Zabawa? To poważna sprawa!
Trupa teatralna ze stolicy wyruszyła w objazd po Polsce ze spektaklem „Teatralny Plac Zabaw Jana Dormana” pod koniec października. Do połowy grudnia odbyła pięć podróży. Odwiedziła kolejno: Będzin, Bydgoszcz, Gdańsk, Opole i Białystok. Wszędzie zatrzymywała się na tydzień. Tymczasem dla mieszkańców tych miast przewidziano tylko dwa spektakle. Co aktorzy robili przez resztę dni? Codziennie o poranku wsiadali w busa i jechali do oddalonej o kilka lub kilkadziesiąt kilometrów miejscowości, gdzie w szkole zabierali uczniów i nauczycieli na „Teatralny Plac Zabaw”…
Teatr w szkole? Nic nowego. Polskę przemierzają bardziej i mniej profesjonalne grupy proponujące zagranie przedstawienia na szkolnym korytarzu lub w sali gimnastycznej. Recepta na spektakl: dwoje-troje aktorów, scenariusz na podstawie bajki lub lektury (najlepiej taki „do śmiechu”), parawan z kilkoma prospektami oraz walizka, która zmieści to wszystko i pozwoli łatwo przemieszczać się między szkołami. Niestety: nauczyciele i dyrektorzy narzekają, że w przypadku wielu zespołów jakość artystyczna pozostawia wiele do życzenia. W efekcie zamiast przyczyniać się do lepszej edukacji teatralnej uczniów – zwyczajnie psują teatrowi opinię. Tę nadszarpniętą reputację ma naprawić projekt „Teatralny Plac Zabaw Jana Dormana” przygotowany w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego[1]. Jego podstawowym założeniem, utrzymanym w duchu pedagogiki teatru, jest wyjście z teatrem poza krąg ludzi mających łatwy dostęp do niego. Twórcy zwracają się ze swoją spektaklowo-warsztatową propozycją do szkół w małych miejscowościach (głównie wsiach), gdzie ze względu na ograniczoną ofertę lokalną i dużą odległość od centrów kulturalnych trudniej o kontakt ze sztuką. Jednodniowa wizyta artystów w szkole to dla uczniów klas 0-3 i ich nauczycieli okazja do obejrzenia przedstawienia, jakie bez wątpienia odbiega od tego, z czym stykają się zazwyczaj. Kadra pedagogiczna ma również możliwość wzięcia udziału w warsztacie technik pracy teatralnej dziećmi. Pytanie tylko: czy jeden taki niezwykły dzień w życiu szkoły może cokolwiek zmienić?
„Spotkaliśmy po drodze aktorów, przybywają tu właśnie ofiarować swoje usługi”
Nazywam ten dzień niezwykłym z wielu powodów. Przyjazd trupy teatralnej ze stolicy zaburza rytm pracy szkoły – trzeba przesunąć porę obiadów na stołówce, zmienić grafik dyżurów nauczycielskich na korytarzu, czasem poszukać zastępstwa na lekcję, a co najgorsze – odwołać na kilka godzin zajęcia w sali gimnastycznej, którą zajęli artyści. A co dopiero, jeśli szkoła podstawowa dzieli tę przestrzeń z gimnazjum!? Totalne zamieszanie. Dla dzieci dzień jest niezwykły również z tego powodu, że w przestrzeni dobrze znanej, oswojonej, a czasem już trochę uprzykrzonej zaczynają się dziać rzeczy niecodzienne, dziwne i wyjątkowe. Rano przez godzinę kręcą się po szkole ludzie wnoszący zagadkowe przedmioty – toczą wielkie koło, noszą różne instrumenty, wielkich rozmiarów budzik i coś, co przypomina kształtem ptaka, ale… dlaczego oblepionego gazetami? Potem do każdej z klas zaproszonych na spektakl przychodzi obca pani, która pokazuje, jak wykonać czapkę z papieru i mówi, żeby koniecznie zabrać ją ze sobą na spektakl, bo to bilet na przedstawienie! Do sali gimnastycznej, z której dobiegają już dźwięki akordeonu, prowadzą dwie ścieżki: żółta i niebieska. Ich kolory odpowiadają barwom czapkobiletów.
Przed wejściem czekają kolejne nieznane osoby – ich niespotykane stroje zdradzają, że pewnie to oni za chwilę wystąpią. Na razie jednak każą robić kolejną dziwną rzecz: drzwi do sali gimnastycznej zatarasował wielki kanciasty koń i trzeba przejść pod jego brzuchem, wszyscy bez wyjątku, panie też! A co wewnątrz? Czy to na pewno jeszcze ta sama sala gimnastyczna? Na środku stoi karuzela, po bokach leżą poduszki w znanych już dwóch barwach, a pod ścianą stoją kaczki z rowerowymi kołami zamiast nóg – każda z nich ma dyszel, niczym wózek. Oczywiście: jedna żółta, druga niebieska. Więc nie jak zwykle – parawan i parę rekwizytów? I ta muzyka! Co tu jest grane? Co tu się wyprawia? Niezwykłe…
„Dajcie nam próbkę swego rzemiosła, co?”
Kiedy już wszyscy zajmą miejsca na odpowiednich poduszkach – czyli tych w kolorze posiadanej czapki – aktorzy przedstawią im historię… Zaraz, zaraz – nie przedstawią żadnej historii! Konstrukcja spektaklu nawiązuje do logiki zabawy: trudno streścić fabułę, gdyż kolejne zwroty akcji dyktuje wyobraźnia jej uczestników. Sytuacja sceniczna przypomina w punkcie wyjścia spotkanie trójki dzieciaków, które zaczynają się wspólnie bawić. Najpierw odgrywają teatr, potem dostrzegają dwie kaczki, ale jest ich troje – więc pojawia się element rywalizacji: o to, do kogo będą należeć. W końcu ten, który zostaje bez kaczki, postanawia zdobyć przewagę i mianuje się Wielkim Admirałem. Admirał chce wypowiedzieć wojnę i teraz kaczki wędrują do kąta, bo dla pozostałej dwójki ważniejsze staje się odwołanie wojny…
Zabawa ma jednak to do siebie, że nie da się na nią bezczynnie patrzeć – korci, żeby przyłączyć się do niej. Ale przecież w teatrze tego się nie robi…. Na „Teatralnym Placu Zabaw” na szczęście jest inaczej – tu, tak jak chciał tego Jan Dorman, „aktor nie musi udawać, aktor może się bawić”[2] i zaprosić do tego samego dzieci. Na scenie rządzi umowność: aby stać się Admirałem wystarczy nasadzić na głowę poduszkę tak, by tworzyła trójkąt – wiele dzieci, kiedy odkryję tę możliwość, zmienia poduszki, na których siedzą w admiralski kapelusz. I o to chodzi – „Teatralny Plac Zabaw” zaprasza widzów do przekształcania świata wokół nich. Prosty przedmiot może się stać czym tylko zapragniesz, jeśli masz na to pomysł. To niezwykle ważne, żeby pielęgnować w dzieciakach ich wrodzoną kreatywność. Zwłaszcza, że wielu nauczycieli bije na alarm: „Dzieci nie znają gier! Oni się nie bawią ze sobą – słuchają muzyki z iPodów, siedzą w Internecie na smartfonach!”. Mam jednak stuprocentową pewność, że oglądanie „TPZ” rozbudzi chęć do zabawy w grupie rówieśniczej. Wiele scen podrzuca pomysły, które można wykorzystać nawet podczas przerwy w lekcjach (choćby wcielanie się w krzyżówki zwierząt, np. wilkorobakopsa – jak może wyglądać taki stwór?).
Maluchy raz czy dwa zapytane przez występujących o zdanie, poproszone o podrzucenie pomysłu, z każdą minutą coraz śmielej komentują sceniczne poczynania.Wytwarza się bliska relacja wszystkich dzieci z występującymi (żółci mają swoją kaczkę i swojego dyszlowego, podobnie niebiescy), dzięki czemu chętnie wykonują czynności zainicjowane przez aktorów: powtarzają gesty, wyliczanki… Najwięcej okazji do aktywności mają, kiedy aktorzy proszą ich o pomoc w odwołaniu wojny. Wszystkie wykonują te same zadania – nie ma wybrańców – lepszych i gorszych, wszyscy są potrzebni.
Aby jednak udało się uzyskać ten specyficzny, pełen zaufania kontakt widza z wykonawcą potrzeba aktorów o zdolnościach nie tyle do wcielania się w role, co performowania: przechodzenia z sytuacji do sytuacji, nawiązywania kontaktu z widzem i umiejętnego prowadzenia go przez wydarzenie. Reżyserka Justyna Sobczyk znalazła szóstkę wykonawców, którzy to potrafią: Monikę Dworakowską, Natalię Leszczyńską, Ilonę Milerską, Barbarę Songin, Jakuba Snochowskiego i Wojciecha Stachurę[3]. W „Teatralnym Placu Zabaw” aktorzy kształtują przedstawienie w taki sposób, że nie tyle dzieje się ono na oczach widzów, co przy ich aktywnym współudziale. Otwarta na widza formuła sprawia, że zapanowanie nad uwolnioną energią dzieci bywa problematyczne i wymaga szybkiego reagowania, improwizowania rozwiązań naprędce – bez tego po kwadransie dzieci zaczęłyby się wdzierać na karuzelę.
„Wszystko sprawdzone, jesteśmy znajome.”
Dzieciaki odnajdą w przedstawieniu wiele dobrze sobie znanych sytuacji, zwłaszcza ze szkolnego życia. Dyszlowi walczą o bycie liderem, przedrzeźniają się, przechwalają, a nawet obrażają („Twoja kaczka nie ma drugiego śniadania, twoja kaczka jest biedna, twoja kaczka śmierdzi i jest głodna”). Maluchy początkowo śmieją się, ale kiedy widzą, jaką przykrość sprawia drugiemu dyszlowemu bycie poniżanym, milkną. Prawdziwy teatr rozgrywa się więc w głowach widzów – w tym, jakie połączenia tworzą pomiędzy scenicznymi faktami a swoimi doświadczeniami. Powstają jednostkowe historie wywiedzione z materii spektaklu. Określenie „interpretacja przedstawienia” trzeba by zastąpić terminem „przeżycie” – sądzę, że dzieci odbierają „Teatralny Plac Zabaw” nie jako dzieło, ale wydarzenie i traktują jak coś, co stało się w ich życiu. Przecież nie ma nawet ukłonów i braw na koniec – tylko przybija się z aktorami piątkę i jeszcze raz przechodzi pod brzuchem konia. Niektórzy jeszcze wracają, żeby na pożegnanie uścisnąć dłoń Dormana lub przytulić „swoją” kaczkę. Prawie wszyscy zbierają rozsypane w jednej ze scen żółte piórka – dla „brata, bo go nie było na spektaklu”, „żeby pokazać mamie”, żeby zachować chociaż mały element tego niezwykłego świata na dłużej.
„Może kaczkom przeszkadzamy?
Może mają swoje sprawy?
Może mamy odejść stąd”
Do tej pory dużo było mowy o dzieciach. Z mojej perspektywy nie mniej ważny wydaje się drugi adresat projektu – nauczyciele i wychowawcy. To przecież na nich spoczywa po części odpowiedzialność (bo nie wolno jej zdejmować z rodziców!) za rozbudzanie zainteresowania kulturą. Jeżeli mają skorzystać na uczestnictwie w projekcie Instytutu, to równie istotny jest ich udział w spektaklu, co i w warsztatach. Oglądanie przedstawienia daje przede wszystkim podstawę do rozmowy z klasą o wydarzeniu, pozwala jednocześnie przyjrzeć się formie teatralnej, która z powodzeniem może być stosowana w ich własnych działaniach z dziećmi. Niestety – nie wszyscy opiekunowie oglądali wspólnie z uczniami „TPZ”: niektórzy uznawali że 50 minut to doskonała okazja na uzupełnienie dziennika czy ucięcie pogawędki z wychowawczynią innej klasy. Rozumiem, że nie każdy musi być pasjonatem teatru, jednak w tym wypadku chodzi raczej o elementarny szacunek i dawanie przykładu dzieciom. Na szczęście wielu było wychowawców, którzy śmiało siadali na poduchach i pierwsi krzyczeli, że „nasza kaczka jest piękniejsza”. Jedną z pań spektakl zafascynował na tyle, że deklarowała nawet chęć dołączenia do zespołu aktorskiego.
Warsztaty pokazują, jak można pracować z klasą po obejrzeniu spektaklu – punktem wyjścia jest „Teatralny Plac Zabaw”. Są to techniki aktywizujące grupę, pozwalające formułować refleksję nie tylko za pomocą słowa, ale i ruchu, obrazu. Te pomysły dają się też zastosować przy własnych projektach twórczych nauczycieli. Celem jest też pokazanie, że teatr w szkole nie może sprowadzać się do kopiowania profesjonalnych przedstawień, wręcz przeciwnie: powinien się opierać na czerpaniu od dzieci, a nie narzucaniu im czegoś. Rzeczywistość szkoły nie wygląda jednak tak, że nauczyciele czekają na atrakcyjną ofertę jak na mannę z nieba – wprost przeciwnie: gonią od jednych obowiązków do drugich. Często dowiadywali się o warsztatach w dniu, w którym miały się odbyć. Zdarzało się, że nauczycielka prowadząca zajęcia teatralne nie mogła – mimo chęci – przyjść na warsztaty, bo po południu musiała zabrać dzieci na konkurs matematyczny… Niezwykły dzień niezwykłym dniem, a życie szkoły musi toczyć się swoim rytmem…
Jestem przekonana, że ci pedagodzy, którym udało się jednak wziąć udział w przeznaczonych dla nich zajęciach, inaczej spojrzą na możliwości pracy po spektaklu. Odejdą od tradycyjnej metody zadawania pytań i pozwolą dzieciom wyrazić swoje odczucia również w pozasłownej formie. Odkryją korzyści płynące z uwrażliwiania, budzenia skojarzeń, w miejsce moralizowania i dawania gotowych rozwiązań. Sądzę też, że podczas przygotowania spektaklu bardziej zaufają kreatywności swoich podopiecznych.
„To są sprawy państwowe.
To są sprawy epokowe.”
Co daje szkole wpuszczenie do swojego budynku dwóch kaczek, konika i grupy aktorów? Rzecz bardzo prostą – możliwość udziału wszystkich dzieci z klas 0-3 w teatralnej zabawie. Zabawie, w której stanowią część zespołu i nie przestają być sobą. Która rozbudza ich wyobraźnię. Która w niestresujący sposób porusza bardzo trudne tematy – rywalizacji, odrzucenia, wojny… Czy jest to więc tylko zabawa, czy może aż zabawa?
Powrócę do pytania, które do tej pory pozostało bez odpowiedzi: ile jeden niezwykły dzień w życiu szkoły może zmienić? Bez wątpienia nie zastąpi prowadzonej systematycznie – z namysłem i odpowiednim przygotowaniem – edukacji teatralnej w szkole. Może jednak uświadomić potrzebę jej wprowadzenia. Nie uda się to z pewnością w przypadku wszystkich nauczycieli. Wystarczy, że w każdej szkole pojawi się jeden pedagog, który dostrzeże fantastyczne reakcje dzieci oraz potencjał energii, którą „Teatralny Plac Zabaw” uwolnił i zada sobie pytanie: co zrobić, żeby moja praca z uczniami przebiegała podobnie?
Katarzyna Piwońska
[1] Na podstawie trzech przedstawień Dormana („Która godzina?”, „Konik” oraz „Kaczka i Hamlet”) powstał spektakl Justyny Sobczyk z dramaturgią Justyny Lipko-Koniecznej. Częścią projektu są ponadto warsztaty, w których uczestniczyli nauczyciele z odwiedzanych szkół i lokalni animatorzy kultury. Przy okazji wyjazdów w szesnastu szkołach (ze wszystkich 25) dwie ankieterki przeprowadziły rozmowy z dyrektorami i nauczycielami na temat edukacji teatralnej w ich placówkach – te wywiady staną się podstawą badań socjologicznych, które pomogą wytyczyć kierunek rozwoju kolejnych projektów edukacyjnych .Jedną z osób przepytujących byłam ja – pozwoliło mi to uczestniczyć w czterech tourach i przyglądać się z bardzo bliska funkcjonowaniu „TPZ” w warunkach terenowych, ale też zachować perspektywę osoby niezaangażowanej twórczo w jego powstawanie.
Wszystkich zainteresowanych przebiegiem całej trasy zachęcam do lektury relacji zamieszczonych na stronie projektu (http://www.dorman.e-teatr.pl/) w zakładce „Aktualności”. Poznają Państwo najbardziej zabawne i wzruszające momenty oraz trudności, jakie napotykała na swojej drodze trupa teatralna ze stolicy. Autorką tekstów jest tour managerka „Teatralnego Placu Zabaw Jana Dormana” Justyna Czarnota.
[2]Dorman J., Lalka w inscenizacji. Notatki z praktyki reżysera, [w] „Teatr Lalek”, 1968 r., nr 1-2.
[3]Sześcioro aktorów a ról w spektaklu – trzy… W każdą z pięciu tras jechała inna trójka – zmiana obsady na pewno zwiększa czujność wykonawców na scenie i pozwala uniknąć rutyny (łącznie prawie 50 pokazów w szkołach i kilkanaście w Warszawie!).