WSTĘPNIAK. Nie taka odległa
Nie taka odległa
Wstęp do 85. numeru Kultury Enter
Bruegelowskie Sianokosy obracają się zgrabnym piruetem niczym porcelanowa tancerka z pozytywki na okrągłych słupach ogłoszeniowych, zachęcając do odwiedzenia wystawy mistrza przy głównej wiedeńskiej ulicy Franciszka Józefa. Największe wrażenie robi wciąż wizja flamandzkiego artysty, którego upodobał sobie sam Rubens, jego wieży Babel, ten utopijny społeczny projekt religijno-polityczny doigrał się boskiej zemsty. Zastanawiam się przez chwilę, jak jego Pejzaż z upadkiem Ikara, namalowany czterysta sześćdziesiąt lat temu jest aktualny dziś, i czy aby nie żyjemy w epoce, w której grono ojców Dedalów szykuje nam wątłej konstrukcji narzędzia do malowniczego Insta-upadku, i czy to nie przypadek, że wystawa symbolicznych dzieł Petera Bruegela zbiega się z setną rocznicą zakończenia I wojny światowej, tu – w legendarnej stolicy wielojęzycznej Monarchii Austro-Węgierskiej.
Słynny bulwar okalający stare miasto Wiednia przebiega w miejscu dawnych murów obronnych. Wyruszamy z serca nieistniejącej dawnej dzielnicy żydowskiej. Dziś przy ulicy Taborstraße, jak i w okolicach Museum Judenplatz sporo sklepów i barów z witrynami, z napisami w języku hebrajskim. Ortodoksyjnie ubrani Żydzi przechodzą pobliskimi uliczkami. Ale nie tylko oni przypominają mi o grozie niedawnych zbrodni, stąd już blisko do Bałkanów, gdzie w 1914 krwawy wiek XX się rozpoczął i w roku 1995, wojną w Jugosławii, zakończył. Zupełnie zrozumiały jest pesymistyczny ton i perspektywa widzenia z austriackiego centrum, jaka wpłynęła na książkę Tony’ego Judta. Wielkie złudzenie. Esej o Europie był pisany w Wiedniu.
Biało-czerwone chorągwie powiewają nad monumentalną budowlą przy Heldenplatz. Jako jedni z pierwszych gości możemy zobaczyć wystawę w Haus der Geschichte Österreich[1], usytuowanego obok Narodowej Biblioteki i Papyrysmuseum. Wystawę przygotowano z okazji upamiętnienia 1918 roku, jaki przyniósł nie tylko Austrii, lecz także całemu światu nowy ład. Trudno tutaj mówić o świętowaniu niepodległości, raczej rocznicy powstaniu Pierwszej Republiki Austriackiej. Jest to muzeum narracyjne z opowieścią formowania republiki, krytycznym spojrzeniem na czasy nazistowskiej okupacji, Anschluss, wybielanie współudziału w Holokauście, a także okresem poszukiwania odrębnej od niemieckiej austriackiej tożsamości w czasach powojennych. Bynajmniej nie polegała ona na rozróżnieniu językowym w kraju i regionie Europy Środkowej przyzwyczajonych od co najmniej XIX wieku do wielojęzyczności.
Wystawę o zacięciu społecznym dopełnia strona internetowa, na którą można dodać rodzinne fotografie i współtworzyć dalszą narrację wystawy, wzbogacając ją o nowe zbiory i mikrohistorie. Jest na niej miejsce na krytykę i treściwe przyznanie momentów niechlubnych, bez zbędnego męczennictwa, jak i fałszywej pokory. Takim symbolem była sztuka telewizyjna z 1961 roku pt. Der Herr Karl, rozprawiająca się z mitem Austriaka-ofiary. Czy u nas na stulecie niepodległości takie muzeum, ba – drobna wystawa mogłyby dziś zaistnieć, skoro gdańskie muzeum pozbawia się niewygodnych dla bieżącej polityki, a jego twórców prześladuje i dyskredytuje?
Tymczasem u nas na polskiej ziemi… Można ująć sprawy za klasykiem w telegraficznym skrócie: „Biją się ponieważ sprawia im to przyjemność, a że ja się tym nie zajmuję, przeto chowam do kieszeni stawkę i wstaję od stołu. Te łobuzy nie pozwalają mi odejść, powiadają: <<Nie chcesz być jego wrogiem, to masz nas dwu przeciw sobie>>”[2] Czyż stan społecznego napięcia nie odpowiada i naszym czasom oraz rzeszy „gentlełajdaków”, którzy „chcieliby zgarnąć pół świata, a nie potrafiliby nawet obsadzić go kapustą”?
Jeśli nasz naród sądzi, że jest w tym podziale jakiś wyjątkowy, to niech choćby prześledzi wypowiedzi z konferencji Mind the gap. Illiberal democrarcy and the crisis of representation, gdzie Francuzi, Brytyjczycy, Niemcy i Włosi mają podobne problemy. Mimo wszystko Norwegowie, Szwedzi i Austriacy z wielkim przejęciem pytali o sytuację w Polsce, jakbym co najmniej przyjechała z okolic Nowej Aleksandrii z lubelskiej guberni. Co geograficznie zresztą się zgadzało, tylko zdawało mi się, że mentalny krok, którego nie powstydziłby się żaden gepard, i trud podjęty przez naszych dziadów, niczym samców z gatunku Geotrupes stercorosus, w naszym społeczeństwie się jednak dokonał jeszcze zanim Lech przeskoczył przez bramę.
Wychodząc z muzeum, zastał nas wieczór i liczne światła na placu. W tym miejscu odbyła się największa akcja protestacyjna w Austrii, kiedy mieszkańcy demonstrowali zapalonymi światełkami w 1993 roku przeciwko ksenofobii i rasizmowi, aranżując „Morze świateł”. Plac zgromadził znacznie więcej obywateli niż w 1938 roku przemawiający Hitler.
Dla mnie dzisiejszy patriotyzm forsowany przez reprezentantów różnych środowisk przemawia tylko za faktem, że mamy powszechny problem przywództwa. Bardziej przekonują mnie słowa Timothy’ego Snydera, którego książki powinny być obowiązkową lekturą, scalają bowiem rozbitą i coraz bardziej dzielącą się społeczność europejską. Jacy jesteśmy sto lat po i jacy będziemy, skoro na Ukrainie trwa wojna, o czym do znudzenia staram się przypominać, bo nasza niepodległość bez niepodległości Ukrainy nie przynosi radości i nadziei. Dziękuję więc dziennikarce kijowskiej Svitlanie Czarnej za podjęcie tematu wciąż bolesnego „kotła iłowajskiego” na Ukrainie i losu zaginionych żołnierzy. W tym numerze znalazły się także teksty z różnych stron świata opowiadających o praktykowaniu kultury dialogu. Można ją udoskonalać w myśl wykładni Krzysztofa Czyżewskiego, syzyfowej pracy Agnieszki Kowaluk, pasji tańca, do której przekonuje izraelska artystka czy w subtelnych gestach pełnych przypraw kuchni izraelskiej i arabskiej, których woń przebija w impresji Grażyny Lutosławskiej. Ta praktyka to również wieloletnie doświadczenia intelektualisty Mykoły Riabczuka czy dyplomaty Andrzeja Jaroszyńskiego. Mimo że społeczeństwa nasze różnią się, jak opisuje Andrij Lubka z podróży po Ameryce oraz Kanadzie, czy Dawid Szkoła podążający śladami dawnej Galicji, to od każdego z osobna zależy los naszych wspólnot. Żeby o tym sobie przypomnieć warto czasem zostawić za sobą bagaż polityczny i ruszyć na wyprawę z Adamem Robińskim i Krzysztofem Bąkiem. Okaże się, że bociany można znaleźć nie tylko na polskich łąkach.
9–11 XI 2018
Aleksandra Zińczuk
Redaktor naczelna
[1] Dom Historii Austrii i jego nowa ekspozycja znajduje się w Muzeum Historii Sztuki w Neue Burg. Dziękuję Mykole Riabczukowi za kontakt z redakcją Eurozine oraz ekipie Eurozine za możliwość udziału w programie w Wiedniu.
[2] Cyt za: Romain Rolland, Colas Breugnon, przeł. Franciszek Mirandola, oprac. Julia Hartwig, Warszawa 1996, s. 26. Dziękuję Łukaszowi Marcińczakowi za przypomnienie tej „dzwonnej burgundii”.