Ukraina na rozdrożu
Brak w Polsce bieżącej prezentacji współczesnej myśli ukraińskiej skłonił nas do stworzenia działu, w którym przybliżać będziemy współczesną debatę ukraińskich intelektualistów, oscylującą wokół problematyki politologicznej, historycznej i zajmującej się sztuką ukraińską. Służyć będą temu przedruki i tłumaczenia wybranych tekstów z ukraińskiego miesięcznika „Krytyka” – najważniejszego pisma ukraińskiego, na łamach którego toczy się aktualna debata wokół najistotniejszych problemów współczesnej Ukrainy. Cykl rozpoczynamy artykułem Stepana Welyczenko, który ukazał się w nr 3/2008 (125) „Krytyki”. (pl)
Powrót Ukrainy na polityczną mapę Europy odbył się bez przelewu krwi, elity starego systemu nie stracono, ani nie wypędzono za granicę, jednak pozostałość po reżimie ciąży nad Ukrainą do dziś, a politycznej niezależności od Rosji nie wzmacnia się ani ekonomicznie, ani kulturalnie, ani psychologicznie.
Uprzedzenia powstałe jeszcze w czasach, kiedy istniało Imperium Rosyjskie mają wpływ na stosunek świata do Ukrainy. Zachodnie koncerny takie jak Microsoft, Parker and Obolensky, Bascin and Robins, wydawnictwo Burda nadal nie używają języka ukraińskiego w reklamie i w pracy, nie publikują w tym języku. Wykorzystując język rosyjski zalewają kraj jego przekładami. Dlatego też proeuropejscy, demokratyczni liderzy muszą radzić sobie nie tylko z ekonomiczną, kulturową i psychologiczną zależnością. Muszą uporać się z silnymi neosowieckimi przeciwnikami politycznymi, którzy wspierają infrastrukturę służącą do produkcji i rozpowszechniania audiowizualnej produkcji i publikacji w języku rosyjskim, i pielęgnują prorosyjską nostalgię za minionymi sowieckimi czasami. Zmuszeni są do pracy z zagranicznymi nierosyjskimi przedsiębiorcami, którzy poprzez swoją działalność wpływają na to, że przestrzeń publiczna na Ukrainie jest przestrzenią rosyjskojęzyczną, jak również z zagranicznymi politykami, którzy porównują wspieranie Ukrainy z „rozbijaniem Rosji”.
Dziedzictwo
Ukraińską prorosyjską elitę „starego systemu”, która rządziła krajem po odzyskaniu niepodległości można nazwać „neosowieckimi rusofilami”. Sowiecki reżim zagwarantował im zaplecze społeczne: kierując Rosjan na Ukrainę, aż do lat 60- tych, a Ukraińców poza jej granice, razem z deportacjami i milionami ludzi, którzy stracili życie w wyniku działań reżimu w latach 1917 – 1947. Taka polityka migracyjna stworzyła ogromne miejskie enklawy Rosjan i rusofilów. Dzięki taniej produkcji kulturalnej w języku rosyjskim rozpowszechnianej przy pomocy scentralizowanej infrastruktury, rosyjscy mieszkańcy miast pomimo tego, że zamieszkiwali na Ukrainie, mogli zaspokajać swoje potrzeby kulturalne i duchowe nie znając języka ukraińskiego. Publikacji w języku ukraińskim było o wiele mniej i ograniczały się do folkloru, dlatego ukraińscy imigranci ze wsi chcąc odnaleźć się w nowoczesnym mieście, chcąc się dokształcać, zmuszeni byli do akulturacji albo asymilacji z kulturą rosyjską. Drugie i trzecie pokolenie miejskich rosyjskich imigrantów i zasymilowani ukraińscy imigranci żyjący w rosyjskojęzycznej przestrzeni publicznej, kulturalnie i intelektualnie byli zorientowani na Moskwę. W tym czasie polityka edukacyjna poczynając od 1930 roku nie tylko wprowadziła język rosyjski jako przedmiot obowiązkowy ale doprowadziła do tego, że stał się on językiem wykładowym w większości szkół miejskich. Po roku 1991 większość mieszkańców miast uznało państwo ukraińskie. Mimo to instytucjonalna infrastruktura „starego systemu”, która stanowiła fundament powszechnego używania języka rosyjskiego pozostała nietknięta, tak więc Ukraina nie wydostała się z jego strefy wpływu. Nadal brakowało publikacji i produkcji audiowizualnych w języku ukraińskim, dlatego obywatele nie mieli impulsu do odrzucenia języka rosyjskiego, albo też zmiany swojej kulturalnej czy intelektualnej orientacji z Moskwy na Kijów. Podziękować należy gorzko naszej politycznej elicie za to, że po 17 latach niezależności, obywatele ukraińscy nadal uważają to co ukraińskie za folklor, a mówiąc wprost uznają to za coś mało wartościowego, zbędnego.
Od 1991 roku coraz więcej Rosjan i obywateli posługujących się językiem rosyjskim uważa Ukrainę za kraj ojczysty. Jednak w 2005 roku, wśród obywateli ukraińskich, którzy nazywali siebie obywatelami „sowieckimi” było 6% Ukraińców i 18% Rosjan. Wśród Ukraińców 2% badanych nie uznało Ukrainy za swój kraj ojczysty, wśród rosyjskich mieszkańców Ukrainy 9% było tego samego zdania, a 16% nie wiedziało, który kraj nazwać swoim krajem ojczystym. Wynika z tego, że zorientowani na język rosyjski i na kulturę rosyjską obywatele ukraińscy stanowią niewielką grupę, prawdopodobnie 5% ogólnej liczby ludności i są to przeważnie Rosjanie, którzy pragnęliby aby terytorium na którym mieszkają podporządkować rządom rosyjskim. Tę niegdyś panującą, a obecnie „odradzającą się” mniejszość, można porównać z Francuzami w Algierii, Niemcami z przedwojennej Bohemy czy też Anglikami w Irlandii sto lat temu. Na przywróceniu rządów rosyjskich na Ukrainie najbardziej zależy neoeuroazjatom. Wbrew oczywistości pokazującej, że narody które wyszły ze struktur imperium całkiem dobrze czują się we współczesnych państwach narodowych, główny rzecznik neoeuroazjatów, Aleksandr Dugin stwierdza, że kiedy Rosja zrzecze się terytorium, które miała pod kontrolą do 1991 roku, będzie to oznaczało ostateczne zniszczenie narodu rosyjskiego. Twierdzi on, że niezależna Ukraina włączona jest w amerykański porządek światowy i przestrzega Ukraińców przed „atlantyckim zachodem”, który niszczy wszystkie kultury narodowe. Idee, które głosi Dygin rozpowszechnione są nie tylko wśród prawosławnych hierarchów czy też wśród wysoko postawionych wojskowych, mają one również zwolenników w rosyjskim rządzie oraz na Ukrainie. Być może ukraińscy zwolennicy takiej wizji nie stanowiliby zagrożenia dla narodowej niezależności Ukrainy, gdyby nie fakt wspierania ich przez byłe państwo imperialne zarówno w otwarty, jak i zakamuflowany sposób.
W XX stuleciu rosyjscy przywódcy utracili swoje Imperium dwa razy i w odróżnieniu od liderów podobnych państw, do dziś się z tym nie pogodzili. Podczas gdy w Turcji w 1922 roku dokonał się ostateczny rozpad Imperium i doprowadzono do zniesienia Sułtanatu Osmańskiego, a nowi tureccy przywódcy zaczęli budować tureckie państwo narodowe, to w Moskwie w grudniu tego samego roku X Zjazd Rad ogłosił utworzenie ZSRR. Jego granice mniej więcej odpowiadały granicom imperium carskiego, oczywiście nowi przywódcy ZSRR nie utworzyli nowego państwa narodowego. Władimir Putin także nie skorzystał z okazji, która pojawiła się po rozpadzie ZSRR, żeby wejść do historii jako rosyjski Ataturk. Putin i ludzie z jego otoczenia, którzy otrzymali w spadku cały ten wojskowo-industrialny kompleks twierdzą, że Rosja to neoimperialna potęga światowa, a nie postimperialne państwo. WNP/OED gdzie swoje porządki wprowadza Rosja nie można porównywać z innymi tego typu organizacjami, jak choćby ze Zjednoczonym Królestwem Wielkiej Brytanii, czy państwami nordyckimi, nie wspominając już o UE.
W całym byłym bloku sowieckim, którego cechą charakterystyczną są uciążliwe problemy społeczne, zła infrastruktura, nieodpowiedniej jakości usługi komunalne, wydaje się, że tylko Rosja ma szansę podnieść poziom życia swoich obywateli, dzięki ogromnym, ale też nie trwającym wiecznie dochodom ze sprzedaży gazu i ropy. Jednak zamiast wykorzystywać to bogactwo na udoskonalenie państwowej infrastruktury, usług komunalnych i na rozwój Syberii, która musi przeciwstawić się Chinom, poplecznicy prezydenta wydają te pieniądze na projekty, które mają na celu zachowanie rosyjskiej hegemonii w byłych sowieckich regionach, należących swego czasu do Imperium Carskiego. Podczas wyborów na Ukrainie w 2004 roku Kreml, chcąc widzieć na stanowisku prezydenta Wiktora Janukowycza, dwukrotnie skazanego za przestępstwa, wydał na wsparcie jego i Partii Regionów od 50 do 300 mln. dolarów. Jak wynika z „programu federalnego”, rząd Putina pomiędzy rokiem 2005 i 2010 planuje przeznaczyć 800 milionów rubli na przygotowanie i rozpowszechnienie w byłych sowieckich nierosyjskich republikach „publikacji i produkcji audiowizualnych w języku rosyjskim”. Poplecznicy prezydenta marnotrawią bogactwo narodowe na finansowanie prorosyjskich ekip i na rusyfikację byłych republik radzieckich, podczas gdy Rosjanie mieszkają w kraju, w którym tylko 500 tys. z 3 mln. kominów posiada sprawne urządzenia do eliminacji zanieczyszczeń, gdzie benzyna nadal zawiera ołów, gdzie co miesiąc z przestarzałych rur wycieka miliony baryłek ropy, gdzie co piąty szpital nie ma bieżącej wody. Ani jedna kopiejka z prawie półtora miliarda dolarów, które Putin wydał na „remont” Sankt Petersburga, z okazji jego 300-lecia, nie została przeznaczona na rozwiązanie problemu stojących wód, które miasto wpuszcza wprost do Morza Bałtyckiego lub na zabezpieczanie zrujnowanego reaktora jądrowego, znajdującego się jedynie 50 mil na północ od Ermitażu – w Sosnowym Borze.
Poplecznicy Putina uważają Ukrainę za część kierowanej przez Rosję euroazjatyckiej WNP/OED. Niektórzy w ślad za Duginem mówią, że siła kraju zależy od skutecznej okupacji innych terytoriów i utrzymywania kontroli nad nimi poprzez obecność rosyjskich wojsk i urzędników. Zwolennicy ideologii Dugina chcieliby ponownego połączenia Ukrainy z Rosją. Są też tacy, którzy rozumieją, że aby realnie wpływać na politykę danego kraju wcale nie trzeba zajmować jego terytorium i to właśnie oni kształtują dziś współczesną politykę Rosji. Postulują integrację od dołu, czyli utrzymaniu rosyjskiej hegemonii w byłych republikach radzieckich poprzez kontrolowanie stawek procentowych, warunków udzielania pożyczek zakładom przemysłowym i firmom telekomunikacyjnym. Formalnie uznają oni ukraińską niezależność polityczną. Dzięki temu wyprowadzają ukraińskie bogactwo narodowe na północ nie ponosząc kosztów administracyjnych, związanych z zarządzaniem, czy usługami.
Rosja nadal kontroluje powstałą na Ukrainie w czasach sowieckich infrastrukturę przemysłową, sektor energetyczny i bankowy, które znajdują się poza granicami obwodów wschodnich i zarządzane są przez ukraińskich oligarchów. Do dziś nie ma szczegółowych i potwierdzonych danych o ich majątkach. Jednak na podstawie tego co nam wiadomo, możemy przypuszczać że Rosjanie bezpośrednio lub pośrednio rządzą około 80% ukraińskiej gospodarki i kontrolują nawet 40 % przemysłu mleczarskiego. Europejskie i amerykańskie korporacje poprzez swoje inwestycje zwykle kontrolują jedynie ostatni etap produkcji w sektorze energetycznym i przemysłowym. Funkcjonowanie ponad 75% ukraińskiego przemysłu wojskowego (270 firm) wciąż zależne jest od zamówień z Rosji. Podobnie rzecz wygląda w odniesieniu do ukraińskich reaktorów atomowych, zdanych całkowicie na rosyjskie rdzenie. Może to przypadek, a może i nie, że ukraińską firmą, która podpisała najwięcej umów (380) z rosyjskimi kontrahentami jest zaporoska Motor-Sicz. Jej właściciel – Wiaczesław Boryslajew, wspierał Janukowicza podczas wyborów w 2007 r., a obecnie finansuje lokalną rosyjskojęzyczną stację telewizyjną, która regularnie emituje programy poddające w wątpliwość zasadność uznawania istnienia narodu i języka ukraińskiego jako takich. Boryslajew, który przez narodowe siły demokratycznie uznawany jest za ukrainofoba, finansował pierwszy kongres neofaszystów „Zjednoczenie Słowiańskich Narodów Ukrainy Rosji i Białorusi”, który odbył się w Zaporożu w maju 2004r. Podczas tego zjazdu prelegenci nawoływali do odnowienia ZSRR i udowadniali, że przed Słowianami stoi żydo-masońskie zagrożenie. Ekonomiczną i technologiczną zależność Ukrainy od Rosji od 15 lat jej niepodległości potęguje uzależnienie od tanich rosyjskich zasobów energetycznych. Z tym niekorzystnym stanem rzeczy obydwaj pierwsi prezydenci nawet nie próbowali walczyć. Wyjątkiem jest tutaj fakt utworzenia w grudniu 2005 r. w Kijowie komitetu do spraw poszukiwania alternatywnych źródeł i dostawców energii.
Ekonomiczną zależność wzmacnia stała „rusyfikacja” kulturalna, której realizatorami są neosowieccy politycy, posiadacze i menadżerowie. To właśnie za ich sprawą Ukraina nadal pozostaje pod tak dużym wpływem języka rosyjskiego. W tym procesie swój bardziej lub mniej świadomy udział mają zagraniczni właściciele firm działających na Ukrainie. Publikują oni nie w języku ukraińskim czy angielskim, ale po rosyjsku, skazując w ten sposób Ukrainę na dalszą zależność intelektualną od dawnego Imperium, oraz na izolację Ukraińców od reszty anglojęzycznego świata. W obwodach kontrolowanych przez Partię Regionów lokalni politycy wzmacniają tę zależność za pomocą miejscowego prawodawstwa. Na przykład w obwodzie donieckim, gdzie 38% ludności stanowią Rosjanie posługujący się językiem rosyjskim, istnieje blisko 1000 czasopism i gazet w tym języku, zaś w ukraińskim wydawana jest tylko jedna. W 2005 r. obwodowi politycy wstrzymali subsydia w wysokości 45 tys. hrywien, które wcześniej przyznali szkołom i bibliotekom na zakup gazety ukraińskiej. Przyznali natomiast 800 tys. hrywien dotacji na zakup trzech głównych gazet wydawanych w języku rosyjskim.
W 2000 r., dziewięć lat po zdobyciu niepodległości, w kraju w którym 20% ludności to osoby narodowości rosyjskiej posługujące się językiem rosyjskim, a 47% to osoby narodowości ukraińskiej posługujące się językiem ojczystym, w ciągu roku w języku ukraińskim opublikowano 10% książek, 12% czasopism, 18% programów telewizyjnych i 35% gazet. Wskaźniki te byłyby jeszcze niższe, gdyby do ogólnych danych dodać produkcje rosyjskie i importowane z Rosji. W 2000 r. Rosjanie kontrolowali również w sposób bezpośredni lub pośredni większość rozgłośni radiowych i telewizyjnych na Ukrainie. Wraz z 2000 r. wykształciły się sympatie poszczególnych właścicieli ukraińskich gazet i stacji telewizyjnych. Podzielili się oni na neosowieckich rusofilów i frakcję narodowo-demokratyczną. W obwodach kontrolowanych przez Partię Regionów, lokalne stacje retransmitują głównie programy z Moskwy, blokując jednocześnie programy nadawane z Kijowa. Rosyjskie uprzedzenia dostrzegalne są nie tylko w kwestiach dotyczących języka, ale także w komentarzach do nadawanych programów. Przykładem takiego działania był mityng w 2006 r. pod krymskim sanatorium, w którym mieszkali amerykańscy żołnierze. Uczestniczyło w nim 300 osób, także Rosjan, choć według jednego z neosowieckich liderów ludzi było 1500. Tak też napisał tygodnik „Dzerkalo Tyrznia”. Media określiły to zajście jako masową antynatowską demonstrację.
Emitowanie rosyjskich programów i prorosyjskie nastawienie mediów może wyjaśniać, dlaczego tak wielu Ukraińców nie rozumie wewnętrznej sytuacji w Rosji. 37% mieszkańców Ukrainy uważa Rosję za kraj autorytarny, a 35% za kraj demokratyczny. Co charakterystyczne liczba respondentów uważających Rosję za kraj autorytarny wzrasta na zachodzie Ukrainy do 54%, zaś w rejonach południowym i wschodnim, w których liczba programów i publikacji pochodzących z Moskwy jest najwyższa, wskaźnik ten maleje do 25%. Podsumowując 2006 r. należy podkreślić fakt, że na rynku ukraińskim nie było ani pism kobiecych, ani młodzieżowych w języku ukraińskim, natomiast książki i gazety nadal są rzadkością.
Posłowie zorientowani prorosyjsko, posiadając przewagę w parlamencie w momencie uchwalania ustawy o języku, zadbali o to, aby nie było żadnych sankcji prawnych za jej naruszenie. Nie można zatem karać grzywną za nieprzestrzeganie ustawy, do tego ministrami zostają ludzi, którzy w ciągu 16 lat nie nauczyli się języka ukraińskiego, jak choćby Azarow. Żaden z parlamentów działających do 2006 roku nie poszedł za przykładem rządu rosyjskiego i nie zlikwidował podatku na wydawane w kraju publikacji w języku ukraińskim. Nie postarano się nawet o to, aby zmusić właścicieli domów wydawniczych takich jak Burda, czy szwajcarska Mediagrupa do publikowania w języku ukraińskim. Ponieważ publikacje wydawane w języku rosyjskim osiągają skalę masową i są często tańsze niż te w języku ukraińskim, czy angielskim, zapewnia im to monopol na rynku ukraińskim. Trudno nazwać „burżuazją narodową” w pozytywnym znaczeniu tego określenia, oligarchów: Achmetowa, Tarutę, Surkisa, którym nie zależy na wprowadzeniu na rynek tanich gazet, tabloidów, czasopism i produkcji audiowizualnych w języku ukraińskim, chociaż dzięki swojej działalności i posiadanemu majątkowi mogliby mieć wpływ na zmiany na rynku ukraińskim.
Sieć produkcji i dystrybucji kontrolowana przez Rosjan i rusofilów zalewając Ukrainę swoją tanią albo zupełnie bezpłatną masową produkcją, blokuje powstanie i rozprzestrzenianie się ukraińskojęzycznej kultury masowej. I choć przewaga języka ukraińskiego widoczna jest w kulturze wysokiej, w nauce, w wybitnej myśli politycznej, to dla przeciętnego obywatela język przypisany do tych sfer jest zupełnie niedostępny. Nie istnieje on w życiu codziennym, gdzie do tego, aby znaleźć pracę, czy też zaspokoić swoje podstawowe potrzeby kulturalne i intelektualne wystarczy znajomość wszechobecnego rosyjskiego. Chyba że obywatele Ukrainy zmuszeni są do wypełnienia urzędowego formularza. Taka sytuacja wpływa na skłonność Ukraińców do używania języka ukraińskiego w instrumentalny, formalny sposób, i do codziennego porozumiewania się po rosyjsku. Państwo nie spieszy się również z upowszechnieniem nauki języka angielskiego, de facto języka światowego. Ukraińscy liderzy nie poszli również w ślad za Mongolią i Polską, których rządy w latach 90–tych wprowadziły obowiązkową naukę języka angielskiego w szkołach podstawowych, co zaowocowało tym, że stał się on drugim językiem dla obywateli tych państw. Skutkiem takiego zaniechania ze strony ukraińskich liderów politycznych jest to, że rynek na Ukrainie jest zbyt mały dla publikacji wydawanych w języku angielskim, a tym bardziej nie jest możliwa konkurencja z wydawcami publikującymi po rosyjsku. Nawet studenci, wychodząc w nauce poza tematykę związaną z Ukrainą, zmuszeni są do korzystania z książek w języku rosyjskim, bo książek po ukraińsku jest niewiele. Wszystko to wpływa na wzmocnienie zależności Ukraińców od języka rosyjskiego przy jednoczesnej deprecjacji języka ukraińskiego oraz izoluje ich od mówiącego po angielsku świata. Oczywiście są ludzie, którzy na własną rękę uczą się angielskiego, jednak przeciętny człowiek nie ma ani czasu, ani pieniędzy, ani chęci na uczenie się jeszcze trzeciego języka.
O ile funkcjonowanie języka rosyjskiego w życiu publicznym służy wspieraniu prorosyjskich organizacji, o tyle dalsze utrzymanie takiego stanu rzeczy stoi na przeszkodzie pojednania narodu i obywateli i utrudnia integrację z UE. Oczywiście nie istnieje żaden bezpośredni związek pomiędzy tym, jakiego języka się używa, a lojalnością polityczną. Obywatele Ukrainy posługujący się językiem rosyjskim mogą być w stosunku do Ukrainy tak samo lojalni i mogą równie gorliwie wspierać integrację z UE, jak ich rodacy posługujący się językiem ukraińskim. Zresztą wielu mieszkających na Ukrainie Rosjan twierdzi, że w ich środowisku coraz więcej ludzi uważa się za Ukraińców. Wpływ na to ma ich sprzeciw wobec wewnętrznej polityki Putina i jego stosunku do Ukrainy. Prawdą jest też, że taka autorytarna polityka Kremla, która skłania do społecznej alienacji ludzi posługujących językiem rosyjskim, może doprowadzić do tego, że Ukraina stanie się wschodnioeuropejską Irlandią.
Wśród odnowionych prorosyjskich i zarazem antyeuropejskich mniejszości na Ukrainie za grupę najlepiej zorganizowaną uważa się komunistów – stronników Natalii Witrenko i Prawosławną Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego. Są oni związani z euroazjatyckimi ekstremistami Dugina. Popierają koncepcję wejścia Ukrainy do odnowionego imperium, jakim miałaby być Rosja/ZSRR. Na spotkaniach organizowanych przez Dugina, podczas których skanduje się hasła namawiające do podziału Ukrainy, bywają obecni także członkowie Partii Regionów.
W 2005 r. Juszczenko zaczął usuwać z wpływowych stanowisk państwowych polityków i biurokratów „starego systemu”. Ale w następstwie tych przypominających przewrót działań, Partia Regionów kierowana przez Janukowycza powróciła do władzy w sierpniu 2006 r. Do końca 2006 r. udało im się przywrócić swoich ludzi na wszystkich szczeblach władzy. Jak wiemy, w maju 2007 r. Juszczenko rozwiązał parlament. Na ile ten krótki czas, jaki miał rząd Tymoszenko, wystarczył na uczynienie Ukrainy mniej sowiecką, bardziej praworządną, ukraińską i europejską, jeszcze zobaczymy. I choć politycy Partii Regionów popierają niepodległość Ukrainy, co dyktowane jest troską o utrzymanie kontroli nad terytorium, na którym znajdują się ich majątki, to trudno zrozumieć na jaki sposób: polski czy białoruski rozumieją tę niezależność i dlaczego ta kwestia wywołuje tak rozbieżne opinie wśród umiarkowanych i skrajnych polityków tej partii? Podczas wizyt zagranicznych Jankowycz mówi, że jego partia jest jak najbardziej proeuropejska. Ciekawa to deklaracja zważywszy, że jej program nadal agituje za tym, aby Ukraina weszła do OED i aby językowi rosyjskiemu nadać statusu języka urzędowego. W programie Partii Regionów nie ma nawet wzmianki o ewentualnym członkostwie Ukrainy w UE. Scentralizowana neosowiecka struktura partii politycznie blisko spokrewniona jest z amerykańskimi korporacjami, które wspierają prawe skrzydło partii republikańskiej. Należy wspomnieć, że najbogatszy oligarcha ukraiński, a zarazem zwolennik Partii Regionów – Rinat Achmetow, jest zwolennikiem ekonomicznych związków Ukrainy z UE i nauczył się już nawet języka ukraińskiego. Mimo to należąca do niego wpływowa gazeta „Cegodnja” i kanał telewizyjny ”Ukraina” pozostają pod wpływem języka rosyjskiego i prorosyjskiej ideologii, którą propagują.
Polityka i perspektywy
Mimo wciąż zauważalnych wpływów trzystuletniej spuścizny rosyjskiego panowania, od 1991 roku wzrasta ilość obywateli deklarujących lojalność wobec Ukrainy – sondaże świadczą o wzroście odsetka Rosjan i obywateli rosyjskojęzycznych, którzy uważają Ukrainę za swój ojczysty kraj. Mykoła Riabczuk, analizując rezultaty wyborów prezydenckich w 1991 i 2004 r. zauważył, że gdy w 1991 r. postsowieckiego Leonida Krawczuka popierało dwie trzecie wyborców, to przez trzynaście lat ilość postsowieckich wyborców spadła do 45%.
Drugą przeciwwagą dla rosyjskiego dziedzictwa na Ukrainie jest młodzież. Badania pokazują, że większość osób do lat trzydziestu jest przychylnie nastawiona do idei Ukrainy niezależnej i europejskiej. Między 1994 a 2004 r. ogólny odsetek zwolenników przyporządkowania Ukrainy Sojuszowi kierowanemu przez Rosję wzrósł z 53% do 63%, natomiast ilość przeciwników spadła z 23% do 20% (25% respondentów z przeważnie rosyjskojęzycznego donieckiego, odeskiego, zaporoskiego i ługańskiego obwodu. 10% z lwowskiego, tarnopolskiego i iwano-frankowskiego przeważnie ukraińskojęzycznego obwodu). Wśród respondentów w wieku pięćdziesięciu lat i więcej odpowiednio 42% i 53%, chciało połączenia Ukrainy z Rosją albo uważało, że Ukraina powinna orientować się na Rosję. Jednak spośród respondentów osiemnastoletnich i starszych, tych którzy ukończyli szkołę po uzyskaniu niepodległości 71% chce, żeby Ukraina pozostała niepodległa. 33% chce, żeby orientowała się na Rosję, a 31% chce, żeby ich kraj miał orientację proeuropejską. Badania przeprowadzone w rosyjskojęzycznym Doniecku w 1994 i 1999 r. potwierdzają, że różne pokolenia mają różne nastawienie do tych samych spraw. W ciągu pięciu lat, tych którzy uważali się za Ukraińców było zdecydowanie więcej wśród osób poniżej trzydziestu lat, niż wśród osób powyżej trzydziestki. Odsetek respondentów poniżej trzydziestki, którzy chcieli, aby Ukraina stworzyła federację z Rosją, był niższy i jednocześnie gwałtownie spadł, niż wśród tych, którzy mieli powyżej trzydziestu lat. Obydwie ankiety pokazują, że wśród tych, którzy nie mieli jeszcze trzydziestu lat, większość uważała Ukrainę za „zachodnią”, a mniejszość za „wschodnią”. W 2003 roku nawet rosyjskojęzyczni studenci uczelni wyższych na wschodniej Ukrainie, mimo tego, że sympatyzowali z Rosjanami, wyrażali swoją nieufność do rządu Putina i chcieli Ukrainy niezależnej.
Interpretując wyniki ankiety, należy pamiętać o tym, że z wyjątkiem przerwy w latach 1917-1937 carskie, a potem sowieckie szkoły indoktrynowały dzieci wpajając im, że „Małoruscy” (Ukraińcy) podobni są do Rosjan, jednak jako mniej rozwinięci zyskają dzięki sojuszowi z Rosją. Takie poglądy i towarzyszący temu kompleks niższości w stosunku do Rosjan trwają do dziś. Nawet teraz niektórzy nauczyciele wykładają zmienioną nieco carską-sowiecką wersję historii Ukrainy. To czy studenci dowiedzą się o tym, że rosyjskie przywództwo przyniosło Ukraińcom rosyjską pańszczyznę, katorgę sybirską, rządowy zakaz wyznawania własnej religii i prowadzenia działalności wydawniczej w języku ojczystym, masowe deportacje, terror, głód i ludobójstwo, w dużej mierze zależy od ich wykładowcy. Jednak od 1991 roku, po raz pierwszy od trzech pokoleń, każdy zainteresowany rosyjsko-ukraińskimi stosunkami, może swobodnie je badać. Dzięki temu możemy spodziewać się, że podświadome psychologiczne następstwa dawnych sowieckich i rusofilskich zaszłości z czasem osłabną.
Trzecim czynnikiem uwalniającym od spuścizny pozostałej po rosyjskich rządach jest rzeczywisty brak w polityce naprawdę silnych argumentów prorosyjskich, które miałby mocne poparcie w praktyce. Przy dokładniejszym zbadaniu sprawy, owe argumenty wyglądają o wiele słabiej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Zgodnie z wynikami wyborów w 2004 i 2006 r., około 40-45% wyborców z całej Ukrainy i aż 90% wyborców z południowo-wschodnich obwodów głosowało na Partię Regionów, której hasła wyborcze postulowały wzmocnienie stosunków z Rosją i WNP. Jednak jak długo ta sztucznie podtrzymywana sowietofilska nostalgia będzie w stanie powstrzymywać zwolenników Partii Regionów od powracającej chęci konfrontacji warunków ich życia z nieopodatkowanymi bogactwami partyjnych sponsorów, którzy uczą swoje dzieci języka angielskiego, którzy wypoczywają i lokują swój kapitał w Londynie lub Monako? Jak długo Partia Regionów będzie w stanie bez kompromitującego zgrzytu godzić swoją populistyczną retorykę z prooligarszą polityką?
Jeżeli politycy Partii Regionów rzeczywiście mają takie poparcie, jak wskazywałyby na to wyniki głosowań, to dlaczego nieustannie ulegają groźbom niepowodzenia i przestępczymi metodami oszukują wyborców? Jedną z ich wypróbowanych taktyk była fałszywa propaganda głosząca, że oficjalna liczba ukraińskich wyborców w latach 1997-2007 utrzymywała się na poziomie mniej więcej 37,5 mln., chociaż faktycznie liczba ta w tym okresie co roku spadała o 300-400 tysięcy. O ile byłyby silniejsze pozycje KPU (Komunistycznej Partii Ukrainy) i Partii Regionów na południowym wschodzie bez brudnych wyborczych sztuczek, politykierstwa i upartego neofeudalnego szantażu, tego nikt nie wie.
Ukraińskim oligarchom nie podoba się to, że oligarchowie rosyjscy zarządzają majątkiem w ich państwie. Tym też powodowani próbują ograniczać własność rosyjską we wschodnich regionach kraju do minimum. Całkiem możliwe, że nie każdy z nich poświęciłby ideę niepodległości w imię prywatnych interesów z Rosją. Ukraińscy oligarchowie świadomi są tego, że rosyjskie embargo, które nie dopuszcza ukraińskiej produkcji do rynków EOG, szkodzi ich interesom. Świadomi są również tego, że nawet jeżeli Ukraina podpisze umowę o wolnym handlu z EOG, nie będą mogli konkurować z Rosją, bowiem większość z rosyjskich magnatów z pewnością przeniesie swoje interesy na południe i na zachód Ukrainy. Tak właśnie zrobił w 2005 r. Wiktor Pinczuk, gdy ogłosił, że jego prywatna firma będzie lepiej prosperować w niepodległej, proeuropejskiej Ukrainie i nawoływał swoich kolegów do: „skierowania wszelkich starań na integrację Ukrainy z europejskimi strukturami i jednocześnie na importowanie i wprowadzanie europejskich wartości, zasad oraz standardów do naszej rzeczywistości”. Jednak trudno orzec czy rzeczywiście ukraińscy oligarchowie byliby w stanie działać zgodnie z europejskimi zasadami i procedurami. Ukraińscy oligarchowie wspierają Partię Regionów, bowiem kontroluje ona skorumpowaną biurokrację gwarantując oligarchom pewny zysk – bez względu na straty na rynkach rosyjskich. Trudno przewidzieć, jak zachowaliby się w zetknięciu z politykami-reformatorami, którzy zdolni byliby do tego, aby wcielić w życie zasady, normy i procedury, o których mówił Pinczuk.
Brak jednolitego stosunku UE do Ukrainy osłabia pozycję zwolenników Unii Europejskiej na Ukrainie, z drugiej strony wzmacnia rozpowszechniony wizerunek Ukrainy, jako „części Rosji”. Parlament Europejski wraz z Polską i Szwecją jest pozytywnie nastawiony do europejskich aspiracji Ukrainy. Jednak niektórzy z liderów UE wychodzą z założenia, że Rosja dzięki WNP/EOG jest gwarantem stabilność na rządzonych niegdyś przez nią terytoriach. Na koniec należy dodać, że o ile nieuregulowane prawem działania korporacji na Ukrainie są przyczyną wewnątrzpaństwowej, a także międzynarodowej niepewności i niestabilności, o tyle bardziej przed Brukselą staje istotne zadanie włączenia Ukrainy do Unii Europejskiej. Korporacje nie interesują się problemami społecznymi, jak choćby walką z przestępczością, zanieczyszczeniem środowiska, dbałością o stały poziom zatrudnienia, ogólnym dostępem do wody pitnej czy nieopłacalną ochroną zdrowia. Dlatego przyłączenie się do neoliberalnej monetarnej gospodarki światowej, w której w istocie rządzą właściciele korporacji, nie musi być jednoznaczne z poprawą losów mieszkańców Ukrainy. W UE wielkie korporacje wywierają nacisk na rządy w celu minimalizacji wydatków społecznych, zmniejszenia podatków, wprowadzenia prywatyzacji według wzorca angloamerykańskiego i ignorowania karty socjalnej. Ukraińscy politycy demokratyczni bez wsparcia politycznego UE czy NATO nie będą w stanie dokonać reorganizacji instytucji i procedur odziedziczonych po ZSRR. Wątpliwym jest również, czy przychylnie nastawiona do „wielkich przedsiębiorstw” Partia Regionów, będzie zdolna do niwelacji szkodliwych następstw „McKapitalistycznego”, neoliberalnego monetaryzmu i drapieżnego kapitalizmu ukraińskich oligarchów. Idąc tym tropem, można przewidywać, iż międzynarodowe korporacje podejmując współpracę niezreformowaną biurokracją „państwa-szantażysty”, odniosłyby niewiarygodne sukcesy finansowe. Taki obrót spraw niósłby za sobą społeczną niestabilność na Ukrainie przysparzając tym samym UE niespokojnego sąsiada na jej wschodniej granicy
Można powiedzieć, że ukraińskie społeczeństwo zyskałoby dzięki globalizacji, ale wyłącznie pod tym warunkiem, że Ukraina z demokratycznym rządem stałaby się członkiem UE. W takiej sytuacji Ukraina mogłaby przeprowadzić szybko reformę administracyjną, a z czasem uregulować neoliberalne, monetarne aspekty „globalizacji” w ramach swoich granic. Przy wparciu UE narodowy rząd demokratyczny mógłby wprowadzić, choć i tak wprowadziłby, lepsze opodatkowanie, mógłby zadbać o dobra społeczne i usługi socjalne, uregulowałby rynki, zreformowałby stosunki fiskalne na różnych szczeblach rządu i wstrzymałby rozkradanie majątku państwowego. W silnej demokratycznej Ukrainie korporacje miałyby stabilne zyski i bezpieczny klimat dla rozwoju, zaś UE zyskałaby stabilną granicę na wschodzie. Ustawodawstwo UE mogłoby pomóc demokratycznemu rządowi narodowemu w przeciwstawieniu się amoralnym korporacjonistom, którzy przed nikim nie odpowiadają i z niczym się nie liczą, za wyjątkiem właścicieli akcji ich kompanii. Eksporterzy zainteresowani tymczasową, nastoletnią, tanią, niewykwalifikowaną siłą roboczą próbują przekonywać Kijów do obniżenia podatków dla korporacji i do zniesienia ustawy regulującej minimalną stawkę wynagrodzenia i kwestię ochrony pracy.
Negatywne dla społeczeństwa skutki, jakie niesie za sobą brak regulacji dla działań korporacji, brak reform systemu administracyjnego w rządzie Partii Regionów mogą wzmocnić nastrój prorosyjski, eurosceptyczny i rzucić Ukrainę w objęcia konserwatywnie nastawionych kręgów politycznych i ich wspólników na Kremlu. Po zniesieniu na Ukrainie istniejącego obecnie neofeudalnego paternalizmu sowieckiego typu, w krótkim czasie wolny rynek mógłby zapewnić ludności dostęp do tego co teraz jest niedostępne. Jednak nieregulowana od dłuższego czasu, neoliberalna polityka monetarna w państwie kontrolowanym przez polityków Partii Regionów może zmienić prorosyjską Ukrainę w państwo typu afrykańskiego: niestabilne, biedne, z ogromną różnicą między bogatymi a biednymi i z kapitałem ulokowanym na rynkach zagranicznych.
Możliwe, że Rosja stanie się kiedyś krajem bez ambicji hegemona. Krajem, w którym uczniowie nie będą zmuszani do uczenia się składania i rozkładania broni automatycznej AK-47. Krajem, który nie będzie wspierał antydemokratycznych sił w niegdyś podległych Rosji państwach. Teraz jednak, kiedy liderom tego kraju wciąż przydatni są tacy sąsiedzi jak Białoruś, w której wykorzystują oni prywatne przedsiębiorstwa i religię jako narzędzia polityki zagranicznej i powołują znanych narodowych ekstremistów na ministrów, trudno jest sobie wyobrazić integrację Rosji z Ukrainą jako prosty obustronny proces. WNP którym kieruje Rosja w żadnym wypadku nie jest odpowiednikiem Unii Europejskiej. Zważywszy na głosy sprzeciwu wobec UE, płynące z ust neoliberalnych, globalnych korporacjonistów, ukraińskie członkostwo w tej organizacji staje się jednak mniejszym złem dla wszystkich zainteresowanych stron. Pomagając Ukrainie uporać się z sowieckim dziedzictwem, w istocie liderzy UE działaliby na własną korzyść. Gdyby demokratyczna Ukraina weszła do światowej wspólnoty gospodarczej jako członek Unii Europejskiej, fakt ten nie będzie stanowić żadnego zagrożenia wobec Rosji. UE zyskałaby stabilnego sąsiada. Jeżeli zaś Ukraina stanie się członkiem globalnej gospodarki poprzez członkostwo w EOG i to pod kierownictwem Partii Regionów, stanie się zupełnie odwrotnie. Póki co, miejmy nadzieję, że rząd Tymoszenko będzie wstanie zrealizować swój program wyborczy i przeciwdziałać zagrożeniu reintegracji Ukrainy z odnowioną wersją ZSRR, która teraz nazywa się WNP.
Stepan Wełyczenko
Przekł. Joanna Kostrzewska, Maria Jurczyszyn