Strona główna/TRADYCJA. Bandura jako instrument tożsamości ukraińskiej

TRADYCJA. Bandura jako instrument tożsamości ukraińskiej

Ołena Sołodownikowa
Z języka ukraińskiego przełożył Andrij Saweneć

UNESCO wpisała ukraińskie kobziarstwo na światową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Wykonanie pieśni historycznych lub religijnych do wtóru kobzy lub bandury sięga swoimi korzeniami XII–XIII wieków, czasów Rusi Kijowskiej. W dzisiejszej Ukrainie ta tradycja doznała znaczących zmian, wykonawcy ewoluowali wraz z publicznością i nikt już się nie dziwi śpiewom do akompaniamentu bandury elektrycznej. Kobziarze jednak nigdy nie byli tylko muzykami – ich misją było także zachowanie tożsamości ukraińskiej.

„Bandura to klucz do odkrycia swoich korzeni”

Muzyk Taras Kompaniczenko umawia się na spotkanie w muzeum drukarstwa, gdzie pracował jako wiodący pracownik naukowy. Zresztą wraz z początkiem pełnowymiarowej inwazji najbardziej rozpoznawalny ukraiński bandurzysta został sierżantem Sił Zbrojnych Ukrainy. Dzisiaj jego podstawowe obowiązki to zakup zagłuszaczy dronów i naprawa pojazdów, a występy coraz częściej odbywają się podczas pożegnania poległych żołnierzy. Ubrany w kamuflaż Kompaniczenko pieczołowicie wykłada na stół trzy bandury, z których każda ma około stu lat.
„Gdy po raz pierwszy pokazano mi bandurę staroświecką, byłem pod wrażeniem. Chodziło o autentyczność, bo wydawało się, że instrument był zawieszony na ścianie jak martwy. Okazało się jednak, że jeszcze jak funkcjonuje, że da się na nim grać. Wtedy zacząłem rozumieć, że my bandurzyści jesteśmy mediami, które pośrednio łączą ze sobą pokolenia przez rozerwane światy”.

W zbiorze historyczno-folklorystycznym Zaporożskaja starina (1838) zaznaczono, że na Ukrainie istnieje cech bandurzystów, którzy w przebraniach żebraków wędrują po wsiach, „śpiewając swoim rodakom o dawnych czasach”. Kompaniczenko uważa, że w taki sposób w pieśniach przechowywano prawdziwą historię Ukrainy, którą niejednokrotnie usiłowali przepisać rosyjscy kolonizatorzy.

„Kobziarze śpiewali dumy, czyli przekazywali w języku ukraińskim epos bohaterski o sławnych czynach bohaterów ojczystej ziemi. W słuchaczach więc zawsze wywoływało to poczucie godności, świadomość tego, że w przeszłości Ukraińcy nie byli niewolnikami, że są potomkami narodu rycerzy. To było niebezpieczne dla Imperium Rosyjskiego, ale ono czuło się tak pewnie, że pozwalało na tego rodzaju swobodne myślenie”.
W 1899 roku wśród badaczy uczestniczących w XI Zjeździe Archeologicznym w Kijowie pojawił się pomysł konieczności zbadania zjawiska kobziarstwa. Wyznaczeni członkowie komitetu zajmowali się poszukiwaniem kobziarzy i zapisem ich repertuaru. Z kolei muzyk, pisarz i edukator Hnat Hotkewycz zorganizował w Charkowie koncert na dużą skalę z udziałem kobziarzy z różnych guberni. Zagrano dziesiątki utworów w składzie duetu, kwartetu, kapeli mimo tego, że większość wykonawców była niewidoma i niezwykle trudno było dyrygować niewidomymi osobami. Koncert cieszył się dużym powodzeniem wśród charkowskiej inteligencji.

Po tym zresztą Chotkewycz zwrócił na siebie uwagę służb specjalnych carskiej Rosji jako osoba zbyt zaangażowana w sprawy ukraińskie. Prawdziwe represje nastąpiły jednak później, pod reżimem bolszewickim. Podobnie jak wielu innych twórców po rewolucji lutowej Chotkewycz próbował współpracować z władzami radzieckimi – zorganizował chór i nawet stworzył kapelę bandurzystów przy 25. Dywizji Czapajewskiej, która występowała na wojskowej olimpiadzie. W latach trzydziestych zaczęły się czystki wśród kobziarzy: wiadomo na pewno, że część bandurzystów z kapeli połtawskiej i kijowskiej rozstrzelano lub zesłano na Syberię. Taki sam los spotkał też Chotkewycza – „trójka” skazała go na rozstrzelanie, wyrok wykonano w podziemiach wewnętrznego więzienia NKWD w Charkowie.
„Są trzy rodzaje ludobójstwa kulturowego: część twórców można zniszczyć fizycznie, część – dostosować do swoich potrzeb, a pozostali sami uciekną. Kobziarstwo doznało wszystkich trzech form, bolszewicy mordowali kobziarzy, ponieważ ci uosabiali sobą ukraińską tożsamość” – konstatuje Taras Kompaniczenko.

Części kobziarzy udało się wyemigrować podczas II wojny światowej; szerzyli sztukę kobziarską w USA i Kanadzie. Tych, którzy zostali, bolszewicka dyktatura próbowała dostosować do swoich potrzeb kulturowych. Sama bandura nie została zakazana, ale nie wszystko wolno było na niej grać. Taras Kompaniczenko wspomina, jak w dzieciństwie zmuszony był do wykonywania agitki ku czci „dziadka Lenina” pod akompaniament bandury.
„Komuniści chcieli wykorzystać autorytet kobziarstwa, zajmując także tę «trybunę». Ich celem było zmuszenie bandury jako części sztuki ukraińskiej do służenia potrzebom radzieckiego reżimu. Często wchodziło to w sprzeczność z zadaniem, ponieważ ludzie zawsze mogli odwoływać się do tego co prawdziwe: ot, popieramy wartości proletariackie, ale chcemy pozostać Ukraińcami. Była to swego rodzaju przykrywka”.

Dzięki rodzicom Kompaniczenko poznał dysydentów, z którymi zaczął jeździć na wyprawy etnograficzne, zapisując autentyczne pieśni i odkrywając dla siebie zakazane fakty historyczne. Ponadto bandurzysta stanął na czele filii młodzieżowej Ukraińskiego Związku Helsińskiego. To właśnie wtedy działalność muzyczna ostatecznie splotła się w świadomości Kompaniczenki w jedną całość z aktywnością społeczna. Z bandurą uczestniczył w wiecach politycznych, witał wracających z zesłania przywódcę ruchu sprzeciwu narodowego Łewka Łukjanenkę i obrońcę praw człowieka Iwana Kandybę.

„Co mówili mi szistdesiatnycy? Musisz wziąć na siebie odpowiedzialność za całą kulturę ukraińską, jakby nikogo więcej nie było, tylko ty, nie licz na nikogo. Uczyli odwagi, ostrzegali: będą z ciebie drwić, będą wzywać, będą wywierać wpływ, ale powinieneś być odważny do końca”. Kompaniczenko był jednym z lobbistów wpisania ukraińskiego kobziarstwa na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego.
„To, jak dobrze jesteśmy znani za granicą, zależy od tego, na ile dobrze znamy sami siebie, to działa jak połączone naczynia. A bandura to klucz do odkrycia swoich korzeni i pozycjonowania siebie w świecie”.

„Bandura była dla nich niczym grzechotnik”

Profesor Kostiantyn Nowycki mknie jak wicher po korytarzu Narodowej Akademii Muzycznej Ukrainy, gdzie wykłada bandurę klasyczną. Mając 76 lat na karku, profesor jest pełen energii życiowej. Dookoła rozbrzmiewają dźwięki różnych zachodzących na siebie melodii – to studenci ćwiczą. W latach siedemdziesiątych Nowycki założył progresywny zespół wokalno-instrumentalny Kobza, który porównywano do Beatlesów. Ukraińcy zbierali pełne sale w kraju i za granicą, płyty zespołu osiągały milionowe nakłady.
W początkach istnienia zespół miał dwa problemy. Pierwszy z nich miał naturę technologiczną: powstała potrzeba zbudowania bandury elektrycznej, żeby uwspółcześnić brzmienie.

„Mistrz inżynier Zarubiński wymyślił, jak z dwóch zwojów miedzianego drutu zrobić potrzebne struny, raz w tygodniu magnesowaliśmy je. Po raz pierwszy w świecie bandura elektryczna zabrzmiała o 6 nad ranem i to był mój instrument! Pamiętam, ża padało, trochę kopnęło mnie prądem”.
Drugi, poważniejszy problem natury ideologicznej pojawił się wtedy, gdy młodzi muzycy zgłosili do akceptacji nazwę zespołu.
„Organy partyjne kalkulowały wszystko, pozwalały na eksperymentowanie w pewnych granicach. Dla nich nawet bandura elektryczna była już czymś w rodzaju grzechotnika. A tutaj jeszcze nazwa, która kojarzyła się z kobziarzami, z ruchem narodowym. Byliśmy jednak uporczywi, tłumaczyliśmy, że chcemy promować pieśni ludowe w estradowej konwencji. Oraz że popularyzujemy kobzę jako instrument muzyczny. W konsekwencji dostaliśmy zezwolenie”.

Nowycki szczerze mówi, że nigdy nie czuł, żeby system radziecki wykorzystywał zespół Kobza do szerzenia karykaturalnego wizerunku „młodszych braci”. Czyli że próbowano wykształcić wizerunek bandurzystów jako wiejskich grajków oraz obraz kultury ukraińskiej jako mniej wyrafinowanej w porównaniu do rosyjskiej. Odwrotnie, muzycy chwytali się możliwości promowania kultury ukraińskiej na całym świecie.

„Kiedy trafiliśmy na listę przebojów w USA, nasi fani ułożyli rymowankę: «Niech sobie więdną hipisów uszy – bandury Kostii nikt nie zagłuszy». Oczywiście jeździliśmy na występy do wszystkich miast ZSRR. Na Dalekim Wschodzie nasze piosenki śpiewano po ukraińsku, wychowywaliśmy publiczność, uczyliśmy ją szanować kulturę ukraińską. Czy były pytania odnośnie naszego repertuaru? Oczywiście proszono o blok utworów patriotycznych. I my też śpiewaliśmy w nim pieśni kozackie, na przykład Oj haju rozmaju. Szczerze mówiąc, nawet nie próbowaliśmy po kryjomu promować zakazanych tematów, radziliśmy sobie inaczej i postrzegaliśmy swoje zadanie jako budzenie pamięci genetycznej Ukraińców”.
Pomimo ostrożności i popularności, Nowycki i tak wpadł w tryby systemu – przez oszczercze oskarżenia o działalność nacjonalistyczną przez dziesięć lat był „niewyjazdowy”. Wszystkie zagraniczne trasy koncertowe zespołu odbywały się bez jego udziału. W końcu muzyk zmęczył się znoszeniem upokorzeń.

„Przyszedłem do miejskiej organizacji partyjnej, mówię: «Dzień dobry, jeśli mnie jeszcze raz nie wypuszczą, pojadę do Odessy, kupię dmuchany materac i popłynę do Turcji». Problem został rozwiązany, wtedy stało się ostatecznie jasne, że była to dywersja przeciwko mnie personalnie, a zespół nie miał z tym nic wspólnego”.

„Misją jest przekazywanie prawdziwej historii”

Nowycki założył zespół Kobza w celu popularyzowania bandury i osiągnął w tym nie lada sukces nawet w warunkach Związku Radzieckiego. Po czterdziestu latach, już w niepodległej Ukrainie, ten sam cel postawił przed sobą Jarosław Dżuś, lider zespołu Szpylasti Kobzari [Szpiczaści Kobziarze]. Jarosławowi nie podobało się, że na bandurze grano wyłącznie utwory ludowe, gdyż był przekonany, że da się na niej zagrać wszystko – covery, przeboje, muzykę taneczną, lounge, a dzięki nowoczesnemu sposobowi prezentacji prościej będzie przekonać młodzież, że bandura jest cool. Promować swój zespół Dżuś postanowił poprzez udział w programach talent show.

„Ku mojemu zdziwieniu odebrano nas wśród uczestników jako coś egzotycznego. Niestety jeszcze piętnaście lat temu w Ukrainie śpiewanie w wyszywance i granie na bandurze wyglądało jako coś nienaturalnego. Wykorzystaliśmy jednak okazję, żeby przebić się do masowej publiczności i to wypaliło”.

Szpylasti Kobzari szybko zyskali ogromną popularność, zaczęto zapraszać ich na imprezy firmowe, pokazy mód, a nawet do klubów nocnych, gdzie bandury wcześniej nie sposób było zobaczyć. Zespół zagrał ponad tysiąc koncertów w 30 krajach, odwiedzając kraje Europy, Kanadę, USA, Arabię Saudyjską, Chiny. Teraz Szpylasti Kobzari dążą do tego, aby ich utwory pojawiły się na międzynarodowych listach przebojów.
Gdy pytam o to, czy muzykom udało się porwać swoimi pomysłami ukraińską młodzież, Dzuś zwycięsko demonstruje wiadomość od nastolatki, która dziękuje zespołowi za twórczość oraz informuje, że rozpoczęła naukę gry na bandurze. W ostatnich latach instrument stał się nie mniej popularny w szkołach muzycznych niż pianino. Sam Jarosław Dżuś, mając słuch absolutny, nie poszedł utartym szlakiem studiów w konserwatorium, tylko ukończył mało znany wówczas koledż kobziarski. Gdy rdzenny kijowianin przyjechał zdobywać wykształcenie muzyczne na wsi, wyglądało to dziwnie.

„Świeże powietrze, woda ze źródła, w ciepłą porę roku chodzisz się kąpać… Wychodzisz do sadu, zerwiesz sobie jabłko z drzewa, usiądziesz pod nim, zagrasz na bandurze. Sztos!” – wspomina Dżuś. Muzyk podziela zdanie, że następstwo pokoleń w tradycji kobziarskiej jest ma niezwykłe znaczenie oraz że w dążeniu do uwspółcześnienia i redefinicji ważne jest nie utracić istoty zjawiska muzyczno-społecznego.
„Jesteśmy kobziarzami, ale spiczastymi. Wykorzystałem to połączenie słów, żeby nie czepiali się nas konserwatyści. Mimo wszystko nie jesteśmy po prostu bandurzystami, którzy grają utwory, koncerty – przekazujemy ukraińskie wartości, podnosimy ludzi na duchu. Od zawsze mieliśmy komponent oświeceniowy. Nie chodzimy już od wsi do wsi jak dawni kobziarze, tylko jeździmy samochodami, autokarami lub latamy samolotami. Misja pozostaje jednak ta sama: przekazywanie prawdziwej historii”.
Jeden z członków zespołu Wołodymyr Wikarczuk obecnie służy w Siłach Zbrojnych Ukrainy, a pozostali Szpylasti Kobzari regularnie grają dla żołnierzy.

„To było niezwykłe przeżycie, gdy graliśmy koncert dla piechoty morskiej. Na widowni było 400 czy 500 osób. Słyszeliśmy głośne brawa silnych męskich rąk, bez żadnych świstów, krzyków. Albo występ blisko linii zero dla szturmowców, którzy dopiero wrócili z zadania. Wszyscy są zmęczeni i wyczerpani, widać, że ta bandura w ogóle nie jest im teraz potrzebna. Ale jedna, dwie piosenki – i już, zapalają się. Często gramy interaktywnie: dla każdego żołnierza wykonujemy jakiś fragment światowego przeboju, najczęściej zamawiają Highway to hell AC/DC. Po koncercie dziękują za to, że dajemy im świadomość tego, o co walczą. Mówią: widzimy, że bandura to marka Ukrainy, trzeba ją zachować ze względu na naszą skomplikowaną historię, dla naszego narodu, języka, kultury”.

Tekst powstał w ramach programu stypendialnego Rozstaje. Projekt jest współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji w ramach Grantów Wyszehradzkich z Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Misją Funduszu jest rozwijanie pomysłów na zrównoważoną współpracę regionalną w Europie Środkowej.

Kultura Enter
2025/02 nr 113–114

Fot. Siarhei Prokharau, Ukrainian.Media, fot. dzięki uprzejmości Autorki.