Wierzymy w krasnoludki, nie w zysk
Zapracowani – podczas rozmowy co chwilę odbierają telefony. Ceny materiałów, które kupili na początku działalności pamiętają co do złotówki. O ludziach, którzy im pomogli mówią z ogromnym szacunkiem. Roznosi ich energia. Wierzą w to miejsce, sprawia im ono frajdę. Są trochę jak dzieci – ciągle się przekrzykują, śmieją, poprawiają wzajemnie. Czarują opowieściami, zarażają pasją i energią, przy nich zaczyna się wierzyć w bajkowe lasy, właśnie odnalezione szkielety dinozaurów, a nawet w krasnoludki…
Katarzyna Krzywicka: Jak powstało Inspiro?
Beata Kwiecińska, Maciej Dąbrowski: Inspiro wzięło się z ogromnej potrzeby zrobienia czegoś dobrego. Zainspirował nas film „Cinema Paradiso”, w którym mała społeczność spotyka się w kinie będącym dla nich świątynią kultury.
Na początku nie myśleliśmy o domu kultury, tylko o miejscu, gdzie można spędzać czas, dzielić się wrażeniami i rozmawiać. Zaczęliśmy w czerwcu 2007 roku od projektu kina plenerowego w Niepołomicach. Tego dnia padał deszcz, a w imprezie razem z nami i naszymi znajomymi wzięło udział może dwadzieścia osób. Mimo braku sukcesu pomyśleliśmy – „To jest to!”. Zaczęliśmy działać i szukać miejsc, gdzie możemy realizować nasze pomysły, których rodziło się naprawdę wiele.
Przełomowy był projekt „Uwolnij marzenia”, czyli alternatywne obchody Dnia Niepodległości. Przygotowaliśmy osiem tysięcy czerwonych i białych baloników wypełnionych helem – dokładnie tyle, ilu mieszkańców liczą Niepołomice. Na nich każdy wypisywał swoje marzenia i puszczał w niebo. Postawiliśmy więc na spotkanie ludzi.
Tamten okres naszej działalności nazywamy „bezdomem kultury” – zajęcia organizowaliśmy, gdzie się dało: w szkołach, salach Miejskiego Ośrodka Sportu i Turystyki, domach kultury. Wtedy miejsce nie było najważniejsze, wydawało nam się, że możemy spotykać się wszędzie. Ale ludzie zaczęli pytać, gdzie na co dzień pracujemy, kilka osób miało pomysły na realizację swoich imprez, projektów, chcieli to robić u nas i z nami. A my zajmowaliśmy w domu moich rodziców w Podłężu spiżarkę, która służyła nam za biuro wielkości 2x3m, oprócz mnie i Maćka nic się tam nie mieściło.
Wtedy zorientowaliśmy się, że ludzie potrzebują miejsca.
I tak trafiliście do domu kultury, który teraz prowadzicie?
Jako stowarzyszenie działamy od 2007 roku, we wrześniu 2009 dostaliśmy dom kultury.
Początkowo mieliśmy mnóstwo pomysłów na to, jak zmodernizować wszystkie tego typu instytucje w gminie (jest tu 22 tys. mieszkańców, 12 sołectw, a w każdym dom kultury). Na początku przedstawiliśmy burmistrzowi Niepołomic, panu Stanisławowi Kracikowi, nasz plan na ożywienie właśnie tego miejsca. Wybraliśmy Podłęże, bo stąd pochodzi Beata. Prowadziliśmy w tym ośrodku zajęcia plastyczne, więc wiedzieliśmy, jak on działa.
A jak działał?
Było to miejsce skostniałe i zamknięte. Pani kierownik, jedyna zatrudniona tu osoba, próbowała radzić sobie z trudną sytuacją – nie dość, że zarządzała wszystkim, to jeszcze sama prowadziła zajęcia. Była w trudnym położeniu. Ale i początki domu kultury Inspiro były naprawdę ciężkie. Podpisaliśmy z gminą umowę, która nie pozwalała na zatrudnienie dodatkowych pracowników, dlatego pani z domu kultury została przeniesiona. Mieszkańcy przychodzili do nas na początku i mówili: „O, jak ładnie u państwa, a miała być taka masakra”. A my mieliśmy wizję otwartego domu kultury: chcieliśmy częstować ich kawą, herbatą, pragnęliśmy stworzyć domową atmosferę.
Zaczęli jednak przekonywać się do nas, gdy zrealizowaliśmy dwa projekty dla dzieci:
„Mały obywatel świata” i „Sztuka puka”, w których dzieci „podróżowały” poznając inne kultury. Łącznie w obu projektach wzięło udział około 150 dzieciaków i one pomogły nam odczarować to miejsce. Pół roku zajęło nam przekonanie rodziców, by usiedli i napili się z nami herbaty.
Jak wyglądał budynek? Co zmieniliście?
Inspiro ma powierzchnię ok. 350 m2. W holu, który jest jego sercem, są ogromne witrynowe okna, wychodzące na ulicę. Sąsiadujemy z przedszkolem, więc co dzień mijają nas dzieci i rodzice. Zdjęliśmy z witryn żaluzje, doświetliliśmy pomieszczenie i sprawiliśmy, że widać, co dzieje się w środku.
Na remont budynku dostaliśmy tysiąc złotych. Przeznaczyliśmy go na zakup tkanin i drewnianych listewek, by zrobić ramki i zakryć starą lamperię. Z drewnianych wieszaków powstała ścianka, która podzieliła największą salę, dzięki temu dzieci mogły przechodzić na druga stronę, jak do zupełnie innego świata. Zastaliśmy tam stare okna (jak wiał wiatr, otwierały się same) i musieliśmy uszczelnić je styropianem, by dzieciaki w strojach baletowych mogły ćwiczyć tu też w zimie. W piwnicy w pięknych kufrach znaleźliśmy stare drewniane ramy, w środku umieściliśmy koronki robione na naszych zajęciach, powstała wystawa – kupiliśmy nowe sofy, lampy, pomalowaliśmy ściany – zrobiliśmy, co mogliśmy…
Kolejnym etapem odnowy Inspiro był projekt „Podziel kwadrat”?
Tak, zaczęliśmy go w 2011 roku. Wymyśliliśmy ogólnopolski konkurs architektoniczny. W pierwszym etapie młodzi architekci mieli nadesłać prace konkursowe, następnie jury wybrało 21 uczestników, których zaprosiliśmy na warsztaty do Podłęża. Chcieliśmy, by mogli wejść w każdy zakamarek tego miejsca. Następnie odbyły się warsztaty dla społeczności INSPIRO – obejmowały wszystkie grupy wiekowe, od przedszkolaków do seniorów. Bardzo ważne było dla nas to, by na remont mieli wpływ sami użytkownicy tego miejsca. Pytaliśmy, co im się podoba, a co nie, co dzieciaki lubią, a czego się boją. Młodzi architekci rozmawiali tu chyba z każdym – z nami, samorządem, uczestnikami warsztatów, instruktorami. Oglądali, mierzyli, robili zdjęcia. I mówili, że był to dla nich najtrudniejszy projekt, z jakim mieli do czynienia, bo nie realizowali własnej wizji, ale w miesiąc mieli odpowiedzieć na potrzeby każdego z nas. Finalnie wpłynęło do nas 6 projektów. W jury byli rodzice, dzieciaki, dziadkowie, tutorzy, burmistrz.
Decyzja była trudna – każda grupa miała swoje wymagania, natomiast dla nas ważne było i jest to, by przestrzeń w Inspiro była piękna i wymagająca.
Wymagająca przestrzeń? Co to znaczy?
Musi wejść w relacje z użytkownikiem, wprowadzić go w świat magii, oddawać ducha Inspiro. My wierzymy w krasnoludki, więc wybrany w finale projekt czerpie z dziecięcej wyobraźni – główny hol przypomina aleję w lesie, półki są w kształcie drzew, do toalet i kuchni wchodziło się będzie jak do małego drewnianego domku. W korytarzu będą ogromne drewniane zwierzęta. Ta przestrzeń ma działać na wyobraźnię użytkownika.
Jest pomysł, projekt wybrany, przestrzeń ma być piękna i wymagająca. Ale na razie wymaga chyba najwięcej… pieniędzy.
Złożyliśmy wniosek w konkursie Ministerstwa Kultury w programie Infrastruktura Kultury. Pomyśleliśmy – kto ma dostać tę kasę, jak nie my?! Jednak szybko się okazało, że nie kwalifikujemy się do tego konkursu jako stowarzyszenie prowadzące dom kultury. Natychmiast namówiliśmy burmistrza, by gmina złożyła ten wniosek. To samo zrobiły muzea narodowe, filharmonie, teatry narodowe i dostały pieniądze na wymiany okien, otwieranie nowych działów. Wyobrażasz sobie te wszystkie szacowne instytucje i obok dom kultury na wsi, w Podłężu, który krzyczy: „Wybierz nas, wybierz nas, my wybudujemy piękny dom kultury!”? Jasne, że nie dostaliśmy pieniędzy. Planowaliśmy złożyć odwołanie. Rodzice dzieciaków, które chodzą do nas na zajęcia bardzo się przejęli sytuacją i zaproponowali, żeby zacząć zbierać podpisy wszystkich, którzy popierają ten projekt. Wtedy na zajęcia uczęszczało około 300 osób tygodniowo, zatem tylu podpisów się spodziewaliśmy. Na złożenie pisma mieliśmy 4 dni. Stało się coś niesamowitego, w ciągu tych dni zebraliśmy w małej wiosce ponad 1300 podpisów. Umieściliśmy apel – list do obywateli świata – na naszej stronie internetowej i spłynęło do nas około 100 pocztówek z całego świata, także z małych wiosek. Umieściliśmy na stronie internetowej nasz plan podróży do Ministerstwa z dokładnymi godzinami – z Podłęża przez Kraków do Warszawy. I na każdej stacji ktoś na nas czekał, by się jeszcze dopisać. Tylu osobom zależy na tym miejscu! A jeszcze w przeddzień naszego wyjazdu przyszła jedna mama, która upiekła ciasteczka w kształcie serduszek z napisem „Inspiro” dla Ministra. Nie udało nam się z nim spotkać, ale odwołanie złożyliśmy. Za jakiś czas przychodzą wyniki – znów nie dostaliśmy tej kasy. Ale postanowiliśmy, że nie może się to tak skończyć. Chcieliśmy spotkać się z Ministrem Kultury, jednak oddelegowano nas do Dyrektor Departamentu Mecenatu Państwa. Pokazaliśmy jej 300 zdjęć, opowiedzieliśmy, jak działamy. Była żywo zainteresowana tą sytuacją, wypytywała o wszystko, a szczególnie zachwycała się tym, ile osób udało nam się zgromadzić wokół tego miejsca. Niestety według niej sytuacja była trudna – po konkursie, po odwołaniach. Przekonywaliśmy panią dyrektor, by zmieniła z nami kawałek świata, bo przecież może to zrobić, pożegnaliśmy się grzecznie i wróciliśmy do Inspiro. Tam rodzice już wymyślali jak można zdobyć pieniądze na remont – sprzedawać koronki, serwetki, inne prace tworzone na zajęciach. A dodamy, że projekt był wyceniony początkowo na milion złotych, potem na 800tys.! Ciągle myśleliśmy, co zbierać, co sprzedawać. I nagle telefon z Ministerstwa – na wniosek pani dyrektor Minister jeszcze raz rozpatrzył naszą prośbę razem ze stosem podpisów, przejrzał listy intencyjne, pisane z serca: „Szanowny Panie Ministrze, jestem mamą Niny i Karoliny…” i w trybie nadzwyczajnym przyznał nam pieniądze na remont domu kultury. Zwariowaliśmy, jak otrzymaliśmy ten telefon. Oddzwoniliśmy za chwilę zapytać czy to prawda.
A teraz? Mamy nowy dach, w przyszłym tygodniu czeka nas wymiana okien. Przetargi rozpisane. W styczniu zapraszamy na oficjalne otwarcie! Z powodu remontu wróciliśmy do bezdomu kultury – w tym semestrze zajęcia prowadzimy na Zamku w Niepołomicach.
Jak wygląda wasz dzień pracy?
Nasza praca polega na tym, że my z Maćkiem tu po prostu jesteśmy i ciągle się uśmiechamy. Przebywamy z ludźmi, rozmawiamy z nimi, pijemy kawę, ganiamy się z dzieciakami po domu kultury, gramy w gry planszowe. Jesteśmy w Inspiro od 15:00, czasem nawet do północy, jeśli przedłużą się zajęcia. Jednak, gdy chcemy popracować – wypełnić wniosek, podpisać dokumenty – to musimy to zrobić zanim przyjdą ludzie lub gdy wyjdą, w nocy. Kiedy są ludzie, jesteśmy dla nich, nie ma mowy o tym, że się zamykamy w gabinecikach.
Kogo zatrudniacie?
Jeśli chodzi o sprawy administracyjne domu kultury, to zajmujemy się nimi we dwoje, (oraz księgowa – pani Wiesia) zaś jeśli o zajęcia, to zatrudniamy instruktorów tworzących swoje autorskie programy zajęć. Gdy zaczynaliśmy, poszliśmy do Muzeum Narodowego w Krakowie, by zaprosić instruktorów z działu edukacji kulturalnej do prowadzenia zajęć. Od tamtej pory jest z nami Monika Dylewska, teraz szefowa sekcji edukacyjnej w tym muzeum. Prowadzących szukaliśmy głównie w Krakowie – w instytucjach i na uczelniach. Teraz zgłaszają się do nas sami, jest wśród nich mnóstwo ludzi z okolicy. Caroline, Kenijka mieszkająca w Niepołomicach, prowadzi niesamowite wykłady, zajęcia, rozmowy poświęcone kulturze i sztuce Afryki. Zajęcia z patchworku prowadzi uznana na całym świecie patchworkistka. Jedne i drugie zajęcia są w języku angielskim, ale jak się okazuje, w Inspiro nie ma czegoś takiego jak bariera językowa, wszyscy tu się dogadują. Pan Paweł, tata naszych małych gości, prowadzi zajęcia komputerowe i matematyczne. A jego żona, pani Monika, prowadzi zajęcia języka polskiego dla obcokrajowców, bo obok jest strefa przemysłowa, gdzie działa wiele firm zatrudniających cudzoziemców, niektórzy z nich nie rozumieją ani słowa po polsku, a przecież też chcieliby się spotkać, porozmawiać, kogoś poznać. Zgłaszają się do nas ludzie, którzy zawodowo czują się zrealizowani i mają potrzebę dzielić się tym, co potrafią. I teraz pół na pół zajęcia prowadzą lokalsi i przyjezdni.
Uczestnikami zajęć są tylko mieszkańcy Podłęża?
Nie, przyjeżdżają do nas ludzie z 20 okolicznych wsi w promieniu 30-40km. No i oczywiście z Krakowa, Niepołomic i Wieliczki.
A wy pomyśleliście kiedyś – pakujemy się i wyjeżdżamy stąd?
Poznaliśmy się w Anglii i wróciliśmy stamtąd z wizją, by zrobić coś w Polsce. Etap wyjazdu mamy za sobą. Tęskniliśmy, bo uważamy, że tu też można robić coś ciekawego.
Co by się zmieniło, gdybyście pracowali w dużym mieście?
Często jest nam zadawane takie pytanie: czy myślimy, że w innym miejscu mogłoby nam się udać? Czy to zależy od ludzi, którzy tu mieszkają? W domu kultury jesteśmy administratorami, opiekunami miejsca, ale tworzą je ludzie. Ważne, by znaleźć sposób na to, jak zaprosić tych ludzi do środka. W Krakowie, Warszawie czy małej miejscowości ten proces przebiega podobnie. Na prowincji, na wsi często spotykamy się z tym, że przyjezdny próbuje dokopać się do tożsamości tego miejsca, szuka jego korzeni, historii, zamiast przyjąć miejsce samo w sobie – tu i teraz. My założyliśmy – chcemy budować od nowa, a nie tylko zwiedzać to, co już zbudowane. Ale tworzyć wspólnie z mieszkańcami, by poczuli, że to jest ich miejsce. Mówimy o nas wszystkich – nie społeczność lokalna, ale społeczność Inspiro.
To bez znaczenia, czy działamy w mieście czy na wsi. Żadnego projektu nie dałoby się zorganizować, gdybyśmy pojechali gdziekolwiek i powiedzieli: „Dzień dobry, jesteśmy Beata i Maciek i teraz państwu zmienimy wszystko, bo my wiemy najlepiej”. Mieliśmy propozycje z innych miejscowości – damy wam pieniądze, tylko zróbcie nam dom kultury. Tego się nie da tak zrobić, trzeba się poznać, zaprosić ludzi, dać im możliwość by mogli się wypowiedzieć, ocenić czy w ogóle jakakolwiek zmiana jest konieczna. Trzeba stworzyć warunki.
Jesteśmy zwolennikami partycypacji budowanej na pozytywnych relacjach, nie na konflikcie. Jeśli zjawia się ktoś i mówi: „ja”, to już na starcie jest w złym miejscu.
I trzeba uruchomić magię. Na przykład wspomniany projekt Podziel Kwadrat zaczęliśmy od tego, że Czarnoksiężnik Bylejakin zabrał Maćkowi i Beacie wszystkie cechy, dzięki którym prowadzili z powodzeniem dom kultury. Architekci musieli wykonać wiele zadań, by nas z tego uwolnić. Przyjechali w garniturach, a musieli nagle zamoczyć nogi w misce z farbą, grzebać w różnych magicznych substancjach, jak pianka do golenia czy galaretka. Potraktowaliśmy ich jak dzieci, a oni świetnie się bawili. A my siedzieliśmy smutni, uwięzieni w kokonie z folii, byliśmy opryskliwi i obojętni – taka była nasza rola. Gdy już nas znaleźli ukrytych w biurze, dorośli ludzie!, zaczęli krzyczeć, rozrywać ten kokon. Wydarzyła się magia.
Lubimy też wspominać inne magiczne wydarzenie – warsztaty dinowiedzologów.Organizując je pomyśleliśmy, że każde dziecko, które pasjonuje się tym tematem ma pewnie w domu plastikowy szkielet dinozaura, więc co można zrobić, by je zaskoczyć? W jednej z sal rozsypaliśmy na podłodze ziemię, a potem wybraliśmy się do rzeźnika, kupiliśmy ogromne kości, przygotowaliśmy je odpowiednio i zakopaliśmy w tej ziemi. Kiedy uczestnicy je znaleźli, to one jeszcze pachniały mięsem i były ciepłe po wcześniejszym gotowaniu. Dzieciaki uwierzyły, że to kości prawdziwego dinozaura. A pan rzeźnik na tyle dał się wciągnąć w tę zabawę, że robił nam wymówki, dlaczego nie zgłosiliśmy się wcześniej, wtedy zdążyłby uzbierać cały szkielet.
Naszą specjalnością są warsztaty rodzinne – od dzieci po dziadków. Zrealizowaliśmy już ponad 40 takich zajęć. Początkowo trudno było przekonać rodziców, by się angażowali w zabawę z dziećmi, szukaliśmy pomysłu, jak to zrobić. Stali gdzieś z boku, przyglądali się, jak ich dzieci bawią się z instruktorem. Ale poradziliśmy sobie i z taką sytuacją. Teraz angażują się nawet bardziej niż dzieci.
Podczas ostatniego warsztatu w Niepołomicach zbudowaliśmy z rodzinami 16-metrową łódź podwodną. Część rodziców zaprosiliśmy do pomocy we wcześniejszym konstruowaniu tej łodzi, żebyśmy mogli zbudować ją wspólnie – od początku do końca. A chcieliśmy, by była tak duża, byśmy mogli się do niej wszyscy zmieścić. Tata Jeremiasza dokładnie zaprojektował tę łódź i wyliczył, ile rurek mamy kupić, jakie one mają być, jak je zamontować. Z siedmiorgiem innych rodziców zbudowaliśmy w największej sali w Inspiro kilka segmentów takiej łodzi, na próbę. Poważnie dyskutowaliśmy nad tym jak ma wyglądać peryskop i gdzie ma być zamontowany. A już podczas samego warsztatu w weekend rodzice przejęli funkcje instruktorów, zaczęli zapraszać do pomocy innych rodziców. Wykorzystaliśmy 80m2 siatki na krety! A ile agrowłókniny! I 24 litry farb plakatowych, te wszystkie rurki, pasy zaciskowe… Do 16-metrowej łodzi podwodnej wszyscy się zapakowaliśmy, a tam ciemno, nie ma żadnego okna, tylko dwa peryskopy!
Zawsze jest tak kolorowo?
Może rzeczywiście to, co opowiadamy brzmi zupełnie sielankowo, ale miewamy też problemy. Niedawno polityka próbowała wkroczyć do Inspiro – został wstrzymany przetarg na drugi etap remontu, bo okazało się, że jednemu radnemu nie podoba się to, że sala widowiskowa zostanie zmniejszona o dwa metry bieżące. Te dwa metry zagrożą samorządowi Podłęża, bo na zabraniu wiejskim będzie można ustawić o dwa rzędy krzeseł mniej i przyjdzie przez to na nie mniej ludzi. Często bez pomocy naszych rodziców nie dalibyśmy rady. Też nas dotyczą Urzędy Skarbowe, rachunki…. Nie mamy żyłki do interesu. Chyba wierzymy w krasnoludki, a nie w zysk. To powinno być hasło Inspiro!
Ale mamy szczęście, bo to, co robimy sprawia, że czujemy się spełnionymi ludźmi. Spotykamy innych, którzy też są z naszej pracy zadowoleni. Dla nas to jest wystarczająca zapłata.
Osiągnęliście cel – panuje tu domowa atmosfera.
Inspiro jest często miejscem, w którym rodzice pierwszy raz zostawiają swoje dziecko. A na zajęciach dzieci mogą robić tu wszystko to, czego nie mogą w domu – bawią się piaskiem, kisielem, mąką, ziemią, wodą. Wychodzą z zajęć ubrudzone od stóp do głów, muszą myć się w miednicy w jednej z sal, bo łazienka u nas jest tak mała, że mieści się w niej tylko jedna osoba. Rodzicom to jednak nie przeszkadza, przyciąga ich jakość zajęć. Dzieciaki uwielbiają Inspiro, bo to miejsce pełne magii i baśni.
Katarzyna Krzywicka, Beata Kwiecińska, Maciej Dąbrowski