ESEJ. Wolność jako odpowiedzialność
Serhij Żadan
1.
Uprawianie literatury zakłada na wstępie, że autor ma do czynienia z abstrakcjami. A przynajmniej – interesuje się nimi. Być może nawet się na nich zna. Pisanie daje nam możliwość pisania o rzeczach, nie tylko przez nas nie widzianych, ale często nawet nieuświadomionych. Nazywanie rzeczy bynajmniej nie zakłada ich odczucia, zaznajomienie się z nimi nie zakłada wiedzy. Pisarze podobni są do znachorów i innych mistrzów medycyny nietradycyjnej. Innymi słowy: przypominają szarlatanów, ponieważ całą swoją wiedzę na temat anatomii oraz metod leczenia ludzkiego ciała (a najczęściej – duszy) czerpią wyłącznie z tekstów poetyckich i teologicznych, i w ogóle anatomia dla nich jest tym, co przedstawione zostało na ikonach w galeriach sztuki. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że w większości wypadków mam do czynienia z abstrakcjami, z rzeczami maksymalnie subiektywnymi, prywatnymi, zmyślonymi, przeczytanymi w ulubionych książkach i popularnych magazynach. Takimi rzeczami bardzo prosto się dzielić, lecz trudno się nimi kierować w rzeczywistym życiu. Ciężko znaleźć dla nich zastosowanie praktyczne. Wolność, równość i braterstwo efektownie wyglądają w tekście poetyckim, ale niezbyt się nadają do praktycznego zastosowania. Myślę, że większość pisarzy wcześniej czy później styka się z tą okropnym niedostosowaniem własnych metafor do otaczającego ich świata. Tym niemniej nikogo to nie powstrzymuje i nikomu nie przeszkadza brać na wiarę coś, co zostało powiedziane przez ludzi najmniej zasługujących na zaufanie.
Na pisarzy się nie obraża – im się ufa. Czytelnicy są w tym wypadku o wiele bardziej nieodpowiedzialni od poetów i powieściopisarzy – odpowiedzi szukają tam, gdzie głównie stawia się pytania. Szukają, nie tracąc nadziei i nie rozczarowując się. Gotowi są słuchać poważnych rzeczy, powiadanych przez ludzi zasadniczo niezbyt poważnych. Z tego chociażby powodu, że ktoś inny o podobnych rzeczach nie mówi w ogóle. Mówiąc wprost: czy widzieliście niedawno kontrolerów w komunikacji miejskiej mówiących o wolności? O wolności mówią księża, politycy albo pisarze – czyli ci, którzy czują najmniejszą odpowiedzialność za swoje słowa i sami zdają sobie sprawę z umowności oraz abstrakcyjności rzeczy, o których się
rozwodzą. Ja również ciągle mówię o wolności. Nie mając żadnych iluzji co do zrozumiałości tego, co powiem. Ponieważ gdy mówię o wolności, mam na myśli róże. Wyjaśnić, dlaczego właśnie róże, nie potrafię, jednak nadal pozostaję przy swoim. Kierując się przy tym twierdzeniem Hugo, że wolność zaczyna się od ironii. Mnie osobiście taki początek się podoba. Jeśli chcesz stracić rozumienie rzeczy oczywistych – zapytaj o nie pisarza. Spróbujmy więc porozmawiać o wolności.
2.
Co tak naprawdę uosabia człowiek, który w społecznej wyobraźni „uosabia wolność”? Przede wszystkim uosabia rzeczy niezbyt właściwe dla samego społeczeństwa: niechęć do postrzegania świata w taki sposób, w jaki jest on dany do użytku, niegotowość do godzenia się na niesprawiedliwość, niezdolność do akceptacji ucisku, presji i ograniczeń jako normalnego stanu rzeczy, jako części umowy społecznej. Społeczne wyobrażenia – to w ogóle
rzecz podejrzana i paradoksalna. Społeczeństwo chętnie gloryfikuje wolność, lecz preferuje kredyty i hipotekę. Bohaterowie-buntownicy z łatwością stają się częścią przestrzeni kulturowej oraz informacyjnej, lecz z trudem zżywają się z sąsiadami na klatce. Wszystkim podoba się uosobienie „ideałów wolności” na stronach powieści przygodowych, ale chęć do naśladownictwa zachowania i zasad ulubionych bohaterów beznadziejnie zanika we wczesnym dzieciństwie, zostawiając nam co najwyżej mniej lub bardziej zlokalizowane kompleksy i neurozy. W dzieciństwie zachwycamy się rewolucjonistami, piratami oraz przybyszami z kosmosu, ale w dorosłym życiu bardziej cieszymy się, dostając stanowisko bankowego urzędnika. Wolność, niezależność, brak wewnętrznych barier i zewnętrznych przeszkód pozostają dla nas niczym odgłosy dziecięcych wyobrażeń o świecie, nastoletniego pragnienia, by wpływać na wydarzenia i mieć kontrolę nad okolicznościami. Traktujemy wolność jako pewien zasób dziecięcej wierności i upartości, które niewątpliwie w nas są, nie mamy jedynie okazji, by z nich skorzystać. Nie ma okazji, ale również nie starcza woli. Wedle celnej, choć nieco mechanistycznej definicji Einsteina, „wolność człowieka we współczesnym świecie podobna jest do wolności człowieka, który rozwiązuje krzyżówkę: teoretycznie wpisać może dowolne słowo, lecz tak naprawdę wpisać ma tylko jedno, by krzyżówka została rozwiązana”. Einstein wiedział, co mówił – nie na darmo do dziś pozostaje jednym z symboli naszego ogólnego niezrealizowanego zapotrzebowania na niezależność myślenia; kolejny emblemat społecznych wyobrażeń na temat „uosobienia wolności”, a t-shirty z jego podobizną sprzedają się nie gorzej od t-shirtów z podobizną Che. Choć zarówno spuścizna polityczna Che, jak i spuścizna naukowa Einsteina mało kogo obchodzą.
Życie dorosłe zostawia niewiele przestrzeni na manewr i realizację wszystkich naszych dziecięcych marzeń. Marzenie o całkowitej wolności, o braku tego wszystkiego, co powstrzymuje i przeszkadza, znika być może jako pierwsze. Trzeba więc nieprzeciętnego męstwa, żeby marzenie to zachować na całe życie. Najczęściej takiego męstwa człowiek po prostu nie ma.
3.
Muszę wyznać, że w swoim życiu zawsze miałem szczęście właśnie do ludzi obdarzonych wewnętrznym męstwem, które z zewnątrz wydawało się zwykle bezradnością. Trzymałem się tych ludzi, kochałem ich wewnętrzną wolność oraz jej zewnętrzne przejawy, uczyłem się od nich trzymać się swej wolności, jak piraci trzymają się swej flagi – jakiejś szczególnej korzyści z niej nie ma, ale nie ma też innych oznak, na podstawie których dałoby się ich zidentyfikować w dość jednolitym krajobrazie oceanu. Wolność jako cel sam w sobie, wolność jako przejaw samowystarczalności, wolność jako przyczyna i wolność jako skutek – podobna filozofia czyni twoje życie jaskrawym. Aczkolwiek krótkim. Rozglądam się teraz dookoła siebie
i dostrzegam ze smutkiem, ilu z nich – moich ówczesnych nauczycieli i starszych kolegów – wyrzuconych zostało z tego życia, gdzieś na pobocze, w czarną przestrzeń niebycia, gdzie pytanie o wolność po prostu się nie pojawia, jest bowiem niepoprawne. Niezależni artyści i wolni pisarze, nikomu nie podporządkowani studenci seminariów oraz przez nikogo nie kontrolowani dziennikarze, autorzy alternatywnych koncepcji historycznych oraz badacze zakazanych teorii naukowych – większość z nich niosła swą wolność jako znak, jako krzyż i chorobę. Czasem ich wolność rzeczywiście kończyła się różnego rodzaju chorobami, z których najbardziej sympatycznymi były alkoholizm i mania wielkości. Dorastając w takim środowisku, trudno było w sobie wypracować poważny stosunek do społecznych ograniczeń albo społecznych umów. Podobne środowisko uczy, jak być wolnym, lecz nie uczy, co potem z tą wolnością robić, jak włączać ją na cały regulator w czasach pokoju. Toteż kiedy obdarzony podobną chimeryczną i wybuchową wiedzą człowiek zostawał sam na sam z rzeczywistością, zaczynało się robić ciekawie. Wolność, niby świąteczna faszerowana gęś, wypełniona była takimi prawami, że aż serce stawało z powodu ich niewyczerpanej wielości. Gorzej, że pełna też była obowiązków. To właśnie stanowiło główne źródło nieporozumień z wyobraźnią społeczną albo z tym, co pod „wyobraźnią społeczną” rozumiemy.
4.
Czy warto precyzować, że mówię wyłącznie o ludziach spoza mainstreamu? Dla wszystkich ich marzeń o wolności nie znalazło się miejsce poza murami redakcji, barów czy pracowni. Marginalność chroniła ich, ponieważ uwalniała od rzeczywistego niebezpieczeństwa społecznego. Jakkolwiek długo mogli okazywać swoją asocjalność, w większości wypadków społeczeństwo nawet się tego nie domyślało. Jakkolwiek długo mogli odgrażać się, że zmienią świat – świat nie miał czasu na dyskusje z nimi, ponieważ był akurat zajęty kwestią dynamiki cen na nośniki energii. Prawdziwe życie zaczynało się dopiero poza wilgotnymi, obwieszonymi malarstwem abstrakcyjnym ścianami pracowni, i do niego było sporo pretensji.
Ja akurat pretensje miałem zawsze. Do polityków i księży, do profesorów i milicjantów, do dozorców i kontrolerów komunikacji miejskiej, którzy uparcie nie chcieli rozmawiać o wolności. Kraj, w którym wszyscy mieszkaliśmy przez ostatnie dwadzieścia lat, w ogóle mało się do rozmów o wolności nadawał. Rozwiązywał swoje problemy, a problemy te związane były nie tyle z abstrakcyjnymi terminami filozoficznymi, ile z konkretnymi pytaniami dnia codziennego. Problem samookreślenia został zastąpiony przez problem przeżycia, to zaś raziło najbardziej. Dziś myślę, że inaczej być nie mogło. Że nigdy nie należy wymagać od społeczeństwa więcej, niż ono gotowe jest ci zaproponować, że nigdy nie należy obrażać się na kraj za to, że nie odpowiada twoim romantycznym wyobrażeniom. Społeczeństwo jest takie, jakie jest, i wymagając od niego więcej, niechcący dotykasz rzeczy niezmiernie niebezpiecznych – nikt przecież nie wie, jakie demony są usypiane przez społeczną apatię, nikt nie jest w stanie przewidzieć, z czym się zetknie, gdy owe demony się obudzą. Wolność jako uświadomiona konieczność w wielu wypadkach realizuje się poprzez spalone sklepy.
Nawołując kogoś do działania, rzadko obliczamy jego ewentualne skutki – okazujemy w ten sposób własną potrzebę wolności, lecz całkowicie ignorujemy nieodzowność odpowiedzialności.
W większości przypadków rzutujemy na zewnątrz własne rozumienie świata, własne zasady i przekonania, nie potrafiąc zrozumieć, czemu nikt nie popiera tak prostych i skutecznych, tak szalonych i awanturniczych idei zmiany owego nieznośnie pięknego świata. Wszystko to skutkuje zwykle pytaniem: czemu oni wszyscy przyjmują zaproponowane im reguły gry? Czemu tak łatwo rezygnują ze swoich dziecięcych marzeń i iluzji? Czemu zresztą potrzeba wolności – wewnętrznej, prywatnej oraz zewnętrznej, społecznej – wygląda na niebezpieczny i niezrozumiały wymysł ludzi spoza mainstreamu, którzy narzucają ją dorosłemu racjonalnemu światu? Właściwie czemu?
5.
Co nam przeszkadza być wolnymi? Okoliczności zewnętrzne, państwowa machina totalitarna, system, który kontroluje każdy nasz wydech. Dla nas, dzieci socjalizmu, to w ogóle bardzo wdzięczny temat – wszystkie swoje traumy, całą mającą wpływ na zachowania i psychikę zależność od rozkazów z góry zawsze możemy zrzucić na marionetkarzy z przeszłości, którzy nauczyli nas maszerować w szeregach i śpiewać chórem. Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza – radziecki lodołamacz, który ćwierćwiecze temu nie tyle poszedł na dno, ile wpadł na mieliznę, jeśli czegoś nie potrzebował, to właśnie wolności w sensie praktycznym. Wszyscy mamy teraz na co się powołać i czym się usprawiedliwiać. Posttotalitarny status daje nam prawo do politycznego infantylizmu oraz społecznych paradoksów, poradziecki posmak na podniebieniach dorosłych mężczyzn usprawiedliwia brak potrzeby i umiejętności samodzielnego odpowiadania za własne uczynki bez zrzucania wszystkich swoich problemów na przysłowiowego kierownika kopalni. Od dwóch dekad zdarza się na Ukrainie słyszeć o czterdzieści latach, w ciągu których Mojżesz wodził za sobą entuzjastów, wybijając z nich resztki „myślenia posttotalitarnego”. Przy tym mówi się, że zostało już całkiem niewiele. Muszą umrzeć ostatni, narodzeni jako niewolnicy. Zaraz, zaraz, nie rozumiem: o jaki to poziom śmiertelności chodzi? I czy po to, by zapomnieć o bojaźni przed komitetem partyjnym, naprawdę trzeba czterdziestu lat? Czemu nie zapomnieć nazwiska sekretarza grupy partyjnej zaraz po wyjściu z partii? Skąd u dorosłych ludzi taka zależność od przeszłości? Być może tam, w przeszłości, zostało coś jeszcze oprócz bojaźni i traum? Być może nie tyle uciekają od tej przeszłości, ile pragną się jej uczepić? Czy chodzi właśnie o wolność? W jakim sensie? Przecież jeśli wolność rzeczywiście jest niezbywalną potrzebą, włożoną do naszej świadomości przez poetów, rewolucjonistów i bohaterów filmowych, to dlaczego dla jej aktywizacji konieczne jest długie błądzenie egzotycznymi zakątkami Półwyspu Synajskiego? Wszak jeśli konieczność wolności jest rzeczą obiektywnie daną, to dlaczego na jej przejawy musimy czekać długie lat? Być może problem polega na konieczności właśnie? Ściślej: na tym, że żadna konieczność wolności nie istnieje? Cóż wtedy istnieje zamiast niej?
6.
Nie jestem pewien, czy rzeczywiście chodzi tu o miejsce i czas narodzin. Nie chce mi się wierzyć, że czterdzieści lat mogą wpłynąć na to, co zasadniczo wpływom się nie poddaje – mianowicie na naszą niechęć do abstrakcji, preferowanie natomiast rzeczy widzialnych, przedmiotowych i całkiem konkretnych. Rozmowy na temat wolności, uświadomiona czy nie jej potrzeba, jej obiektywna konieczność – nie są wcale cechami nastolatków i młodzieży demokratycznej, nie są oznaką nowych generacji, które zajmują miejsce swoich posttotalitarnych rodziców. Czasem patrzę na nową generację rodaków i rozumiem, że wszystkie te rozmowy o „ostatnich, narodzonych w niewoli” to czystej wody iluzja, za pomocą której usiłujemy ukryć własną konsternację w obliczu sytuacji, której nie da się wyjaśnić. Rzeczywiście, jak wyjaśnić brak u tych „dzieci niepodległości” potrzeby zmian, potrzeby obalenia za wszelką cenę systemu, który poniża i uciska? One w gruncie rzeczy ze wszystkim się zgadzają. One nie tyle nie wierzą w możliwość zmian, ile robią wszystko, co możliwe, żeby taka możliwość się nie pojawiła. Odrzucają konieczność wyboru w tej samej mierze co nieodwołalność odpowiedzialności. Trzymają się swojej prywatnej hierarchii, swego wewnętrznego systemu wartości, swego precyzyjnego zestawu przekonań, swojej ideologii, która przede wszystkim zakłada brak wątpliwości, brak poszukiwań, brak nadziei. Przynajmniej tak to wszystko wygląda z boku. Wszystko to przychodzi na myśl, gdy tylko zaczynasz rozmawiać z nimi o wolności. Nie widząc nawet szansy na porozumienie, zdumiewasz się – jak to? Przecież mówię o tak prostych i oczywistych rzeczach: wolność, równość, braterstwo. Nawet jeśli są to abstrakcje, nawet jeśli nosimy ze sobą swój posttotalitaryzm niczym walizę bez rączki. Cóż z tego – to przecież takie proste i takie oczywiste.
W czym tkwi problem? Być może problem polega na tym, że oczywiste rzeczy w rzeczywistości nie istnieją. Podobnie jak proste rozwiązania. Także wolność można traktować na różne sposoby, całkiem inaczej rozumiejąc jej naturę i mechanikę. Można nawet nie mieć wątpliwości, że coś podobnego z nimi wszystkimi się dzieje – z tymi, którzy nie akceptują naszego widzenia świata, naszego rozumienia kosmosu, naszego stosunku do czasu i przestrzeni. Negacja przez nich naszej wolności nie jest negacją wolności jako takiej. Odrzucenie naszego wariantu równości i braterstwa świadczy jedynie o odrzuceniu przez nich jedynie pewnego wariantu. Co do reszty, jestem pewien, wszystko z nimi w porządku – mają własne, być może o wiele bardziej precyzyjne od naszych, wyobrażenia o większości moralnych i etycznych kategorii, w swoim życiu kierują się zasadami wierności, godności i buntu w stopniu nie mniejszym od nas, i generalnie mają do nas mniej pretensji niż my do nich. Problem zatem nie tyle w samej wolności, ile w odmienności jej traktowania. Nie ma rzeczy oczywistych, szczególnie gdy mowa o abstrakcjach. Nie ma rzeczy uniwersalnych, szczególnie na obszarze naszych osobistych fobii i kompleksów. Nie ma w tym świecie niczego, co nie mogłoby w nas wywoływać wątpliwości i oporu. Jedyne, co nas wszystkich łączy, to nasza wspaniała, wrodzona i wypielęgnowana zdolność do tego, by nikogo nie słyszeć, nikomu się nie przysłuchiwać, kierować się w życiu wyłącznie swoim prawem. W tym prawem do wolności.
7.
Ale cóż jeszcze istnieje poza naszym prawem? Nasza odpowiedzialność. Jej obecność, wydawałoby się, jest tak oczywista, że nie ma żadnej potrzeby o niej przypominać. A jednak. Co mnie oburza najbardziej? To, że ktoś usiłuje skorygować mój – precyzyjny i przejrzysty, jak mi się zdaje – obraz świata. Kiedy ktoś odmawia mi prawa do uznawania swych przekonań za logiczne i niezaprzeczalne. Wątpliwości – to najgorsze, co może być, szczególnie w wieku dorosłym, szczególnie gdy chodzi o rzeczy, które przez długi czas i uparcie uczyłem się postrzegać jako niezaprzeczalne. Bronić swojej wolności, walczyć o nią, traktować ją jako najwyższą wartość swego bycia – czy jest coś prostszego? Rozumiem dziś, że w większości przypadków wszyscy kierują się podobnymi potrzebami i żądaniami. Nikt i nigdy, w żadnych okolicznościach, doświadczając najcięższych „posttotalitarnych traum”, nie będzie rezygnował ze swoich swobód. Nawet popierając cenzurę i twardą hierarchię, w rzeczywistości człowiek usiłuje podtrzymywać własne wyobrażenie o granicach wolności. Czyli o granicach, ale jednak wolności. To bardzo ważny moment. Dla nas – tych, którzy mieszkają na Ukrainie – to naprawdę ważne. Jeśli przenieść rozmowę na płaszczyznę rzeczywistości codziennej – co się dziś dzieje w naszym kraju? Dlaczego mieszkańcy tych samych miast nie potrafią się ze sobą porozumieć? Dlaczego różnice polityczne okazują się tak fatalnie nieprzekraczalne? Zwłaszcza jeśli założymy, że wszystkich nas prowadzą te same uświadomione potrzeby i nieuświadomione instynkty – potrzeba wolności, potrzeba sprawiedliwości, instynkt samozachowawczy. Przecież mimo wszystko jest on gdzieś obecny – ów przeklęty instynkt samozachowawczy. I potrzeba wolności – ona również. Jest obecna przynajmniej w retoryce – niezależnie od pozycji, niezależnie od tego, po której stronie barykad się znajdujemy, po czyjej stronie w tej wojnie jesteśmy. Potrzeba wolności tak czy inaczej kieruje wszystkimi uczestnikami tej wojny na wzajemne wyniszczenie. Niezależnie od tego, czym została wywołana: polityczną propagandą, religijną agitacją czy społecznym antagonizmem – ludzie idą na ulicę pchani potrzebą wolności, jakkolwiek szeroko i subiektywnie ją traktują. O nieodzowności wolności (a przynajmniej lęku przed jej utratą) mówią wszyscy, mówią w sposób donośny i natchniony, to znaczy mówią, nie słuchając. Być może to również jest jeden z przejawów wolności – wolność jako możliwość artykułowania przy całkowitym braku słuchaczy. Tak było zimą, w Kijowie, tak – co jest na pierwszy rzut oka paradoksalne – dzieje się dziś na wschodzie kraju. Tak będzie nadal – mówić, nie słuchając; działać, nie myśląc o skutkach; bronić wolności, biorąc zakładników.
8.
Gdzieś tu właśnie miałaby się zjawić odpowiedzialność za to, co zostało powiedziane, odpowiedzialność za skutki tego, co zostało wyartykułowane. Zajmujemy pewne stanowisko, bronimy go, przekonujemy wszystkich dookoła o jego słuszności i aktualności. I dlatego właśnie mamy czuć odpowiedzialność za kogoś, kogo dało się przekonać, kto przyjął jednak nasze argumenty jako część swego własnego wolnego wyboru, jako część swej osobistej wolności. Natomiast w większości wypadków wszystko dzieje się nieco inaczej, w większości wypadków myśli się mniej więcej tak – mam swoją wolność wyboru, żyję nią i mam prawo proponować ją jako wybór dla innych. Jeśli zaś ktokolwiek z tego wyboru skorzysta, to już jego wolność i, odpowiednio, jego problemy, a ja nie mam ani czasu, ani ochoty, ani, przede wszystkim, możliwości tych problemów rozwiązywać. Wszystko tak czy inaczej sprowadza się do przerzucenia rozwiązania problemów na kogoś innego, czyli do ujęcia wolności jako możliwości odgrodzenia się od innych, nabrania dystansu, odrzucenia innego punktu widzenia, odrzucenia tego, co się nie mieści w moim rozumieniu świata, w moim odczuciu praw,
które nim rządzą. Wolność jest w tym wypadku pułapką – nie tyle uwalnia nas ze znanych ograniczeń, ile buduje nowe, nie tyle rozszerza granice naszych możliwości, ile zmniejsza liczbę wariantów ich realizacji. Moja wolność kończy się dokładnie wtedy, gdy przestaję przejmować się wolnością innego, przestaję czuć odpowiedzialność, tracę odczucie wzajemnego powiązania i współzależności. Innymi słowy, zwykle kończy się, nawet się nie zacząwszy.
9.
Wydaje mi się, że różnice w samym traktowaniu wolności jako takiej, jej granic, jej możliwości, wariantów jej zastosowania, stawiają nas wszystkich w dość trudnej sytuacji – sytuacji wyboru, a dokładniej – jego braku. Przecież wszelki wybór z naszej strony antycypuje równie nieodzowny wybór z innej strony, wszelki krok, wszelki gest antycypują rzucenie cienia, przesunięcie w układzie sił, reakcję zwrotną, kolejne odgłosy, których nie da się przewidzieć, a zarazem nie da się zignorować. Zwłaszcza gdy mowa o nieuchronnej odpowiedzialności. To wszystko przypomina ruchy linoskoczka, jego skupione bezbronne balansowanie ponad głowami wdzięcznych widzów – masz trzymać się własnych przekonań, masz pozostawać
sobą, masz trzymać swoją wolność przy sobie jako największą wartość, jako niezaprzeczalną cnotę. Lecz musisz zarazem nieustannie pamiętać o odpowiedzialności za zajęte przez siebie stanowisko, za obraną drogę, za każdy kolejny krok, za każdy pokonany na tej linie metr. Inaczej bowiem ryzykujesz utratę równowagi, ryzykujesz upadek na głowy ufnej publiczności, a wówczas na pewno kogoś przy tym skaleczysz. A zatem wszystko znów sprowadza się do braku wolności i pojawiającej się odpowiedzialności bądź odwrotnie – w zależności od tego, czego pragniesz, stając na linie.
10.
Bardzo ważne, by przy całej możliwej odpowiedzialności, przy gotowości na zrobienie pierwszego kroku, przy nastawieniu na porozumienie, czyli na kompromis, nie rezygnować z rzeczy naprawdę dla nas ważnych, takich, które nas kształtowały, które czyniły nas sobą, czyniły takimi, jakimi się sobie podobamy. To również dotyczy balansowania nad przepaścią – umiejętności zachowania równowagi, by nie tracić siebie, przejmując się wolnością innego, nie rezygnować z wolności własnej. To umiejętność niezmiernie trudna, w rzeczywistości niemożliwa, ale przez to jeszcze bardziej aktualna i niezbędna. Nauczmy się słuchać, nie zapominając przy tym o mówieniu, nauczmy się odpowiadać, nie zapominając, z kim właśnie rozmawiamy.
Ciągle wracam do konieczności usłyszenia, zrozumienia tego, że wszelka wolność to przede wszystkim możliwość jej wyjaśnienia, zdolność do jej wyrażenia. Uświadomiona czy nie – zawsze wymaga wyjaśnienia, artykulacji, wyrazu. Trzeba ją zadeklarować, wyjaśnić jej obecność bądź nieobecność, wyjaśnić konieczność jej ograniczenia – to jest to, z czym wszyscy mamy dziś do czynienia. Nawet gdy na pierwszy rzut oka chodzi o geopolitykę czy makroekonomię.
Za wszystkimi naszymi uczynkami, za naszymi decyzjami i obawami kryje się owa konieczność dania sobie radę z własną wolnością, z wolnością wewnątrz siebie, z wolnością dookoła nas. Jej obecność przeraża, jej brak oburza; ona zmusza nas do tego, by wychodzić na ulice, ona budzi w nas naszą miłość i naszą nienawiść. A że zazwyczaj jesteśmy po prostu nieprzygotowani do podobnych zdarzeń, do obcowania z przebudzonymi żywiołami, nie tylko tracimy spokój i równowagę – tracimy również zdolność myślenia i trzeźwego działania w sposób, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, tracimy panowanie nad sobą, stajemy się nieprzewidywalni i niekontrolowani. Czyli wolni. Czyli niebezpieczni. Mówię o nas wszystkich – o tych, którzy wychodzili na ulicę z hasłami pokojowymi, i o tych, którzy rzucali bruk w zwarte szyki milicjantów, ale również o tych, którzy dziś biorą do rąk broń maszynową i usiłują osobiście powstrzymać rządowe czołgi. Nie wiem, jak wydarzenia potoczą się dalej, i wcale nie jestem pewien, że będą się rozwijały w dobrym kierunku, ale dopóki istnieje chociaż możliwość, wciąż mówię o nas wszystkich razem jako tych, którzy doświadczają dziś próby swej wolnością, którzy przechodzą przez kuszenie nią. Tak się stało, że to akurat wolność – jej potrzeba, jej rozumienie, jej uświadomienie – czyni ze wszystkich nas w naszym kraju wrogów, zmusza nas do wzajemnej nienawiści, co więcej – zmusza nas do wzajemnego wyniszczania. Nie jestem skłonny z wyższością twierdzić, żeśmy byli na nią nieprzygotowani, że wolności okazało się za dużo, że nie potrafimy dać sobie z nią rady, że nie jesteśmy w stanie jej kontrolować. Wolności nigdy nie bywa za dużo. Po prostu za mało bywa naszego serca. I naszego rozumu.
11.
Do czego zmierzam? Nadal będziemy mówić o rzeczach ważnych, to znaczy o rzeczach abstrakcyjnych. O honorze i godności, o pamięci i solidarności, o męstwie i wielkoduszności. A szczególnie dużo – o wolności. Dobrze byłoby nie zapominać przy tym o odpowiedzialności. Tradycyjnie większość z tego, co powiemy, i tak nie zostanie przez nikogo usłyszana. Czy to powód, by zrezygnować z mówienia? Nie jestem pewien. Przecież mówimy nie tyle z poczucia wolności, ile z poczucia odpowiedzialności. Chociażby za tych, którzy się nam rzeczywiście przysłuchują.
12.
Co mogę powiedzieć o wolności? Wolność jest dana nam od urodzenia i towarzyszy nam przez całe życie. Dlatego wszystko, co w naszym życiu dobre, zawdzięczamy właśnie jej. Skądinąd wszystko, co złe, też. Wolność nie jest czymś koniecznym, czymś, bez czego w żadnym razie nie moglibyśmy się obejść. Lecz spróbujcie odebrać komuś wolność – nie tak łatwo. Ponieważ przez wolność można rozumieć cokolwiek, każda jej definicja będzie miała sens. A zresztą nieskończona liczba wariantów jej rozumienia jest akurat jej najpewniejszym przejawem. Wolność najbardziej przypomina róże. Z tego prostego powodu, że przypominać czegoś innego po prostu nie może. Wolność rzeczywiście powinna opierać się na odpowiedzialności. Powinna, lecz zwykle się nie opiera. Wolność jest o wiele groźniejsza, niż myślimy. Dlatego właśnie zwykle o niej nie myślimy. Całkowicie zgadzam się z Marksem, który twierdził: „Wolność na tyle jest właściwa człowiekowi, że nawet jej przeciwnicy realizują ją, walcząc przeciwko jej realizacji”. Z jedną uwagą – nie jestem pewien, czy naprawdę mamy przeciwników.
Serhij Żadan
Z języka ukraińskiego przełożył Anton Marczyński
Przedruk wykładu wygłoszonego w Łazienkach Królewskich w Warszawie w 2014 roku dzięki uprzejmości Tłumacza i Redaktora za: Fundacji na Rzecz Myślenia im. Barbary Skargi (wyd.), Medytacje filozoficzne, red. Mateusz Falkowski, Anton Marczyński, Warszawa 2015.
Serhij Żadan – urodzony w 1974 roku. Absolwent germanistyki Uniwersytetu Charkowskiego (1996), gdzie obronił doktorat, poświęcony futuryzmowi ukraińskiemu (2000). Wykładał na tej uczelni. Jest poetą, autorem powieści i esejów. Zajmuje się również tłumaczeniami z niemieckiego, polskiego, białoruskiego oraz rosyjskiego na ukraiński (przełożył m.in. antologię współczesnej poezji wiedeńskiej oraz wybór wierszy Paula Celana). Należy też do aktywnych działaczy społecznych (był m.in. jednym z organizatorów Rewolucji Pomarańczowej oraz Euromajdanu w Charkowie, od roku 2000 jest wiceprezesem Stowarzyszenia Pisarzy Ukraińskich, obecnie udziela się w pomocy humanitarnej w Charkowie). Laureat licznych nagród literackich, w tym nagrody Bu-Ba-Bu w kategorii poezji (1999), Gaude Polonia (2005), nagrody im. Josepha Conrada-Korzeniowskiego (2009), a także dwukrotnie – nagrody BBC za najlepszą książkę roku (2006, 2010). Po polsku ukazały się przekłady jego książek, m.in. Historia kultury początku stulecia, Big Mac, Hymn demokratycznej młodzieży, Woroszyłowgrad, Mezopotamia, Internat, Drohobycz, Antena.
Kultura Enter 2022/02
nr 103–104 „Rosyjskie zbrodnie”