Strona główna/Trójkąt, czyli trzy kąty widzenia

Trójkąt, czyli trzy kąty widzenia

Prezentujemy wybór artykułów z publikacji „Po co nam Centra Kultury?”, wydanej przez Miejskie Centrum Kultury (Bydgoszcz) jako wynik projektu „Miejski? Dom? Kultury? Laboratorium Żywej Kultury”, prowadzonego wspólnie z Instytutem Kultury Miejskiej (Gdańsk) i Warsztatami Kultury (Lublin). Całość – do ściągnięcia ze strony internetowej projektu. Publikacja dostępna na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa. Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

po-co-nam-centra-kultury2

Tekst ma na celu zobrazowanie głównych wątków dyskursu dotyczącego zmian sektora kultury, prowadzonego między Samorządami, Instytucjami Kultury Obywatelami. Obszar kultury pomimo transformacji polityczno-gospodarczej nie przeszedł jak do tej pory żadnych radykalnych przekształceń. Na wstępie należy zaznaczyć, że wychwycenie głównych wątków i przyjmowanych przez strony stanowisk, jest możliwe tylko przy dużym stopniu uogólnienia. Tekst z konieczności skupia się tylko i wyłącznie na małym wycinku relacji między trzema głównymi graczami. Składa się z dwóch części, w pierwszej przedstawiona jest krótka charakterystyka każdego podmiotu, natomiast w drugiej poprzez przywołanie stosowanej retoryki, zilustrowane zostają napięcia istniejące między nimi. Dopiero spojrzenie z większej odległości pozwala zaobserwować mechanizmy działania, które pojawiają się w trakcie debat o kształcie instytucji kultury. Warto zaznaczyć, że taka perspektywa może być także niesprawiedliwa dla chlubnych wyjątków funkcjonujących jednak z powodzeniem w polskiej rzeczywistości.

Liczba podmiotów oraz rodzaj wzajemnego oddziaływania nasuwa na myśl skojarzenie z figurą geometryczną, jaką jest trójkąt. Punkty O, S, IK, łącząc się ze sobą za pomocą linii, tworzą wierzchołki o określonych kątach, jednocześnie fizycznie ograniczając powierzchnię. To tytułowe kąty widzenia poszczególnych podmiotów. Każdy kąt widzenia jest limitowany przez relacje wiążące jeden podmiot z drugim. Linie tworzące boki trójkąta czasami są źródłem napięcia między wierzchołkami.

schemat1

– obywatele

– samorząd

IK – instytucje kultury

Krótkie charakterystyki podmiotów

S czyli pracownicy samorządowi. To kategoria, która powstała w Polsce przed ponad dwudziestu laty wraz z powołaniem samorządów najniższego szczebla – samorządów gminnych. Kolejne szeregi urzędników samorządowych zasilone zostały przez kadry, które weszły w skład nowo utworzonych po 1999 roku samorządów szczebla powiatowego i wojewódzkiego. Pracownicy samorządowi (taką nazwę stosuje ustawodawca) w zdecydowanej większości stali się nimi z mocy prawa. Urzędnicy pracujący do tej pory w urzędach gminnych, powiatowych czy wojewódzkich, hierarchicznie podporządkowanych tzw. centrum, nagle wraz ze zmianą ustroju politycznego otrzymali nowe zadanie. Polegało ono na pracy na rzecz własnego terytorium, dbaniu o jego zasoby, efektywnym zarządzaniu nimi i wspieraniu samorządowców (polityków) w realizacji lokalnej polityki rozwojowej. Jest to zadanie karkołomne, zwłaszcza w obszarze kultury. Przesądzało o tym kilka czynników. Między innymi odziedziczone w spadku po poprzednim systemie oportunistyczne postawy urzędnicze, a na ich bazie przez lata utrwalany w społeczeństwie negatywny wizerunek urzędów i jego pracowników.

IK to instytucje kultury, reprezentowane przez ich dyrektorów. Jednostki te powoływane są do życia przez samorządy lub ministerstwa, przez nie są także likwidowane. Niestety 80% obecnie istniejących instytucji zostało utworzonych w poprzednim systemie politycznym przez urzędy kierujące się zupełnie inną logiką funkcjonowania. Zmiany ustroju politycznego nie oznaczały likwidacji instytucji, które w poprzedniej epoce działały na wzór swoich mocodawców, tylko przeniesienie zwierzchnictwa nad nimi na dopiero co powołane samorządy. W konsekwencji instytucje kultury nie odczuły zasadniczej zmiany po transformacji ustrojowej. Fizycznie odbyło się to dość bezboleśnie – z mocy ustawy. Dalej była tylko uchwała organu stanowiącego[1] przejmująca instytucję wraz z jej mieniem i wpis do rejestru instytucji kultury. Od tego momentu jednostka stała się samorządowa. Tak więc poczucie trwania bez względu na system i organizatora jest doświadczeniem, którego nie należy bagatelizować analizując zagadnienia zmian w instytucjach kultury. Problem poczucia bycia „poza” jakimikolwiek uwarunkowaniami i zmianami dotyczy nie tylko instytucji, jako podmiotu publicznego, ale osób nim kierujących. Wraz z przekazaniem instytucji i ich majątku do samorządów, przekazani zostali także w spadku dyrektorzy tych instytucji. W wielu przypadkach (nie zostało to do tej pory zdiagnozowane na poziomie ogólnopolskim) zarządzają tymi samymi instytucjami nieprzerwanie przez 20, 30, 35 lat. Dla samorządów takie rozwiązanie w pierwszym okresie ich funkcjonowania, umownie nazywanego „okresem dojrzewania”, było wygodne. Oznaczało tyle, że można było zająć się dużo bardziej priorytetowymi sprawami, takimi jak proces konstytuowania się zadań samorządów, ogromne problemy budżetowe, zdobywanie doświadczenia w zarządzaniu sprawami publicznymi. Duża autonomia, jaką w ówczesnym czasie zyskały instytucje kultury oraz ich kierownicy, zwłaszcza w niektórych samorządach, jest problemem, który do dnia dzisiejszego kładzie się cieniem na polski pejzaż samorządowych polityk kulturalnych.

O to obywatele/odbiorcy. Odbiorcy to my wszyscy. Trudno ich jednoznacznie opisać, jednak na potrzeby tego tekstu chciałabym wyodrębnić dwie skrajne grupy, które posiadają jedną cechę wspólną. Mianowicie żywią przekonanie, że instytucje kultury w obecnym kształcie nie są dla nich. Pierwszą grupę stanowią młodzi ludzie, którzy kończąc studia na kierunkach humanistycznych lub artystycznych, nie są w stanie znaleźć swojego miejsca zawodowego w poukładanym od dawna i „zaczopowanym” świecie instytucji publicznych. Uczestniczą w przedsięwzięciach oferowanych przez te instytucje i coraz bardziej przekonują się, że oferta jest przestarzała, mało atrakcyjna, promująca stale tych samych artystów i te same trendy. Dlatego coraz powszechniej chcą dyskutować publicznie na temat repertuarów teatrów oraz oferty miejskich centrów kultury czy polityki kulturalnej lokalnych władz. Na dyskusji nie poprzestają, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca w instytucjach publicznych, tworzą swoje przestrzenie, klubokawiarnie czy siedziby organizacji pozarządowych. W ten sposób powstaje drugi obieg, i pomimo całego dobrodziejstwa jakie ze sobą niesie, wywołuje także pewien sprzeciw. Na drugim biegunie jest inny rodzaj odbiorcy, nieposiadającego podstawowych kompetencji w tej dziedzinie, który sporadycznie uczestniczy w wydarzeniach kulturalnych, ale głównie tych masowych. Jeśli raz wybierze się do opery istnieje ryzyko, że wyjdzie z niej z poczuciem rozczarowania z powodu swojego nieprzygotowania. Prawdopodobnie już nigdy tam nie wróci.

Napięcia na liniach

Odcinek S-IK.

schemat2

Postawa jaką przyjmują ambitne władze samorządowe oraz pracownicy urzędów w Polsce samorządowej jest zrozumiała. Będąc gospodarzem danego terytorium (wybranym w wyborach powszechnych) samorządowcy czują odpowiedzialność za ten teren i chcą go rozwijać w określonym kierunku. Stawiają sobie cele zapisane w strategiach samorządów i dobierają do ich realizacji konkretne narzędzia. Celów związanych z budowaniem tożsamości lokalnej, podnoszeniem kompetencji mieszkańców, czy zwiększaniem dostępu do usług publicznych, nie można realizować tylko przy pomocy kilkuset osobowego składu urzędników. Dlatego też instytucje kultury, tak samo jak szpitale, szkoły i inne jednostki powoływane przez samorządy mają de facto realizować cele wytyczone przez samorządy.

Nie oznacza to, że urzędnicy będą wybierali tytuł wystawianego dramatu, ale oznacza, że mają prawo uzgodnić z dyrektorem instytucji kultury kierunek jej rozwoju, co więcej powinny monitorować, czy przyjęte założenia są realizowane i czy zasoby danej instytucji wykorzystywane są w możliwie najbardziej efektywny sposób. Niestety, dość oczywisty mechanizm zależności między samorządem (organizatorem) a instytucją kultury, staje się w niektórych przypadkach źródłem napięcia, a sporadycznie także zarzewiem poważnego konfliktu. Pracownicy samorządowi zaczynają bardziej niż do tej pory analizować działalność instytucji kultury. W tym procesie szukają wsparcia w liczbach, literaturze, porównaniach oraz ekspertach spoza grona lokalnych organizacji. Niestety bezwiednie brną w ślepy zaułek, napotykając na wydawałoby się, racjonalne argumenty. Liczby – „dobre w ekonomii, niemożliwe do stosowania w obszarze kultury”, statystyki – „kłamią, niebezpiecznie upraszczają rzeczywistość”, porównania z innymi instytucjami – „doprowadzają do błędnych wniosków, bo każdy posiada własną specyfikę”, eksperci spoza lokalnego środowiska – „nie wiedzą nic o realiach lokalnych, czyż nie mamy wystarczająco specjalistów na miejscu?”. To tylko niektóre z ich argumentów. Najistotniejszy jest jednak fakt, że pracownicy samorządowi mają bardzo słabą pozycję społeczną, natomiast instytucje kultury posiadają od lat utkaną siatkę zależności i liczą na poparcie swojego zaplecza społecznego w prezentowaniu własnego punktu widzenia. Wszak będąc przez szereg lat dużym pracodawcą (pamiętajmy, że instytucje kultury w dużych miastach liczą od 70 do 500 pracowników), a przede wszystkim będąc dysponentem znacznego majątku, mogą w doskonały sposób zawiązać przydatne sojusze oraz stać się autorytetem dla lokalnych mediów. W razie ewentualnego „zamachu na autonomię”, sojusznicy przekształcają się w cichych doradców włodarzy a media w pudło rezonansowe.

Drugi rodzaj argumentacji, który często jest przywoływany w tego typu debacie odnosi się do podmiotu proponującego różnorodne rozwiązania w celu weryfikacji jakości pracy instytucji. Tutaj uruchamiany jest mechanizm dyskredytowania pracowników samorządowych. Polega ona na wykazywaniu ich niskich kompetencji w omawianej dziedzinie. Wśród kadry kierowniczej instytucji kultury dominuje przekonanie, że specjalistów i ekspertów w tej dziedzinie należy szukać jedynie w prowadzonych przez nich jednostkach. To oni wiedzą najlepiej, co jest wartościowe, co nie, co się podoba, co nie, co jest potrzebne, a czego w ogóle nie warto robić. Utwierdzanie pracowników samorządowych oraz samych samorządowców w takim myśleniu jest bardzo istotne, ponieważ usprawiedliwia dużą autonomię tych instytucji oraz brak wglądu w ich działalność. Retoryka ta obowiązuje do dnia dzisiejszego i co ciekawe jest wyjątkowo pieczołowicie podtrzymywana przez środowiska kultury. Doprowadza to do sytuacji, w której oczekiwania zmian w instytucjach kultury nie są artykułowane w obawie przed posądzeniem o ignorancję czy powrót do interwencjonizmu, znanego wszystkim z poprzedniej epoki. Z tego powodu każda próba wprowadzenia systemu oceny jakości działań i efektywności instytucji kultury spełza na niczym.

Przywołane powyżej kontrargumenty dla uzasadnień zmian, proponowanych przez organizatora, zaczynają brzmieć donośnie. Wkładane w usta elit lokalnych uwiarygadniają się z każdym ich powtórzeniem. W związku z tym prezydenci, burmistrzowie, starości, marszałkowie nawet, jeśli mają do dyspozycji różnego rodzaju prawne narzędzia oddziaływania na dyrektora instytucji kultury, sporadycznie z nich korzystają. Dowodem na to, jest mała liczba konkursów ogłoszonych na stanowiska dyrektorów instytucji kultury w związku z ostatnimi zmianami ustawy resortowej, jak również niska jakość programów zarządzania przedstawionych przez obecnie panujących dyrektorów, które zostały pozytywnie zaakceptowane przez ich zwierzchników (nadmieniam, że programy takie są obecnie koniecznym załącznikiem do umowy o pracę z kandydatem na dyrektora). W tej sytuacji ani zmiany ustawy, ani najlepsze rozwiązania proponowane przez pracowników samorządowych nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. Instytucje kultury będą trwały na straży głośno proklamowanej niezależności kultury i sztuki.

Odcinek O-IK.

schemat3

Komunikacja na tej linii, inaczej niż w poprzednim przypadku, nie jest wynikiem bezpośredniej interakcji. Często jest ukryta w postawach obywateli. Jedną z nich może być niskie uczestnictwo w proponowanych przez instytucje przedsięwzięciach. Powodem braku artykułowania wprost swoich oczekiwań i zażaleń może być również nie zapraszanie obywateli/odbiorców do otwartej dyskusji na ten temat. Dlatego też niektóre wątki i wątpliwości można wychwycić na organizowanych konferencjach, albo w toku mniej formalnych rozmów. Wtedy okazuje się, że bardziej świadomi obywatele zaczynają zastanawiać się, po co są niektóre instytucje kultury, dlaczego są utrzymywane z publicznych dotacji, skoro nie odpowiadają na potrzeby lokalnej społeczności. Dlaczego organizacje pozarządowe korzystając z publicznych środków muszą rozliczyć je co do grosza, a instytucje kultury wydają rocznie grube miliony, nie prowadząc jakiejkolwiek przejrzystej polityki.

Między innymi w ten sposób kompetentny i świadomy odbiorca staje się kłopotliwy dla instytucji kultury. Jest równie problematyczny jak zupełne jego przeciwieństwo – osoba nie posiadająca żadnych kompetencji. Kłopot polega na tym, iż obydwoje wymagają od instytucji kultury wysiłku, który oznacza zmianę stosowanych od lat metod pracy z publicznością. Natomiast większość instytucji publicznych nie jest chętna do zmian i wychodzenia poza utarte schematy. Zatem uczestnicy życia kulturalnego artykułując swoje potrzeby napotykają na argumenty instytucji, które są bardzo zbliżone do tych stosowanych w przypadku urzędników samorządowych. Retoryka ta podkreśla brak przygotowania i nieznajomość tematu swojego „przeciwnika”, wskazując, iż jedynym i słusznym źródłem rzetelnej wiedzy jest instytucja kultury sama w sobie. W toku tego typu debat, usłyszymy między innymi takie stwierdzenia: „Cóż tak młodzi ludzie mogą wiedzieć o funkcjonowaniu instytucji kultury, skoro nigdy w nich nie pracowali”[2], „Nie będziemy dostosowywać swojej działalności do potrzeb garstki mieszkańców”[3], „Czy mamy być instytucją elitarną, czy egalitarną?”, „Czy skoro odbiorcy będą chcieli repertuar lekki, łatwy i przyjemny, to mamy taki im oferować?”. Spłycanie polemiki do ostatniego przywołanego wątku, wydaje się być celowym zabiegiem, i co należy podkreślić – zabiegiem bardzo skutecznym. Tutaj bardzo często rozmówca daje za wygraną i przyznaje rację przedstawicielowi instytucji kultury. Rzeczywiście na tzw. zdrowy rozum instytucja kultury jest wyjątkowa, nie można proponować w jej gmachu rzeczy, które nawet do miana sztuki nie pretendują, należy oferować mieszkańcom wysoką kulturę, bo żadna inna instytucja tego nie zrobi. Jednak już bardziej zorientowany dyskutant zauważy, że w gruncie rzeczy nie chodzi, o to „co” znajdzie się w repertuarze, tylko o to „jak” będziemy to robić. Istotne staje się obudowanie wydarzenia artystycznego odpowiednimi działaniami edukacyjnymi, informacyjnymi, przygotowanie widza i nie pozostawianie go samemu sobie. Ta sama osoba z pewnością podniesie argument istnienia obok siebie różnego rodzaju instytucji (w tym znanych z niechlubnego podziału na artystyczne i upowszechniania kultury), z których, każda do innego stopnia jest w stanie takie działania podejmować, albo w tego typu ofercie się uzupełniać. Dostrzeżone zostanie także to, że nie chodzi tylko i wyłącznie o repertuar, ale także sposób zarządzania instytucją.

Odcinek O-S.

schemat4

Grupa obywateli świadomych, nie jest duża. Zdecydowaną większością są te osoby, które reprezentują drugi kraniec. Jednak zarówno jedni jak i drudzy, pomimo niezadowolenia z działania ośrodków kultury, skierują ostrze krytyki nie na instytucje, lecz na samorząd. Przyczyny takiego działania są bardzo przyziemne. Pierwsza grupa nie chce być wykluczona z systemu, którego w przyszłości może stać się beneficjentem (np. poprzez współpracę z instytucjami). Natomiast w drugiej grupie odżywają stereotypy: sztuka uciskana, kultura degradowana, zniewoleni artyści, niedoinwestowane instytucje, źle wynagradzani pracownicy kultury. Łatwo jest podtrzymywać drzemiące w społeczeństwie obrazy wtedy kiedy świadomość obywatelska i zainteresowanie sprawami publicznymi jest znikome. Obywatele zabierając głos w debacie publicznej nie są zorientowani w podstawowych zagadnieniach ustrojowych (wielu nadal nie odróżnia urzędu wojewódzkiego od urzędu marszałkowskiego), nie mówiąc o sytuacji ekonomicznej swoich wspólnot. Nie wiedzą nawet jaka część podatków przeznaczana jest na utrzymanie lokalnego centrum kultury, idąc do teatru nie będą w stanie stwierdzić, czy spektakl jest realizacją miejscowej sceny, czy został przywieziony z innego miasta. Co więcej, raz na rok wybierając się do przybytku sztuki jest bardzo prawdopodobne, że wyjdą z niego nie rozumiejąc przedstawienia. Na taką sytuację wpływ ma niewątpliwie także spuścizna historyczna, a konkretnie zakorzeniona w polskich doświadczeniach „kultura sprzeciwu”. Opozycję i sprzeciw najłatwiej manifestować wobec władzy. Stwierdzenia, jakie pojawią się ze strony obywateli w kierunku działań samorządowców: „urzędnicy nic nie robią”, „nie prowadzą żadnej polityki kulturalnej”, „nikt nie ma wizji rozwoju sektora w mieście”, „pieniędzy na kulturę jest za mało”, „urzędnicy utrzymywani są z naszych podatków”, „wszyscy umocowani są politycznie i zależy im tylko na utrzymaniu swoich stanowisk”. Ta sytuacja powoduje, że kurczą się możliwości oddziaływania samorządu. Im bardziej usprawiedliwia i próbuje wyjaśnić narosłe nieporozumienia, tym bardziej grzęźnie w publicznej krytyce. Uwaga skutecznie zostaje odwrócona od instytucji kultury i realnych problemów tego sektora.

Środek ciężkości

schemat5schemat6

W trójkącie istnieje środek wyznaczony przez dwusieczne wszystkich trzech kątów. Środek ciężkości umieszczony na przecięciu tych osi zapewnia równowagę tej figurze. Obserwując kierunek opisanego dyskursu i jego natężenie, można dojść do wniosku, że równowaga zostaje zachwiana. Instytucje kultury bardzo często umiejętnie przekierowują dyskusję z „odcinka S-IK” oraz „O-IK” na „odcinek O-S”. Jest to wyjątkowo korzystny zabieg, który stosuje się jako sposób oddziaływania instytucji na władzę. Do tego dochodzą media, które aby utrzymać zainteresowanie czytelników sięgają po tematy wrażliwe społecznie i podsycające emocje. Skuteczność tego zabiegu jest gwarantowana, ponieważ obywatele, czyli odbiorcy, w określonych interwałach czasowych decydują o losach swoich samorządowców. Zarysowany tu dyskurs trwa od dziesięcioleci i niestety prowadzi do sytuacji, w której unowocześnienie tego sektora przeistacza się w przysłowiową walkę z wiatrakami. Spadające wskaźniki uczestnictwa w kulturze stają się tylko dobrym pretekstem do debat konferencyjnych i kolejnych alarmujących wiadomości  telewizyjnych. Oczywiście środowisko z ubolewaniem konstatuje, że całą winę za taką sytuację ponosi system edukacyjny. Niewątpliwie, przyczynia się do obecnego stanu rzeczy, tylko czy jest  jedynym winowajcą? Będąc świadomymi opisanych mechanizmów i jednocześnie chcąc coś zmienić w zastanej rzeczywistości, uwaga nasza powinna skupić się na przywracaniu właściwych proporcji pojawiającym się argumentom, a w ten sposób dążeniu do stanu równowagi. Każdy ma prawo do swojego „kąta widzenia”, jednak ważne jest abyśmy znaleźli punkt przecięcia się dwusiecznych, który będzie oznaczał interesy wspólnoty lokalnej, bądź regionalnej.

 Dorota Wodnicka (Łódź)


[1] Rada miasta, rada powiatu lub sejmik województwa.

[2] Nie pracowali, bo sektor jest totalnie zamknięty.

[3] Paradoksalnie, większość instytucji właśnie tak robi, skupiając się na grupce stałych bywalców.