Strona główna/Wielka wspaniała reforma, czyli strajki studenckie w Niemczech

Wielka wspaniała reforma, czyli strajki studenckie w Niemczech

Studenci w całym kraju okupują sale wykładowe, organizują konferencje i alternatywne wykłady, blokują ruchliwe skrzyżowania, a nawet przeprowadzają „napady na bank”. Liczba uczestników osiąga prawie trzysta tysięcy studentów, ale też uczniów, rodziców, członków partii politycznych i związków zawodowych, a wydarzenia są szeroko komentowane w ogólnoniemieckich i lokalnych mediach.

Wprowadzony jedenaście lat temu system boloński miał unowocześnić i ujednolicić proces kształcenia się w europejskich szkołach wyższych. Perspektywy były bardzo ciekawe. Studenci zyskaliby możliwość swobodnego przemieszczania się z jednej uczelni do drugiej nie tylko w skali kraju, ale i Europy. Podział studiów na dwa stopnie – trzyletni bachelor, a potem ewentualnie dwuletni kończący się uzyskaniem tytułu master – miał być ułatwieniem dla tych, którzy chcieliby wcześniej zakończyć naukę i rozpocząć życie zawodowe. Kompaktowe studia miały być odpowiedzią na zmieniający się rynek pracy, preferujący świeże talenty zamiast wiecznych studentów. Niemiecki tryb studiowania charakteryzował się wcześniej intensywną obecnością tych drugich: śpiący do południa, zbliżający się do trzydziestki młodzi ludzie nie zaprzątali sobie głowy myślami o karierze i konkurencji, skoro uniwersytet zapewniał im tak słodkie życie. Reforma bolońska miała ukrócić te zbytki, z korzyścią dla gospodarki.

Kariera z bachelorem w kieszeni okazała się jednak wizją tyleż piękną, co złudną. Wielu pracodawców mówi wprost: zatrudnienie znajdą u nas tylko ci, którzy ukończyli pięcioletnie studia. Wskutek reformy bolońskiej jest to możliwe tylko dla nielicznych, miejsc na dwuletnich studiach jest niewiele, dużo mniej niż na studiach pierwszego stopnia. Te z kolei są bardzo trudne do przejścia. Czteroletni program nauczania upchnięto w trzech latach, co sprawiło, że uniwersytety zaczęły przypominać fabryki, a studia –  maraton. Od zaliczenia do zaliczenia, od jednej pracy pisemnej do drugiej, po łebkach, byle szybciej, żeby tylko nie wypaść ze sztywnych ram czasowych. Nie ma już możliwości, by zgłębić temat, który wydaje się interesujący lub zyskać szerszą wiedzę w danej dziedzinie. Media i studenci nazywają to „mcdonaldyzacją” i „uszkolnieniem edukacji uniwersyteckiej”. Nie można sobie pozwolić na gorsze oceny, ponieważ wówczas traci się szanse na miejsce na studiach dwuletnich. Choroba, dziecko, kłopoty finansowe i rodzinne, ale także pobyt na zagranicznej uczelni i odmowa zaliczenia przez uczelnię macierzystą odbytych tam zajęć stają się zagrożeniem, które może prowadzić nawet do przerwania studiów, gdy student lub studentka nie jest w stanie poradzić sobie z zaległościami. Na etapie bachelor jest to aż trzydzieści procent studiujących! Jeśli weźmiemy pod uwagę, że wśród absolwentów szkół średnich na studia idzie tylko około trzydziestu procent, etap bachelora jest najeżony trudnościami, a master tylko dla wybranych, wówczas możemy sobie wyobrazić, że do końca pięcioletnich studiów dociera tylko garstka. Reforma bolońska, która miała zmienić przestarzały system kształcenia w narzędzie dostosowane do wymogów współczesności, na razie przynosi odwrotne efekty.

Jest jeszcze jedno utrudnienie dla niemieckich studentów: finanse. W większości landów za studia trzeba płacić, średnio około 300-500 euro za semestr. Najdrożej jest w Dolnej Saksonii, gdzie opłaty dochodzą nawet do 800 euro za semestr. Kilka oaz (m.in. Berlin, Brandenburgia) jeszcze oferuje bezpłatne studia, ale i to podobno ma się zmienić. Przeciętny niemiecki student potrzebuje na rachunki, jedzenie i inne konieczne wydatki około 800 euro miesięcznie; minijob, praca, na którą może sobie pozwolić w nawale obowiązków uniwersyteckich, przynosi 400 euro miesięcznie. Jest to prosta droga do kilku- lub wielotysięcznego zadłużenia, z którym absolwent wchodzi w życie zawodowe, studiując dzięki kredytom państwowym i bankowym. Dzisiejszy niemiecki absolwent studiów trzyletnich od razu rejestruje się jako bezrobotny, a nad głową wisi mu miecz kredytu, którego nie ma szans spłacić. Także na swojej uczelni na każdym kroku widzi deficyty: przepełnione sale, braki w bibliotece, przestarzały sprzęt, na przykład zawieszające się co chwila komputery. Jesienią 2009 były to także brudne toalety i korytarze przypominające wysypiska śmieci. Powód – ogólnokrajowy strajk uniwersyteckich służb sprzątających. Wtedy właśnie apogeum osiągnęły też strajki studenckie, więc miało się wrażenie nadciągającej apokalipsy: okupowane sale, morze śmieci na korytarzu, głośne demonstracje, czasem interwencje policji i złość, że rząd przeznacza miliony na ratowanie upadającego Opla czy – w tym roku – na pomoc dla Grecji, gdy szkolnictwo znajduje się w tak opłakanym stanie.

W tej sytuacji Bildungsstreik rośnie w siłę: w 2009 roku w strajki zaangażowanych było około 270 tysięcy uczestników, 250 grup politycznych i związków zawodowych. W czerwcu 2010 w Aktionstag – najważniejszy dzień strajku – głównymi ulicami Berlina przeszło siedem tysięcy uczniów i studentów. „Napady na bank” i ich „okupacja” miały zwrócić uwagę rządzących na głównych winowajców kryzysu ekonomicznego, ale dla wielu uczestników skończyły się pobytem na posterunku policji. W Münster strajkujący okupowali budynek lokalnych władz, a w całych Niemczech – sale wykładowe i całe uczelnie. Aktionstag jest w danym dniu zawsze głównym tematem w niemieckich mediach. Głosy poparcia dla strajków płyną nie tylko od wielu opozycyjnych polityków – rządząca partia CDU zwykle je krytykuje – ale i od rektorów. Może dlatego, że są oni szczególnie narażeni na krytykę studentów, każdy ich krok i wypowiedź są obszernie komentowane w studenckiej prasie. Inni politycy jednak, na przykład niemiecka minister edukacji Annette Schavan, nazwała strajki studenckie „wczorajszymi”, a strajkującym zarzuciła nieznajomość faktów. Ich główne żądanie, likwidacja systemu bachelor-master, jest niemożliwa, jako że „Niemcy są jednym z uczestników europejskiej struktury edukacyjnej”.

Jednak to właśnie ona i jej ministerstwo jako jedyne z piętnastu niemieckich ministerstw wiosną 2010 roku nie tylko nie musiało wprowadzić cięć budżetów, ale i dostało dodatkowe środki w wysokości dwunastu miliardów euro. Przy obecnej ostrej polityce oszczędnościowej niemieckiego rządu i redukcjach środków we wszystkich obszarach życia publicznego jest to fakt o dużym znaczeniu. Czy można to uznać chociaż częściowo za efekt nacisku studentów? Pewnie tak. Jednak żądań studentów i uczniów – dostępu do kształcenia dla wszystkich, zlikwidowania opłat za studia, demokratyzacji uczelni, poprawy warunków nauki, a w szkołach mniejszych klasy i mniej podręczników – nie da się spełnić tak szybko, nie mówiąc już o zlikwidowaniu znienawidzonego bachelora. Można się zatem spodziewać, że Bildungsstreik będzie zagarniał coraz większe rzesze studentów, a ich działania będą coraz gwałtowniejsze.

Katarzyna Zielińska