Strona główna/Słów parę o artyście Gienie Hackiewiczu-Minskim

Słów parę o artyście Gienie Hackiewiczu-Minskim

Giena i butelka piwa

Będąc w szkole podstawowej, chciałem urosnąć jak najszybciej, aż do mrowienia w ciele, chciałem stać się dorosłym. Rosłem, jak mi się wtedy wydawało, bardzo wolno. Inni rośli szybciej. Wzrostu byłem bardzo niskiego, wśród chłopaków w klasie byłem czwarty, licząc od najniższego. Niżsi ode mnie byli tylko Maciasz, Panasiuga oraz Nawumenka. Później wyprzedziłem wzrostem Chwastowicza. Byłem bardzo dumny z siebie oraz z tego, że rosnę. Żeby poczuć się dorosłymi, razem z Maciaszem paliliśmy. Gdy studio plastyczne podczas wiosennych wakacji zorganizowało wyjazd plenerowy do Łogojska, razem z Jaumenowym, żeby dodać sobie dorosłości, kupiliśmy w sklepie naszą pierwszą butelkę piwa. Jaumenau pełnił rolę van Gogha, a ja Gauguina. Jako prawdziwi dojrzali malarze postanowiliśmy się napić. Zamiast absyntu mieliśmy butelkę piwa „Żygulovskie” z maleńką żółtą nalepką w kształcie półksiężyca. Jak tylko zabraliśmy się do spożycia, do naszego pokoju hotelowego wszedł Giena Hackiewicz-Minski z dziewiątej klasy. Zabrał nam „Żygulovskie”, zwracając uwagę, że jesteśmy za mali, więc nie mamy prawa do picia oraz palenia. A jeszcze dodał, żebyśmy nie zamykali pokoju hotelowego, bo od teraz będzie nas pilnował. Nasze piwo Hackiewicz-Minski wypił ze swoim kumplem Świnarowym z ósmej klasy.

Namalowane sandały

Odwracając się tyłem do przyszłości i spoglądając w przeszłość, można wyłowić dzieła, które wywarły znaczący wpływ na Gienę Hackiewicza. Obecnie jestem skłonny sądzić, że otrzymane z Francji rysunki oraz farby wodne zachwyciły go bardziej niż wszystkie skarby  paryskiego Luwru oraz petersburskiego Ermitażu. Rysunki te przysłane były do ośrodka kultury młodzieżowej, gdzie uczęszczaliśmy na zajęcia plastyczne. Nasz nauczyciel, pan Siarhey Katkov, wysłał nasze rysunki do Francji, a wdzięczni Francuzi przysłali do nas swoje prace. Byliśmy zaszokowani. Na kartce z wyciśniętymi w rogu koronami były namalowane skórzane sandały. Takie brązowe, mocno znoszone sandały leżały po prostu jak prawdziwe, na delikatnej żółtej kartce papieru. Były nawet bardziej prawdziwe niż w rzeczywistości. Były jeszcze inne rysunki, przedstawiające kwiaty i trawę, ale sandały pokonały wszystkie. Słyszeliśmy już o butach van Gogha. Lecz jego buty były nieosiągalnie daleko, za żelazną kurtyną, niedostępną dla większości z nas, a sandały były tu u nas, w naszej pracowni, w naszych, można by rzec, rękach. Giena najbardziej ze wszystkich był zafascynowany sandałami. „Właśnie tak należy malować! Właśnie tak należy malować obrazy! Żeby każdy paseczek, każda dziurka w tym skórzanym paseczku była prawdziwa. Żeby przez tę dziurkę mogło przejść powietrze!”

Ślady na portrecie

Służbę wojskową Giena odbył niedaleko rodzimego Mińska – w Grodnie. O wojsku lubił opowiadać, miał też album ze zdjęciami oraz rysunkami. Trzymając album na kolanach, Giena śpiewał wojskowe piosenki. Wszystkie piosenki, które śpiewał Hackiewicz, były wesołe. Smutku w ogóle nie uznawał. Przygnębienie to nie żywioł. O wojsku również opowiadał ze śmiechem, opowiadał nawet o znęcaniu się nad nim i się śmiał. Malarz w wojsku też jest malarzem. Gienowi zlecono zatem namalowanie dużego, a w tym czasie wszystko wykonywało się w dużych formatach, portretu Lenina. Malował więc ten portret Lenina przez tydzień. Po skończeniu uznał, że następnym razem namaluje Lenina znacznie szybciej, ale poprosi o taki sam czas na jego malowanie. To był początek służby wojskowej, Giena nie wysypiał się, a tu pojawiła się perspektywa długiego i słodkiego snu. Położył zatem Lenina na ziemię i podeptał go. Rano Giena zameldował chorążemu, że jakiś wandal zdewastował portret wodza proletariuszy. Chorąży, będąc też dyrektorem ośrodka kultury, kazał sprawdzić buty wszystkich, kto miał możliwość w nocy wejść do klubu. Farba została wykryta na butach samego chorążego. To nie tylko nie uratowało Gieny, a odwrotnie – obciążyło jego okres służby w wojsku dodatkowymi dniami aresztu. Hackiewicz siedział w izolatce przez tydzień. Po skończeniu służby wojskowej Giena jechał na dworzec kolejowy, żeby w końcu wrócić do Mińska. W trolejbusie zauważył złośliwego chorążego sadystę. Był ubrany po cywilnemu, stał cicho i udawał, że nie zna szeregowego Hackiewicza. Giena jednak podszedł do niego blisko i przydepnął swoim żołnierskim butem cywilny pantofel złośliwego chorążego. Stali tak milcząco do samego dworca kolejowego.

Harakiri na scenie

Giena lubił scenę. Wrodzone zamiłowanie do skandali, naturalna ekscentryczność pomagały mu skupiać na swojej osobie uwagę licznej widowni. W czasach naszych studiów w akademii teatralnej modne było urządzanie wieczorów kabaretowych, zwanych „kapuśnikami”… Nie performance, nie akcje, nie instalacje, nie dość popularne amatorskie turnieje kabaretowe, zwane KWN, a właśnie kabaret – wesoły, zawadiacki, wpadające w pamięć widowisko komponowane ze skeczy. Pamiętam dwa z tych wszystkich, w których brał udział i które organizował. Jeden  był ze smokiem, okropnym gadem. Ten gad żywił się studentami pierwszego roku, a wypróżniał się studentami ostatniego roku. Proces pochłaniania-trawienia naznaczony był tupaniem i pękaniem balonów, jakich w smoku było pełno. Sam smok był uszyty z brudnych szmat. Wyczołgał się na scenę, zjadł, puścił bąka, nabrudził i wypełzł ze sceny. Czołganie było utrudnione, bo studenci pierwszego roku, siedzący w środku, nic nie widzieli. Wśród tych studentów byłem również ja. Drugi wieczór kabaretowy zorganizowany przez Hackiewicza mógł się skończyć wyrzuceniem go z uczelni, ale tak się nie stało… Wykładowcy postanowili nie skupiać uwagi społeczności na wybryku Gieny. A wybryk był ewidentny. Giena prosto na scenie przeciął sobie brzuch wielkim nożem, tak że zaczęły wypadać wnętrzności. Z okropnym krzykiem zaczął rzucać wątrobą w widownię. Wykładowcy, którzy siedzieli w pierwszych rzędach, oniemieli z  przerażenia oraz obrzydzenia. Studenci, siedzący za wykładowcami, również nie od razu zrozumieli, że Giena rzuca w nich nie swoją wątrobą, a wieprzową, ze sklepu. Gienę przed wyrzuceniem z uczelni uratowało tylko to, że uznano go za kompletnego idiotę. Wielu artystów na tym świecie ratowało się dzięki temu, że uważano ich za radykałów lub niepoczytalnych. Takie podejście w stosunku do artystów nieraz ratowało Gienę.

Promienistość i Swinarow

Była pewna cecha w wyglądzie Gieny Hackiewicza, którą inaczej niż promienistość nie można określić. Cały promienieje. Czerwony, błękitny, żółty – kolory kumulowały się w jego wyglądzie, żeby zabłysnąć niepowtarzalnie optymistycznym kalejdoskopowym promieniowaniem. Ubierał się Gienka kolorowo: pomarańczowe koszule do zielonych spodni, purpurowe trampki, malinowe skarpety, białe kurtki oraz niebieskie rękawice… Do jego ciągłego uśmiechu, wesołych oczu, zarumienionych policzków i ciemnych włosów pasowało wszystko, jednak Giena wybierał najbardziej kolorowe, najbardziej jaskrawe i najbardziej zbliżone do stroju klauna, żeby to zaznaczyć oraz dodać do swojej radosnej promienistości jeszcze odrobinę święta.

Pewnego razu Giena uszył sobie garnitur z czarnego aksamitu. Ten aksamit był bardzo czarny, taki głęboko czarny, taki czarny-czarny, że trudno sobie  wyobrazić coś bardziej czarnego. W tym nowiutkim garniturku wpadł do pracowni swego kumpla – malarza Wołodzi Swinarowa. „I co sądzisz? Prawda, że cudowny strój? Marzyłem o takim!” Swinarow zaproponował herbatę. Giena nie odmówił. Zaczął oglądać obrazy kumpla, gdy tamten szykował herbatę, a następnie usadowił się w fotelu. „A-a-a!!!” To był taki wrzask, że Swinarow mało się nie zsikał. „Ga-a-rnitur!!!” Giena kręcił się pośrodku pracowni, próbując zerknąć na swój tyłek. Na czarnym aksamicie lśniła i mieniła się olejna tęcza. Siadł na paletę, na której malarz Swinarow hojną ręką nawyciskał kolorowych farb. Przed wyjściem po herbatę rzucił paletę na fotel, a Hackiewicz usiadł na nią. Spodnie zostały zniszczone, ponieważ Gienka próbował wyczyścić je terpentyną, tarł mydłem, szorował gąbką, aż w końcu zdenerwował się i podarł na kawałki. Gdy podarł, to i spokój mu wrócił. „Marynarka została! Najważniejsze – marynarka!” – uświadomił sobie Giena, idąc do sklepu po wino. Utratę spodni chłopaki uczcili porządnym piciem, w trakcie którego doszli do wniosku, że Hackiewicz nie powinien nosić radykalnie czarnych ubrań i musi pozostać promienisty.

Chwyt zakazany

W sztuce są chwyty zakazane. Na przykład na scenie teatru pies nie powinien widzieć psa. Artyści wykonują na scenie role i psów, i kotów, i koni, co jest całkiem oczywiste. Ale pojawienie się na scenie żywego, nawet dobrze wytresowanego pieska to antysztuka, naturalizm i głupota, ponieważ nawet najbardziej nikczemny piesek z łatwością skupi na sobie uwagę widzów, odciągając ją nawet od najbardziej utytułowanego artysty. Z tego powodu profesjonaliści, malarze i artyści, nie pokazują psa psom. Nawet w cyrku piesek wykonuje rolę artysty akrobaty, a nie rolę psa. Jednak Giena mógł „pokazać psa psom” i pozostać w nurcie wysokiego oraz profesjonalnego malarstwa. Jego dzieło nosiło tytuł Przebiśniegi. Giena okleił, oblepił całe płótno zbutwiałymi, na wpół skręconymi zeszłorocznymi liśćmi. I na szarobrunatnym tle namalował temperą liliowe kwiaty przebiśniegów. Z płótna oczywiście wiało wiosną, a dookoła unosiły się zapachy marca. Obraz Przebiśniegi długo wisiał w sali chromatyki. Wisiał, żeby przypominać młodym malarzom, że psa nie wolno pokazywać psom.

Muszle perłorodne

Giena marzył o Paryżu, o czerwonym, białym, różowym winie, o smażonych kasztanach, o ostrygach… Z jakiego powodu oni, Francuzi, mogą wysysać mięso ze ślimaków, a my – nie? Dlaczego Francuzi  jedzą żaby, a my nie możemy się tego nauczyć? Giena zadawał sobie to pytanie w trakcie włóczenia się ze sztalugą w okolicach Jezior Brasławskich. Rewolucję kulinarną na Białorusi Giena postanowił zacząć od małży, od wielkich pochodzących z jeziora muszelek. Postanowił zatem muszelki ugotować, a ugotowany środek zjeść. Żeby dokonywanie rewolucji w miejscowej kuchni nie było smutne, Giena zaprosił kolejnego rewolucjonistę i kolegę z roku – Siarhieja Maliszewskiego. Długo, ponad godzinę, gotowali muszelki we wrzątku. Potem Giena wziął środek jednej muszelki do buzi i przełknął. Tak naprawdę nie przełknął, ale zrobił to Maliszewski, myśląc, że uczynił to Giena. Trzymał jednak mięso muszelki w buzi. Maliszewski połknął, ale jego żołądek zacisnął się w okropnym skurczu i ślimak wrócił na talerz. Tu też pojawił się ślimak Gieny, którego ten wypchnął językiem z ust. Rewolucja kulinarna zakończyła się klęską. Eksperymentować z białoruskimi żabami Giena się nie odważył.

Piosenki i słuchawki

Giena śpiewał zawsze. Jego matka również śpiewała. Lubiła też śpiewać wspólnie przy stole, gdy miała gości. Parę razy trafiłem na biesiadę przy stole razem z mamą Gieny Hackiewicza i za każdym razem śpiewaliśmy. Jego matka śpiewała najzwyklejsze piosenki, a Giena śpiewał wyjątkowe. Śpiewał:

Трыпер-пер-тоцын. Нацын-тацын.

Вер-вер-сале. Херцын-мерцын.

Шышка з перцам. Данцын-грыпцын. Гоп-цаца.

Цягнуць за нос мертвяца…

.

А яшчэ Ген спяваў душэўную сагу пра калгасніцу Дусю:

.

І захацелася калгасніцы Дусі

Абзавесцісь хазяйсвам в новам фкусе,

І што б на зажытачны манэр

Паявілась всё і напрымэр:

.

І краваць з раскрасівымі шышкамі,

Туалетнае мыла ТэЖэ,

Чайні-чачкі, ложа-чачкі, віла-чачкі,

І прымус на скаварадзе.

А яшчэ: паціфон са спласцінкамі,

Лісапет на драўлянай хадзе,

Чорныя боты з пазбацінкамі…

Вось што была в Дусінай мячце.

.

І мчыцца поезд, у вагоне качка,

А у Дусі в чулке грошай пачка,

Тут падзапрапал яе чулок,

І пішы «Прашчай на долгі срок…»:

.

І краваць з раскрасівымі шышкамі,

Туалетнае мыла ТэЖэ,

Чайні-чачкі, ложа-чачкі, віла-чачкі,

І прымус на скаварадзе.

А яшчэ: паціфон са спласьцінкамі,

Лісапет на драўлянай хадзе,

Чорныя боты з пазбацінкамі…

Всё, што была в Дусінай мячце».

.

І тут патходзіт к Дусі праваднічы:

«Ці ж ня Вы згубілі той чулок?»

«Вой вы, даражэнькія, знайшліся!

Зраствуй, судзьбы шчаслівай рок,

.

І краваць з раскрасівымі шышкамі,

Туалетнае мыла ТэЖэ,

Чайні-чачкі, ложа-чачкі, віла-чачкі,

І прымус на скаварадзе.

А яшчэ: паціфон са спласьцінкамі,

Лісапет на драўлянай хадзе,

Чорныя боты з пазбацінкамі…

Всё, што была в Дусінай мячце».

Skąd brał takie teksty? W jakich to okolicach Mińska nauczył się tego? A jednak zapamiętał!

Ostatnio Giena dręczył się z powodu pewnej kwestii: „Dlaczego ludzie nie śpiewają? Wałodzia, przecież słuchają muzyki, piosenek, słuchają wszędzie, tylko rzuć okiem – wszędzie są w słuchawkach… Słuchać słuchają, śpiewać nie śpiewają… Dlaczego?” „Zmienił się paradygmat”.

Martwa natura w ubikacji

Była to mało apetyczna historia z kawałkiem łajna. Tylko wyrzucić jej z twórczości Gieny nie da się. Wydarzyło się to podczas wyjazdu nad Jeziora Brasławskie, gdzie dla studentów pierwszego roku Akademii Sztuk Pięknych organizowano pobyty plenerowe. Tam, w krainie błękitnych jezior, młodzi malarze powinni byli zakochać się w ojczyźnie, dostrzec jej niepowtarzalność, aby w swojej twórczości opiewać Ojczyznę drogą. Giena przyjechał na Brasławszczyznę do wsi Słobodka i namalował „kiełbaskę” łajna. Wyrysował bardzo szczegółowo i starannie dziurkę w zrobionej z desek wiejskiej ubikacji. Ktoś załatwiał dużą potrzebę i nie wcelował, więc łajno leżało na błyszczących obsikanych deskach, wisząc nad śmierdzącym dołem. Śmierdząca martwa natura natchnęła Gienę. Lecz wykładowcę, profesora Baranowskiego, martwa natura z „kiełbasą” ludzkiego łajna oburzyła: „Hackiewicz, myślisz, że po prostu namalowałeś kawałek gówna, tylko obesrałeś swoją ojczyznę!”. Wykładowca zrobił się czerwony jak ten rak brasławski rzucony do wrzątku, i próbował chwycić i podrzeć dzieło swego ucznia. Giena nie pozwolił na to. Do bójki wykładowcy i studenta na szczęście nie doszło, nie było więc krwawego dramatu. Wykładowca wydarł się i wyszedł, a Giena zaczął świętować zwycięstwo młodości nad starością. Giena śpiewał!

Dziadek Mróz

Są ludzie, którzy potrafią najprostszy czyn zamienić w wyczyn bohaterski. Na przykład Giena nawet malowanie Dziadka Mroza realizuje jako ofiarne przedsięwzięcie na rzecz rozkwitu całego człowieczeństwa. Tylko że jego przedsięwzięcia bardziej były wybrykami, akcjami niszczącymi ogólne normy zachowania. Lubił te wybryki, a mianowicie małpowanie innych postaci, gestów i słów. Dlatego też Dziadek Mróz namalowany przez Gienę był bez brody, z ogoloną głową, ubraną w czerwoną czapeczkę w rozmiarze naparstka. Nos tego Mroza był nawet nie siny i nie czerwony, a zielony – jak młody ogórek.

Kelnerki w restauracji

Tylko Giena mógł namówić mnie na flirtowanie z kelnerkami. I gdzie? W zabitym dechami Mścisławiu. Pracowaliśmy w tym miejscu, odrestaurowując były kościół. Śniadania jedliśmy w stołówce, kolacje w restauracji „Burza”. Na poszukiwania kobiet czasu brakowało, dlatego zaczęliśmy zagadywać kelnerki. Zwykła gadka, pusta rozmowa bez tematu. Giena wpadł jednak na pomysł, żeby kupić wino i pójść do dziewczyn. Kupiliśmy i poszliśmy, siedzimy z nimi, pijemy alkohol. Już nawet wydawały mi się piękne i mądre. Aż nagle jak diabeł z piwnicy pojawił się brat jednej z kelnerek, a później na dodatek jego kumpel. Brat ten proponował nam zostawić kościół i wyjechać na Sachalin. Osobiście miał za sobą sporawy wyrok za bójkę. W Mścisławiu pracy nie znalazł, ale dowiedział się, że na Sachalinie sporo chłopaków z Mścisławia zarabia pieniądze. Toteż tam pojechał, zarabia, i mógłby nam pomóc. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu na Sachalin. Wtedy kelnerki też przestały się nam podobać. A my to już zupełnie przestaliśmy się podobać bratu najbardziej brzydkiej kelnerki. Rozpocząłby bójkę, gdyby nie kościół. Powiedział, że szanuje ludzi, którzy pracują w kościele, w tych czasach, gdy wszyscy dookoła nie wierzą w Boga. Z Gienem odeszliśmy cali. Mieliśmy szczęście…

Magazyn butelek

Giena był ciekawski. Setka osób minie otwory prowadzące do lochów kościelnych, ale tylko on zajrzy do środka. Zajrzał zatem do lochów byłego jezuickiego kościoła. Kościół ten wraz z klasztorem po rewolucji październikowej został zmieniony na internat dla dzieci słabosłyszących. W kościele mieścił się ośrodek kultury. Problemy finansowe zmusiły administrację internatu do zrezygnowania z ośrodka kultury. O magazynie w lochach nikt nie wspomniał. Kościół, były ośrodek kultury, długo stał pusty i był w strasznie zaniedbanym stanie. Konserwatorzy Weramejczyk, Atas i Slunczanka wykonali ogólne pomiary, i na tym pierwsza próba konserwacji się skończyła. To właśnie wtedy Giena znalazł tysiące butelek ze starą zepsutą wodą mineralną o rdzawych kapslach. „Wylejmy wodę, oddamy butelki i dostaniemy kaucję!” – zaproponował mój ciekawski i przedsiębiorczy przyjaciel. Okradać ośrodka-kościoła  nie chciałem. Mścisław to małe miasteczko. Oddaj do sklepu dwadzieścia butelek, to jutro wszyscy będą o tym gadać. Gdybym był uczniem szkoły podstawowej, to może bym się skusił na te butelki. Ale dla studenta, współpracownika konserwatorskiej pracowni, nawet tysiąc pustych butelek to bzdura. Za podobną bzdurę z naszej uczelni już wywalano. Pewnego studenta, też Gienę, tylko innego. Ten Giena ukradł w sklepie spożywczym opakowanie z suchym koncentratem zupy „harczo”. Ukradł, ponieważ bardzo chciało mu się jeść. Ukradł, ponieważ wszystkie pieniądze przehulał, a jeść się chciało. Ukradł i został złapany. Nie chciałem tak wpaść z pustymi butelkami po wodzie mineralnej. Giena też zrezygnował z okradania lochów pod starym kościołem. Powiedział, że jest leniem i że samemu to nawet smutno kraść.

Nieściaruk oraz ikony

Giena był wędrowcem ze swej istoty. Zawsze gdzieś jechał, a jeśli nie jechał, to zamierzał wyjechać. Gienę pchał, pcha i będzie pchać jakiś pęd. I pęd ten pchał go na koniec świata, gdzie kończy się dzień i zapada noc. Zapędził go nawet na Daleki Wschód, na Kamczatkę i do Władywostoku. Wędrował po Madagaskarze, Kaukazie oraz po Azji Środkowej… Przeleciał się po Londynach i Paryżach. Pewnego dnia przywędrował na północ Rosji, gdzieś w śniegi między Archangielskiem i Pietrozawodskiem. Zapędził się tak daleko, gdzie nawet ludzi nie ma. Kiedyś mieszkali tu prawosławni, mieli swoje wioski i cerkiewki. Ludzie odeszli, a domy i świątynie pozostały. Giena razem z innymi wędrowcami trafił tam mroźną zimą. Wędrowali na nartach przez puste wioski. Relację ze swojej wyprawy na północ Rosji przedstawił na własnoręcznie wykonanym plakacie informacyjnym, który zawiesił w holu naszej uczelni. Do plakatu były doczepione dwie skarpety, które, o czym się pisało, nie pełniły roli skarpet, a były to rękawice podróżnika Powsinogi [uwaga tłum.: gra słów w oryginale – Niascinoga (Powsinoga) i Nieściaruk, pochodzące od „niaści”, czyli nieść]. Obok było podobnie zatytułowane zdjęcie podróżnika Nieściaruka. Nieściaruk na wymyślonego Powsinogę się obraził. Została zatem wyciągnięta na jaw historia o szczegółach zachowania Gieny w północnych cerkwiach. Mówiono, że  powyciągał z ołtarzy tyle ikon, ile tylko mógł udźwignąć. I dźwigał. Radzono mu nie zabierać ikon. Tłumaczono, że nikt dźwigać nie pomoże! Giena nikogo nie słuchał, ciągnął, zwolnił, zmęczył się i wyrzucił wszystkie zabrane z cerkwi ikony prosto w śnieg. Gdy spytałem Gienę o wyrzucenie ikon, odpowiedział następująco… Wandale napaskudzili tam we wszystkich cerkwiach, nie w sensie metaforycznym, a prawdziwym – obesrali. Nawet celowo wchodzili na ołtarz, żeby zostało łajno na ikonach. Wyobrażasz to sobie, co to były za obrazy, które wyjmowałem z ołtarza w cerkwi bez okien? Ikony i tak by się zniszczyły, przynajmniej próbowałem je ratować. Nie uratowałem! Widocznie nie było pisane. Wyrzuciłem zatem ikony w śnieg. Prosiłem, żeby pomogli dźwigać! Nikt nie pomógł. Ani jedna swołocz nie pomogła: ani Ramanko, ani ten Nieśpomoc…

Praca oraz kotlet

„Adamczyk, pracujesz od świtu do nocy, a potem znów od świtu do nocy! To nie jest poprawne!” „Giena, a co jest poprawne?” „Poprawnie to pracować z rana, a po piątej trzeba siedzieć przed telewizorem, trzymając duży gorący kotlet na widelcu!” W tym momencie ten gorący kotlet, namalowany przez Gienę, zrobił na mnie duże wrażenie. Według mnie jedzony przed telewizorem kotlet to rozpusta. Nie nauczyłem się tej kotletowej rozpusty. Próbowałem, ale nie mogę jeść kotleta i gapić się w ekran.

Pytanie i odpowiedź

Giena dołączył do naszej grupy na czwartym roku, żeby się dokształcić. Przez cały tydzień wyciągał mnie z pracowni na korytarz, gdzie szeptem pytał: „Adamczyk, jak mogłeś wytrzymać z tymi dupkami przez trzy lata w jednej pracowni?” „Ciężko! Szczególnie nieznośne było wysłuchiwanie ich rad na temat sztuki. Walczyłem! Pracuję, a on wciska się między ciebie i obraz. – To mu w pysk! Tylko bójki-kłótnie  korzyści nie przynoszą. Niemniej jednak… Gdybym się nie bił, nie odgryzał się, nie chrzanił im oraz wysyłał, gdzie pieprz rośnie przez pierwsze pół roku, a przy każdej możliwości nie przypominał o ich chamskim pochodzeniu, to byłoby znacznie trudniej. Zatem, Giena, jeśli chcesz pozostać człowiekiem, to zostaw buraki na polu”. Teraz muszę powiedzieć, że mój radykalizm młodzieńczy był głupotą. Ale czy to coś zmieni?

Ksywka i budynki

W naszej grupie wszyscy mieli ksywy. Miały dość obraźliwy charakter. Słoń to Grysza Szarajeu, Kruk – Mikoła Krukau, Blin – Tolik Sakałou, Negora – Sasza Piatrou, Globus – ja… Karełkina z Gawaziukiem byli mianowani Karełkina i Gawaziuk. Uważano, że ich nazwiska wystarczająco złowieszczo brzmią. Gawaziuka próbowali przechrzcić na Gawazę, ale się złościł, ponieważ brakowało mu autoironii, był zbyt poważny. Nawet nie brał udziału w wymyślaniu przezwiska dla Gieny. Karełkina też nie wymyślała przezwiska. Reszta natomiast się mądrzyła. Sam Hackiewicz mianowicie podpisywał się na swoich obrazach jako Hackiewicz-Minski-Bamski (to z powodu modnej w tym czasie radzieckiej budowy bajkalsko-amurskiej kolejowej magistrali!) -Leniński. Ale to było za długie i trudne do wymówienia. Ksywka powinna być krótka, obraźliwa, taka co się łatwo zapamięta i wymówi, ponieważ szykowaliśmy się do pracy na budowach i w ogóle do budowania.

Kiedy jesteś wysoko na rusztowaniu i potrzebne ci jest… Czego możesz potrzebować na rusztowaniu? Powiedzmy krótko – pomocy! Przecież nie będziesz krzyczał: „Hackiewicz-Minski-Bamski-Leniński!”, nie krzykniesz: „Gien!” czy… Krukau wymyślił nazwać go Suhak. I tak się przyjęło! Suhak to Suhak. Miał też coś w tym garbatym nosie i coś ze zwinności tego zwierzęcia. Miał lekkość, lękliwość, spryt oraz duże oczy otwarte na świat. Przez dwa lata, dopóki studiował z  naszą grupą, Giena pozostawał Suhakiem, a później znów dla wszystkich był po prostu Gienem.

Taniec i służby bezpieczeństwa

Giena założył się o dziesięć sowieckich rubli ze swoimi kolegami ze studiów, że wyjdzie na jezdnię prospektu naprzeciwko budynku KGB i pośrodku ulicy, stojąc na wysepce, rozebrany do pasa, zatańczy kozaka. Dopóki było czerwone światło, Giena tańczył pośrodku głównego prospektu w stolicy. Milicjant udał Greka, że tego nie widzi, chowając się za pomnikiem Feliksa Dzierżyńskiego. Hackiewicz w ciągu trzech minut zarobił dziesięć rubli, czwartą część stypendium.

Odessa i traumy

Są ludzie, którzy nie mogą mieszkać w niektórych miastach. Chcą zostać mianowicie w tym mieście, a miasto ich odrzuca. Znęca się nad człowiekiem, łamie go, ugina, gniecie, kruszy i wypluwa. Tak było w przypadku Bobrowa z Londynem. Stolica Wielkiej Brytanii wypluła Bobrowa, a Martynczyka nie wypluła. Odessa dwukrotnie odrzucała Gienę. Kto by mógł pomyśleć, że wesoły Giena, powszechnie uważany za humorystę, nie ułoży sobie stosunków z tym miastem. Ale Giena trafił w Odessie do cholernego baraku. Cholera go nie wzięła. Cholery mu nie wykryto, ale na wszelki wypadek wsadzono na czterdzieści dni kwarantanny do baraku. Jechał do Odessy pociągiem. Gdzieś między Kijowem i Morzem Czarnym na którejś stacji kupił wiadro mirabelek. Zjadł. Nie mył i jadł. Żołądek powiedział mirabelkom: „nie-nie-nie-nie”. Do Odessy Giena nie wychodził w pociągu z toalety. Z tego powodu  na odeskim dworcu poleciał do punktu medycznego, a stamtąd zabrali go do cholernego baraku. Za drugim razem Giena trafił nie na oddział obserwacyjno-infekcyjny, a na traumatologię ze złamaną nogą. Nogę Giena złamał sobie sam. Oczywiście nie planował sobie złamać nogi w pierwszym dniu swojej, tym razem drugiej, wizyty w Odessie. Ale złamał… Złamał nogę na plaży. Złamał z powodu ciężkiego plecaka. Niósł dwa plecaki. Z tyłu swój, a z przodu – plecak żony. Giena wymyślił, jak nosić dwa plecaki. Jedno w tym było złe: plecak z przodu nie pozwalał patrzeć pod nogi. Noga stanęła na jakiś kamień, a ten przesunął się na piasku. Noga przesunęła się wraz z kamieniem, skręciła się, a właściciel dwóch plecaków upadł. Będąc na traumatologii, Giena wysłał do mnie list, w którym opowiedział o sobie i o gościu, który założył się z kumplami od kielicha, że skoczy z koła widokowego. Skoczek wygrał butelkę wina. Giena zapewniał siebie i mnie, że na odeskiej traumatologii czuje się nie gorzej niż inni.

Pokolenie i rewolucje

Nasze pokolenie było i pozostanie rewolucyjne i konserwatywne jednocześnie. Zburzyć mur berliński oraz oddać świątynie wiernym w byłych państwach ateistycznych, zniszczyć imperium zła oraz rozpocząć globalizację, dokonać rewolucji seksualnej oraz rozbudować islam do granic fanatyzmu terrorystycznego, zainicjować wybuch systemów łączności oraz wybudować hipermarketowe labirynty – to wszystko nasze wyczyny. Należymy do generacji rewolucyjnych paradoksów. Giena nie był wyjątkiem, był gwiazdą mojego pokolenia paradoksu. Swoją rewolucję rozpoczął na płótnie. Namalował październikowy przewrót w Mińsku z roku 1917. Miasto, przedstawione z lotu ptaka albo raczej lotu helikoptera, roiło się od podekscytowanych mieszkańców Mińska. Proletariusze, żołnierze, mieszczanie, chłopi, sklepikarze, nauczyciele, psy, koty, wrony, gołębie – wszyscy mieszkańcy oraz przybysze cieszyli się. Rewolucja dokonała się, jutro przyjdzie wolność, równość i braterstwo. Jutro ziemia zostanie przekazana chłopom, fabryki – w ręce robotników, władza w ręce ludu. Teraz to wiemy, że nic z tego nie wyszło i nigdy się nie uda, ale ci wierzyli. Krzyczeli „hura!”, spoglądali w niebo z wiarą, nadzieją i miłością. Giena Hackiewicz-Minski dojrzał te idee w roku 1982. Obraz się udał. Nawet można powiedzieć, że był proroczy.

PS. Kiedy w roku 1989 zaczęła się rewolucja narodowo-niepodległościowa na Białorusi, nie raz i nie dwa wspominałem majstersztyk Hackiewicza-Minskiego. Malarzem jest tylko ten, kto jest w stanie spojrzeć w przyszłość, im dalej sięga jego wzrok, tym większym jest malarzem.

Terroryzm i Rostow

Czy na Białorusi są terroryści? Czy są u nas powietrzni terroryści? Są. Przynajmniej tak twierdził towarzysz Płużnikou w gazecie „Komsomolska Prawda” z dnia 9 grudnia 1990 roku, kiedy podawał listę powietrznych terrorystów ZSSR: „1987. Podczas próby porwania z Mińska do Paryża «TU-134» był zatrzymany malarz Hackiewicz. Sądowo-psychiatryczną ekspertyzą uznany został za niepoczytalnego. Miński malarz próbował porwać samolot. Pakunek z dwoma kawałkami szarego mydła nazwał bombą i kazał pilotom lecieć do Paryża. Dowódca samolotu podjął decyzję, by nie zmieniać kierunku, samolot wylądował w Rostowie zgodnie z rozkładem i planem lotów. Grupa szybkiego reagowania unieszkodliwiła malarza”.

Witraże w wariatkowie

Kiedy Gienę za próbę porwania samolotu zamknięto w rostowskim więzieniu, mińscy malarze spięli się i zebrali około pół tysiąca podpisów w jego obronie. List do obrońców prawa z Rostowa także podpisałem. Napisane było w nim, że Giena od dzieciństwa był nieposłusznym i niezrównoważonym chłopcem, ale ekscentryczność i skandaliczność nie przeszkadzały mu, a przeciwnie – tylko pomogły zostać znakomitym malarzem. Malarze, czyli  wszyscy my, prosili obrońców prawa, by uznać Gienę za chorego ekscentryka, a nie za radykalnego terrorystę. I zdarzył się cud! Z rostowskiego więzienia Gienę przewieziono do mińskiego wariatkowa w Nowinkach. Czy pomógł list, czy to ustawienie gwiazd, czy może zmiany w polityce światowej tak wpłynęły na rostowskie władze więzienne, że pozwolono deportować Gienę do jego ojczyzny. Doktor Kruglanski, kolekcjoner malarstwa psychicznie chorych twórców, bardzo pomógł malarzowi-terroryście. A ten, na znak wdzięczności, doktorowi oraz szpitalowi zorganizował pokaz tworzenia witraży na szpitalnym korytarzu. Razem z bratem Jurą Giena upiększył klinikę w Nowinkach kolorowymi witrażami. Były podobne do witraży w mińskim kościele Świętych Heleny i Szymona, które robił jeszcze przed próbą porwania rostowskiego samolotu, aby w ten sposób odwiedzić wielki Paryż.

Więzienie i pamięć

„Giena, opowiedz, jak było w rostowskim więzieniu?” „Nie. Są momenty w moim życiu, o których nie chciałbym wspominać. Taki koszmar, brud, taka zgniła czerń, że lepiej o tym zapomnieć. Wiadomo, że nie zapomnę, ale mówić też nie chcę. Było, minęło. Przeszło i niech nie wraca. Nigdy, nigdy, nigdy…”

Londyn i Luwr

Z Londynu Giena nie wysyłał do mnie kartek. W Londynie było mu bardzo ciężko. Ciężko mieli wszyscy: Martynczyk, Babrow i Hackiewicz-Minski. Oni przyjechali do Londynu, aby podbić swoim malarstwem świat, ale świat się nie dał. Świat był obojętny na Hackiewicza-Minskiego, Babrowa i Martynczyka. Jako pierwszy poddał się Babrow – przestał się myć. Po prostu przestał się myć, strzyc i golić. Giena i Martynczyk myli się, a Babrow – nie. Wodę mieli tylko zimną, ale oni się myli i golili, a nawet się strzygli. Babrow powiedział, że wyjedzie z Anglii do Izraela, że tam mu coś będą płacić i będzie tam żył, mył się i golił. Martynczyk liczył na zadomowienie się w Londynie. Zmienił zasadę. Jeśli nie Londyn tobie, to ty Londynowi. Londyn powiedział – ty zrobiłeś! Proste, ale wyżyć można. Giena rozczarował się w Londynie, ale jeszcze wierzył w Paryż. Wierzył, że Paryż przyjmie go inaczej niż Londyn. Giena miał rację. Ani Babrow, ani Martynczyk nie wierzyli, że Paryż przyjmie malarza Hackiewicza-Minskiego, mieli nawet podstawy, aby nie wierzyć. Wsadzili Gienę do pociągu, pożegnali się z nim, a nawet to uczcili. Mocno uczcili, mocno się upili. A kiedy Martynczyk z Babrowym zbliżali się do mieszkania, które wynajmowali w Londynie, Martynczyk powiedział Bobrowowi: „Zaraz przyjdziemy, a tam Giena siedzi pod drzwiami!”. Martynczyk z Babrowym zaczęli się śmiać. Przyszli na miejsce, a tam rzeczywiście siedzi Giena. Okazuje się, że go nie wypuszczono z Anglii, bo miał problem z dokumentami, czegoś brakowało w papierach… Giena nie poddał się, znalazł objazdowy zoo-cyrk i razem z lwami, tygrysami oraz szakalami przepłynął przez La Manche. W Paryżu przyjęli go malarze emigranci. W byłej fabryce czekolady przyjęto go do komuny malarskiej. Wtedy zaczął wysyłać mi listy i kartki. Jedna z nich była z widokiem na Luwr i podpisem: „Byłem w Luwrze! Bogato!”.

Oszustwo i wygnanie

Wydawało się, że Gienowi udało się wszystko, czego w życiu pragnął! Mieszkał w Paryżu, jego żoną była paryżanka, która urodziła mu córkę paryżankę (syna mińszczanina miał już wcześniej). Pracował w komunie malarskiej i (o dziwo!) w końcu zaczęto od niego kupować obrazy. Zgodnie z zasadami komuny malarskiej malarz musiał prawie wszystko, co zarobił, oddawać komunie. W tym była logika, ponieważ to komuna przyjęła Gienę, ona go karmiła i ubierała podczas adaptacji w Paryżu. Ale Gieną zawładnęło skąpstwo i nie oddał pieniędzy komunie, za co został wyrzucony. Jego życie z paryżanką też się nie ułożyło. Trafił do przyczepy kempingowej bez żony, córki, bez komuny i bez franków… Czym mogło się skończyć takie życie w przyczepie bez światła – tylko Bogu wiadomo. Ale do Paryża przyjechał brat Gieny – Jura, i zabrał nieudacznika do Mińska.

Siwizna i baby

Przypadkowo spotkałem Gienę na prospekcie Skaryny, obok kiosku „Sajuzdruk”, złożyłem mu propozycję: „Giena, chodź na baby!”. „Nie, Adamczyk, nie mogę! Osiwiałem. Zobacz – jaką siwą mam głowę, jakie mam siwe skronie. Widzisz? Jestem za stary, żeby chodzić na baby”. Zrobiło mi się nawet żal nagle osiwiałego Gieny. On jeszcze będzie się wybierał do swojego wiecznego Paryża, będzie awanturował się w ambasadzie Francji z powodu zniesienia wizy, będzie się wybierał na Madagaskar, ale ja będę wspominać swoją propozycję o babach i jego opowiadanie o siwiźnie z sakramentalnym: „Już skończyłem!”.

Wino i okno

„Takie wino podają tylko prezydentom, i to na święta. Będziesz?” „Nie!” „Powąchaj! Powąchaj! We Francji nie ma takiego wina!” Giena podnosi mi do twarzy pół szklanki wzmocnionego bełtu. „Brrrrr! Nie będę tego pił!” Wszystko odbywa się w kawiarni sklepu spożywczego „Centralny”. Dlatego nie dziwi nikogo pojawienie się ochroniarza, który proponuje Gienowi, by opuścił sklep. Mam w ręku spodek z kubeczkiem kawy, ja zostaję. Giena wychodzi, stoi pod oknem, wyjmuje butelkę, stuka się ze szklaną witryną i pije z gwintu wino, które prezydenci dostają tylko na święta.

Malarze i Madagaskar

„Wało-o-dzia, malarze nie umierają! Oni po prostu jadą do Paryża i tam żyją, inko-o-gnito. Widziałem w Paryżu Siarhieja Piotrowicza Katko-o-wa. Wy myśleliście – że on umarł. Nie! On mieszka w Paryżu. I Wało-o-odzia Świnaro-o-ou, i Wasia Chmialeuski – oni tam są”. „Giena, byłem w Paryżu, nie ma tam ani Katkowa, ani Chmielewskiego ze Swinarowym”. „A-a-a… Więc pewnie pojechali na Madagaskar. Z paszportem francuskim na Madagaskar można jechać bez wizy. Wało-o-dzia, jedźmy na Madagaskar…”

Miliony i zamek

„Adamczyk, stój! Dokąd się spieszysz? Nie trzeba nigdzie się spieszyć! Niedługo, naprawdę niedługo sprzedam swoje obrazy! Moje obrazy kosztują miliony, one są warte znacznie więcej, ale ja je sprzedam, aby kupić zamek we Francji. Kupię zamek i wszyscy tam pojedziemy… Nie wierzysz? Wałodzia, dokąd idziesz? A zamek? Zame-e-e…” – zostawiam pijanego Gienę pod sklepem spożywczym.

Nieobecność i odpowiedzialność

On jeszcze jest i już go nie ma. Stoi pośrodku ulicy, a ludzie go omijają. Giena ma poobijaną twarz. Twarz można sobie rozbić, gdy nagle unosi się asfalt i bije cię po czole, ty odbijasz się od ziemi, a ona podskakuje i bije cię po nosie. Wtedy padasz, lecz wydaje się odwrotnie – asfalt podnosi się i atakuje. Giena stoi zakrwawiony, zbity asfaltem, pośrodku prospektu Niepodległości. Oczy ma zagubione. Nie ma ratunku. Trzeba iść. Dokąd? On idzie – do samozniszczenia  alkoholem. Niszczy siebie publicznie… Kiedy razem wchodzimy do jakiejś kawiarni, kelnerki oraz ochroniarze pytają mnie: „Czy pan za niego odpowiada?”. Mówię: „Tak, odpowiadam za niego”. Ciągle jeszcze odpowiadam, tak jak kiedyś on odpowiadał za mnie, zabierając butelkę piwa.

Adam Globus