Własność intelektualna poplątała nam języki Co zrobić, żeby przywrócić prawdziwą debatę?
Rozmowa o prawie autorskim, internecie, użytkownikach sieci i pośrednikach nie należy do łatwych. Temat budzi wiele kontrowersji, jest polem sporu wielkich graczy i obiektem zainteresowania użytkowników, którzy chcą znać swoje prawa oraz móc swobodnie i bezpiecznie korzystać z internetu i komputerów. Ale trudności wiążą się nie tylko z warstwą merytoryczną sporu, kłopotliwy okazuje się sam język, w którym toczy się rozmowa.
Język jest bardzo mocno nacechowany emocjonalnie, został narzucony przez jedną stronę. Większość stosowanych wyrażeń wiąże się jednoznacznie z moralną oceną (np. kradzież, własność), co przekreśla tworzenie neutralnych wypowiedzi, zmusza do wstydu, a przez to utrudnia analizę. W konsekwencji ciężko traktować taką rozmowę w kategoriach merytorycznej debaty: zbyt często sprowadza się ona do słownych przepychanek. Obecnie stosowany język zupełnie nie pasuje do opisywanych zjawisk. Korzystanie z niewłaściwych terminów sprawia, że w debacie publicznej brakuje nam narzędzi niezbędnych do precyzyjnego określenia problemów. A bez tego nie znajdziemy ich rozwiązania.
Już samo określenie „własność intelektualna” jest mylące, bo zjawisko, które opisuje nie ma nic wspólnego z własnością fizycznych przedmiotów. Ma to istotne konsekwencje, bo nazwa narzuca pewien tok myślenia. Podstawową cechą własności jest wyłączność korzystania, ekskluzywność. Jeśli mam koszulę, to jestem jedyną osobą, która może z niej korzystać, kiedy ją założę – nikt inny nie może jej mieć na sobie. Z drugiej strony – jeśli ktoś ją ode mnie weźmie, to nie będę w stanie jej założyć, bo znajdę się w sytuacji, w której jej nie mam. Jeśli ta wyłączność nie zostanie spełniona – nie może być mowy o własności. Dóbr niematerialnych nie da się posiadać. I nie jest to myśl nowa, sedno sprawy opisał już Thomas Jefferson:
„Jeśli natura stworzyła chociaż jedną rzecz mniej podatną od innych na wyłączne posiadanie, to jest to moc myślenia nazywana ideą, którą jednostka może posiadać na wyłączność tylko tak długo, dopóki jej nie wypowie. W momencie, w którym idea wypłynie – wmusza się ona w posiadanie każdego, a odbiorca nie jest w stanie się jej pozbyć.”
Dobra niematerialne z założenia nie mogą mieć nic wspólnego z własnością, są zupełnie niekompatybilne z zasadami, które rządzą atomami. Nie da się ich ukraść, mało tego – jeśli zostały nam raz przekazane, nie da się ich nawet pozbyć.
Różnice, które mogą wynikać z samego zastosowania języka, warto zaobserwować na przykładzie. W latach 80. w odpowiedzi na rosnącą popularność kaset magnetofonowych brytyjski przemysł fonograficzny rozpoczął kampanię „Home taping is killing music” („Nagrywanie kaset zabija muzykę”). Jej przekaz był jasny – osoby, które nagrywały piosenki z radia lub przegrywały kasety, były złodziejami – kradły czyjąś własność. Ta sama retoryka (którą zresztą obecnie stosuje się wobec osób dzielących się wiedzą i kulturą w sieci) była widoczna w kinowych spotach czy niemożliwych do przeskoczenia reklamach na DVD. Ale w jaki sposób warstwa językowa kampanii odnosiła się do rzeczywistości?
Nagrywający wykorzystywał do wykonania kopii własny czas, materiały (musiał kupić kasetę, sprzęt, opłacić prąd oraz abonament radiowy itp.), swoją wiedzę i pracę. Osoba nagrywająca niczego nie zabierała, tworzenie kopii nie odejmowało niczego utworowi, z którego dokonano powielenia (nagrywana na domowym magnetofonie piosenka z radia nie była przez to mniej słyszalna dla innych słuchaczy). Mało tego: przed powieleniem istniała jedna kopia utworu, po powieleniu – dwie. Kradzież po prostu nie wchodzi w grę, ale zjawisko kradzieżą zostało nazwane zakorzeniając się w świadomości społecznej.
Chociaż faktycznie nie doszło do zabrania czegokolwiek komukolwiek, nie oznacza to, że wszystko musiało odbyć się w zgodzie z prawem. W końcu oprócz ochrony własności społeczeństwo tworzy szereg innych zasad i regulacji, można złamać prawo i zostać przestępcą, nie będąc złodziejem. Istnieją normy zabraniające pewnych zachowań, wypowiadania pewnych wyrażeń, ograniczające wolność jednostki i grup społecznych, wszystko to w imię interesu publicznego. Nie ma więc żadnych przeszkód, aby powstały regulacje, które w imię społecznego dobra będą ograniczały swobodę powielania utworów. Regulacje te nie będą jednak miały nic wspólnego z własnością. Będą to monopole, przywileje nadane przez społeczeństwo w imię ochrony pewnych wartości.
Ta perspektywa pozwala na znacznie bardziej precyzyjny opis problemu i stanowi lepszy wstęp do jego rozwiązania. Bo „złodziej kradnie piosenkę” zmienia się w „użytkownik wykonuje kopię utworu bez zgody uprawnionych podmiotów”. Dalej może być przestępcą! Ale nie będzie złodziejem.
Zdanie precyzyjnie opisujące zjawisko kopiowania otwiera pole do dalszych dyskusji – nie jest nacechowane emocjonalnie, nie zawiera się w nim ocena czynu. Pozwala również na stawianie pytań. Czy działanie użytkownika naruszało prawo? Czy interes podmiotów uprawnionych został naruszony? Czy użytkownik odniósł z tego tytułu korzyść majątkową? Czy jego działania mogły uszczuplić przyszłe dochody uprawnionych podmiotów? Ale gama pytań jest o wiele szersza, bo można bez obaw zapytać np. czy w tej sytuacji interes społeczny nie stoi ponad interesem uprawnionych. Ilość wątków i rozwiązań zwiększa się wraz z dokładniejszą analizą.
Klarowny język jest ważny z jeszcze jednego powodu – jeśli ludzie nie będą rozumieli systemu prawnego i procesów, które za nim stoją mogą zbuntować się, ignorując jego postanowienia. Obecny kształt dyskusji wyklucza z niej coraz więcej osób – nazwane złodziejami, piratami nie są pełnoprawnymi uczestnikami debaty. A przecież regulacje dotyczą ich w takim samym stopniu, jak tych, którzy uważają się za uprawnionych do decydowania o porządku prawnym. W związku z tym poprawa jakości debaty leży w interesie obu stron, chociaż z różnych przyczyn.
Powyższy problem wyraźnie pokazują wyniki badań Centrum Cyfrowego, skupionych właśnie na użytkownikach i ich zwyczajach. W „Prawie autorskim w czasach zmiany” widzimy, że na poziomie deklaracji ludzie uważają „własność intelektualną” za coś tożsamego z własnością fizycznych przedmiotów. Z drugiej strony – ich zachowanie wobec treści pokazuje, że materiały objęte prawami wyłącznymi traktują zupełnie inaczej niż przedmioty. Jestem pewien, że odpowiedzi byłyby inne, gdyby zapytano „czy monopol eksploatacyjny jest tym samym, co własność fizycznych przedmiotów?”
Podobne wnioski płyną z „Tajnych kulturalnych” opublikowanych rok temu. Respondentami były osoby aktywnie udostępniające różnorakie objęte ochroną treści – filmy, muzykę, książki. Ich wypowiedzi kładły nacisk na satysfakcję z dostarczania ludziom niszowych dzieł, budowania więzi z innymi użytkownikami, korzyść społeczną, którą daje dzielenie się wiedzą i kulturą. Z opowieścią o tych wątkach poradzili sobie świetnie. Ale wywiady pokazały coś jeszcze: kiedy przychodziło do opisania środowiska prawnego i technicznego, w którym obracali się bohaterowie, zaczynało brakować odpowiednich narzędzi i języka. A brak języka oznacza, że niemożliwa będzie refleksja, dyskusja i zmiana.
Niestety język własności intelektualnej bardzo mocno zakorzenił się po obu stronach sporu. W ostatnich miesiącach w mediach toczy się dyskusja dotycząca opłat reprograficznych, czyli kwot odprowadzanych od zakupu czystych płyt, kaset, papieru, kserokopiarek itp. do organizacji zbiorowego zarządzania, które następnie mają przekazywać te pieniądze uprawnionym podmiotom jako rekompensatę za możliwość korzystania przez obywateli z przepisów o dozwolonym użytku.
W mediach, również tych mówiących o konieczności reformy i poluzowania prawa autorskiego, świadczenia te zostały nazwane „podatkiem od piractwa”. Jakie są tego konsekwencje? Opłaty, które stanowią rekompensatę za legalne działania, w opinii czytelników gazet mogą stać się formą usprawiedliwienia dla działania nielegalnego tj. takiego, które wykracza poza dozwolony użytek. Bo skoro płacimy za możliwość piracenia, to możemy piracić do woli, prawda? „Podatek od piractwa” daje również wiele miejsca na błędne kontrargumenty. Skoro miałby to być opłaty kompensujące nielegalne działanie, to powinny być one znacznie wyższe – w końcu podmioty dokonujące naruszeń prawa autorskiego na masową, handlową skalę zarabiają na tym ogromne pieniądze i mogą rzeczywiście godzić w zarobki uprawnionych. Emocjonalne i chwytliwe określenie zupełnie przysłania istotę sprawy – opłaty mają stanowić rekompensatę za niekomercyjne działanie pojedynczych obywateli wobec swoich najbliższych: nagranie mężowi muzyki do samochodu, zaproszenie znajomych na wieczorek filmowy, podesłanie współpracownikowi skanu artykułu. Medialne przesunięcie lub przekłamanie głównych wątków opisu zjawiska powoduje przesunięcie również w jego odbiorze społecznym. W efekcie te kluczowe zagadnienia mogą zostać pominięte w debacie.
Może brzmi to zbyt alarmistycznie, ale językowe roszady mają konkretne i wymierne konsekwencje. Zastosowanie odpowiednich terminów może stanowić warunek osiągnięcia porozumienia, a zaklinanie rzeczywistości nie sprawi, że ulegnie ona zmianie. Dlatego najlepszą pointą będzie krótka lista, która pomoże uniknąć nieścisłości. (Dobrym ćwiczeniem może być również gra karciana stworzona w ramach projektu copyspeak.org.)
Własność intelektualna – monopole intelektualne, prawa wyłączne, monopole eksploatacyjne, prawa na dobrach niematerialnych. Tam, gdzie to możliwe można stosować również bardziej konkretne terminy np. prawo autorskie, patentowe, znaki towarowe.
Kradzież własności intelektualnej – naruszenie monopolu, naruszenie praw.
Twórca i odbiorca – autor, użytkownik, uczestnicy życia kulturalnego. Oddzielenie poszczególnych grup w internecie jest praktycznie niemożliwe, a gradacja uczestników życia kulturalnego może utrudniać dyskusję i antagonizować strony.
Właściciel utworu – podmiot uprawniony, osoba uprawniona, posiadacz praw. Prawa wyłączne to nie własność, sugerowanie, że ktoś może mieć pomysł, ideę czy utwór na własność jest sprzeczne z ich charakterem.
Legalny/nielegalny – autoryzowany/nieautoryzowany, licencjonowany/nielicencjonowany, formalny/nieformalny (o obiegu kultury/treści). Należy pamiętać, że bardzo często źródła nieautoryzowane będą równocześnie źródłami legalnymi i wątek ten należy eksponować.
Pirat – nie każda osoba uczestnicząca w nieformalnych obiegach kultury łamie prawo, określenie „pirat” powinno pozostać zarezerwowane dla podmiotów, które łamią prawo na skalę komercyjną. I dla tych, którzy świadomie wybrali to określenie dołączając do światowego ruchu partii pirackich.
Ściąganie, pobieranie, downloading – tworzenie kopii, produkowanie kopii, dzielenie się kulturą i wiedzą. Należy pamiętać, że pobieranie to po prostu tworzenie lokalnej kopii pliku na własnym komputerze i nie ma nic wspólnego ze ściąganiem czegoś z półki w sklepie. W debacie ważne jest podkreślanie tego wątku.