Trzy polemiki teatru studenckiego
W poprzednim numerze opublikowaliśmy zapis dyskusji „Teatr kontestacji po latach”, w której udział wzięli krytycy i twórcy: Mirosław Haponiuk, Kazimierz Iwaszko, Marcin Kęszycki, Wojciech Krukowski, Janusz Opryński, Franciszek Piątkowski, Andrzej Rozhin. Dyskusję uzupełniamy trzema głosami polemicznymi – Andrzeja Molika, Henryka Kowalczyka i Krzysztofa Borowca. Prezentowany cykl artykułów pochodzi z przygotowanej przez Zakład Teatrologii UMCS książki o powojennym teatrze lubelskim. (gk.)
Nie tylko w życiorysie Teatru Scena 6 zauważalne był moment, kiedy powstały przedstawienia zdominowane doraźnością, o funkcji, którą w normalnych warunkach powinny realizować media. Brakowało w tych przedstawieniach wieloznaczności, tajemnicy, przestrzeni. Liczyła się przede wszystkim wściekła niezgoda wobec zastanej rzeczywistości. Widoczny był wtedy narastający opór wielu środowisk społecznych. Służby powołane do wątpliwego „harmonizowania życia społeczeństwa”, takie jak SB, stawały się poprzez swoją kompromitującą aktywność inspiracją dla młodego teatru. Przez fakt znalezienia sobie takiego partnera w sporze dochodziło do mimowolnej nobilitacji osoby kata. Być może taki etap w studenckim ruchu teatralnym był nieuchronny. Za chwilę jednak teatr ten stworzył dzieła, które zachwyciły swoimi teatralnymi wypowiedziami znakomitą liczbę widzów. Myślę tu przede wszystkim o wspaniałym przedstawieniu Teatru Ósmego Dnia pt. Przecena dla wszystkich.
Włączając się w rozmowę o teatrze studenckim, muszę na początku zaznaczyć, że osobiście mogę wspominać ten teatr od drugiej połowy lat 70., kiedy wspólnie z Teatrem Scena 6 zadebiutowaliśmy na Festiwalu Teatrów Debiutujących Start w Zielonej Górze. Nie było to dziełem przypadku, że wybrałem teatr jako pojęcie, które znacząco wypełniło moje życie przed laty. Wtedy nie wiedziałem, że ówczesny wybór aż w takim stopniu zaciąży na moim życiu. Jeżeli więc zgodzimy się na wspólne słuchanie siebie, bez wstępnej podejrzliwości, to można pokusić się o następującą, nienową refleksję: każdy twórca tak długo posługuje się pewną formą wyrażającą samego siebie i otaczającą go rzeczywistość, dopóki jest w stanie w nią wierzyć. Zarzuty, że ktoś jest emerytowanym kontestatorem lub że jest się zdrajcą ideałów swojego pokolenia są według mnie nie na miejscu. W końcu decyzje o kształtowaniu własnego losu należą do każdego z nas z osobna. Jeżeli mówię o tym, to dlatego, żeby bronić własnego stanu posiadania, swojej świadomości i własnej wyobraźni artystycznej. W moim przypadku związki z teatrem w miarę upływu czasu nie osłabły, ale wzbogaciły się o znajomość i realizacje innych form wyrazu teatralnego.
Dzieląc się z państwem uwagami na temat tego ruchu teatralnego – poprzez zbiór własnych doświadczeń – starałem się pamiętać o tematach sformułowanych przez Franciszka Piątkowskiego w dyskusji o teatrze alternatywnym.
Polemika z instytucją
W teatrze Gong 2, którego niekwestionowanym liderem był Andrzej Rozhin (gdzie zapoznałem się z atmosferą teatru), jak i podczas pracy z Teatrem Scena 6 moje myślenie nieszczególnie zaprzątało sytuowanie się w opozycji twórczej wobec teatru instytucjonalnego. Interesowało mnie przede wszystkim tworzenie teatru na własną rękę, innymi słowy teatru autorskiego.
Polemika z formą
Każdej pracy twórczej towarzyszą dwa zasadnicze pytania, które trzeba sobie zadać, i które oczekują na wiarygodną odpowiedź. Po pierwsze – jaką informacją czy refleksją chciałbym się podzielić z odbiorcą, widzem? I po drugie – jaką nadać temu formę, aby mój zamysł był zrozumiały?
Nie tylko w życiorysie Teatru Scena 6 zauważalny był moment zapomnienia o właściwym stosowaniu wyżej wspomnianych zasad. Powstało kilka przedstawień, nad którymi pracę zaniechano w połowie drogi. Były to przedstawienia zdominowane doraźnością, spełniały funkcję, którą w normalnych warunkach powinny realizować media. Brakowało w tych przedstawieniach wieloznaczności, tajemnicy, przestrzeni. Liczyła się przede wszystkim wściekła niezgoda wobec zastanej rzeczywistości. Widoczny był wtedy narastający opór wielu środowisk społecznych. Służby powołane do wątpliwego „harmonizowania życia społeczeństwa”, takie jak SB, stawały się poprzez swoją kompromitującą aktywność inspiracją dla młodego teatru. Przez fakt znalezienia sobie takiego partnera w sporze dochodziło do mimowolnej nobilitacji osoby kata. Być może taki etap w studenckim ruchu teatralnym był nieuchronny. Za chwilę jednak teatr ten stworzył dzieła, które zachwyciły swoimi teatralnymi wypowiedziami znakomitą liczbę widzów. Myślę tu przede wszystkim o wspaniałym przedstawieniu Teatru Ósmego Dnia pt. Przecena dla wszystkich. Szukanie właściwej formy przekazu, pomysłu na komentarz na temat otaczającego nas wtedy świata nie sprowadzało się do prostej opozycji wobec zastanych sposobów komunikacji z widzem w teatrze konwencjonalnym. Nasze poszukiwania skutecznego języka wyprowadzone było z aktualnie zmieniającej się rzeczywistości. Nie bez znaczenia dla wielu młodych twórców tamtych lat w teatrze były dokonania Tadeusza Kantora i Jerzego Grotowskiego. Obydwaj twórcy uświadamiali nam istnienie nowych obszarów skojarzeń artystycznych, wywierających wpływ na język naszego teatru. I choć w warstwie problemowej wypowiedzi ich różniły się od naszych, to w warstwie teatralnej nauczyli nas odwagi artystycznej poezji teatru. Natomiast warunki i środki, którymi zwykle dysponowaliśmy przy realizacjach przedstawień były więcej niż skromne, co wywierało znaczący wpływ na ich formę, a może nawet o niej przesądzało.
Spór z rzeczywistością
Broniąc się przed jednobarwną, nudną, a niejednokrotnie niebezpieczną rzeczywistością, budowaliśmy opór na skalę naszych możliwości. Bunt, który pozwoliłby zbudować własną przestrzeń – przestrzeń życia w świecie, nawet jeżeli żyć w nim się nie dawało. Dziwią mnie komentarze na temat przedstawień, które powstały w latach 70. i 80., sugestie, że przedstawienia te były wymierzone w system komunizującej ówcześnie Polski. Wtedy odczytywałem je inaczej, cóż – nawet po latach dobrze jest poznać prawdziwe przesłanie tamtego teatru (bowiem nie posądzam twórców o szukanie stosownego alibi na tamte czasy). W końcu zwyciężył „teatr” – ale ten, który rozegrał się na ulicach i w zakładach pracy. Z tą dramaturgią nie sposób się było równać.
Dziś z pokorą wypada nam wsłuchiwać się w tę nową rzeczywistość, która wciąż kształtuje się dla wielu w kłopotliwy i ponury sposób. Teatr w stawianiu ważnych pytań popełni pewnie niejeden błąd, ale może jest z nim tak, jak z poszukiwaczami złota: kopią wszyscy, w końcu jeden z nich trafi na żyłę, w czym każdy z poszukujących ma swój poważny udział.
Henryk Kowalczyk
Kultura Enter
2008/08 nr 01