WIELOKULTUROWOŚĆ. Integracja przez wyburzenie. Rumuńscy Romowie we Wrocławiu
„Wrocławianie, obywatele miasta o kosmopolitycznej historii, przyjaznego wobec przybyszów z innych części świata, pragną dążyć do zbliżenia narodów w sferze kultury. Nasze miasto o wieloletniej i wielokulturowej przeszłości, czuje się predysponowane, by działać na rzecz głębszej integracji kulturowej mieszkańców Europy (…) Mamy świadomość, że sukces ekonomiczny przyniesie za sobą zjawiska dobrze znane w miastach: napływ imigrantów a wraz z nim większe różnice obyczajowe, narodowe i religijne. Chcemy ubiec kształtowanie się postaw nietolerancji przez rozwój inkluzywnej kultury…” [Przestrzenie dla piękna – aplikacja o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016]
Jest 2016 roku. Wrocław. Od ponad 20 lat nieliczną część społeczności tego miasta stanowi grupa Romów, obywateli Rumunii. Nieliczną, ale stałą.
Rumuńscy, czyli nie nasi
Romowie rumuńscy skupiają na sobie największe pokłady antypatii społecznej. Będąc zarówno Romami, jak i obywatelami Rumunii, reprezentują dwie grupy − etniczną i narodową − wobec których Polacy deklarują największą niechęć[i]. Awersja przeradza się na ulicy w agresję. Na poziomie urzędów i instytucji mamy do czynienia raczej z ignorancją, ale być może również z podświadomą ochotą „wymazania” przybyszów z mapy miasta.
Przylgnął do nich przydomek „rumuńscy”. Rumuńscy, czyli nie polscy − nie polscy, czyli nie nasi. Rumuńscy – mimo że to już nie pierwsze pokolenie Romów urodzonych w Polsce. Dla wielu z nich Wrocław jest miastem rodzinnym, mimo to, zgodnie z obowiązującym prawem, Polska nie jest ich ojczyzną, bo narodowość dziedziczy się „po krwi”, nie „po ziemi”. To kolejna wymówka dla władz Wrocławia, aby nie postrzegać ich jako mieszkańców miasta. Jednocześnie w ramach nowej wizji rozrastającej się aglomeracji tak zwani ekspaci, czyli wysoko wykwalifikowani obcokrajowcy przyjeżdżający do Wrocławia do pracy dla zagranicznych korporacji − to kategoria gości mile widzianych.
Czy faktycznie rumuńscy
W rzeczywistości Romowie ci nie są też tacy do końca „rumuńscy”, bo o istnieniu wielu z nich władze Rumunii nie mają pojęcia. Niektórzy formalnie figurują jedynie w polskich urzędach stanu cywilnego. Ich akty urodzenia często zawierają pomyłki, jakby dokumenty wypełniano byle jak, na chybcika. Nagminnie pojawiają się błędy w pisowni imion i nazwisk, często brakuje danych ojca, nawet jeśli wiadomo, że stawił się osobiście, żeby dopełnić formalności. Pomyłki są częste, bo Romowie nie protestują, nie upominają się o staranność zapisów. Dla większości z nich czas spędzony w Polsce to luka w edukacji – na ogół nie piszą i nie czytają po polsku, skąd więc mogą wiedzieć, że urzędnik coś niestarannie zanotował.
Co zostało z ich „rumuńskości”? Na pewno nie język, który zazwyczaj łączy migrantów z ojczyzną, cementując tożsamość i identyfikację narodową. Romowie rumuńscy komunikują się ze sobą w jednym z dialektów języka romani. Ci, którzy urodzili się w Polsce praktycznie nie są już w stanie porozumiewać się po rumuńsku. Tym samym mają odciętą drogę powrotną do państwa, z którym są identyfikowani. Za to coraz więcej osób mówi płynnie po polsku. Dla wielu z nich Rumunia stała się dziś krainą nieomal mityczną: miejscem dzieciństwa, gdzie panował dobry Nicolae Ceaușescu a bezdroża i lasy należały do Romów, miejscem do godnego pochówku starszyzny, czyli tych członków romskiej społeczności, których najlepsze lata upłynęły właśnie w Rumunii. Pamięć o trudnym bycie tam została wyparta. Z perspektywy czasu rumuńskie zimy nie wydają się tak ciężkie, głód nie tak straszny, przynajmniej nie na tyle, żeby nie chcieć kiedyś tam wrócić.
Jednak współczesna Rumunia nie może Romom wiele zaoferować. Uciekli stamtąd przed nędzą, głodem, wykluczeniem i ostracyzmem. Dziś sytuacja nie uległa poprawie. Po upadku komunizmu, który gwarantował przynajmniej podstawę egzystencji, czyli kiepską pracę i edukację, stali się jako grupa społeczna pierwszą ofiarą nowych warunków gospodarczych. W agresywnym świecie wczesnego kapitalizmu okazali się zupełnie nieprzydatni ekonomicznie, nie można ich było bowiem wykorzystać jako tanią i karną siłę roboczą, jednocześnie nie tworzyli silnego rynku zbytu i nie dało się w nich wyrobić nawyku nadmiernej konsumpcji. Tak więc na początku lat 90. XX wieku przyjechali do Polski, do Wrocławia.
Myślenie magiczne – wykluczenie systemowe
Można odnieść wrażenie, że cały system administracji państwowej, nie do końca świadomie, ale jednak działa w taki sposób, żeby mieć z rumuńskimi Romami jak najmniej do czynienia. Jakby liczono, że dzięki temu problem rozwiąże się sam, że Romowie po prostu znikną. Ograniczono kontakty urzędników z Romami do koniecznego minimum. Przez wiele lat takim minimum było kontrolowanie romskich prowizorycznych osiedli przez pracowników służb społecznych w zimie, podczas silnych mrozów, żeby się sprawdzić, czy ich mieszkańcom nie grozi zamarznięcie[ii].
I tak przez dwa pokolenia rumuńscy Romowie żyli we Wrocławiu praktycznie niezauważani. Jakby ich styl życia, postrzegany − z naszej „mieszczańskiej” perspektywy jako tymczasowy − odzwierciedlał ich trochę iluzoryczną naturę. Nikt nie traktował ich poważnie − ani jako pacjentów, ani uczniów, ani potencjalnych pracowników czy wreszcie jako mieszkańców. Z góry zakładano, że lubią żyć, tak jak żyją. To dawało przyzwolenie, by spychać ich w miejsca niczyje, niewidoczne, nie do wykorzystania w inny sposób. Kiedy pustostany, opuszczone działki, dzikie podmiejskie łąki, na których budowali swoje koczowiska, nabierały wartości, bez skrupułów zmuszano Romów do ich opuszczenia, a siedliska równano z ziemią, oczyszczając tereny pod nowe inwestycje. Nie wnikano przy tym, co stanie się z wyrzuconymi z tych miejsc Romami, ani gdzie znajdą nowe schronienie.
Romowie przywykli do tego, że żyją poza prawem, że są traktowani przez administrację państwową inaczej niż „normalni” obywatele. Dopiero w sytuacji konfliktu zostali zauważeni i mogli wreszcie zaistnieć z imienia i nazwiska. Szkoda, że doszło do tego w negatywnym kontekście, po złamaniu prawa, co mogło utrwalić stereotyp „cygana”, włóczęgi, złodzieja, oszusta, jednym słowem − złego obcego.
Jednocześnie toczą się prace legislacyjne mające na celu penalizację kolejnych aspektów życia Romów: mieszkanie w barakach – niezgodne z prawem budowlanym, żebractwo – nielegalne, za palenie w piecach śmieciami –kara grzywny. Trudno jest jednak przestrzegać obywatelskich obowiązków, będąc pozbawionym możliwości korzystania z podstawowych praw.
Gorzki smak wolności
To społeczne „niedostrzeganie” romskiej społeczności pozwoliło jej zachować tożsamość. Mimo imperatywu wielokulturowości nie oczekiwano od Romów integracji ze społeczeństwem większościowym, omijały ich odgórne próby zasymilowania społeczności, ale jednocześnie w ten sposób Romowie zostali odizolowani i pozbawieni zwykłego sąsiedzkiego kontaktu z Polakami. Nikt ich nie znał i znać nie chciał.
I właśnie tak było we Wrocławiu. Polacy nie chcieli się otwierać na Romów, a Romowie też nie szukali kontaktów, bo po co. Spotkania z „prawowitymi” mieszkańcami Wrocławia niebezpodstawnie kojarzyły się im z upokorzeniami i przemocą. Od najmłodszych lat doświadczali przejawów nietolerancji. Czemu więc mieli by chcieć się integrować?
W ten sposób powstało romskie getto we Wrocławiu, w którym sąsiadowały odmienne wizje i percepcje rzeczywistości, getto zamieszkane przez funkcjonującą obok głównego nurtu miasta autonomiczną mniejszość, opartą na relacjach rodzinnych i niezrozumiałej dla Polaków konfiguracji sztywnych wewnętrznych zależności oraz niepisanych układów. W pewien sposób właśnie dzięki temu mniejszość o dużym poczuciu wolności, niezależna i niepodporządkowana regułom naszego świata.
Za tę wolność Romowie płacą codziennie wysoką cenę. Większość żyje w skrajnie trudnych warunkach. Zetknięcie się z ich rzeczywistością budzi wzbudza w nas litość, czasem poczucie winy. Nie chcemy znać takich innych, bo się boimy, że w ich świecie zwyczajnie nie przetrwalibyśmy. Te uczucia łatwo ewaluują w złość i brak akceptacji, w rezultacie − w niezgodę na ich inność i na nich samych.
Buldożery na koczowisku
Jeszcze przed rokiem w Wrocławiu istniały dwa romskie koczowiska. Przyjęto różne strategie walki z nimi. Eksperymentowano. Większe koczowisko przy ul. Kamieńskiego, na którym mieszka około stu osób, próbowano zlikwidować proceduralnie: trzy lata temu wszczęto sądowy proces o eksmisję. Metoda okazała się mało skuteczna. Po stronie Romów stanęły murem organizacje pozarządowe broniące praw człowieka, a także artyści, którzy przekazali swoje prace na aukcję w celu pokrycia kosztów kancelarii prawnej. Sprawa utknęła w martwym punkcie. Osada nadal stoi.
Z małym koczowiskiem, na którym żyła kilkupokoleniowa rodzina Caldarar, rozprawiono się po cichu. Błyskawiczną akcję przeprowadzono 22 lipca 2015 roku. W ciągu kilku godzin Romowie z tej prowizorycznej osady stracili cały dobytek. Oficjalnie podano informację, że osada była opuszczona, mimo że jej mieszkańcy nie anonimowi. Znała ich straż miejska i policja, miał z nimi kontakt ośrodek pomocy społecznej, kojarzyli okoliczni sąsiedzi. Nic dziwnego, mieszkali w tym miejscu od siedmiu lat. Zajmowali teren na uboczu. Kilka małych domków okolonych było niskim płotem, posesji pilnował pies. Nie było na nich skarg.
Rano, jak co dzień, wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków. Ktoś poszedł: do miasta na ulicę, ktoś inny szukał złomu, matka zabrała dzieci do lekarza… Wczesnym popołudniem po osadzie nie było śladu. Pracownicy zieleni miejskiej, asekurowani przez straż miejską, wyczyścili posesję. Teren ogrodzono, szybko uprzątnięto, firma oczyszczania miasta zapakowała to, co zmiażdżyły spychacze, i wywiozła na wysypisko. Niczego nie zabezpieczono, nie pozwolono tym ludziom zabrać. Według pracowników służb publicznych Romowie mieszkali w… śmieciach, które sprzątnięto.
Rodziny nikt nie uprzedził
Romskiej rodziny nikt nie uprzedził, została postawiona przed faktem dokonanym. Mimo że nie po raz pierwszy ci Romowie stracili wszystko, tym razem stało się to w sposób wyjątkowo bolesny. Płakali z bezradności, patrząc w milczeniu na pustą przestrzeń, która jeszcze rano była ich domem. Ubrania, rzeczy osobiste, pamiątki rodzinne, dokumenty tożsamości, sprzęty domowe, piece, narzędzia, zabawki − wszystko zniknęło.
Policjant wycenił dobra, które im przepadły, na 3 200 zł. Oczywiście wziął pod uwagę tylko te przedmioty, na które Romowie mogli przedstawić dokumenty zakupu. Pracowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej powiedziała im, gdzie mogą się zgłosić po pomoc. Romowie uznali jednak, że już nie da im się pomóc, bo nikt im wszystkiego, co mieli, po prostu nie wróci.
Skarga na bezduszność
W związku z wyburzeniem domów na koczowisku przy ul. Paprotnej we Wrocławiu 22 stycznia 2016 roku Helsińska Fundacji Praw Człowieka − w imieniu 16 Romów (dorosłych i dzieci), obywateli Rumunii – złożyła skargę przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zarzuty dotyczą: nieludzkiego traktowania, dyskryminacji, naruszenia prawa do życia prywatnego i rodzinnego oraz prawa do poszanowania mieszkania, a także prawa do obrony[iii].
Na decyzję Trybunału i ocenę tego, co przytrafiło się rumuńskim Romom we Wrocławiu, będziemy czekać kilka lat. Nie wiadomo, czy opinia międzynarodowego sądu wpłynie na pogłębienie refleksję nad etycznym paradygmatem życia społecznego miasta − bądź co bądź Stolicy Kultury, Miejsca Spotkań, Miasta Wielokulturowego.
Agata Ferenc
Więcej informacji patrz: raport Wykluczenie systemowe a integracja. Sytuacja Romów rumuńskich mieszkających we Wrocławiu, Nomada, Wrocław grudzień 2014.
[i] Spośród uwzględnionych w sondażu nacji, niechęć najczęściej deklarowana jest wobec Romów (58% deklaracji niechęci), w drugiej kolejności wobec Rosjan (50%), w trzeciej natomiast – Rumunów (43%) – z Komunikatu Badań CBOS nr 14/ 2015: Stosunek Polaków do innych narodów, Warszawa, styczeń 2015.
[ii] Gmina Wrocław dopiero od trzech lat udziela rumuńskim Romom innej pomocy niż doraźna. Na terenie romskiej
osady ustawiono kilku przenośnych toalety i kontener na śmieci, co tydzień przywożona jest czysta woda. Jedna
rodzina zdecydowała się zamieszkać w domu socjalnym prowadzonym przez ośrodek pomocy społecznej. Część dzieci
już drugi rok uczęszcza do szkoły podstawowej na zajęcia w klasie dla uczniów romskich, w której nie są rozdzielone
według wieku.
[iii] Patrz np. http://www.hfhr.pl/skarga-osob-pochodzenia-romskiego-do-etpc-na-wyburzenie-ich-domow-we-wroclawiu
Trzy pokolenia romskich kobiet. Koczowisko przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu. Fot. Agata Ferenc
Rumunia. Romskie groby (na 1. planie) pod płotem na cmentarzu odzwierciedlają pozycję społeczną Romów. Fot. Agata Ferenc
Jedni Romowie żyją w Rumunii tak (na północ od Baia Mare)...
... ale inni tak. Osiedle romskie Buzescu. Fot. Spiridon Manoli [za: Wikipedia]
Romskie koczowisko przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu. Mieszka tu ok. 100 osób. Fot. Agata Ferenc
Mändra z dziećmi. Mändra to przewodniczka Adama Lacha podczas realizacji projektu Stigma (patrz link poniżej). Fot. Agata Ferenc