechne przekonanie, że flamenco jest tańcem silnych, twardych kobiet. Ogień w oczach, wirujące, czerwone suknie, szaleńczo wystukiwane obcasami rytmy – kobieta, która może zamordować, rozkochać, porzucić, która zniesie ciężki los i nie ugnie się w hańbie. Duma, pożądanie, emocje… zajęcia dla emerytów.

Zastanawiam się, co się dzieje z nami, Słowiankami, gdy zanurzamy się we flamenco. Liczymy na rozbudzenie mitycznych pokładów siły; na to, że ciche panienki staną się Balladynami, uciskane żony posadzą – niczym w mickiewiczowskiej balladzie – lilie na grobach mężów. Wśród kursów asertywności, odnajdywania wewnętrznego dziecka, twórczości i kreacji, taniec stanowi jedną z opcji terapeutycznych. Niestety to terapia długofalowa i niecierpliwi, oczekujący zmiany już po założeniu gwoździowanych butów i umalowaniu ust na czerwono, nie są usatysfakcjonowani. Ta metoda zakłada długotrwałą pracę nad ciałem, ruchem, ale też emocjami, bo każdy styl – każde palo – kryje inny wydźwięk i wymaga innych emocji oraz nastawienia.

Tu właśnie kryje się tajemnica seniorów. Chociaż według jednej z uczestniczek zajęć „z wiekiem człowiek ma większą tremę i więcej ambicji”, to ma przecież także więcej przeżyć i wspomnień. Młode, ładne dziewczyny muszą wymyślić, wyobrazić i zastanowić się „jakby to było”, jakie to uczucie, rozbudzić nieznane emocje. Emerytki – tyle przeżyły, kochały, rodziły, cierpiały – wystarczy sobie przypomnieć. Ich siła lokuje się wewnątrz, a przez flamenco uczą się ją wydobywać i wykorzystywać. Pani Aneta pisze, że dzięki zajęciom jest bardziej otwarta na ludzi i nie wstydzi się siebie. Pani Jadwiga uczy się gracji, a Pani Stenia uspokaja nerwy i rozbudza swoją wyobraźnię. Członkowie rodzin cieszą się z ich pasji, tylko mąż Pani Anety trochę mniej – może boi się stereotypowej, ognistej Hiszpanki.

Obecny semestr jest próbą ogniową. Po negocjacjach z dyrekcją zajęcia zostały przedłużone i padło postanowienie publicznego występu na koniec roku. Nie zarzucamy taktyki, jedynie dołączyliśmy drugą metodę – szkolną, by stworzyć efektowną choreografię z chustą do porywającej muzyki. W ten sposób mamy nadzieję zdać test, nie porzucając ducha i zanurzenia we flamenco. Trzymajcie kciuki!

Krótki słowniczek flamenco:

fiesta – święto, spotkanie, impreza ze śpiewem, tańcem i grą na instrumentach

flamenquita – osoba zajmująca się flamenco

palmas – klaskanie do rytmu, jeden z najważniejszych elementów flamenco

palo – styl tańca i śpiewu (jest ich ponad 60!)

penia – klub miłośników, dotyczy też klubów piłkarskich.

Maria Miotk

Kultura Enter
2010/04 nr 21

fot. Agnieszka Doborzyńska