Strona główna/OMÓWIENIA. Ilu diabłów mieści się na końcu „Szpili”?

OMÓWIENIA. Ilu diabłów mieści się na końcu „Szpili”?

Jadwiga Mizińska
Dywagacje w związku z książką Jacka Zalewskiego

1.
Niecierpliwie czekałam na książkę Jacka Zalewskiego pod intrygującym tytułem „Szpila”. Jej autor, absolwent Wydziału Filozofii UMCS, przez lata był kolejno seminarzystą, magistrantem i wytrwałym uczestnikiem prowadzonych przeze mnie Warsztatów Filozoficznych. Po chwalebnej obronie magisterium na temat poglądów Józefa Tischnera, namawiałam go, żeby został asystentem w Zakładzie Socjologii Wiedzy. Długo trwały nasze rozmowy, lecz skończyły się fiaskiem. Dostałam kosza! Wkrótce przyszedł list z obszernym wyjaśnieniem. Wynikało zeń, iż Jacek Zalewski zdecydował się pójść własną drogą. Nasza przyjaźń nie tylko się przez to nie urwała, ale jeszcze bardziej umocniła. Jednym z wielu tego dowodów są niniejsze dywagacje wokół „Szpili”.
2.
Zarówno dotychczasowa biografia, jak i bibliografia prac Jacka Zalewskiego tylko pozornie się rozdwajają. W okresie niespokojnej i chaotycznej transformacji, braku pracy i etatów dla absolwentów studiów humanistycznych, aby się utrzymać, Jacek musiał podejmował rozliczne niewdzięczne zatrudnienia. Nigdy jednak się nad tym nie użalał i nie narzekał. Okazało się, że przez ten czas uprawiał wielostronną aktywność: zajmował się artystyczną fotografią, prowadzeniem własnego bloga, zbieraniem starych analogowych aparatów i innego archaicznego elektronicznego sprzętu. Równolegle z tym pisał i publikował różnorakie teksty: naukowe, publicystyczne, eseje, recenzje cudzych książek. Swoje rzeczy zamieszczał w lubelskim piśmie „Na przykład”, potem zaś w „Czasie kultury”, „Twórczości” oraz w innych ogólnopolskich czasopismach. Brał udział w wielu naukowych konferencjach, zwłaszcza w Zlotach Filozoficznych i zamieszczał artykuły w redagowanych przeze mnie „Colloquia Communia”. Wreszcie opublikował własną filozoficzną książkę „Wstęp do wątpienia”. Z upodobaniem posługiwał się w niej lakonicznymi formami: aforyzmem, sentencją, anegdotą – pod tym względem był nieodrodnym uczniem swojego mistrza, profesora Stefana Symotiuka. W pewnym momencie gdzieś mi się „zapodział”. Wkrótce wyszło na jaw, że wyjechał z rodzinnego Lublina do Warszawy i tylko z rzadka nas odwiedzał. Niechętnie opowiadał, co tam robił; gdzie i z kim pracował. Z pewnością nie próżnował. Związał się z lubelskimi pismami: „Kulturą Enter” i „Akcentem”. Na podstawie jego dotychczas wydanych tekstów bez trudu udałoby się ułożyć i wydać spory tom. Wzbraniał się jednak przed moimi namowami, by to uczynił.
3.
I oto nagle pojawiła się „Szpila”! Opublikowana w wydawnictwie „LIRA” (rym niezamierzony!), a reklamowana na okładce następującą zachętą: „Przebijmy szpilą nadęty świat celebrytów! Rozbrójmy śmiechem absurdy korporacji! Pijmy, bawmy się i czytajmy!”. Bezsprzecznie wydawca zamierzał przyciągnąć jak najwięcej czytelników zafrapowanych światkiem celebrytów. Środowiskiem żerującym głównie na plotkach, intrygach i skandalach, specjalnie wzniecanych po to, by ich „bohaterom” przysporzyć „oglądalności”. Rzecz jasna, przeliczalnej na pokaźne wpływy pieniężne. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym sformułowaniu: pobudzanie poczytności poprzez zwiększanie oglądalności. Co też się może kryć za tymi neologizmami? Powodem ich powstania jest fenomen Celebryty. Od tej chwili będę go pisała z dużej litery. „Celebryctwo” to nader zdumiewające zjawisko, będące jednym z wykwitów kultury masowej, które domaga się specyficznego żargonu. Kuba Wojewódzki, sam jej zagorzały uczestnik, a zarazem prześmiewca, ukuł złośliwy termin pulp kultura. Celebryci (pisani już bez cudzysłowu), to uczestnicy owej pulpy. Mający ewidentny interes w gorliwym zabieganiu o uczestnictwo w różnych plotkarskich forach, w podtrzymywaniu stałej obecności na ściankach, występując tam w wymyślnych i szokujących pozach, kostiumach i stylizacjach. Przelicza się to bowiem na powodzenie u reklamodawców; na bycie twarzą a to proszku do prania, pasty do zębów, marki samochodu, bielizny, kobiecych podpasek czy rajstop. Bywa, że nawet wybitni aktorzy nie wstydzą się takiego procederu – handlowania własnym wizerunkiem. Twarzą, którą francusko-litewski filozof, Emmanuel Levinas, uznawał za „ołtarz człowieka”. Jeszcze do niedawna pojęcie twarzy było zarezerwowane wyłącznie dla ludzi. Istot obdarzonych rozumnością, świadomością i duchowością. Jednym z najcięższych grzechów przeciw człowieczeństwu było jego spotwarzenie; zarzucenie mu, iż „utracił twarz” albo też, iż ją spostponował na kształt zezwierzęconej „mordy” lub „ryja”. Tymczasem Celebryci, robią to ostentacyjnie. Niby sklepowe manekiny, bez oporów stają się „twarzami” jakiegoś atrakcyjnego produktu. Nie wzbudza to, o dziwo, większych protestów. Wśród „beztwarzowych” Celebrytów odbywa się szturm na ścianki. Twarda i zajadła rywalizacja; wyścig, kto najwięcej zyska na popłatnym zajęciu lansowania swojego wizerunku i kreacji.
Celebryta – nie udało mi się ustalić, gdzie i kiedy pojawiła się ta absurdalna figura. Sama jej nazwa wywodzi się od znanych słów „celebra” i „celebrowanie” oznaczających składanie czci i hołdu jakiemuś sacrum. Etymologia obu wyrazów radykalnie zaprzecza roli i funkcji Celebryty. Nawet komputer buntuje się przeciw pisowni tego słowa, jak gdyby myśląca maszyna reagowała na jego bezsens…
Dociekajmy więc dalej mętnego źródła celebrytyzmu. Jego treść przypomina idolatrię, czyli, wedle Biblii, oddawanie pokłonów glinianym bożkom. Klękanie przed nimi i padanie na twarz. Erich Fromm dokonał dogłębnego studium psychologicznych, socjologicznych i antropologicznych aspektów idolatrii. W jego ujęciu była ona jednym z przejawów wyobcowania i wyzucia człowieka z własnej natury, czyli alienacji. Z biblijnego przekazu pamiętamy, jak Mojżesz w drodze z Syjonu pokarał swój zniecierpliwiony lud, gdy prorok powracał ze spotkania z Jahwe, dźwigając Kamienne Tablice z wyrytym na nich kodeksem boskich przykazań.
4.
Celebryta – podobnie jak idol popkultury – pod pretekstem celebracji własnych, rzekomo wyjątkowych walorów, w istocie uprawia apologię intelektualnej, umysłowej oraz duchowej pustki. Bezwiednie zmuszony jest do wyprzedaży prywatnego, intymnego wnętrza. Obiegową monetą Celebryty staje się lajk względnie hejt – ekwiwalenty „polubienia” i „znienawidzenia”. Te namiętnie gromadzone plastikowe żetony przesądzają o jego rynkowej cenie w bilansie „oglądactwa” wszelkich „Pomponików” czy „Pudelków” – plotkarskich portali, drobiazgowo śledzących wszelkie ekscesy „idoli”: ich romanse, zdrady, rozwody, ciąże, choroby, pogrzeby, itp., oceniane głównie w kategoriach sukcesu, porażki, skandalu czy wpadki. Owe portale obserwują i relacjonują wszelkie rzeczywiste, albo tylko urojone, przygody tego typu. Ich przedmiotem są sprawy osobiste, najzupełniej rozmyślnie wystawiane na widok publiczny. Jednoznacznie chodzi o epatowanie nimi plotkarzy. Ekscesy i skandale Celebrytów, podlegają drobiazgowym komentarzom ze strony „hejterów” i „lajkowców”. Poszczególne wpisy autorstwa skrytych pod nikami-pseudonimami internautów dają upust już to zachwytom, już to inwektywom, a nierzadko i obelgom pod adresem Celebrytów. Obrzucaniu ich mięsem i błotem. W internetowej, centralnej plotkarni buzują gorące emocje (nie mylić z uczuciami), wśród których zdarzają się ordynarne bluzgi.

Obie strony uprawiają przeto niebezpieczna grę: Celebryta, zwany też złośliwie „pustakiem”, poniekąd świadomie wyrzeka się swej osobowości, czy nawet tożsamości, wprzęgając w ten proceder również własne potomstwo. Równolegle z tym, nałogowy oglądacz (i słuchacz) plotkarskich portali rezygnuje z normalnych ludzkich władz: zdrowego rozsądku, inteligencji, moralnego smaku i estetycznego gustu. Takoż z własnej woli, bowiem poddaje się przymusowi podglądactwa. Kala również normalny język; opinie hejterów i lajkowców zazwyczaj są werbalizowane w postaci skrótowców lub wulgarnych i ordynarnych wyzwisk. Wszyscy portalowi plotkarze, chcąc nie chcąc, staczają się na poziom lumpostwa. Degradując swój umysł do stopnia idiotyzmu. Etymologicznie idiota oznacza niepiśmiennego, zaś w przenośni – bezmyślnego quasi analfabetę. W tej sytuacji zidiocenie staje się nieuchronne. Kultura masowa w swoich najgorszych i najbardziej prostackich przejawach zdaje się dziś przekraczać niebezpieczny próg, i to nie tylko w „oświeconej” i „dobrze wychowanej” Europie. Uosobieniem takowego upadku stał się ex prezydent USA, Donald Trump, amerykańska odmiana króla Midasa. Idąc w jego ślady, jęła się szerzyć zaraza wulgaryzacji stylu międzyludzkich relacji, polityki i banalizacja treści umysłu szarego człowieka. Razem z tym nasila się pogarda do intelektualistów, i w ogóle inteligencji.
Ów proces degradacji toczy się zgodnie ze znanym prawem Kopernika: lepszy pieniądz jest wypierany przez gorszy. Analogicznie: to co głupsze poczyna górować nad mądrzejszym, to co fałszywe – nad prawdziwym, to co niemoralne nad moralnym, nikczemne nad szlachetnym. Wszystko to świadczy o przerażającym pogwałceniu tradycyjnych kodeksów wartości. To już nie tylko Nietzsecheańskie ich przewartościowanie, ale również ich roztrzaskanie, zmiażdżenie, zmielenie na proszek. Inwazji aksjologicznego chaosu towarzyszy powszechny upadek racjonalności myślenia i krytycyzmu. W puste po nich miejsce wsącza się bezmyślność. Przyzwolenie na umysłowe lenistwo i nieskrywaną ignorancję. Na mentalną „bagnozę”. Swego czasu wraz z gronem kolegów zachwyciliśmy się maleńką książeczką rumuńskiego pisarza Matei Calinescu „Żywot i opinie Zachariasza Lichtera”. Spośród kilkunastu miniesejów szczególnie mocno zapamiętałam „Imperium Głupoty”; do dziś mam przekonanie, że tytuł jest proroczy. Zawarta tamże diagnoza głosiła, że głupota jest niezbywalna i nieusuwalna, aczkolwiek potrzebna dla kontynuacji ludzkiego gatunku. Bowiem o ile geniusz rewolucjonizuje zbiorowość, o tyle głupota ją stabilizuje sancta simplicita, zapewnia społeczeństwu nieprzerwane trwanie. Poważnym zagrożeniem staje się dopiero wówczas, gdy się przekształca w głupotę imperialną. Dodajmy, że różnica między zwyczajną głupotą a mądrością tkwi w tym, że ta pierwsza jest jednopoziomowa, zaś druga – dwupoziomowa. Głupiec twierdzi: „wiem, że wszystko wiem”, natomiast mędrzec, za Sokratesem, powiada „wiem, że nic nie wiem”. Jest to rodzaj wiedzy o niewiedzy, zatem świadomość ograniczeń i niedoskonałości. Tym samym stanowi impuls do samokształcenia i samodoskonalenia.

Współczesna odmiana „głupoty imperialnej” funduje się na jej pandemiczności. Głupiec Imperialny nie tylko się nie wstydzi, ale wręcz celebruje swoją własną głupotę. Głupcy na ogół występują w stadzie. Mimo to, uznając się za indywidualistów, sami siebie uważają za nieobalane autorytety. Taki typ dogmatyzmu i fundamentalizmu jest genetycznie wrodzony. Odpowiada zaraźliwej chorobie głupoty imperialnej.

Najazd plemienia Celebrytów ma miejsce wtedy, gdy kultura wyradza się w antykulturę umysłowych śmieci. Figurę Celebryty, zwłaszcza jej żeńskiej odmiany – Celebrytki, można porównać do portretu Giocondy. Na obrazie Leonarda da Vinci ta wielka dama zachwyca widzów niezwykłą uroda, wytwornością, wdziękiem, a przede wszystkim – tajemniczym uśmiechem. Celebrytka, zamiast się tajemniczo uśmiechać, w sztucznym grymasie zęby szczerzy. Swoje ciało, maltretowane licznymi dietami i chirurgicznymi zabiegami, ostentacyjne wystawia na pokaz. Dodajmy; ciało najchętniej półnagie, obnażone po to, by prowokować erotyczne pokusy, budzić u jednych podziw, u drugich zazdrość i zawiść. Rynek Celebrytów to istne targowisko próżności. Nie ma w nim miejsca na wzajemną lojalność, nie wspominając o solidarności czy choćby o koleżeństwie.
5.
Wskutek tych wszystkich okoliczności, ciała Celebrytów upodabniają się do gadżetów. Szczególnie kobiety same chętnie się uprzedmiotowiają. Na własny koszt wyposażają się w „części zamienne”. Oprócz sztuczek tzw. chirurgii estetycznej w rodzaju wszczepiania botoksu i silikonu czy powiększania ust, profesjonalni poprawiacze fotografii stosują Photoshop. Dzięki temu mogą dowolnie „odmładzać”, „odchudzać” czy „upiększać” do niepoznaki obrobione zdjęcia. Oscar Wilde w swoim przejmującym utworze „Portret Doriana Greya” wysnuł wizję skutków sztucznego odmładzania. Gdyby Celebryci czytali klasykę literatury, mogłoby to ich pohamować w dążeniu do „wiecznej młodości”…
Wpisy pod zmanierowanymi fotosami Celebrytów zamieszczane i redagowane przez korporantów plotkarskiego portalu mają ilustrować „entomologiczne okazy” sukcesu względnie porażki – ich piekła lub raju. Albo albo – tu nie może być niuansów. Celebryci rzekomo uprawiają absolutną szczerość; ersatz wiarygodności i „nagiej prawdy”. Dobrowolnie ujawniają i wyznają różne sekrety, ocierając się o ekshibicjonizm. Nie trzeba zaznaczać, iż taka „szczerość” służy po prosu zwiększaniu pokupności podrobionego towaru. W imię owej „szczerości” dany klient portalu coraz to „przerywa milczenie”.
Wymienione praktyki to w gruncie rzeczy tylko kamuflaż, nad którym zawodowo pracują całe sztaby korporantów. Wyrobników plotkarskich portali, pod dyktatorską wodzą szefowej „Szpiletki”, „Pudelka” czy innej „Plotkary”. Jakkolwiek w samych nazwach portali zaznacza się dystans i autoironia, niemniej większość ich odbiorców reaguje na nie najzupełniej serio, wykreowany „wizerunek” naiwnie biorąc za obiektywną rzeczywistość. Wspólnym ich mianownikiem jest więc infantylizm.
6.
Znana od wieków plotka, przedmiot badań psychologów i socjologów, pełniła różnorodne funkcje. Tradycyjna plotka pojawia się tam, gdzie brakuje informacji, a zamiast nich powstają niesprawdzone domysły. Plotka spełnia swoistą rolę „uspołeczniania” owych domysłów i podejrzeń. Ich uwspólnotawiania. Żadna plotka nie jest niewinna, jako że zawiera w sobie elementy złośliwości, oszczerstwa, złej woli. Wynalazek Internetu powoduje milionową multiplifikację plotki. Jej rozsiewanie, rozmnażanie i utrwalanie. Parafrazując metaforę Hannah Arendt: plotka sprawia, iż cały świat „porasta nią jak pleśnią”. Plotka działa też jako rozsadnik i utrwalacz iluzji. W swoich dociekaniach nad pewnością i oczywistością Prawdy, Kartezjusz posłużył się dość niesamowitą hipotezą. Założył, że ludzkie mniemania mogą być celowo generowane przez „Złośliwego Demona”. Aby się przed nim ubezpieczyć, filozof wymyślił zasadę metodycznego wątpienia; dubito ergo cogito, cogito ergo sum. Przez wieki był to fundament Europejczyka i jego broń przeciwko złudzeniom, pozorom i iluzjom. W erze postkartezjańskiej, zamiast rozumu i racjonalności, rozkrzewiła się ideologia, czyli świadomość fałszywa względnie opaczna. W gruncie rzeczy ma ona mechanizm plotki; tym razem – plotkowania na całą rzeczywistość. W epoce wszechwładnej sieci, plotka uzyskała status sui generis sposobu rozpowszechniania podejrzenia, domysłu oraz donosu. Domyślania się wyłącznie złych i niegodziwych intencji, bez jakiejkolwiek próby ich sprawdzania czy dementowania. W rezultacie wszyscy wszystkich posądzają o najgorsze. Wszyscy – oprócz… mnie samego. Nie dziwi więc, że zanika nie tylko krytycyzm, ale i, zwłaszcza, samokrytycyzm. Upada sztuka refleksji i autorefleksji. Dominuje mentalność opisana przez Szekspira słowami: „jest tak, jak się państwu wydaje”. „Mniemam, wiec jestem”, w podpisie: Głupiec.
Na takim to grząskim gruncie ukorzenia się figura Celebryty. Plotkarza o sobie samym, żyjącego z cudzych plotek. Sam się nimi kieruje i nimi karmi innych. W Internecie powstał cały przemysł seryjnego produkowania „sztucznych” plotek. Wraz z nim powstał potężny rynek podaży i popytu. Słowem – rozsadnika i utrwalania głupoty.
7.
W zdziczałym krajobrazie królestwa powszechnej plotki pojawia się narrator i zarazem bohater „Szpili”. Sam się przedstawia tymi słowy:
„Nazywam się Aleksander Wielki. To nie żart. A jeśli żart, to do potęgi – olbrzymi, monstrualny, spasiony żart, niezbyt śmieszny, przynajmniej dla mnie. Śmiał się z niego, z wnerwiającą regularnością, mój ojciec, Stanisław Wielki, dumny ze swojego poczucia humoru. Moja matka, Maria Wielki, opowiadała, że już trzy dni po moich urodzinach ojciec dekretem rozstrzygnął burzliwą dyskusję o imieniu.

– Aleksander. – Miał wtedy z diabelskim błyskiem w oczach spojrzeć z góry na leżące w beciku «coś» wielkości i koloru pudełka po butach. – Aleksander. To wspaniałe imię dla mojego synka. Aleksander Wielki, tak będziesz się nazywał, mój mały chłopczyku. Kiedy dorośniesz, zostaniesz wielkim człowiekiem; znajdziesz uczciwą robotę i tak jak ja ożenisz się z jakąś miłą dziewczyną”(s 5).

Czytelnik „Szpili”, który zaufawszy zamieszczonej na jej okładce reklamie, spodziewa się, iż jej autor chciał po prostu poplotkować o znanych Celebrytach, rozszyfrować ich pseudonimy, musi się poczuć srogo zawiedziony. Zresztą podobnie jak i sam narrator, choć jego rozczarowanie ma inny, dwupiętrowy charakter.

Jak już wiemy z przytoczonej przed chwilą autoprezentacji, ochrzczony przez ojca nazwiskiem Wielki oraz imieniem Aleksandra, powinien zostać predestynowany do rzeczy niezwykłych. Miał spełnić marzenia rodzica, by jego syn był „uczciwym człowiekiem”. Aleksander, przemianowany na modniejszego „Aleksa”, udał się tedy do samej stolicy, gdzie zatrudnił się w samym centrum szołbiznesu. Po początkowej dezorientacji i zagubieniu w labiryncie ogromnego Gmachu, został zatrudniony. Dostał pracę w portalu plotkarskim jako jeden z jego współredaktorów. Miał wszak ku temu odpowiednie predyspozycje; z wyróżnieniem ukończył studia humanistyczne, napisał świetną pracę magisterską. Z własnej woli i wyboru trafił do ekscytującego i elitarnego środowiska artystów i Celebrytów. Mógł ich z bliska obserwować i podziwiać. Niestety nader prędko spuścił z tonu. Łudząc się, iż jest wybrańcem losu, przez swoją firmę potraktowany został jako szeregowy korporant. Jako pionek instytucji odpowiedzialnej za szołbiznes, a – jak się wkrótce okazało – zaledwie za poprawianie „gotowców”, seryjnie produkowanych tekścików. Osobiście nie mógł mieć niczego do powiedzenia ani na temat treści, ani form owych „wpisów”. Mógł je tylko korygować pod czujnym i złowrogim okiem szefowej Matyldy Niewypalec, kontaktującej się z nim głównie poprzez maile. Okazała się ona bezwzględną dyktatorką. Zresztą na tym polegała jej funkcja. Nie znosiła najmniejszego sprzeciwu, a jej maniery były po prostu chamskie. Rojący marzenia o twórczej pracy Aleks rychło został zdany na jej kaprysy i nieobliczalne wybuchy wściekłości. Z nikąd nie mógł też liczyć na pomocNieuchronne pomoc. Albowiem wszyscy byli w równym stopniu przestraszeni. Kierował nimi paniczny lęk przed zwolnieniem, a raczej przed wyrzuceniem z korporacji. Mieszkając w Warszawie, w samym centrum polityki i kultury, Aleks nie mógł mieć czasu na jakiekolwiek inne zainteresowania. Notoryczny stres, niepokój, konieczność dzikiego pośpiechu, nieprzewidywalność terminu wykonania zadań zmuszały go do nerwowego czuwania, czy Matylda Niewypalec nie zażyczy sobie spełnienia kolejnego kaprysu. Tym sposobem popadł w niewolę zegarka i laptopa. Nie był w stanie zaplanować sobie ani terminu wypełniania niedookreślonych obowiązków, ani odrobiny czasu wolnego dla siebie. Popadł w maniakalny lek przed zwolnieniem i wyrzuceniem. Bezosobowa i anonimowa machina do produkcji oszukańczych i idiotycznych tekścików, mogła go bowiem w dowolnej chwili po prostu wypluć. Nieuchronnie musiało dojść do dramatycznego zderzenia oczekiwań Aleksa – z molochem korporacji. Próbował się z tego zwierzyć Mani Pani, jedynej osobie, która miała ochotę go wysłuchać:

„– Chcę tworzyć coś pożytecznego – szepnąłem. – Zamiast tego wytwarzam śmieci. Poza tym nie akceptuję tego całego show-biznesu. Na jakimś poziomie brzydzę się bezbrzeżną próżnością celebrytów, ich kretyńskimi wypowiedziami podchwytywanymi przez nas i cytowanymi z całą powagą. Brzydzę się ich napompowanymi kwasem twarzami i sztucznymi ciałami. Czuję do nich odrazę, kiedy opowiadają kolorowym brukowcom o swoim prywatnym życiu i czuję odrazę do siebie, że muszę to czytać. Nikt w redakcji nie traktuje tego w kategoriach moralnych, lecz swoiście hermeneutycznych. Kluczowymi słowami są „dziecko”, „ciąża”, „kochanek”, „ślub”, „rozwód” i kilkanaście innych w tym stylu. To wokół nich budujemy narracje. Reszta, czyli słowa naprawdę ważne, są nieistotne. Już kiedyś mówiłem, że nie mam zielonego pojęcia, czym ci wszyscy celebryci zajmują się zawodowo, jeśli w ogóle mają jakiś zawód” (s. 150).

Czytelnik „Szpili”, poprzez jej okładkę nastawiony na rewelacje o Celebrytach, zamiast tego dostaje od autora-narratora diagnozę zwyrodnienia, jakim są portale plotkarskie. Aleks miał okazję z autopsji poznać ich wewnętrzną strukturę. Przede wszystkim dowiedzieć się o istnieniu „Kit Mapy”, która szczegółowo planuje produkcje pojedynczych wpisów, jak też ogólnych trendów, którym one podlegają. Mieczysław Maścimięta, totumfacki, w ramach cotygodniowych spotkań wygłaszał motywujące pogadanki. Nawet nie starał się owijać w bawełnę, że chodzi o masową produkcję chłamu i kiczu.

8.
W miarę obserwowania „Szpiletki”, Aleks dokonywał typologii Celebrytów, wzorując się na genialnym Maxie Weberze, twórcy modelu osobowości.
W jednej osobie autor i narrator, charakteryzuje owe typy malowniczo. Nomen omen, są to między innymi: Zabójczo Przystojny Model, Popularna Pogodynka, Irytująca Influencerka, Wzorowe Celebryckie Małżeństwo. Uzbrojony w takie narzędzia poznawcze Aleksander może już teraz nie mieć wątpliwości, na czym w istocie polega uprawiany przez nich ów zarazem absurdalny i perfidny proceder. Celebrowania znanych osobników, znanych z tego, że są… znani. Innym słowem, rozpoznawalni. Podkreślmy istotną różnicę między „rozpoznawalnością” a „niewymienialnością”. Według Karola Wojtyły ta ostatnia decyduje o godności człowieka.

Podsumowanie autora brzmi: Głupota Celebrytów i ich niezgłębiona próżność idą w parze z żądzą rozpoznawalności i popularności. W ich imię stają się gotowi do wszystkiego, byle tylko sprostać takim ambicjom. Podłożem tego typu zachowania jest cynizm. Sam bohater „Szpili”, jako producent wpisów, chcąc uczynić zadość Matyldzie Niewypalec, popada w schizofrenię:

„Nic na to nie poradzę że muszę pisać teksty w formacie będącym powtarzą dla każdego bardziej subtelnego ducha. Piszę źle, ponieważ muszę pisać złe teksty… Wróć! Piszę dobrze złe teksty, choć czasem są one tak złe, że nawet ja je źle piszę złe – czyja to wina, że muszę pisać złe teksty? (s. 135). Po długich rozterkach Aleks otrzymuje od samej Szefowej „Szpiletka” napomnienie:

„Pamiętaj, że piszemy dla idiotów lub dla tych, którzy za chwilę nimi zostaną”. Nie dodałajuż, że to my ich uczynimy idiotami (nie „uczynimy”, ale „zrobimy”, ciągle się zapominam, cholera”, s. 134). „Każdy materiał to potencjalny kit”, dodaje twórczyni „Kit Mapy” (s. 318).
Pointa demaskatorskiej powieści Jacka Zalewskiego brzmi: Kluczem do totalnego zidiocenia, „zakitowania umysłu”, stał się cynizm totalny.

9.
Stanisław Wielki, ojciec Aleksandra Wielkiego, który wyposażył go w zasady moralne oraz w ideał uczciwego człowieka, musiał był popełnić samobójstwo. Sam Aleks, aby utrzymać się przy życiu, musiał dokonać moralnego samobójstwa. Pewnego dnia zastał w Firmie nowego pracownika na swoim miejscu. Bez powiadomienia, bez wypowiedzenia, niejako zaocznie został… anihilowany. Obrócony w nicość. Z dna rozpaczy wydobyła go niejaka (i pozornie nijaka) Kowalska, uświadamiając mu po koleżeńsku, iż „twoje dno jest czyimś sufitem”.
Obok cynizmu, bożkiem rządzącym grząskim światkiem Celebrytów okazała się Koniunktura. „Przestałem pracować w „Szpiletku”. Z dnia na dzień, bez ostrzeżenia, bez jednego słowa podziękowania czy dwóch uzasadnienia. I to właśnie wtedy, gdy zacząłem rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy zrozumiałem, że najlepiej sprzedaje się „krew i sperma” (ss. 320–321).
Mimo poniesionej klęski, a nie zwyczajnej porażki, Aleks na koniec odnosi upragniony… sukces. Dzięki radzie także gorzko doświadczonej Kowalskiej pojął wreszcie, iż powinien się nauczyć koniunkturalizmu, czyli świadomego cynizmu. Uzbrojony w taką wiedzę, postanowił teraz zatrudnić się w kolejnym plotkarskim portalu. „Ważne, czy będę czuł się dobrze w kameralnej redakcji w biurowcu na dachu Warszawy w samym centrum, z obłędnym widokiem na panoramę rozedrganego city. Biurko w biurko z Kowalską” ( s. 329).

10.
Ludowa mądrość głosi: nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre. Słowa te obiecują happy end. Lektura „Szpili” pozostawia czytelników w rozedrganiu, podobnym do warszawskiego city. Przygody ambitnego, lecz naiwnego, Aleksa zdążyły go nauczyć, że ideał pracowitości i uczciwości w światku – takich czy innych – Celebrytów musi zostać zdewaluowany, czy wręcz ośmieszony. W społecznej i kulturowej magmie, nie ma bowiem ani drogowskazów, ani nawet wyróżnionych kierunków. Wszystko tonie w grząskim bagnie. W Bagnozie – jak nazwała swoją lubelską wystawę artystka Urszula Pieregończuk. Jacek Zalewski tym razem jako narrator, podsumowując własne uczestniczące obserwacje, zagrał własnym ciałem. Zanurzył się w błocie, lecz dzięki zmysłowi filozoficznemu, zdołał je nie tylko zgruntować, ale i przenikliwie i dowcipnie opisać. Jego autobiograficzne wynurzenia są poniekąd przestrogą dla tych, co nie posiadając podobnych zdolności, ulegają infantylnym złudzeniom, iż warto się sprzedać za fałszywą walutę sukcesu materialnego. Bywają ślepi na to, iż czyha na nich Złośliwy Demon pulp kultury. Jak też – pulp polityki, która została zarażona wirusem głupoty imperialnej.

Drogi Jacku, jak to dobrze, że nie zostałeś pulp-profesorem! Dzięki lekturze Twojej prześmiewczej książki mogłam sobie uświadomić bezgraniczne niebezpieczeństwo syndromu bałwochwalstwa, głupoty, bezmyślności, hipokryzji, obłudy i sprzedajności figury Celebryty. On sam nazywa się „gwiazdą”. Owszem, bywa „gwiazdą” czy „gwiazdorem”, tyle że spod ciemnej gwiazdy.
Różne bywają wspólnoty lokalne. Zwykle wyznacza je obszar geograficzny i zasięg terytorialny. Warto spytać: co definiuje Wspólnotę Celebrytów. Autor „Szpili” podpowiada, że jest to city. Nie stolica, nie Warszawa, lecz „Warszawka”. Ta ostatnia produkuje widoki obłędne. Czyli zaburzone poznawczo, oparte na umysłowej fikcji. Centralna Plotkarnia jest jej wylęgarnią. W niej budzą się upiory.

9 listopada 2021

Profesor Jadwiga Mizińska

Kultura Enter 2021/2022
nr 101

Profesro Jadwiga Mizińska oraz Ivan Davydenko podczas promocji "Szpili" Jacka Zalewskiego, fot. Natalia Tołoczko.