Wiedza i komunikacja: nowe strategie kultury miejskiej. Doświadczenie bydgoskie
Chciałbym się podzielić kilkoma refleksjami, które rodzą się we mnie podczas uczestnictwa w procesie obywatelskiej zmiany w kulturze w Bydgoszczy.
[Niekorzystny wynik pierwszego etapu konkursu ESK 2016 doprowadził do Bydgoskiego Kongresu Kultury. Umowę wieńczącą prace Kongresu – Bygdoski Pakt Dla Kultury – podpisały w grudniu 2011 roku władze miasta i przedstawiciele Obywatelskiej Rady ds. Kultury. To pierwsza w Polsce społeczna, oddolnie stworzona umowa deklarująca obywatelskie współzarządzanie kulturą miejską. „Jako pierwsze z polskich miast podpisujemy takie porozumienie” mówił przewodniczący Obywatelskiej Rady Kultury reżyser teatralny Paweł Łysak, podczas środowego podpisania paktu w sali obrad Rady Miasta. „Podpisujemy ten dokument w imieniu mieszkańców i dla mieszkańców. Adresatem naszych działań są przede wszystkim odbiorcy” – dodał. – przyp. red (gk)]
Wydaje mi się ważne, aby wspomnieć o kilku problemach i nadziejach, które przez te problemy prześwitują. Wydaje mi się, że tego typu refleksja, raczej stawiająca pytania, niż udzielająca odpowiedzi jest teraz niezwykle ważna. Dzisiaj musimy nauczyć patrzeć się na sytuacje zupełnie innymi oczyma, zadawać jej zupełnie odmienne pytania. Tak więc będzie to próba problematyzowania, pokazywania „zdekonstruowanego” pola szans, gotowego na pracę rozumności, a nie katalogu teoretycznych porad.
Dylematy komunikacji
Po informacje dotyczące startu Bydgoszczy w konkursie ESK, oraz tego wszystkiego, co zdarzyło się później (myślę tu zwłaszcza o Bydgoskim Kongresie Kultury i jego skutkach) odsyłam na strony internetowe[1]. Dzisiaj chciałbym w dużym skupieniu opowiedzieć o jednej rzeczy, która się udała – o spotkaniu. Dzięki startowi w konkursie oraz wydarzeniom, które potem miały miejsce, spotkały się różnorodne środowiska. Takie, które wcześniej nie spotykały się z różnych względów i powodów; nie tylko przez animozje osobiste, ale także instytucjonalne, kulturowe, ideologiczne itd. Zresztą Kongres był tylko punktem źródłowym, ponieważ to spotkanie trwa; te interakcje się intensyfikują, zgłaszają się nowe osoby.
Oczywiście, to nie znaczy, że nie tworzą się nowe animozje. Pojawiają się nowi przeciwnicy, którzy jednak po jakimś czasie przechodzą na pozycje neutralności. Staramy się wzajemnie ze sobą rozmawiać. To spotkanie – Kongres, otworzyło wszystko, a ono zostało zapoczątkowane poprzez start w konkursie. Co do tego, sądzę, nie ma wątpliwości. Ta wartość, czyli spotkania, mieści w sobie całą resztę. Odbywają się one na różnych poziomach. To nie są spotkania tylko nowych środowisk, ale interakcje ludzi z własnych środowisk, czy całkowicie spoza takich grup; spotkania konkretnych kapitałów indywidualnych. Okazuje się, że ktoś potrafi coś, czego do tej pory nie miał okazji pokazać, czy pochwalić się tym, co wiedział. Buduje się w ramach tych spotkań – nowych tematów, obszarów, horyzontów tematycznych – możliwości intelektualne do tej pory ukryte. Daje to możliwość rozmawiania nowymi językami, pojęciami, wyobraźniami. To wszystko cały czas się multiplikuje, miesza – trudno powiedzieć co z tego wyjdzie, na razie wychodzi obywatelstwo. I, jak sądzę, jest zupełnie nieźle.
Dylematy wiedzy
Ta sytuacja oczywiście generuje problemy, ale stawiamy je sobie jako zadania do rozwiązania, żeby móc rozwikłać ten dalekosiężny cel uczestnictwa w zarządzaniu kulturą, czy w ogóle w organizowaniu miast. Problemem jest brak wiedzy. Nie o tym kim jesteśmy, co robimy, tylko o tym, co możemy jeszcze zrobić. Także brak narzędzi. Proces cały czas się toczy – czasami on wyprzedza nas, czasami my wyprzedzamy go, bywa że idziemy ścieżką równoległą. Całe szczęście, że zawsze gdzieś się przecinamy – nie ma podziału na my-i-wy w mieście; nie ma już czegoś takiego jak „oni władza”, wszyscy mówimy o sobie „my”.
Kłopotem jest rozumienie tego, co się dzieje na bieżąco, ponieważ my planujemy, wdrażamy i obserwujemy, będąc jednocześnie uczestnikami tego procesu. Jest konieczna potrzeba zobiektywizowania, ale nie w starym, metodologicznym znaczeniu. Nie są bowiem w stanie obiektywizować – przepraszam za uogólnienie – osoby, które nie uczestniczą w takich procesach. Tak więc uczestnictwa nie da się ominąć, by móc opisywać i wskazywać pewne drogi. Tak uważam, nawet pomimo tego, że będąc badaczem kultury nie powinienem tak mówić – ale muszę mówić, bo praktyka to pokazuje.
Drugą stroną problemu braku wiedzy, jest pewien brak wewnętrzny. Zdradzę teraz tajemnicę naszej kuchni. Oczywiście mamy grono tworzące zespół dowodzący. Na początku, gdy w ramach Forum Kultury organizowaliśmy Kongres, istniał oficjalny zespół porządkujący to wszystko i symbolicznie przewodzący. Natomiast proces wchodzenia już w konkretne sposoby zarządzania obywatelskiego, czyli budowania mechanizmów partycypacji, spowodował, że wyodrębniła się niewielka grupa osób. Postawiły one sobie zadanie, czy raczej uświadomiły sobie – to jest lepsze określenie – że istnieje zadanie konstruowania różnego typu strategii dyskursywnych i negocjacyjnych, zrozumiałych sygnałów wysyłanych do interesariuszy procesu uczestnictwa.
Poszczególni interesariusze żyją w różnych wyobraźniach kulturowych, mimo że w jednym miejscu cały czas się spotykamy. Teraz nie da się wytworzyć takiego porządku negocjacyjnego w jednym dyskursie, trzeba tych dyskursów ileś tam wyprodukować w trakcie jednego spotkania, czy na potrzeby jednego spotkania. Więc potrzeba takiego zespołu – nie wiem jak go określić – tajemniczego leadership’u, żeby po pierwsze rozumieć poszczególnych interesariuszy. Po drugie, żeby przekładać poszczególne wypowiedzi jednych interesariuszy na języki zrozumiałe dla drugich, tak, żeby wszyscy się w tym procesie rozumieli.
Kierunek: rozumieć wspólnie by być razem
Gdzie jest podstawowy błąd, czy brak rozumienia? W tym, że wyrastamy z kultury indywidualnego interesu; a teraz trzeba wynegocjować to co wspólne, to „my”, to co jest „nasze”. Wszyscy interesariusze tego procesu wiedzą o tym, że tak trzeba – mało tego – oni tego chcą, tylko co z tego, kiedy nie potrafią. Trzeba tak z nimi rozmawiać, żeby to ich „wiedzenie” przechodziło w praktykę. I to nie jest wcale takie proste. Wydaje mi się, że dzisiaj jest to najtrudniejszy problem w naszym procesie: jak przechodzić z filozofii „Ja” na filozofię „My”. Lecz nie na tej zasadzie, że teraz „Ja” zostawiam siebie na chwile „tam” i idę „tu” do „My”, żeby za chwilę „tam” wrócić – tylko dekonstruuję „Ja” na rzecz „My”. Tak bym to ujął. Tutaj właśnie leży kłopot z którym ciężko sobie poradzić. I on wynika też cały czas z braku mechanizmów obserwacyjnych z zewnątrz – nikt nam tego nie nazywa. My sami sobie to nazywamy, ale dobrze wiemy, że najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Cóż z tego, że sam napiszę, opowiem o tym. Muszę pracować w milczeniu, muszę to być „nie ja”.
Karol Zamojski
Wypowiedź na seminarium Polskie Stolice Kultury, Lublin 4 II 2012