Ukraina – nie Rosja. Rosja – nie Ukraina
Pomysł tego artykułu zrodził się w 2006 roku. Lato owego roku zaczęło się od niepokojów na Krymie, sprowokowanych przez organizacje prorosyjskie. Z szeregu powodów artykuł nie został napisany, a materiał wylądował w szufladzie. Jednak wydarzenia ostatnich miesięcy pokazały, że temat nie tylko się nie zestarzał, ale nabrał nowych, jaskrawych kolorów.
Na tytuł niniejszego tekstu wpłynęła opublikowana w 2003 roku książka Leonida Kuczmy „Ukraina to nie Rosja”[1]. Jej autor prawdopodobnie nawet nie podejrzewał, w jak wielkim stopniu potwierdzi się to, co napisał. W ciągu ostatnich lat pozycja ta stała się źródłem inspiracji dla licznych twórczych i politycznych projektów. No cóż, rzeczywista skala zjawisk staje się widoczna z perspektywy czasu, a każde odczytanie wzbogaca pierwotny zamysł autora w nowe znaczenia i interpretacje.
Rosja to nie Ukraina: w wichrze geopolityki
Nowy rok w Europie zaczął się od ofensywy na wschodnim froncie. Gazowa wojna Rosji z Ukrainą (która faktycznie ciągnie się od 1991 roku) weszła w fazę eskalacji. Rosja po raz kolejny pokazała światu, że gaz jest jednym z najskuteczniejszych rodzajów broni. Aczkolwiek jeżeli w XX wieku, podczas obu wojen światowych, wykorzystanie gazu było gwarantem zwycięstwa, skuteczność obecnych działań wojennych zależy od minimalnego zużycia gazu.
Działania wojenne zostały poprzedzone atakiem psychologicznym: zmasowaną presją na rosyjskich i europejskich czytelników oraz telewidzów, mającą ich przekonać o tym, że Ukraińcy na pewno będą kraść gaz. Gdyby żył Mikołaj Gogol, (którego dwusetna rocznica urodzin świętowana jest w tym roku zarówno na Ukrainie, jak i w Rosji), powiedziałby: „Plujesz na głowę temu, kto to napisał! Łże, suczy Moskal!”. Stworzone przez Rosję schematy dostaw gazu do Europy pozwalają na manipulację opinią publiczną. Sedno leży w tym, że sama Ukraina nie sprzedaje gazu do Europy i nie ma odpowiednich umów z krajami europejskimi. Umowy z europejskimi kontrahentami zawiera Gazprom. Ukraina natomiast podpisała umowę z Gazpromem, na mocy której zobowiązana jest działać zgodnie z następującym schematem: przyjęcie rosyjskiego gazu na wschodniej granicy – transport do granicy zachodniej – tam zaś ponowne przekazanie surowca Gazpromowi do dystrybucji w Europie. To wszystko!
Celem gazowego oporu była dyskredytacja Ukrainy w oczach świata, mająca prowadzić do wzmocnienia rosyjskich wpływów w regionie oraz w Europie. Rosja dążyła i nadal dąży ku supremacji w świecie. Z tego powodu pozycja Starej Europy, przekonanej o nieuczciwości Ukrainy w dostarczaniu gazu, wydaje się być naiwna. Naiwne jest również przekonanie o tym, że z Rosją uda się dogadać. Alternatywne (omijające Ukrainę) gazociągi Nord Stream oraz South Stream zostały zaprojektowane nie w celu zwiększenia dostaw rosyjskiego gazu lub podwyższenia wiarygodności dostaw energii do Europy, lecz dla uzyskania możliwości selektywnego odłączania dostaw gazu do Białorusi, Niemiec, Polski, Rumunii, Bułgarii i Grecji. Taką opinię wyraził ostatnio na łamach znanego ukraińskiego tygodnika „Lustro Tygodnia” Michaił Korczemkin, prezes amerykańskiej firmy doradczej East European Gas Analysis. Według eksperta, tego typu rozwiązania obliczone są na obniżenie bezpieczeństwa energetycznego wymienionych krajów poprzez uduszenie ich w ciepłym gazowym uścisku.
Na początku stycznia, w samym środku gazowej wojny, rosyjska telewizja (dość popularna w południowych oraz wschodnich regionach Ukrainy) wyemitowała interesujący materiał: rozmowę prezesa Gazpromu Aleksieja Millera z premierem Rosji Władimirem Putinem. Miller informował premiera o tym, że jest zmuszony do pozbawienia Ukrainy dostaw rosyjskiego gazu z powodu nieuregulowanych należności. Premier Rosji przed kamerami wyrażał swój niepokój o ukraiński naród, a główne przesłanie jego wypowiedzi było następujące: władze ukraińskie są beznadziejne i nie potrafią zaopiekować się swoimi obywatelami. A Rosja przecież pokazała, jak umie zaopiekować się braćmi Słowianami i „chronić” swoich obywateli w zeszłym roku, w Południowej Osetii. Już od dawna marzy jej się wzięcie w obronę „swoich obywateli” na Ukrainie i Łotwie. Rosjanie mieszkają w wielu europejskich krajach. Kto wie, gdzie i kiedy będą „potrzebować ochrony”.
Rosyjskie ziemie zostały oswojone i ucywilizowane przez uchodźców z Rusi Kijowskiej, którzy uciekali na północ przed Tataro-Mongołami. W twarzy Rosji majaczą się nam europejskie cechy, ale w jej żyłach płynie azjatycka krew. Państwo moskiewskie zostało ukształtowane w ramach innego tworu państwowego – Złotej Ordy, czego skutkiem była bardzo autorytarna władza o licznych typowo wschodnich cechach. „Ohebluj Rosjanina, a znajdziesz w nim Tatara” – pisał w XIX wieku pisarz i podróżnik Joseph de Mestre. Jego młodszy kolega Siergiej Sołowiow pokazał, jak przemieszczanie się z południowego zachodu na północny wschód dodawało polityce twardości. Europa powinna o tym pamiętać. Bowiem Rosja to nie Ukraina.
Ukraina to nie Rosja: z historii
Jesienią zeszłego roku na Ukrainie wyemitowano nowy film dokumentalny Jerzego Hoffmana „Ukraina – narodziny narodu”. Jak powiedział sam reżyser podczas spotkania z widzami, bodźcem do nakręcenia tego czteroczęściowego obrazu była wspomniana już książka drugiego prezydenta Ukrainy, Leonida Kuczmy, „Ukraina to nie Rosja”. Ten tytuł sam w sobie jest paradoksalny. Z jednej strony – to rzecz oczywista, ale z drugiej – nawet dziś spotkać można wielu ludzi, którzy gotowi są podważyć to stwierdzenie.
Autor niniejszego tekstu był na odeskiej prezentacji filmu Jerzego Hoffmana, która odbyła się pod patronatem Prezydenta Miasta Odessa. Pokaz miał miejsce w klubie Politechniki Odeskiej. W tym dniu studenci zostali zwolnieni z zajęć, a dziekani sprawdzali obecność na seansie. Niemniej serce się cieszyło, że film wzbudził żywe zainteresowanie obecnych. W przerwie z sali wyszło zaledwie kilka osób, zaś po zakończonym filmie odescy studenci bili brawo reżyserowi.
Niestety, odeska projekcja filmu była także naznaczona szeregiem prowokacji. Z sali rozlegały się okrzyki, że Hoffman jest łgarzem i prowokatorem, a ukraińscy patrioci to amerykańskie marionetki. Aktywiści kilku marginalnych prorosyjskich partii skandowali przy wejściu do klubu: „Nie jesteśmy jankesami, lecz Słowianami, a nasi bracia to Rosjanie”. Pikietujący trzymali w rękach plakat: „Hoffman – faszysta” i wygłaszali antyfaszystowskie hasła, twierdząc, że w ten sposób protestują przeciw przedstawionemu przez autorów filmu „zniekształconemu wizerunkowi historii Ukrainy i Rosji”. Sam reżyser, komentując te ekscesy, powiedział że „celem filmu jest to, aby trafił do młodego ukraińskiego widza i pomógł w aktywnym i prawidłowym myśleniu”. Owszem, nie jest to wyłącznie radosny film, ale autor pragnął, by jego dzieło było nośnikiem optymizmu, by podsuwało widzowi myśl: „Tak, jestem Ukraińcem. Za mną jest moja przeszłość. Ale widzę perspektywę!”
Większość mieszkańców współczesnej południowo-wschodniej Ukrainy do tej pory święcie wierzy (podkreślam – wierzy, ale ślepo wierzy), że Ukraińców i Ukrainy nigdy nie było, podobnie jak języka ukraińskiego. Weźmy przykład, który jest autorowi najbliższy pod względem geograficznym i ze względu na przebieg wydarzeń: Krym. Twierdzenie, że Krym jest historycznie rosyjskim terytorium i dopiero w 1954 roku został oddany Ukrainie przez Nikitę Chruszczowa, jest jednym z najbardziej stabilnych i najchętniej eksploatowanych przez prorosyjskich ideologów mitów. Analiza tego mitu, dokonana ostatnio przez ukraińskiego historyka i publicystę, zastępcę redaktora czasopisma „Współczesność”, Siergieja Grabowskiego, odkrywa jego banalną podstawę. Półwysep Krymski podbijany był nie przez współczesną Federację Rosyjską (utworzoną w 1993 roku), ale przez Imperium Rosyjskie (w wojsku którego było mnóstwo Ukraińców). W 1802 roku z rozkazu cesarza Aleksandra I stworzona została gubernia tawryjska. W jej skład, oprócz Półwyspu Krymskiego, wchodziły rejony: berdiański, melitopolski i dnieprowski, usytuowane w kontynentalnej części Ukrainy. Na początku XX wieku terytorium to stanowiło historycznie, politycznie i gospodarczo ukonstytuowaną unię. W 1918 roku Półwysep Krymski został oderwany i przyłączony do Rosji Radzieckiej. Bazą dla tego aktu był ustanowiony w styczniu 1918 roku w Sewastopolu Tawryjski Centralny Komitet Rad Delegatów Robotniczych, Chłopskich i Żołnierskich, za którym stało zaledwie kilkadziesiąt osób. Sami członkowie Komitetu i wspierający ich marynarze Floty Czarnomorskiej byli na Krymie ludźmi obcymi, obojętnymi na interesy mieszkańców półwyspu. W marcu 1918 roku rzeczony komitet, bez jakiegokolwiek referendum, ogłosił utworzenie Radzieckiej Socjalistycznej Republiki Tawrida, która weszła w skład Rosji Radzieckiej i istniała w jej obrębie przez 32 dni. W maju 1919 roku podjęto próbę ogłoszenia Krymskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która przetrwała ponad dwa razy dłużej, bo aż 2,5 miesiąca. I dopiero pod koniec 1921 roku, w ramach jednostronnej decyzji już wtedy bardzo potężnej Rosji Radzieckiej, Krym został przyłączony do Rosji. Wcielenie nastąpiło bez jakichkolwiek podstaw prawnych, wyłącznie w oparciu o wolę uzurpatora. Kiedy w 1954 roku Krym wszedł w skład Ukraińskiej SRR, był to po prostu powrót do historycznie, gospodarczo i terytorialnie ukonstytuowanej struktury. Owo przekazanie odbyło się zgodnie z Konstytucją ZSSR i ze statusami Rosji i Ukrainy w tym państwie.
Podobnych stereotypów jest mnóstwo. Jarosław Hrycak, profesor historii Lwowskiego Narodowego Uniwersytetu im. I. Franki twierdzi, że nieznajomość historii i tradycji hamuje rozwój Ukrainy. W jednym znajnowszych wywiadów historyk powiedział: „To, że teraz odbywają się gazowe potyczki między Ukrainą i Rosją, jest bardzo dużą szansą dla Ukrainy. Rosja może jeszcze długo siedzieć na swoim gazie, Ukraina natomiast stoi przed wielkim wyzwaniem modernizacji. Jeżeli się nie zmodernizuje, ceny gazu mogą zniszczyć państwo”. Powinny nastąpić znaczące strukturalne zmiany, należy podjąć strategiczne decyzje. Trzeba zdobyć się na kompromisy wewnątrz państwa, jednak nie jest to możliwe bez należytego zrozumienia naszej historii, naszych tradycji. Prawdą jest, że niewiele zdążyliśmy zrobić w ciągu ostatnich 16 lat, ale we współczesnym świecie wszystkie procesy zachodzą o wiele szybciej.
Rosja to nie Ukraina: mitologia
Śledząc krymskie wydarzenia z 2006 roku, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystko, co dzieje się na Krymie, jest swego rodzaju mitologicznym misterium. Jak wytłumaczyć, po co Rosji Krym czy Ukraina? Do sprawowania kontroli nad Morzem Czarnym? Aby mogła utrzymywać bazę marynarki wojennej w Sewastopolu? A może po to, aby zawłaszczyć system transportujący gaz? Albo żeby trzymać w garści reżim marionetek w Kijowie? Wydaje mi się, że istnieje inne możliwe wytłumaczenie: Rosja próbuje symbolicznie powrócić na matczyne łono. Do źródła. Ku początkowi. Gdzie można „narodzić się” na nowo, pójść inną drogą, wybrać odmienny los. Nie na darmo w rosyjskich bajkach Ruś (pradawna nazwa Ukrainy) nazywa się „Rusią-matką”.
Charakteru stosunków Ukraina – Rosja nie da się wcisnąć w schematy prymitywnego geopolitycznego freudyzmu. W czasie krymskiego oporu w 2006 roku, jedna z kluczowych jego postaci (nazwiska której nie będziemy tu wspominać, by nie robić jej reklamy) stwierdziła: „Ukraina jest terytorium sakralnym narodu rosyjskiego, dlatego żaden kompromis nie jest tu możliwy. Tutaj jest centrum i sens naszej historii”. W tych słowach możemy odkryć odpowiedź na pytanie, czego szukają Rosjanie na Ukrainie. Jest to poszukiwanie sensu i usprawiedliwienia własnego istnienia. Jest to ruch w poszukiwaniu utraconego raju.
Słowo „sakralny” w tradycji judeochrześcijańskiej oznacza: „oddzielony, wyjęty z codziennego użytku”. „Wyjęta” ze sfery wpływów Rosji Ukraina jest tym bardziej ponętna i upragniona przez Rosję. Wyrasta ona z archetypu „Świętej Rusi”. Rosja pragnie Ukrainy, ale zarazem boi się jej posiadania. Posiadłszy Ukrainę, Rosja straci całe swoje zainteresowanie tym krajem. Albowiem wtedy stanie się ona tylko banalną kolonią i przestanie być „Świętą Rusią”. Raj zniknie.
Ukraina to nie Rosja. To prawda. Dziś coraz trudniej jest to podważyć. Ale i Rosja to nie Ukraina. Nigdy nią nie będzie. Jest to odwieczny problem Rosji. W tym tkwi jej głęboki żal i tęsknota.
Ukraina to nie Rosja: religia
Jednym z czołowych tematów ostatnich tygodni, który nie znika ze stron ukraińskiej i rosyjskiej prasy, jest wybór nowego patriarchy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. I „ukraińskie zdanie” nie jest tu drugorzędne. Oblicza się, że z 27000 parafii Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, 11000 znajduje się na Ukrainie. Z 720 uczestników Soboru, który będzie wybierał patriarchę moskiewskiego, ponad 200 wywodzi się z Ukrainy. W środkach masowego przekazu debatowano nawet nad możliwością wyboru metropolity kijowskiego Włodzimierza (Sabodana). Kandydatura metropolity (który był poważnym kandydatem na tron patriarchalny również w 1990 roku) została jednogłośnie wysunięta przez ukraińskich biskupów. Jednak dosłownie kilka dni temu[2] podano do wiadomości, że metropolita Włodzimierz wycofał swoją kandydaturę. Mimo to jego wpływ na przebieg Soboru nadal pozostaje duży. Przez wiele lat Włodzimierz pracował jako wykładowca w Moskiewskiej Akademii Duchownej, a jego studentami było wielu obecnych rosyjskich hierarchów.
Co charakterystyczne, ukraińscy politycy dążą do stworzenia własnego, ukraińskiego Kościoła, niezależnego od Moskwy. Ostatnimi czasy pomysł ten staje się coraz bardziej popularny również wśród części duchowieństwa Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego, który znajduje się w jedności z Patriarchatem Moskiewskim. Do niedawna dialog pomiędzy oficjalnymi władzami w Kijowie a Patriarchatem Moskiewskim był trudny. Jednakże wizyta Aleksego II w ukraińskiej stolicy latem zeszłego roku, z okazji uroczystości 1020-lecia chrztu Ukrainy, była początkiem nowej fazy dialogu. Zadaniem następcy zmarłego patriarchy będzie kontynuacja tego dialogu.
Chrześcijaństwo na Ukrainie nosi szereg cech potwierdzających, że Ukraina to nie Rosja. Na dzień dzisiejszy Ukraina jest unikatowym „laboratorium wiary”. Z jednej strony (inaczej niż w sąsiadujących państwach – Rosji, Rumunii, Białorusi, Słowacji) nie ma tu monopolu na pracę duszpasterską wśród historycznie prawosławnych mieszkańców: walczą o nich trzy Kościoły prawosławne[3]. Z drugiej strony, ostatnimi laty znacząco wzrósł wpływ Kościoła katolickiego na społeczeństwo ukraińskie. Kościół ten, według Jana Pawła II, ma na Ukrainie „szczególnie atrakcyjny wygląd”, bowiem istnieje w postaci dwóch obrządków: rzymskokatolickiego i bizantyjsko-ukrainskiego.
Istotne jest to, że chrzest przyszedł na ukraińskie ziemie niejako dwiema drogami. Oficjalnie Ukraina przyjęła chrzest z Konstantynopola w 988 roku, za czasów rządów księcia Włodzimierza I Wielkiego. Właśnie wtedy Ruś Kijowska weszła w krąg cywilizacji europejskiej, dzieląc jej ideały i wartości. Jednakże chrzest ziem, które później weszły w skład współczesnej Ukrainy, odbywał się faktycznie już od momentu pojawienia się chrześcijaństwa. Do krymskich kamieniołomów wysyłano mnóstwo więźniów Cesarstwa Rzymskiego, wśród których było wielu chrześcijan. Właśnie tu zakończyli swoją ziemską pielgrzymkę dwaj rzymscy papieże – Klemens I i Marcin I[4]. Łacińscy kapłani pracowali w genueńskich miastach, istniejących na terytorium Krymu. W różnych okresach diecezje łacińskie istniały w Feodosji, Kerczu, Sudaku oraz Chersonesie.
Unikalność ukraińskiego chrześcijaństwa polega również na tym, że przyjąwszy chrzest z Bizancjum, kijowski Kościół stale przebywał w więzi z Rzymem. Jeszcze przez kilka stuleci po 1054 roku na Rusi nie było świadomości, iż następcy galilejskich braci Piotra i Andrzeja pozostają w schizmie. Ten unikalny stan Kościoła kijowskiego wynikał z więzi wiary i sakramentów z Konstantynopolem i Rzymem, i trwał aż do końca XVI wieku.
W końcu znaczenie ukraińskiego Kościoła wyznacza się tym, że Ruś Kijowska stała się kolebką chrześcijaństwa dla ludów Europy Wschodniej. Podczas swojej wizyty na Ukrainie w czerwcu 2001 roku, papież Jan Paweł II powiedział, że poprzez przyjęcie Dobrej Nowiny „Dniepr stał się jak gdyby «ukraińskim Jordanem», a stołeczny Kijów «nową Jerozolimą», matką słowiańskiego chrześcijaństwa w Europie Wschodniej”[5]. Misjonarze pochodzący z tych ziem „przez całe wieki byli «Janami Chrzcicielami» ludów zamieszkujących te ziemie”[6]. „Z Kijowa wziął początek rozkwit życia chrześcijańskiego, które Ewangelia wzbudziła najpierw na starych ziemiach ówczesnej Rusi, potem na obszarze wschodniej Europy, a później za Uralem, na terytoriach Azji. Kijów odegrał zatem w pewnym sensie rolę «poprzednika Pana» wśród licznych ludów, do których orędzie zbawienia dotarło właśnie stąd”[7]. W tym dla ludów ówczesnej Rosji.
Ukraina bez jakichkolwiek „nie”
Wiaczesław Irgunow, dysydent i ideolog rosyjskiej partii „Jabłko” , który urodził się na Ukrainie, lecz polityczną karierę zrobił w Rosji, w jednym z wywiadów powiedział: „Odessa i Charków są absolutnie rosyjskimi miastami – zarówno jeśli chodzi o kulturę, jak i zachowanie: bardzo różnią się od całej reszty. Ogólnie rzecz ujmując, linia: Odessa – Dniepropietrowsk – Charków jest rosyjskojęzycznym koromysłem na Ukrainie”.
Mam w Odessie przyjaciół. Mąż pochodzi spod Uralu, żona ze Wschodniej Ukrainy, gdzie urodziła się jej matka; jej ojciec jest z Rosji. Kiedy poznałem ich 20 lat temu, ludzie ci (podobnie jak ja) nie rozmawiali po ukraińsku i tęsknili za minionymi latami Związku Radzieckiego, za wielką Ojczyzną. Nie wyobrażali sobie życia bez tej zatopionej w historycznej otchłani radzieckiej Atlantydy, bowiem w owym czasie nie mieli żadnej alternatywy dla tamtej kultury i sposobu myślenia. Minęły lata. Bez szczególnych wysiłków włożonych w naukę języka ukraińskiego, świetnie go rozumieją. Czasami nawet mówią w tym języku.
Ale dla mnie szczególnie budująca była inna sytuacja. Dwa lata temu, w czasie przedterminowych wyborów do Rady Najwyższej Ukrainy (jednoizbowego parlamentu), jeden z kandydatów „przyozdobił” całą południową Ukrainę plakatami z napisem: „Z nami Bóg i Rosja”. Oburzeniu mych przyjaciół nie było granic. „Jaka z nas Rosja?! My – Ukraina!” – mówili dumnie po rosyjsku. Ich dzieci nie mają problemów z tożsamością – twardo identyfikują się jako Ukraińcy. Rozmawiając głównie po rosyjsku, łatwo przechodzą na ukraiński. Podobnie moja córka z przyjemnością czyta ukraińskie książki. Siostrzeńcy rozmawiają po ukraińsku.
Wyżej wspomniany Jarosław Hrycak uważa, że różnica pomiędzy Ukrainą a Rosją nie polega ani na języku, ani na tradycjach, chociaż te elementy są bardzo istotne. W tych krajach istnieją dwa różne polityczne sposoby istnienia. Na Ukrainie społeczeństwo występuje jako aktywne oblicze państwa i dlatego państwo nigdy nie mogło być mocne. Hrycak upatruje potwierdzenia tej koncepcji w rozdziale między społeczeństwem i państwem, który dokonał się w 1991 roku, a w większym stopniu w 2004 roku.
Patrzę na młode pokolenie ukraińskich chłopców i dziewcząt. Z każdym rokiem coraz większa ich liczba utożsamia się z Ukrainą. Rozmawiają po ukraińsku, żywo interesują się prawdziwą (a nie zideologizowaną) historią własnego narodu, chlubią się tym, że są Ukraińcami. Czują się odpowiedzialni za własny kraj. Trzeba uzbroić się w cierpliwość: minie czas, wyrośnie nowe pokolenie Ukraińców; „rosyjskojęzyczny odcinek” pęknie. Ukraina przestanie tworzyć własną tożsamość poprzez partykułę przeczącą „nie” w „nie-Rosja”. Dla wszystkich będzie oczywiste, że Ukraina to Ukraina. Nikomu nawet do głowy nie przyjdzie poddać w wątpliwość tego, że Ukraina to nie Rosja.
Aleksander Dobroyer
Przypisy w tekście pochodzą od redakcji.
Tłumaczenie z języka rosyjskiego Ivan Kulibaba
[1] Przeł. Jerzy Redlich, Platan, Kraków 2004.
[2] Metropolita Włodzimierz zrezygnował z kandydowania 22 stycznia 2009. Następcą zmarłego 5 grudnia 2008 Aleksego II został ostatecznie Cyryl I, wybrany na zwierzchnika Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej 1 lutego 2009.
[3] Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego, Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego, Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny.
[4] Św. Klemens I lub Klemens Rzymski – papież w latach 88-97, zesłany na Krym. Wg tradycji pochodzącej z IX wieku, jego męczeńska śmierć nastąpiła w 102 roku w Chersonezie Taurydzkim. Św. Marcin I – święty Kościoła katolickiego i prawosławnego, papież w latach 649-655. Zmarł śmiercią męczeńską na zesłaniu w tej samej miejscowości.
[5] Fragment homilii wygłoszonej 25 czerwca 2001 roku podczas Eucharystii sprawowanej w obrządku bizantyjsko-ukraińskim na lotnisku Czajka w Kijowie.
[6] Fragment homilii wygłoszonej 24 czerwca 2001 roku podczas Mszy św. na lotnisku Czajka w Kijowie.
[7] Ibid.
Kultura Enter
2009/03 nr 08