KULTURA ENTER 2014/04 nr 59
-
Wojna światów
Tomasz Piechal -
Euromajdan i kościoły Ukrainy
Aleksandr Dobrojer -
Krym – Rossija
Piotr Andrusieczko -
Euromajdan i I Rzeczpospolita
Piotr Maciążek -
Między Euromajdanem a geopolityką
Adam Lelonek -
Mistrzowie kultury, kremlowska hucpa i specjalne wojny
Mykoła Riabczuk -
Rewolucja się skończyła. Rewolucja się zaczęła
Dmytro Gnap, Tomasz Piechal -
Ukraińska „Eurorewolucja”: wstępne wnioski
Andrij Portnow -
Ewolucja Rewolucji
Serhij Szebelist -
O solidarności i imperializmie
Andrej Chadanowicz -
Kronika Euromajdanu 2013/2014
Andrij Saweneć
Informacje o okładce
W swoim życiu ja i moje pokolenie lat 80. nie widzieliśmy z tak bliska niczego bardziej doniosłego, porywającego, totalnego, ale też rozczarowującego, a wreszcie tragikomicznego, jak ukraiński zryw przełomu 2013-2014 roku.
Byliśmy świadkami trzeciej próby wyjścia Ukrainy z impasu, a właściwie regresu, w jaki od lat wpędza ją jej mentalna, polityczna, społeczna – cokolwiek, spuścizna. Z tą istotną różnicą, że była to próba najkrwawsza i była to próba idąca dalej, już nie tylko w wyzwolenie się z „poradzieckości”, ale i jednocześnie z „porosyjskości”.
Majdan zmienił świadomość Ukraińców. Zobaczyli oni, że z pozoru elitarne zjawiska, ludzie władzy, dotąd w ich wyobraźni odlegli, niedosiężni, oddzieleni od nich granicą papierowego, konwencjonalnego autorytetu oraz złotego sedesu, będący jakby spoza ich ludzkiego, ziemskiego świata, stali się wnet z ich świata, dotykalni, a nawet detronizowalni. Dotychczasowy polityczny porządek ukraiński został obalony. Głos dziennikarzy stał się ważniejszy od głosu polityków, prokuratorów i sądów, nowa władza prosiła lud na agorze o legalizację swoich propozycji, człowiek z Majdanu otrzymywał wnet tekę ministra.
Uciekając się do metafory z mechaniki, obywatele ukraińscy zobaczyli, że zmniejszyły się przełożenia, że jeśli chcą to mogą mieć bezpośredni wpływ na Ukrainę i najbliższą okolicę, zobaczyli, że mogą zmieniać świat. A to rewolucja świetlna. Zobaczyli, że te okrągłe, wygładzone i wyrośnięte zdarzenia, o których czyta się bez emocji w podręcznikach do historii, tak właśnie prozaicznie się rozgrywają.
Ta nowa świadomość pozwoliła i nam patrzeć z niedowierzaniem na międzynarodowy spektakl autorytetów, sugerujących i próbujących nam wmówić swoimi pozorowanymi działaniami, że potrafią więcej i znaczą coś więcej niż znaczy dla kota ręka sprzątająca kuwetę. Trudno sądzić inaczej, słuchając beztroskich, jowialnych, ale zawsze pełnych otwartej kpiny deklamacji Władimira Putina, wygłaszanych w twarz zagranicznym kolegom dyplomatom. Trudno też sądzić inaczej bacząc na absurdalne reakcje przedstawicieli cywilizacji Zachodu, których wydarzenia ukraińskie co rusz zaskakiwały na nartach w Chamonix, czy innym Aspen.
Informacje, doniesienia, prognozy sytuacji przyprawiały o zawrót głowy, można było permanentnie się zagubić. Ukazało to jedynie istotny element nieprzewidywalności rusko-unijno-amerykańskiej gry, co znów (owa nieprzewidywalność) wprost i mocno dowodzi, że nie ma żadnej rzeczy świętej – a nadszarpnięto ich kilka – w dyskursie międzynarodowym, co dowodzi, że nie ma rzeczy nietykalnych, które kazałyby być w jakiejś mierze przewidywalnym i co dowodzi, że pod dowolnym pretekstem, za którym postawi się wygodne interpretacje, naruszać można wszystko. Prymarność umów międzynarodowych, naczelna prawodawcza rola państwowych konstytucji, to jedynie deklaracje, które zawsze mogą znaleźć pokrycie w walucie innej, niż ta, którą przelewali na Majdanach ludzie wierzący w ich istotniejsze znaczenie.
Z całej tej rusko-ukraińsko-europejskiej bardachy, kiedy już ujdzie z człowieka i patetyzm, i romantyzm, i tragizm, i absurdalność, i komizm tych wszystkich wydarzeń, kiedy już spoglądamy na to na trzeźwo, z oddali, ze szczytu Kilimandżaro, klaruje się dotąd trudno uchwytna intuicja, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, każda władza, którą obalić może wola ludu i której lud może udzielić sanitariuszce z Majdanu, każda umowa i konstytucja – gdy idzie o rudymenty w stosunkach międzynarodowych, międzyludzkich – może być dowolnie interpretowana, uznawana, ignorowana. Dzięki Majdanowi po raz kolejny dobitnie mogliśmy się przekonać, że w świecie nie ma instytucji „autorytetu”, nie ma zasad ogólnoludzkich, normujących trwale międzyludzkie stosunki, nie ma nic obiektywnego w tym świecie ludzi.
To, z czym mamy do czynienia po Majdanie to nie kolejne starcie mitologicznego „wschodu” i równie mitologicznego „zachodu” to nie „zimna” czy „chłodna wojna”, to pospolita i ordynarna w swojej odsłonie kompromitacja świata, w tym wschodnio-zachodnim wymiarze wojna, w której, obok tragicznie poległych na Majdanie, polegają jedynie kolejne słomiane autorytety, międzynarodowe umowy, traktaty, całe konstytucje, wojna, która obnaża fakt tego, iż wszystko, co stanowione jest przez ludzi, jakkolwiek by ich nie tytułować i jakichkolwiek papierowych dystynkcji by im nie przydawać, jest arbitralne do cna, do dna, jest skończenie relatywne i w istocie rzeczy nieważne.
Jeszcze niedawno w pewnym felietonie przywoływałem w kontekście działań Putina na Krymie anegdotę, którą opowiadał Wody Allen. Traktowała mianowicie o pewnym bogaczu, który podczas premiery spektaklu wypadł, ku uciesze zawistnych znajomych, z teatralnego balkonu. Potem zaś, by nie postrzegano tego zdarzenia jak żałosnego faux pas, co premierę wypadał z tegoż balkonu, chcąc udowodnić wszystkim, że to jego kaprys, że go na to po prostu stać. Tak właśnie UE i Rosja wypadają od czasu Majdanu i Krymu z teatralnej loży i nie zanosi się na rychły tych upadków koniec mimo, że Ukraińcy przestali i płakać, i śmiać się, tylko jeszcze nie wiedzą gdzie to wszystko mieć.
Paweł Laufer – zastępca redaktora naczelnego