SZTUKA. Niechciana plamka i wielki plusk
Zamknięta przez kilka miesięcy w domu u stóp Wezuwiusza, wychodziłam jedynie po zakupy i na pół godziny w czasie upalnej sjesty, mogłam marzyć o wyprawach do pobliskich Pompejów czy Herkulanum. Byłam opiekunką staruszki. Nie lubiła się myć. Kiedy wsadzałam ją do wanny, nazywała mnie „Diabolo”. Uczyłam się języka włoskiego z wieczornej telewizji. Występował w niej często Mussolini. Moja podopieczna cieszyła się i pozdrawiała swojego ukochanego Duce. Pytała, czy go znam, wielkiego włoskiego bohatera. W pobliskim tabacco [kiosk ruchu] wystawiono kalendarze z wizerunkami wodza i inne z ojcem Pio. Na drugi dzień został tylko ten z przemawiającym Mussolinim. Próbowałam czytać po kryjomu znajdywane w mieszkaniu książki. Zmarła nagle na serce synowa signory Romualdy zostawiła ich sporo. Większość o sztuce.
Paestum. La Tomba del Tuffatore. Wyobrażałam sobie ciemny grób młodego Etruska lub Greka. Zachował się do naszych czasów komplet kamiennych płyt. Podstawa przez lata przechowywana oddzielnie. W końcu wszystkie części sarkofagu są razem. Brakuje tylko zmarłego. Gdybym była jednym ciałem wszystkich zmarłych skaczących do wody lub w kąpieli: mojej przyjaciółki Bernadette Givois, Marata, Marcelli Arcangelli – żony Christiana Schada.
Pocieszające, są ze mną wymalowani przyjaciele. Piją wino za przejście do lepszego świata, grają, kochają się. Ktoś uronił łzę. Skaczę do wody, wieczornego oceanu, zapewniają historycy sztuki, i nadal pozostaję w grobowcu, pękła tylko przykrywa.
W czasie sjesty wychodziłam na ulicę barokowego miasteczka. Brałam ze sobą arkusz papieru przywieziony z Polski (w San Valentino nie było sklepu papierniczego), kredkę zabarwioną atramentem z gruczołu czernidłowego sepii-głowonoga. Rysik szybko malał. Rysowałam wycierając sobie paznokcie, skórę. Kiedyś przykucnął obok mnie wracający ze szkoły chłopiec. Zaproponował swoje, kolorowe kredki z piórnika. Innym razem przechodzący obok architekt ofiarował w razie potrzeby wszelką pomoc. Przed wyjazdem do Polski poprosiłam go o wstawienie się za mną u moich pracodawców w sprawie przynajmniej jednego wolnego dnia. Ujął się za mną wuj architekta, burmistrz San Valentino Torio. Dzięki pomocy pana Geppiego Longobardiego pozwolono mi na wyjazd do Neapolu, Pompejów, Herkulanum i Paestum.
W Paestum właśnie skończono prace nad iluminacją rzymskich murów. Pozostawiono kopce świeżej ziemi. Wzięłam ją do rąk. Mnóstwo w niej drobin waz, okruchów marmurów. Droga do bramy muzeum przecina amfiteatr. Połowa należy do prywatnego ogrodu, połowa do parku archeologicznego. Z daleka widać resztki antycznej Posejdonii. Ciężkie kamienie greckich świątyń nie były możliwe do udźwignięcia przez miejscowych wieśniaków. Tubylcy z łatwością zaś rozbierali rzymskie wille. Zostawiali fundamenty na wysokość około trzydziestu centymetrów. Przekraczałam granice domów podnosząc wyżej nogę. Spacerowałam po czarno-białych mozaikach. Podziwiałam pracowitość ich twórców. W fundamentach zachowały się otwory, przez które niewolnica gospodarzy mogła wypchnąć wodę, którą zmywała podłogę. W centrum miasta podziwiam basen dla chłopców z gimnazjum napełniany kiedyś morską wodą. Resztki kanalizacji są w dobrym stanie, podobnie dno basenu. Niebo zrobiło się czarne. Burza. Czas na il tuffatore, czyli nurka. Schroniłam się wewnątrz nowoczesnego muzeum. Wielkie krople uderzały o szklaną kapsułę. Oberwanie chmury. Nurek i ja mieliśmy dla siebie mnóstwo czasu. Odtwarzałam każdy ruch pędzla antycznego malarza. Wszystkie bezbłędne. Malował jakby pisał znane litery. Nie wracał, nie powtarzał. Ręka notowała obraz istniejący w głowie. Dwa drzewa, woda, meble, ludzie, instrumenty muzyczne, naczynia. Błąd. Dłoń nie otarła nadmiaru farby. Kropla spadła na czysty kamień. Trudno, nie było czasu, żeby ją likwidować.
Dzisiaj niechciana plamka skończyła ponad dwa tysiące lat. Gdybym mogła ją przenieść do współczesnego obrazu. Powiększyć. Zrobić jej portret. Nazwać: plusk, wielki bryzg, rozprysk, pryśnięcie lub zdążyć przed słońcem, przed orszakiem pogrzebu.
Po wielu latach przyjaciółka, paryżanka Anne zaproponowała mi odwiedzenie muzeów sztuki jej stolicy, w tym Centrum Pompidou. Z Bastylii wchodziliśmy do metra. W podziemiach przywitała nas orkiestra symfoniczna. Wsiadaliśmy do kolejki słuchając Allegra z Eine Kleine Nachtmusik, małego nokturnu pisanego równolegle z Don Giovannim. Che barbaro momento, pozostawiony w Lublinie mój tomik pisał się dalej. W Centrum Pompidou trafiliśmy na ekspozycję obrazów Davida Hockneya. Wymowa Anne dawid oknej, sprawiała, że zobaczyłam w nazwisku okno. Dawid w oknie. Widzący słońce. Chłopiec obserwujący swojego ojca, malującego rowery i wózki, zanurzającego pędzel w farbie. Dziecko wyrosło na malarza. Jego sententia divisa wypisana była na łóżku: Get up and work immediately. Powtórka mojej lekcji z Włoch: fanciulla, alzati; thalita kumi i pracuj natychmiast. Trzeba zdążyć.
Hockney obraz miał w głowie i na fotografii z polaroidu. Migawki, krople rozpryśnięcia wody po skoku nurka. A bigger splash, il tuffatore zniknął. Jedynym śladem po nim jest biała chmura kropel przed trampoliną. Zostały dwa drzewa, puste krzesło, martwy dom z ogromnymi oknami, w których odbija się monochromatyczny fragment amerykańskiego raju. Hedonistyczna Kalifornia. Czytam podpis pod reprodukcją w katalogu, w oryginale reklama konstrukcji basenu. Tu ponoć deszcz nie pada, tu banany lecą z nieba jak deszcz, wspominał (kilka lat przed przejściem słupa ognia przez Kalifornię) słowa piosenki, Jacek Podsiadło.
Nurek pojawia się na innym obrazie Portret Artysty. Basen z dwoma postaciami. Mój znajomy młodzieniec z greckiego miasta dostał od garderobianego w teatrze czerwoną marynarkę, fioletowy sweter, płócienne, białe spodnie mokasyny. Patrzy w wodę basenu, w zbliżającego się do jego stóp pływaka i nie może przypomnieć sobie roli. Obraz Hockneya nie jest przypadkowym nałożeniem się dwóch ujęć. Widzę tu co najmniej trzy. Jednym jest spojrzenie artysty na sztukę przez pryzmat odległej historii. Hockney dzięki faktycznej jukstapozycji dwóch kliszy wyprowadził również Greka z grobowca, postawił go na brzegu basenu w nowej sytuacji, nowej epoce. Jest obserwatorem własnej przeszłości. Twórca nie obawiał się najbardziej słonecznej pory dnia. Ustawił orszak żałobników, łańcuchy górskie, echo historii. Hockney lubi robić układanki z krosien i z kartek papieru. Narracja przechodzi z jednego równoległoboku w drugi i następny, podobnie jak to się dzieje na płytach kamiennych w antycznym grobowcu.
Przejmujące są puste trampoliny na wielu „papierowych basenach”. W niektórych woda jest taflą, zwierciadłem malowanym w barwach podstawowych.
Cyrk w muzeum sztuki, sztuka w muzeum cyrku
Czasu mamy już mało, a w Centrum jeszcze wystawa fotografii Walkera Evansa. Proletariat amerykański. Odważne spojrzenie na ziemię miodem płynącą. Zatrzymuję się przed zdjęciami wozów cyrkowych z Sarasoty. Są bogato zdobione, olbrzymie.
Zastanawiam się, dlaczego tu, w Paryżu, widzę je pierwszy raz i dlaczego teraz ma odżyć historia bankructwa magnata cyrkowego i kolekcjonera sztuki Johna Ringlinga. Może ze względu na autorkę portretu magnata, malarkę Savely Abramovitch Sorine (Ringling wygląda jakby twarz miał doklejoną ze zdjęcia do prawdziwego ciała) lub z powodu niektórych książek Balzaka i Eliota, które czyta się niejako „na potem”. Wspominam przygodę z malarstwem kolegi z Florydy, gdzie morze miewa kolor zielony. Pierwsze oryginalne dzieła sztuki widział tam w muzeum wielkiego cyrku.
Z Anne i jej mężem Dominique pojechaliśmy samochodem z Bastylii przez Avenue des Champs–Élysées do Chaville. Wstyd. Pomyliłam La Défense z inną nowoczesną dzielnicą. Dominique, urbanista Paryża, mówił, że postanowili z kolegami dać szansę Le Corbusierowi. Na podstawie szkicu stworzono namiastkę jego wizji. Czy cały Paryż musi być barona Haussmanna? Nie.
Cieszę się widząc bramę do starej willi w Chaville. Bloki wapienne wycięte z dawnego dna oceanu. Podziwiam w nich bogactwo różnorodnych muszli. Przekrojone wyglądają jak prostokąty gipiury. Rośnie znajome laurowe drzewko. Rwaliśmy z niego liście do niedzielnych potraw. W ogrodzie był kiedyś basen. Pamiętam przykrywano go w czasie przyjęć zielonym brezentem. Potem Georges zasypał go ziemią. Nie ma śladu po basenie. Stoi tam teraz stół pingpongowy. Nikt się w nim nie utopi, nawet stary Le Courbusier.
Małgorzata Skałbania
Małgorzata Skałbania – ur. w 1965 w Tychach. Absolwentka ASP w Krakowie, dyplom u prof. Jerzego Nowosielskiego, staż w Chrześcijańskiej Akademii Sztuk Pięknych w Kampen, w Niderlandach. Swoje prace wystawiała w kraju i za granicą. Autorka kilku książek poetyckich oraz dramatów. Jej teksty publikowane są w magazynach literackich i filozoficznych w Polsce, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Indiach i Afryce.
[i] Biblia Tysiąclecia, Mk 5,21-43: Wziął dziecko za rękę i powiedział do niej: „Talitha kum”, to znaczy „Dziewczynko, nakazuję ci, wstań”.
Paestum Taucher za: it.wikipedia.org.
Niedzielne śpiewanie hymnów na fotografii Walkera Evansa (1935 lub 1936 rok).Fot. Źródło: pl.wikipedia.org.
Le Corbusier, Martwa natura w pionie, 1922, Muzeum Sztuki w Bazylei. Źródło: en.wikipedia.org/w/index.php?curid=47562338