Strona główna/ZAPOWIEDZI. W stulecie wydania mopsożelaznego piecyka

ZAPOWIEDZI. W stulecie wydania mopsożelaznego piecyka

JA z jednej strony i JA z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka to proza poetycka Aleksandra Wata, polskiego pisarza żydowskiego pochodzenia, związanego z futurystami. Piecyk został opublikowany w końcu 1919 roku (ukazała się z datą 1920). Z okazji stulecia wydania tej fenomenalnej książki pisarz oraz ilustrator Wojciech Grabowski stworzył własne grafiki do prozy Wata. Mamy nadzieję, że przygotowane nowe wydanie Piecyka szybko znajdzie swojego wydawcę. Dzięki uprzejmości autora prezentujemy kilka ilustracji oraz fragment wstępu.

ZAPOWIEDZI. W stulecie wydania mopsożelaznego piecyka 
Wojciech Grabowski

Czytanie Piecyka jest męczące. I to nie dlatego, że utwór ten jest pozbawiony narracji, ciągów przyczynowo-skutkowych czy logiki. Nie. Ze względu na to, że jego lektura wyzwala szalone wizje. I szalone wizje nakładają się na szalone wizje. Natłok wizji jest tak duży, że zaczyna się zamieniać w Twoją pamięć. Ogarnia cię Czytelniku schizofreniczne deja-vu. Nie wiesz, czy czytałeś to już kiedyś, czy coś takiego wyobrażałeś sobie w fazie hipnagogów, czy też może jak w wirówce zbiły ci się w miazgę różne książki. Robi się w Twojej głowie coś w rodzaju książki idealnej, którą czytasz i równocześnie piszesz z wieloma autorami naraz. Ja, żeby poradzić sobie z Piecykiem, muszę rysować. To w ogóle moja metoda lektury. (…)

Piecyk to bełkot. To najbardziej surrealistyczny utwór w literaturze polskiej. „Piecyk (…) zdaje się być (…) ostatecznym wyczerpaniem tych możliwości, jakie pisarzom dwudziestolecia międzywojennego stworzyła kultura modernistyczna. Wat bowiem zgromadziwszy arcybogaty katalog wszelkich groteskowych motywów dokonał ich całkowitej desemantyzacji” (Włodzimierz Bolecki – wstęp do tomu Bezrobotny Lucyfer i inne opowieści, Czytelnik 1993). (…)

Rysując, trafiam na esej Władysława Panasa, nieżyjącego już wybitnego badacza i wizjonera. Uważam, że nie miał racji zarówno w stosunku do Schulza, jak i Wata. A jednak fascynuje mnie jego wywód i czytam go z wypiekami. Pisarstwo naukowe Panasa to kuriozum polegające na tym, że badacz ten usensacyjnia wszystko i przeprowadza zawiłe śledztwa, które ujawniają zaskakujące „fakty”. Załóżmy (na zasadzie platońskiej), że nasza rzeczywistość to tylko blade i niedoskonałe odbicie rzeczywistości idealnej, niebiańskiej. I w tej idealnej rzeczywistości też wychodzi gazeta sensacji „Fakt”. Ale o ileż nieporównywalnie doskonalszy, stukrotnie bardziej intelektualny i wyrafinowany jest Fakt „niebiański”! Redaktorem naczelnym i głównym autorem jest profesor Panas i są tam publikowane zadziwiające odkrycia ze świata kultury. (…)

Jest podróż, są tropy. Panas (niczym schulzowski Ojciec) zniża głos do szeptu, wystawia palec dla ważności i prowadzi nas tajnym labiryntem. Pisze tajemniczo: „Klucz do „świętego bełkotu” dzierży ktoś inny. Kto dzierży? Pada nazwisko w Piecyku: Rajmondo Lullo. Pada nazwisko, a więc coś znaczy. A Rajmondo był chrześcijańskim kabalistą, budującym system całkowicie samowystarczalny, udawadniający, że w aparacie pojęciowym chrześcijaństwa mieszczą się wszystkie inne religie. Budował nawet zadziwiające maszyny, będące czymś w rodzaju koła fortuny, gdzie ruletkowa przypadkowość trafu, ukazywała w mniejszych kołach połączonych z głównym – jakiś sens.

Wat (Piecyk): „Rajmondo Lullo rzekł mi onego poranka: Gazowe światło dręczy kosmicznym niepokojem. Tak. Dusza męczy. Gazowe światło wprzęgnę w spienione godziny i popędzę do zamku Sorja Moria”.

Panas (esej o Piecyku): „I w ten oto sposób kabalista chrześcijański, jedyny beatyfikowany kabalista, odsłania nam, być może, źródłowy kontekst dla Piecykowej poetyki. Kontekst, zaprawdę, fantastyczny. Nic dziwnego, że bohater poematu po spotkaniu z Lullem od razu wybiera się do zamku Soria Moria. Pozwólmy sobie i my na odrobinę fantazji: tam zapewne, na Wyspach Szczęśliwych, mieszka najbardziej bodaj niezwykły kabalista wszechczasów, ekstatyczny kabalista-dadaista Abraham Abulafia. (Nadajmy tej fantasmagorii jeszcze lżejszą konsystencję i niech przybierze ona kształt historycznoliterackiej rewelacji: są podstawy, aby uważać, iż to nie żaden Tristan Tzara jest prawdziwym wynalazcą dadaizmu, lecz właśnie rzeczony Abraham Abulafia. Dowody pojawią się za chwilę.) Zatem – w drogę do zamku Soria Moria. Do Abulafi”.

Abraham Abulafia, wyznawca kabały profetycznej, żył w XIII wieku na Wyspach Maltańskich, które u Panasa zamieniają się w fikcyjne Wyspy Szczęśliwe. Śledztwa nie da się już zatrzymać, musi biec dalej swoim torem jak w opowiadaniu Gombrowicza Zbrodnia z premedytacją. Zdaniem Panasa Wat inspirował się nie tylko chrześcijańską kabałą Lulli, ale także kombinatoryką literową Abrahama Abulafii. Polegała ona na tym, że mistyk ten zestawiał zupełnie dowolnie i przypadkowo litery hebrajskie. Po czym wprowadzał swoją metodę polegającą na swobodnym przeskakiwaniu („Kicaniu”) „od jednego obrazu albo myśli do innej myśli albo obrazu. Mowa o obrazach lub myślach, jakie na zasadzie luźnych asocjacji zawiązują się wokół pojedynczych słów, względnie jakichś związków wyrazowych” (Panas, Antykwariat anielskich znaczeń).

Zwróćmy uwagę! To jest dokładnie opisana metoda twórcza Wata, którą stosował przy pisaniu Piecyka. Przypadkowe słowo, dźwięk rozwija się w całe zdania i wersy, jedno podpowiada drugie na zasadzie dowolnych skojarzeń, często bardzo odległych (tak właśnie działa mechanizm snu i wspomnienia).

Wywód Panasa jest fascynujący. Jest wspaniałą analizą Piecyka. Ale nie zgadzam się z nim (podobnie jak w przypadku „Księgi blasku”). Jestem bowiem przekonany, że Wat stworzył swoją metodę niezależne od mistyków Lulli i Abulafii. Więcej, Wat nie miał metody, lecz gorączkę i biegunkę. Pisał w stanie ograniczonej świadomości. To był stan półsnu, maligny.

I stąd efekty tak niezwykłe. Zresztą w autokomentarzu Wat wyraźnie o tym pisze.

I jeszcze jedno. Tam nie ma ukrytych znaczeń. Ukryte znaczenia mają sobie stworzyć sami czytelnicy ze swojej pamięci i z lektury. I nazwisko Rajmuda Lullo pada dlatego, że sobie to nazwisko Wat nagle przypomniał. Tak rysuję do Piecyka. Czytam parę wersów i coś mi się roi. Zaczynam od zamaszystego gestu, dalekiego kształtu wywołanego przez lekturę. Ale ten kształt już podpowiada inne kształty. Uściślam, cieniuję, wyłaniają się wciąż nowe formy i wchodzą ze sobą w interakcję. Rysunek jest JEDNOCZEŚNIE abstrakcją i zestawem rozpoznawalnych form. (…)

Panas robi to co ja. Z tym czytaniem Piecyka trzeba coś zrobić, bo wizje nie chcą się skończyć. Można je próbować narysować, a można szukać ukrytych znaczeń, pisząc fascynujący esej.

W gruncie rzeczy chodzi o przyjemność. O przedłużenie ekstazy wywołanej lekturą. Tak działa piecyk.

Wojciech Grabowski

Wojciech Grabowski – absolwent Instytutu Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie i Szkoły Filmowej w Łodzi. Rysownik, pisarz, autor filmów o sztuce (m. in. Ekspresjonizm w Polsce, Podróż z Rafałem MalczewskimArtes – nadrealiści ze Lwowa). Debiutował w 2012 roku zbiorem opowiadań Człowiek-motocykl. Następnie wydał: Archi-traf. Opowieści o architekturze Śląska i ZagłębiaMiastowidz. Opowieści ze śląskiej metropoliiDizajn tamtych czasów. Wykonuje ilustracje do tych książek, które mu się bardzo spodobały. Jedna z nich znalazła się na okładce Kultury Enter (nr 86).

Kultura Enter, 2019/03 nr 89

Ja z jednej Samowtór z sobą. Ilustracje do prozy poetyckiej Aleksandra Wata autorstwa Wojciecha Grabowskiego.

Ja z jednej Samowtór z sobą. Ilustracje do prozy poetyckiej Aleksandra Wata autorstwa Wojciecha Grabowskiego.

Ja z jednej - po południu w plisach.

Ja z jednej - po południu w plisach.

Ja z jednej - szczęście szwenda się.

Ja z jednej - szczęście szwenda się.

Ola i Aleksander Watowie, Zakopane w 1947 roku. Źródło: http://www.wojciechkarpinski.com.

Ola i Aleksander Watowie, Zakopane w 1947 roku. Źródło: http://www.wojciechkarpinski.com.