Stacja Kultura
Rozmowa z Marią Wróbel – założycielką Stacji Bukownica i prezeską stowarzyszenia pod tą samą nazwą – o radościach i problemach tworzenia niezależnych działań kulturalny w jednej z wielkopolskich wsi.
Katarzyna Piwońska: Proszę mi opowiedzieć mit założycielski „Stacji Bukownica”.
Maria Wróbel: Pracowałam w Ostrzeszowie jako instruktor teatralny. Ze swoją grupą pojechałam na warsztaty do Szamocina, do Luby Zarembińskiej i zachwyciłam się miejscem, w którym ona pracowała: stara stacja kolejowa z niezwykłą aurą, którą ciężko opisać słowami. Miałam poczucie, że odnalazłam tam siebie. Podobało mi się. Od wtedy marzyłam o takiej stacji dla siebie. Jakiś czas później dowiedziałam się od koleżanki, że jej siostra mieszka właśnie w budynku dawnej stacji kolejowej w Bukownicy – to było tylko siedem kilometrów od mojego miejsca zamieszkania! Już następnego dnia tam pojechałam. Kiedy zobaczyłam to miejsce natychmiast złożyłam podanie, bo bałam się, że ktoś mnie może wyprzedzić – chociaż budynek był nieczynny od lat i nikt się nim nie interesował. Wszystko było tu w stanie bardzo surowym – teraz też można by tak powiedzieć o warunkach stacji, więc proszę sobie wyobrazić, jak to musiało wyglądać wcześniej. Mówiąc delikatnie sauté.
Samodzielnie rozpoczęliśmy odnawianie stacji. Dostaliśmy budynek w lipcu, a już w październiku odbyły się pierwsze warsztaty teatralne – stały się one naszą tradycją, w tym roku odbywała się VIII edycja. Oferta poszerzała się. Na początku myśleliśmy o założeniu zespołu pieśni ludowej, ale to nam nie wyszło. Zaproponowaliśmy więc chór i to chwyciło – grupa działa do dziś. W najlepszym okresie liczyła dwudziestu siedmiu członków, dzisiaj jest mniej, bo ludzie rozjechali się za pracą. Od początku też działaliśmy jako Teatr – realizując spektakle i widowiska – kukiełkowe w oknie, plenerowe i na scenie.
Jak wyglądały początki: Wasza działalność została przyjęta przez wieś z otwartością czy raczej ostrożnością?
Na początku lokalna społeczność nie bardzo nawet wiedziała, że coś się tu dzieje. Kiedy na pierwsze warsztaty zjeżdżali się młodzi ludzie spoza Bukownicy i pytali o drogę na stację, to mieszkańcy wsi odpowiadali im, że „Stacja jest nieczynna”. Zakładając stowarzyszenie, szukaliśmy różnych dróg promocji: daliśmy informację do lokalnej prasy i zorganizowaliśmy spotkanie w Sali Rolnika. Urozmaiciliśmy je tańcem, scenką aktorską i śpiewami, żeby zaprezentować, jak będzie wyglądała nasza działalność i nie zanudzić ludzi samym gadaniem.
Bukownicę nazwałabym wsią bardzo dynamiczną, ambitną i przepojona patriotyzmem – niektórzy mieszkańcy należą nawet do kilku organizacji równocześnie. Pamiętam taki obrazek z pierwszych miesięcy tutaj: siedzimy na dworze i nagle nadjeżdża drezyna z biało-czerwona flagą. Bukowniczanie jechali, żeby zapisać się do naszego stowarzyszenia. Byłam nimi zachwycona. Są na wsi osoby, które bardzo nas wspierają – z sołtysem na czele. Nie finansowo, ale swoją pracą.
Jakie grupy na stałe działają na stacji?
Cotygodniowo odbywają się spotkania chóru, który stale poszerza swój repertuar: mamy w nim i piosenkę biesiadną, i ludową, i utwory popularne – jak hity ABBY. Także raz w tygodniu prowadzimy zajęcia dla artystycznej grupy młodzieżowej (teatralne, wokalne, plastyczne, taneczne, komputerowe, ekologiczne).Na czas przygotowania koncertu lub spektaklu spotykają się także zespół muzyczny i teatr. Oprócz tego prowadzimy wiele działań w ramach okresowych projektów i nie tylko. Mirek Borkowski społecznie prowadził dla dzieci zajęcia wokalno-instrumentalne, a w tym roku udało nam się dostać na nie dofinansowanie. Samorząd Województwa Wielkopolskiego nie dał nam dużo, ale dzięki temu uda się nam przez dwa i pół miesiąca zapewnić dzieciom zajęcia a instruktorom wynagrodzenie. Wiadomo, że jak już zaczniemy się spotykać, to nie przerwiemy tych zajęć, kiedy skończą się pieniądze, tylko będziemy je realizować społecznie.
Pojawiały się już warsztaty wokalne, rękodzielnicze. Marzą mi się warsztaty tańca tradycyjnego, ale zobaczymy, czy się to uda. Kiedy pracowałam w domu kultury organizowałam kilkukrotnie takie warsztaty (zapraszaliśmy m.in. Jacka Hałasa i Warszawski Dom Tańca). Dlatego mam nadzieję, że przy wsparciu Narodowego Centrum Kultury uda nam się zorganizować taki projekt – jak nie w tym roku to w przyszłym.
Współpracujemy też z osobami niepełnosprawnymi – również za pośrednictwem Fundacji Batorego. Zapraszamy ich na nasze pikniki i jarmarki, żeby mogli sprzedawać swoje wyroby, a także brać udział w wydarzeniach towarzyszących (jak np. przejazdy drezyną). Wcześniej prowadziliśmy dla nich warsztaty teatralne i muzyczne dojeżdżając do Sycowa i Międzyborza. To były warsztaty integracyjne, każdy kto chciał mógł w nich wziąć udział. Było nam bardzo fajnie ze sobą – mogę powiedzieć, że pokochaliśmy się wszyscy. Pozostajemy z nimi w kontakcie. Sycowskie Stowarzyszenie Na Rzecz Osób Niepełnosprawnych oraz działające w Międzyborzu Stowarzyszenie Odnaleźć Radość i Nadzieję mają pracowite i kreatywne liderki, które organizują mnóstwo form aktywności dla swoich podopiecznych. Ciągle coś się u nich i z nimi dzieje.
A czy w kalendarzu rocznym stacji są jakieś stałe wydarzenia?
Obowiązkowe wydarzenia to warsztaty teatralne i wokalne oraz piknik kolejowy no i koncerty chóru. Jak na razie co roku udaje się nam też brać udział w programie „Lato w teatrze”.
W sierpniu odbyła się już ósma edycja wspomnianych warsztatów teatralnych. W założeniu są one przeznaczone dla dorosłych i młodzieży, ale nawet jeśli zgłoszą się dzieci, to będą mogły wziąć udział. Nigdy nie zdarzyło się, żebyśmy komuś odmówili udziału w warsztatach. Niektóre osoby wracają do nas przy kolejnych edycjach. Dużo spektakli wyreżyserował na stacji – Sebastian Stafecki, który jest naszym członkiem ale mieszka w Warszawie i tam działa teatralnie.
Czy warsztaty są skierowane tylko do osób z Bukownicy?
Nie, uczestniczyć może każdy. Bardzo często zdarza się, że przyjeżdżają do nas osoby z innych miejscowości – okolicznych, ale i z dalszych: z Ostrzeszowa, Sycowa, a nawet z Ostrowa Wielkopolskiego. Wieści o warsztatach roznoszą się i docierają do zainteresowanych głównie przez znajomych. Część z nich to osoby pracujące z młodzieżą – opowiadają o tym, co tu robimy i zawsze znajdzie się ktoś zainteresowany. Przystąpiliśmy też do Sieci Gospodarstw i Miejsc Atrakcyjnych Turystycznie: odwiedzamy się wzajemnie, aby zobaczyć, jak działają inni, a także wzajemnie podsyłamy sobie gości (www.razemdoks.pl). Nasza sieć nazywa się „Doliną Prosny ze stacji Bukownica do Końca Świata”, dlatego, że jednym z krańcowych punktów jest maleńki przysiółek, który nazywa się właśnie Koniec Świata: są tam tylko trzy domy i las, i tablica z jednej strony Koniec Świata, a z drugiej przekreślona tablica – Końca Świata czyli koniec końca świata.
Wspomniała też pani o pikniku kolejowym – co to za wydarzenie?
Nasza największa impreza, ściągająca najwięcej ludzi jest Piknik Kolejowy. Odbywa się ona na czterech stacjach – w Ostrzeszowie, Godziętowach, Bukownicy i w Grabowie nad Prosną – na każdej dzieje się coś innego. U nas organizujemy jarmark rękodzieła artystycznego, prezentujemy program artystyczny oparty o całoroczną działalność Stacji, mamy wystawy. Od rana do wieczora trwają przejażdżki drezynami. I oczywiście podsumowaniem jest prezentacja spektaklu z sierpniowych warsztatów teatralnych. Zawsze mamy tu ponad dwustu widzów na spektaklach, a przez cały dzień przebywa około 1000 miłośników kolei i sztuki.
Miałam okazję przyglądać się (z zachwytem), jak pracują Państwo z dziećmi podczas realizacji programu „Lato w Teatrze”. Dzieciaki uwielbiają tu być. Czy to miejsce równie silnie przyciąga dorosłych? A może w działania stacji angażują się przede wszystkim ci dorośli, których dzieci uczestniczą w zajęciach?
Nie tylko oni. Np. pan Paweł Zacharzewski i Zbyszek Ambroży sami zrobili drezynę, bo to ich pasja – a teraz użyczają jej nam. Teraz chcą przygotowywać kolejne pojazdy szynowe, Mirek ma dostać od kogoś ze Śląska koła, które będą mogli wykorzystać i oni już się cieszą. Na stacji z powodzeniem udaje się łączyć nasze artystyczne pasje i lokalne silne zamiłowania kolejowe. Napisałam już bardzo dużo projektów. Jedne przeszły, inne nie – ale mam nadzieję je jeszcze wykorzystać w przyszłości. Jeden wiąże się właśnie z połączeniem tych kolejowych i artystycznych pasji: marzy mi się stworzenie małych tematycznych ogródków artystycznych przy torach kolejowych. Ciuchcia dowoziłaby publiczność do kolejnych przystanków, które dzieci mogłyby zaprezentować się w nich oraz rozwijać tam pasje artystyczne np. teatralne, z ceramiki, papieroplastyki, rekreacji, tańca, muzyki, konstrukcji, historii, itp.
To działanie pozostaje w sferze planów, ale wiele działań angażujących ludzi już realnie się odbyło. W zeszłym roku mieliśmy projekt, z którym wychodziliśmy do wszystkich społeczności w naszej gminie – warsztaty rękodzieła artystycznego oraz pieśni ludowej i biesiadnej. To były fantastyczne spotkania z ludźmi, poznaliśmy dzięki nim dużo osób i dzięki temu wiemy, czym się zajmują i możemy, budować nowe wydarzenia z ich czynnym udziałem. Wiemy, że jeśli coś im zaproponujemy, to bardzo chętnie się włączą. To otwarte środowiska. Ale mamy tu do czynienia także z bardziej zamkniętymi – tam tym bardziej musimy być, trzeba tych ludzi jeszcze zdobyć.
Chór także mocno się angażuje: bardzo się cieszą na te spotkania. Każdy jest zapracowany, zapędzony, ale na chór zawsze znajdują czas.
Rozmawiałam z członkiniami chóru wczoraj i mówiły mi, że kiedy przychodzi pora wyjścia próbę, odkładają wszystkie zajęcia bez mrugnięcia okiem i ruszają na spotkanie. Czy występy chóru spotykają się z podobnym zainteresowaniem publiczności?
Chór najczęściej pojawia się na występach w kościele lub w Sali Młodego Rolnika (dostaliśmy w tym roku zgodę burmistrza na użytkowanie jej przez sześć lat – musimy tylko dogadywać się z innymi organizacjami, żeby nasze działania nie kolidowały ze sobą). Tam też mamy problem z opałem. Ale są doskonałe warunki np. do warsztatów tanecznych – chociaż latem i na dworze nie jest źle – byle była pogoda). Na ogół widownia liczy około setki osób. Nierzadko są to też przyjezdni, bo do chóru należą nie tylko osoby z Bukownicy.
Często zdarza się, że osoby, które prowadzą działalność animacyjno-kulturalną, zwłaszcza poza dużymi ośrodkami miejskimi, narzekają na „opór materii” – czyli brak zainteresowania lokalnej społeczności przygotowywanymi przez nich działaniami. U pani widzę dużo zrozumienia i życzliwości wobec potrzeb tutejszych.
Myślę, że my zdobywamy Bukownicę głównie przez dzieci. Dzieciom podoba się u nas i rodzice to widzą. Dzięki temu oni również do nas przychodzą, zaczynają się interesować, co jeszcze robimy. Niby mała stacyjka na wsi z dala od miasta, a tyle się dzieje. Nasza oferta pozwala znaleźć coś dla siebie zarówno małym dzieciom, młodzieży, jak i dorosłym w każdym wieku.
Zwłaszcza podczas letnich warsztatów teatralnych bardzo staramy się angażować dorosłych stąd w „Skrzypku na dachu” grało nas trzydzieścioro troje! Rolnicy, malarz, bankowiec, gospodyni, kadrowa, emeryt, dzieci, młodzież, studenci, pedagodzy, instruktorzy – cały przekrój lokalnej społeczności.
O tym „Skrzypku..” słyszałam już podczas mojego pobytu w Bukownicy – nie przesadzając wcale – kilkanaście razy. To musiało być naprawdę ważne wydarzenie!
To był sukces! Trudno będzie to powtórzyć. Myślę, że bardzo zadziałała magia miejsca. Był bardzo zimny lipiec, kiedy przygotowywaliśmy ten spektakl, a w samym dniu występu było co prawda ciepło, ale przez całe dwugodzinne przedstawienie padała mżawka. Mimo tego ludzie oglądali do końca! Za drugim razem pogoda już nam nie przeszkodziła.
Fantastycznie, że angażujecie do teatralnej aktywności ludzi z miejscowości. Domy kultury poza miastami często ograniczają swoją ofertę dla dorosłych do sprowadzania objazdowych przedstawień, czyli – abstrahując już od jakości tych występów – umożliwiają tylko bierny odbiór, nie zaś uczestniczenie i poznawanie języka teatru poprzez mówienie w nim.
Moje podejście do kultury polega na tym, że nie można dawać gotowego dania – trzeba je przyrządzić razem. Podawanie czegoś na tacy to pójście po linii najmniejszego oporu. Zupełnie inaczej jest samemu coś stworzyć, coś przeżyć. Zdajemy sobie sprawę, że nie tworzymy tutaj wydarzeń na niebotycznym poziomie artystycznym – ale nie o niego tu chodzi. Kiedy sama zaczęłam brać udział w warsztatach i grać w spektaklach, poczułam, że to o wiele bardziej fascynujące, niż samo oglądanie. Dlaczego więc nie dać innym okazji do tego, by stali się twórcami i przetestowali to na własnej skórze.
Jak lokalnie są postrzegane osoby, które angażują się w wydarzenia na stacji? Jak są odbierani w Bukownicy ci, którzy występują dla swoich sąsiadów, rodzin…
Opowiem na przykładzie „Skrzypka…” – chcieliśmy, żeby mężczyźni nie golili się (tak, aby bardziej kojarzyli się z jidysz). Andrzej, który grał żebraka, powiedział: „Przez to poszedłem do kościoła dopiero wieczorem, żeby w dzień nikt nie widział, że taki nieogolony jestem”. Opowiadał też, jak był z tą twarzą zarośniętą w banku, w którym kasjerki bardzo dobrze go znały, a tym razem pani chciała od niego dowód osobisty, bo nie uwierzyła, że to on. Myślę, że mimo tych zabawnych wydarzeń udział w spektaklu był wzmocnieniem podmiotowości społecznej naszych aktorów. Przed spektaklem w występujących było dużo obaw dotyczących reakcji znajomych przecież widzów – ośmielaliśmy ich, mówiliśmy, że dadzą radę i nie nadmuchiwaliśmy atmosfery wokół samego występu.
A jeśli chodzi o zainteresowanie nie tyle tworzeniem wydarzeń, co ich odbiorem, to jak to wygląda?
Na pewno jest grupa ludzi zupełnie nie zainteresowanych odwiedzaniem stacji – czy to w roli widza, czy uczestnika. Nie robiliśmy jeszcze badań, które sprawdzałyby, jak to jest z zainteresowaniem naszą działalnością w miejscowości. Bardzo mnie korci, żeby je przeprowadzić, ale zawsze brakuje czasu. A chciałabym opracować badanie nie tylko dające rzetelny obraz sytuacji, ale i po prostu ciekawe dla jego uczestników. Zapoznaję się z publikacjami na ten temat.
Możecie liczyć na przychylność władz lokalnych?
Bardzo. Jeżeli tylko pisząc wnioski do projektów potrzebuję jakichś zaświadczeń od starosty ostrzeszowskiego, to on załatwia to wszystko od ręki. Śmiało mogę powiedzieć, że to nasz opiekun. Nawet jeśli w starostwie mają mało środków do dyspozycji, to zawsze nam coś dają i możemy zapewnić dzięki temu choćby materiały do zajęć. Wyspecjalizowałam się w pisaniu projektów – dzięki temu mamy pieniądze na same działania, a przynajmniej część z nich. Kocham teatr i rękodzieło oraz kulturę ludową i zależy mi, żeby tymi drogami trafiać do ludzi. Czasem jednak, żeby zdobyć jakieś środki, trzeba się nieźle umęczyć, bo ich uzyskanie jest obwarowane setkami wymogów.
Burmistrz Grabowa nad Prosną również wspiera nasze działania pomagając i zlecając koszenie terenu wokół stacji, odśnieżanie, wywóz nieczystości i śmieci oraz promuje nasze wydarzenia artystyczne na stronie internetowej Gminy. Korzystamy co roku z projektów ogłaszanych przez Miasto Gminę dla organizacji pozarządowych.
Fundusze na działania – to kwestia, która zawsze pojawia się, gdy mowa o barierach aktywności na polu kultury. Jakie inne ograniczenia napotkali czy napotykają Państwo prowadząc Stację?
Problem na pewno stanowi dla nas ogrzewanie. Z całego budynku łatwe do ogrzania są tylko dwa pomieszczenia – po prostu ktoś musi przyjechać wcześniej i napalić, żeby było ciepło, kiedy zbierzemy się wszyscy razem. W zeszłym roku mieliśmy wyjątkowe szczęście, bo dostaliśmy drewno w prezencie od Bernadety Wysoty – gra z nami teraz w Teatrze Stacja Bukownica (z mężem mają paleciarnię), więc byliśmy spokojni przez całą zimę. Przyjeżdżaliśmy napalić w piecu godzinę przed próbą, a pod koniec wieczoru było już tak ciepło, że nikomu nie chciało się wracać do domu.
Zauważam, że mówi Pani najchętniej o pozytywnych stronach – ale z czym jeszcze jest problem, kiedy prowadzi się działania, takie jak Stacja?
Zbieramy na czynsz – bo to jest budynek PKP. Sam starosta obiecał nam, że kiedy przejmie ten budynek, sprzeda nam go za symboliczną złotówkę. Niestety, sprawa utknęła na wcześniejszym etapie i do dziś PKP nie przekazały stacji. Starostwo powinno zapłacić za całą linię, w tym również teren przyległy, podatek. Wiadomo, że nie ma tyle pieniędzy, więc póki co płacimy czynsz. Z perspektywy instytucji może się on wydawać nieduży, ale dla nas to spory wydatek.
W podobnej sytuacji jest Luba Zarembińska na stacji Szamocin.
Jakie są dla państwa realne perspektywy na przyszłość, jeśli chodzi o budynek?
Przejmie go gmina albo starostwo. Mamy ogromną nadzieję, że przekaże nam stację jako darowiznę. PKP od lat nie robiła nic w tym budynku – dlatego wszystko jest do wymiany, jeśli chce się myśleć o wieloletnim użytkowaniu. My trochę łatamy, ratujemy, ale nie stać nas na remont z prawdziwego zdarzenia. Boimy się też takiej ewentualności, że nawet gdyby udało nam się odnowić stację, to ktoś ją nam odbierze. Założyliśmy wodę ze studni, żeby goście mieli możliwość skorzystania z łazienki, umycia się. Jest żółta, brzydka – ale jest. Mirek kładł rury z pomocą Wiesi, Dorotki i moją, zakopywałyśmy je potem i tak sami zrobiliśmy kanalizację.
Czyli jednak ludzie z pasją – dzięki nim coś zaczyna się dziać i działać nawet w miejscach pozornie do tego nieprzystosowanych.
Gdybyśmy tu byli sami, to też by było fajnie, ale nie tak bardzo, jak z osobami, które są wokół nas i wspierają w działaniach. Męczę się w miejscach, w którzy ludzie pracują „odtąd dotąd” i dalej już nic. Przecież chodzi nie o to, żeby zrobić cokolwiek, ale zrobić tak, żeby służyło dobrze innym. Choćby przy „Lecie w Teatrze” – staramy się, aby dzieci, które nigdzie nie jadą, mogły na miejscu przeżyć coś wyjątkowego. Prowadziliśmy skrzynię ochów i achów, gdzie dzieci mogły wpisywać zarówno pozytywne, jak i negatywne komentarze na temat projektu – te złe opinie o naszej pracy też są potrzebne, dzięki temu możemy coś poprawić, wiedzieć, co dziecku nie odpowiada, z czym ma trudność. W ten sposób możemy też sprawdzić, czy cele, które sobie założyliśmy w warstwie pedagogicznej zostały zrealizowane.
Jak wyobraża sobie pani przyszłość Stacji?
Powiem o swoim marzeniu: chcielibyśmy tu mieć pracę. Jestem zawieszona w swojej etatowej pracy w ośrodku kultury, ale osób bez stałego zatrudnienia skupionych wokół stacji jest więcej, a są naprawdę dobrze przygotowani do prowadzenia zajęć z różnych dziedzin. Najwspanialsze byłyby, gdybyśmy mogli pracować tutaj realizując swoje pasje i jednocześnie pasje innych ludzi. Tak, żeby każdy z nas mógł się poświęcać bez reszty temu miejscu, bo wtedy na pewno działoby się u nas o wiele więcej – nie tylko w sferze wydarzeń, ale też remontowania naszego budynku.
Żyjemy w takim miejscu, gdzie za bardzo nie ma dostępu do typowej miejskiej oferty kulturalnej, bo najbliższy teatr jest w Kaliszu, a potem dopiero we Wrocławiu. W tej sytuacji na znaczeniu zyskują lokalne wydarzenia kulturalne. Bardzo byśmy chcieli stać się rozpoznawalnym ośrodkiem teatralnym. Wydaje mi się, że w skali powiatu już nam się to udało osiągnąć. Znam dużo osób i chętnie korzystam z tych kontaktów, żeby robić u nas duże wydarzenia. Te cyklicznie odbywające się warsztaty teatralne zwieńczone pokazem spektaklu są tym, co ściąga do nas uczestników i publiczność. Dzięki funduszom z projektów udało nam się zgromadzić sprzęt, który pozwala nam obsłużyć organizowane wydarzenia, więc od strony technicznej jesteśmy już nieźle przygotowani.
Życzę, aby udało się to Państwu. Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Piwońska, Maria Wróbel
http://www.stacjabukownica.pl/
http://razemdoks.jimdo.com/
http://bukownicalwt.jimdo.com/