Ukraina na cenzurowanym
Paweł Laufer: Świat ukraińskich mediów niezależnych zaniepokojony jest działaniami prezydenta Janukowycza uderzającymi – ich zdaniem – w wolność słowa i informacji. Sam Janukowycz zaprzecza jakoby takie incydenty miały miejsce, uznając te oskarżenia za narzędzie walki politycznej. Innego zdania są międzynarodowe organizacje: Reporterzy bez Granic i Międzynarodowy Instytut Prasy. Sami najbardziej zainteresowani – dziennikarze, również zgodnie twierdzą, że w kwestii wolności mediów dzieje się coś niepokojącego mimo zapewnień prezydenta, iż to niedorzeczność. Jak stwierdził Pan w jednym ze swych artykułów: „cały problem w tym, że ukraińscy dziennikarze dowierzają nie tyle słowom, ile czynom nowej głowy państwa”. Komu więc mamy wierzyć? Jakie są fakty?
Witalij Portnikow: Wydaje mi się, że pytanie „komu powinniśmy wierzyć”, gdy sprawa dotyczy wzajemnych relacji społeczeństwa i rządzących, jest pytaniem retorycznym. Oczywistym jest, że dziennikarze nie są zainteresowani fałszowaniem informacji o naruszeniach wolności słowa w kraju – chyba nie powoływaliby ruchu „Stop cenzurze!” i nie wysuwali by żądań wobec władzy, jeśli by nie doznali gróźb. To prezydent Janukowycz, jak i jego otoczenie, jest właśnie zainteresowany stworzeniem atrakcyjnego obrazu na Zachodzie.
Przykładów, świadczących, że słowa prezydenta nie odpowiadają rzeczywistości jest wiele. Aby nie wchodzić w szczegóły – choć właśnie w nich, jak wiadomo, tkwi diabeł – wspomnę choćby o sytuacji wokół stacji telewizyjnych TVi i 5 kanału (ostatni, przypomnę, był symbolem Pomarańczowej Rewolucji). Obydwie stacje, znane ze swojej niezależnej pozycji politycznej, otrzymały koncesje nadawcze na drodze konkursu przeprowadzonego przez Państwową Radę Telewizyjną i Radiową (PRTiR). Mimo to wyniki konkursu zostały oprotestowane w sądzie przez holding, którego właścicielem jest przewodniczący Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) – Walerij Choroszkowski. Wyrok sądu był z góry wiadomy, choćby dlatego, że Choroszkowski jest członkiem Wyższej Rady Prawniczej, odpowiadającej za nominacje sędziów. Prezydent zwrócił uwagę na ten konflikt interesów, ale odpowiedział jedynie, że nie może ingerować w pracę sądów. Obecnie w sądzie apelacyjnym przedstawiciel pana Choroszkowskiego opowiada, że sami nie są zainteresowani licencjami nadawczymi, potwierdzając tym samym, że celem powództwa jest rozprawienie się z politycznymi konkurentami. Przecież stacje telewizyjne szefa SBU są bardziej lojalne wobec władzy, a ona sam domaga się lojalności od społeczeństwa. Jeszcze jednym przykładem stało się wezwanie do SBU blogera. Zawartość jego bloga wydała się pracownikom służb ekstremistyczna. Przy tym zażądano od chłopaka podpisania oświadczenia, że nie będzie więcej znieważać prezydenta. Na ten temat przyszło wypowiadać się już samemu Janukowyczowi, mimo to Choroszkowski pozostał na swoich stanowiskach.
Niektórzy, jak np. Tadeusz Olszański z OSW, sugerują, że słusznie wytoczono Kanałowi 5 i TVi sprawę sądową o przyznanie w styczniu 2010 r. dodatkowych częstotliwości, ponieważ przyznane zostały one z naruszeniem prawa w wyniku lobbingu Tymoszenko.
Ci, którzy tak mówią, nie zdają sobie sprawy z procedur powoływania PRTiR, która składa się z 4 przedstawicieli prezydenta i 4 przedstawicieli parlamentu. Prezydentem wówczas był Juszczenko, nienawidzący Tymoszenko, w parlamencie zaś panowała równowaga sił politycznych. Dlatego też przeprowadzenie takiego „lobbingu” nie byłoby łatwe. To teraz PRTiR za zgodą prezydenta i koalicji obsadzona jest ludźmi bliskimi szefowi SBU i właścicielowi kanału Inter – Walerijowi Choroszkowskiemu i bezpośrednio służą oligarsze. Wtedy bliska mu mniejszość rady usiłowała zerwać konkurs, dlatego, że widziała, iż po wyborach prezydenckich mogą być całkiem inne polityczne decyzje. Nie przypadkowo wielu przedstawicieli Partii Regionów oburzyło się, że ostateczne decyzje dotyczące częstotliwości zostały podjęte przed drugą turą wyborów prezydenckich, kiedy był „nie znany” jeszcze zwycięzca. Zgodnie z ich logiką i logiką Choroszkowskiego, takie decyzje można podejmować jedynie po drugiej turze, kiedy, jak po wojennym zwycięstwie, zwycięzca otrzymuje możliwość rozgrabienia zwyciężonej strony.
Czy na dzisiejszej Ukrainie możliwa byłaby cenzura, podporządkowywanie mediów ekipie rządzącej, jako jeden z momentów homogenizacji społeczeństwa, będących zapowiedzią jakiej formy rządów autorytarnych?
Uważam, że cenzura już istnieje. Jako jej przykłady można przywołać próby ograniczania działalności nadawczej kanałów telewizyjnych przy pomocy mechanizmów sądowych, a także naciski na dziennikarzy, aby prezentowali rzekome osiągnięcia władzy. I nie tylko naciski na dziennikarzy, przede wszystkim na właścicieli, których biznes zależny jest od władzy. Jeśli ktoś chciałby przekonać się, co to takiego „sowiecka telewizja”, ten może włączyć kanał Choroszkowskiego Inter i obejrzeć wiadomości.
Reakcja mediów niezależnych na niepokojące działania rządzących i biznesmenów z nimi związanych, którzy dążą do podporządkowania mediów swoim interesom, jest jednoznaczna – sprzeciw. Jak na te fakty reaguje społeczeństwo, odbiorcy mediów?
Wydaje mi się, że aby taka reakcja mogła mieć miejsce, musiałoby istnieć społeczeństwo obywatelskie, którego na Ukrainie, póki co, nie ma. Ale i reakcja dziennikarzy nie jest taka jednoznaczna, jak mogłoby się wydawać – chodzi jedynie o grupę ludzi, którzy dzisiaj aktywnie protestują i nie mogą liczyć na masowe korporacyjne wsparcie.
Jakie Pana zdaniem, w obecnej sytuacji, należałoby podjąć kroki, aby nie dopuścić do rozwoju tych niekorzystnych cenzorskich tendencji? Jak można rozwiązać tę sytuację w warunkach ukraińskich?
Już niejednokrotnie mówiłem o tym i pozostaję zwolennikiem tego stanowiska. Niemożliwe jest istnienie wolnej prasy w zniewolonym, biednym, skorumpowanym kraju. Ukraińscy dziennikarze mogą stawiać opór politykom przeciw wprowadzaniu cenzury, ale naprawdę wolne media powstaną tylko po stworzeniu konkretnych ustaw w ekonomii i po demontażu oligarchicznego modelu rządów.
Jak działania Janukowycza wymierzone w media odebrane zostały przez Zachód? Ale nie tylko w media, niepokojące działania „cenzorskie” wymierzane są i przeciw innym, jak choćby ostatnia sprawa Rusłana Zabiłego. Czy odczuwalne są gesty realnego wsparcia. Czy Zachód w ogóle interesuje się jeszcze Ukrainą?
Wydaje mi się, że tym, co zmusza obecne ukraińskie władze do ostrożnego działania to zachodnia opinia społeczna. Ale także to, że Wiktor Janukowycz chciałby być „swoim” wśród przywódców innych krajów, i to, że zachodnie kredyty nie są obojętne dla państwa, i to, że większa część życia ukraińskiego urzędnika i oligarchy odbywa się na Zachodzie – i w ogóle nie chciałby on stracić wizy wyjazdowej do swojej willi w Nicei i do kurortu w Courcheve. Właśnie dlatego nie opłaca się na Ukrainie budować Białorusi. Natomiast twierdzenie, że na Zachodzie poważnie interesują się Ukrainą nie ma racji bytu – dominuje tam oczywiste rozczarowanie, związane jeszcze z wyraźnym niezrozumieniem tego, co dzieje się w naszym kraju po 2004 roku.
Tłumaczenie z języka rosyjskiego Paweł Laufer
Witalij Portnikow jest jednym z najbardziej znanych dziennikarzy ukraińskich, publicystą i komentatorem polityczny. Pracuje w rosyjskiej redakcji Radia Swoboda.
Witalij Portnikow, Paweł Laufer