ZAPOWIEDZI WYDAWNICZE. Świeca jako remedium na upór i uprzedzenia
Ks. Alfred Marek Wierzbicki
Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II (KUL)
Fragment zbiorowej publikacji poświęconej twórczości Jadwigi Mizińskiej, która w tym roku obchodzi jubileusz 75. urodzin. Książka dedykowana Pani Profesor ukaże się w przyszłym roku w wydawnictwie Warsztaty Kultury w Lublinie.
Prośba o przypomnienie epizodu z moich spotkań z Jadwigą Mizińską bardzo mnie ucieszyła i zarazem wprawiła w zakłopotanie. Epizodami były wszystkie moje spotkania z Jadwigą, nie płynęliśmy nigdy szlakiem tej samej rzeki. To oczywiście nawiązanie do wspaniałej rozmowy z Łukaszem Marcińczkiem, którą rozmówcy zatytułowali „Missisipi”. Mnie się zdarzało jedynie dotrzeć gdzieś nad brzeg, z zakola popatrzeć na rwący nurt, z daleka usłyszeć słowa mędrczyni, zobaczyć w jej twarzy ciekawość i troskę, z jaką zadaje niekonwencjonalne pytania, podziwiać jej kapelusze, spod których emanował uśmiech i życzliwe spojrzenie.
Epizod? Nieubłagani redaktorzy nie pozwolą na więcej, a w żadnym wypadku nie mógłbym pominąć pierwszego spotkania. Było to jesienią 1991 roku. Jako świeżo upieczony doktor filozofii, dopiero co zatrudniony na KUL, wybrałem się na konferencję na Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, w której licznie uczestniczyli Litwini. Chciałem spotkać Tomasa Venclovę, otrzymywał doktorat honoris causa, a konferencja u filozofów towarzyszyła tej akademickiej uroczystości. Choć nie było to łatwe, krótko przed rozpoczęciem konferencji udało mi się umówić z poetą na wieczorne spotkanie w hotelu. Zadowolony z osiągnięcia celu poszedłbym już do domu, gdyby nie zachęta Profesor Ireny Sławińskiej, którą znałem i bardzo ceniłem, abym uczestniczył w tej sesji. Weszliśmy razem na salę i wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Profesor Jadwigę Mizińską, zagajała obrady. Bez epizodu ze Sławińską na korytarzu gmachu humanistyki nie byłoby epizodu z Mizińską, może poznałbym ją później, a może wcale.
Epizod z okazji pobytu Venclovy na UMCS okazał się czymś w rodzaju kłącza, rozrastał się w różne strony. Poznałem Mizińską i od razu bardzo się polubiliśmy. Poznałem także jej gości z Wilna: Dalię Stanciene, Laimute Jakovonyte i Basię Nikiforovą. Szybko skorzystałem z ich zaproszenia i dałem się wciągnąć do współpracy z ich środowiskiem, jeździłem do Wilna na konferencje, publikowałem w ich piśmie „Logos”. Bez Jadwigi nie byłoby moich wileńskich epizodów intelektualnych.
Nie żałowałem, że dałem się namówić Profesor Sławińskiej do skorzystania z konferencji. Obydwoje byliśmy pod wrażeniem teatralizacji obrad i moderatorskiego talentu gospodyni tej konferencji. Na stole, przy którym siedzieli paneliści, Jadwiga Mizińska postawiła świecę. Gdy spór polsko-litewski nasilał się emocjonalnie, uczestnicy zaczynali się wręcz kłócić, wówczas gasiła świecę, ale kiedy znowu zaczynali słuchać swoich wywodów i próbowali rozumieć, jakie doświadczenia mogą stać za poglądami i opiniami, zapalała ją. Było to pasjonujące, bo świeca coraz rzadziej gasła. Stała się ona remedium na upór i uprzedzania, posuwała do przodu trudny dialog. Warto się zastanawiać nad rolą rekwizytów w formułowaniu, oczyszczaniu i porządkowaniu argumentów.
Jadwiga Mizińska ma duszę ekumeniczną, po to ją Pan Bóg stworzył, aby wędrowała przez różne ideowe krainy i przecierała szlaki głębszego wzajemnego zrozumienia, zaciekawienia innością, szacunku i przyjaźni. Nigdy nie dociekałem, w jaki sposób nawiązała kontakty z UMCS wielka dama kulowskiej polonistyki, jaką była Irena Sławińska. Spotkać kulowskiego profesora w rejonach UMCS nawet na początku lat 90. nie było łatwo. Miałem wrażenie, że przyprowadziła ją tutaj dawna idea uniwersytetu, nakazująca bezinteresowne poszukiwanie prawdy u wszystkich i dzielenie się nią ze wszystkimi. Dzięki jej mądrej sugestii pozostania na konferencji zorganizowanej przez Jadwigę Mizińską przekroczyłem rubikon. Od razu szczęśliwie trafiłem w osobie Jadwigi na kogoś, kto potrafił zasypywać rowy i budować mosty. Po drugiej stronie ulicy kiedyś Marcelego Nowotki, a teraz ks. Idziego Radziszewskiego, odkrywałem świat bliskich mi wartości. Mogłem się przekonać, że również po tej drugiej stronie ulicy kwitnie kultura uniwersytecka.
Dziś już mało kto pamięta, że wskutek ideologicznej presji państwa komunistycznego pomiędzy obydwoma lubelskimi uniwersytetami nie było ani rywalizacji ani współpracy, obydwie uczelnie skazane zostały na izolację i życie obok siebie. Sprzyjało to narastaniu obcości. Były oczywiście jakieś relacje prywatne pomiędzy pracownikami czy studentami obydwu akademickich ośrodków, niekiedy były to więzy rodzinne, koleżeńskie. Wiem, że sporo studentów UMCS nawet w latach programowej ateizacji chodziło na Mszę do kulowskiego kościoła akademickiego, zaś studenci KUL doceniali działalność kulturalną Chatki Żaka. Instytucjonalną płaszczyznę ideowej wspólnoty stworzyła dopiero „Solidarność” w 1980 roku, w której działalność zaangażowali się entuzjastycznie ludzie z obydwu stron akademickiego rowu. Wielką entuzjastką solidarnościowych przemian była Jadwiga wraz z innymi niepokornymi uczniami Zdzisława Cackowskiego.
Ekumeniczna postawa Profesor Mizińskiej zdaje się mieć rodowód solidarnościowy. Już po upadku komunizmu miałem okazję współpracować z nią. Najpierw wciągnęła mnie do komisji egzaminacyjnej na Olimpiadzie Filozoficznej. Zapraszała na konferencje, a ja prosiłem ją o artykuły do „Ethosu”, gdy byłem redaktorem naczelnym tego pisma. Ale chyba najważniejsze były spotkania nieformalne, rozmowy przy okazji. Wymienialiśmy się naszymi książkami. Odnajdywałem miejsca wspólne w ich treści. Los zrządził, że okładki wielu z nich projektowała Zofia Kopel Szulc, dzięki czemu książki Jadwigi i moje łączyła ta sama aura plastyczna.
ks. Alfred Marek Wierzbicki
19 grudnia 2020
Kultura Enter