Strona główna/SZTUKA CYRKOWA. Poeta w cyrku

SZTUKA CYRKOWA. Poeta w cyrku

Ivan Davydenko

W końcu opuszczam rozgrzaną do trzydziestu paru stopni stolicę, żeby udać się do Lublina na karnawał. Od razu do sedna – chcę na własnej skórze sprawdzić promowane przez organizatorki hasło festiwalowe: run away with the circus.

Sam fakt tego, że jadę, już w pełnej mierze można uznać za zwycięski – po dwutygodniowej walce o trzy nędzne dni urlopu, po nieprzespanej przez domykanie zaległych obowiązków nocy. Nic nie jest w stanie powstrzymać mnie przed lądowaniem w Lublinie, gdzie w budynku na Starym Mieście znajduje się biuro festiwalowe, w którym na biurku czeka na mnie niewielka biała koperta. W tej kopercie znajduje się marzenie każdego, niezależnie od kalibru pismaka – darmowe bilety na płatne przedstawienia. Dostałem je w zamian za recenzje, w tym celu zostałem nawet zaopatrzony w niewielkie kompaktowe notesiki. Cóż to za magia, cóż za wyjątkowa sytuacja, przez cztery następne dni będę się snuł po karnawale, umieszczając w notesikach dosłownie wszystko, co zobaczę i nie omieszkam o tym Państwu opowiedzieć.

24.07 Kolektyw Kejos, Nie Tak Ty

Co robisz, kiedy stres otwiera swoją paszczę i zaczyna cię zjadać niczym Saturn własne dzieci?

Wrocławski kolektyw cyrkowy w swoim spektaklu z pogranicza klaunady i tańca porusza temat presji oczekiwań, z którą każdy z nas mierzy się na co dzień. Podczas próby pokazania idealnego występu, artyści zaczynają pogrążać się we własnej niepewności oraz poczuciu niedostatecznej perfekcji. Z ciągu nieudanych sekwencji powstaje niemalże idealna komedia omyłek, jednak odczuwam chęć posunięcia się w tej analizie o krok dalej.

Pod szyldem cyrkowego przedstawienia Kejos serwuje widowni poruszającą refleksję nad postkapitalistyczną codziennością, w którą wszyscy jesteśmy uwikłani. Nieprzypadkowo zaś przygotowany i wyćwiczony „występ idealny” zaczyna rozpadać się w momencie, kiedy z loopera Jacka Timingeriu usuwają się zapisane ścieżki dźwiękowe. Looper nie jest tu tylko przypadkowym narzędziem scenicznym, warto by potraktować go jako narzędzie nadające kształt czasu, jaki przeżywamy. Artyści próbują zadać pytanie, jak się zachowujemy, kiedy automat zawodzi.

Dalsze próby odtworzenia sekwencji „idealnego występu” legną w gruzach właśnie dlatego, że są oparte na automatycznym odtwarzaniu. Bez podkładu muzycznego wydają się zupełnie bez sensu, dlatego artyści zmuszeni są improwizować. Wyjście poza to, co znane zawsze wywołuje w nas niepokój, a jedną ze strategii radzenia sobie z tym niepokojem jest obsesyjna kontrola nad wydarzeniami. Świetnie zagrana przez Martę Kuczyńską postać Lidii Dusolej ucieleśnia kontrolę w Nie Tak Tach. Wydawałoby się, że jedyną słuszną metodą na to, żeby przedstawienie trwało dalej, jest metoda odpuszczenia sobie, jednak Lidia do samego końca nie poddaje się, w komiczny sposób doprowadzając samą siebie do wyczerpania nerwowego. W momencie gdy napięcie sięga zenitu, wrocławianie decydują się na sprytny zabieg, angażując publiczność do napisania na małych karteczkach własnej opinii na temat tego, co zobaczyli na scenie. Niestety żadna z odpowiedzi nie jest w stanie usatysfakcjonować rozwścieczonej Lidii.

W swoim pięćdziesięciominutowym komicznym przedstawieniu Kolektyw Kejos przeprowadza wiwisekcję codzienności, z jej niepisanym obowiązkiem maskowania napięć i monotonią, zaburzenie której wywołuje wulkan emocji. Po ciężkich perypetiach artyści jednoczą się, wspólnie śpiewając smutną piosenkę, stylistycznie przypominającą portugalskie fado. Towarzyszące ich lamentowaniu catharsis zostaje przypieczętowane poprzez specyficzny gest – cyrkowa trójca styka się wskazującymi palcami, po czym wszyscy podskakują niczym porażeni prądem. I całe napięcie znika.

Saturn został przywołany na początku tej recenzji nieprzypadkowo, bowiem w europejskiej nomenklaturze mistycznej jest to symbol dyscypliny, odpowiedzialności i struktury. Jednocześnie jest jedną z planet odpowiadających za charakter relacji społecznych. Czasami jest nazywany „surowym nauczycielem”, ponieważ jego lekcje bywają bolesne, niemniej przynoszące długotrwałe efekty. Komedia w wykonaniu wrocławskiego kolektywu delikatnie przypomina, że wszyscy jesteśmy dziećmi Saturna, próbującymi poradzić sobie z kejosem codzienności.

***

Czekając w kolejce na rozpoczęcie następnego spektaklu, spotykam przy ogrodzeniu organizatorki w towarzystwie Kolektywu Kejos. Nie omieszkam się pochwalić, że byłem na ich występie.

– Jak ci się podobało – pyta mnie Zuzanna Nil.

– Eee… No tak – odpowiadam. Próbuję wymyślić jakiś żart, ale mi nie wychodzi.

– Rozumiem – kiwa głową artystka.

– Aaa, no właśnie, poznajcie się. To jest nasz krytyk, pisze dla nas recenzje – wesoło objaśnia wszystkim Marcelina.

Artystka zaniemówiła. Zaorane, myślę, obserwując jej skrzywioną minę. Muszę szybko stąd odejść. W momencie, w którym się odwracam, ktoś klepie mnie po ramieniu.

– Jak coś, to nie krytykuj dzisiejszego światła, dobra? – pyta mnie Rafał, oświetleniowiec z Centrum Kultury.

– Oczywiście, że skrytykuję – odpowiadam.

Co się ze mną dzieję?! Czy rzeczywiście nie mogę poradzić sobie z narzędziem, które trafiło do moich rąk? A to dopiero jedno przedstawienie z pięciu zakontraktowanych…

24.07 My!Laika, Winter

Półgodziny i jedną minutę po zachodzie słońca w Lublinie zaczął się spektakl wymykający się poza granicę najbardziej śmiałej wyobraźni. Przedstawienie My!Laiki można było nie tylko zobaczyć, lecz poczuć na sobie rzeczowe, jak najbardziej fizyczne jego dowody. Mam śmiałość twierdzić, że na próbie werbalnego określenia tego, co przedstawił międzynarodowy kolektyw wirtuozów cyrkowych występujących pod banderą Francji, mogłaby powstać osobna księga, lecz postaram się ograniczyć w środkach na rzecz tej krótkiej pofestiwalowej recenzji.

Najlepszym sposobem opowiedzieć o skomplikowanych i wymykających się pospolitemu rozumowaniu rzeczach, takich jak zmiany klimatu i związany z nimi dramat tysięcy gatunków na skraju wyginięcia, okazał się eksperymentalny, oniryczny spektakl z ledwo zarysowaną, nielinearną fabułą, na dodatek grany w niewielkim namiocie cyrkowym bez klimatyzacji. Zagraniczni cyrkowcy zademonstrowali siedemdziesięciopięciominutową próbną wersję tego, co czeka ludzkość w ciągu kilku następnych dekad. W połowie przedstawienia temperatura odczuwalna w namiocie zbliżała się do saunowej, co wzbudzało pewne podejrzenia – czy nie dzieje się tak przypadkiem, żebyśmy na własnej skórze odczuli skutki rokowanej planecie katastrofy klimatycznej. Jednak, jak wskazują organizatorzy, gdyby temperatura tego dnia była o dziesięć stopni niższa, tego wrażenia by nie było.

Dlatego, żeby lepiej zrozumieć co autor miał na myśli, warto przejrzeć się pierwszej i najdłuższej historii, opowiedzianej na początku spektaklu. Koń Pedro może cieszyć się z tego, że nadchodzi wiosna, lecz dla jego imiennika, polarnego niedźwiedzia Pedro wiosną przynosi chaos. Jego dom znika wraz z roztapiającym się lodowcem. Człowiek stracił kontrolę nad światem, oznajmiają widzowi My!Laika. Akcja spektaklu przenosi się do mieszkania, w którym co chwilę pojawiają się dziwaczni bohaterowie prowadzący absurdalne dialogi, tańczący, śpiewający i grający na instrumentach.

Winter cyrkowe numery są mocno wysunięte na peryferię i nie stanowią głównej atrakcji. Stanowią bardziej tło, narzędzie do przekazania dziwnej i trudnej do uchwycenia, lecz mocno odczuwalnej palety emocji, ciągle zmieniającej się. Ten efekt jest wywoływany celowo i jest jedną z osobliwości własnej filozofii uprawianej przez My!Laikę. Jak sami artyści wskazują w broszurze z okazji dziesięciolecia kolektywu, cyrkowe umiejętności nie mają nic wspólnego z metaforyką, są tylko narzędziem estetycznym. Zaburzenie codziennej logiki poprzez dziwaczne dialogi, wyjście poza schemat zachowania znany z codzienności, zaciera granicę pomiędzy obrazem wizualnym a akcją, aktorem i widownią. Tworzony przez Samuela Becketta teatr absurdu jest inspiracją dla przedstawienia. Jednak Winter nie jest zwykłym scenicznym pokazem, lecz wspólnym doświadczaniem, którego nowoczesna, poetycka i kolażowa struktura wytrąca widownię z utartych szlaków biernego konsumowania przedstawienia i pcha zbiorową wyobraźnie w kierunku terenów dotychczas niezwiedzanych. Warto dodać, że ponadprzeciętne sceniczne umiejętności członków kolektywu, ich przygotowanie gimnastyczne, jak i muzyczne pozwala osiągnąć niezwykły efekt końcowy.

Spektakl My!Laiki z oczywistych powodów nie można zakwalifikować do szeregu mainstreamowych cyrkowych produkcji, jednak na pewno jest to jedyny w swoim rodzaju pokaz, który jeszcze długo pozostanie w pamięci lubelskiej widowni. Dodałbym, że było to przedstawienie nie z tej ziemi, chociaż tak naprawdę, jak najbardziej z tej.

***

Próbując wypełznąć z namiotu Francuzów, do którego bardziej pasuje określenie szałas potów, zderzam się z różnicą temperatur. Chociaż wcale nie jest późno, ludzie dookoła wydają się wymęczeni. Wolno poruszają się, prowadzą ciche rozmowy.

– Jestem na My!Laika już trzeci raz i widzę, że życie coraz bardziej daje im w kość – zagaja mnie Seweryn.

Dostać w kość, bardzo trafna fraza. Dziś wszyscy nieźle oberwaliśmy, chociaż jak mawiają na wschodzie: para kości nie łamie.

 

25.07 Teatronas, Itch

W opisie spektaklu można przeczytać, że Itch jest sceniczną opowieścią łączącą język współczesnego cyrku i teatru. W rzeczywistości twórcy tego widowiska postanowili zbudować dramaturgię wokół dialogu pomiędzy warstwą literacką a cyrkową. Okazało się to dość ryzykowne, bo warstwie cyrkowej tego przedstawienia nie mam nic do zarzucenia, więcej pytań jednak skierowałbym do tej pierwszej.

Od razu warto zaznaczyć, że przygotowanie litewskich artystów cyrkowych było wprost fascynujące . Godnym podziwu było trwające ponad trzydzieści dwie minuty solo kuglarskie w wykonaniu Kasparasa Bujanauskasa – najlepszego w tej dyscyplinie artysty z Litwy. Elementy ruchowe wykonywane przez tancerza i akrobatę Džiugasa Kunsmanasa w nieoczywisty sposób łączyły się z żonglerką, szczególnie zaskakującym wydał się fragment, w którym pierwszy stanął na klatce piersiowej drugiego. Był to również moment, kiedy warstwa tekstowa zgrywała się z akcją sceniczną – dźwięk ciężkiego oddechu wydobywającego się z przyciśniętych wagą dorosłego mężczyzny płuc tworzył niepokojący podkład dźwiękowy pod opowieść o łódce na środku jeziora.

Niestety w innych momentach akcja dziejąca się na scenie oraz tekst czytany przez aktorkę Mildę Jonaitytė, przez cały czas siedzącą na huśtawce pośrodku sceny, nie współgrały. Wydawało się, że monolog o lęku przed śmiercią jest nieco oderwany od tego, co widzimy na scenie. Mocne i szczere wyznania o przeżywaniu trudnych emocji z każdym powtórzeniem coraz bardziej odsuwały się od wizualnej warstwy. W pewnych momentach tekst był zbędny, albo było go za dużo. Zaryzykuję stwierdzenie, że w pogoni za eksperymentem i poszukiwaniem własnego języka opowieści, litewska grupa złamała klasyczną regułę dramaturgii, prowadząc widzów fałszywym tropem. Zamontowana na środku sceny huśtawka stała się strzelbą Czechowa, która, jak wiemy, musi wystrzelić w ostatnim akcie. O dziwo, to się nie wydarzyło. Recytująca tekst aktorka po prostu bujała się na huśtawce w trakcie całego przedstawienia.

Odniosłem wrażenie, że zapowiadanemu połączeniu teatru i cyrku zabrakło precyzji, jakby było ono zszyte grubymi nićmi. Itch okazał się ciekawym, lecz mocno nierównym spektaklem, któremu nie brakowało zarówno zachwytów, jak i elementów do poprawy. Warto zaznaczyć, że jest to pierwszy cyrkowy spektakl w wykonaniu Teatronasu, co w pewnym sensie tłumaczy, dlaczego można było odnieść wrażenie odrębności pomiędzy warstwą wizualną a tekstową. Kolektyw z Litwy podjął się ambitnego zadania, jednak łączenie gatunków scenicznych wymaga ich wzajemnego przenikania. W przeciwnym wypadku efektem jest spektakl zbyt teatralny dla cyrku i zbyt cyrkowy dla teatru.

***

Na drugi dzień muszę się bardziej przygotować. Pisanie recenzji nie jest żartem. Tym bardziej w Lublinie zawsze można spotkać ciekawego rozmówcę i zapomnieć gdzie i po co się idzie. Muszę być bardziej asertywny, ostrzej komunikować ludziom, że wykonuję ważną pracę.

Po wczorajszych faux pas Michalina postanawia mnie wesprzeć. Proponuje założyć mi koszulkę z napisem, który od razu da innym do zrozumienia, w jakim celu snuję się wzdłuż i poprzek festiwalu. Napis głosi: DONT GIVE UP! Be a bigger asshole.

Dziękuję ci, Misiu, powtarzam w myślach. Oby pomogło.

Przed wejściem do Teatru Starego uzupełniam swoje notatki. Najwidoczniej czerwony notesik i odpowiedni strój przykuwa uwagę dyrektorki festiwalu, która poprosiła o anonimowość.

– Co tam, skrybo? Na czym teraz byłeś?

– Na tym, mmm… litewskim aerialu – odpowiadam.

– I jak ten aerial? – zadziornie kwituje.

– Żaden – odpowiadam z maksymalną powagą, jaką wymaga ode mnie sytuacja.

Zdecydowanie, gadżety i strój pomagają nabrać impetu w wykonywaniu pracy krytycznej.

25.07 Gabriela Munoz, Julieta

Na fenomen tego genialnego przedstawienia nakłada się wiele czynników. Pierwszym i moim zdaniem najważniejszym jest arcymistrzowski poziom aktorski Gabrieli Munoz.

Meksykańska klaunesa na scenie Teatru Starego w Lublinie udowodniła, że jednym mikroruchem twarzy potrafi doprowadzić widownię do szaleństwa. Po takim popisie opuszczałem przedstawienie z myślą, że my, Słowianie, nie umiemy grać w klaunadę. Oczywiście, że przyczyn tego można doszukiwać się wszędzie – w postkomunistycznym dziedzictwie, braku tradycyjnej szkoły, uprzedzeniach i stereotypach, usytuowaniu geograficznym i spowodowanych przez to chronicznych niedoborach witaminy D, geopolityce, chociaż w przypadku tej ostatniej Meksyk również nie należy do najlepszych miejsc na świecie. Co nie zmienia faktu, że wątpię, czy w najbliższym czasie doczekamy się podobnego przedstawienia w wykonaniu polskich artystów. W tym miejscu śpieszę uprzedzić, że wszystko jednak nie wygląda aż tak źle. Warto wspomnieć o błyskotliwym, chociaż wciąż offowym Furiozo Piotra Sikory, z którym artysta wyruszył na podbój Ameryki (spoiler: podbił).

Po drugie, ważnym elementem nakładającym się na sukces Juliety uniwersalność tematu. Wszyscy jesteśmy nieco dziwaczni, kiedy myślimy, że nikt nas nie widzi. Wszyscy czujemy się trochę samotni. Wszyscy czasem czekamy, aż wydarzy się coś, co wytrąci nas z naszej codziennej rutyny. Wydaje się, że Julieta, samotna kobieta nieco powyżej średniego wieku, pewne wydarzenia życiowe ma już za sobą. Aczkolwiek przepełniający tą postać wigor sugeruje, że coś by tam się jeszcze przeżyło. Za komediową warstwą kryje się lekko odczuwalne rozdarcie, w którym znajduje się bohaterka, i mimowolna niepewność, czy warto zaryzykować swoje poukładane życie, rzucić się w wir nieznanego. Czyżby ta sytuacja nie była znana każdemu z nas?

Julieta jest przedstawieniem niezwykle śmiesznym, jednocześnie mądrym i bardzo przyjemnym estetycznie. Śmiało nazwałbym ją również najbardziej klasycznym spektaklem tegorocznej edycji karnawału. Wykonanie tradycyjnych tropów wymaga dużych umiejętności, jednak ciężka praca w tym przypadku jak najbardziej się opłaca – powstaje przedstawienie, w którym każda osoba, niezależnie od wieku i doświadczenia znajdzie coś dla siebie.

26.06 Namiot festiwalowy na Błoniach pod Zamkiem

W festiwalową sobotę mam przyjemność moderować dyskusję z redaktorami dedykowanej cyrkowi publikacji Instytutu Teatralnego. Pomimo upału chętnych podyskutować zebrało się sporo. Spotkanie książkowe na festiwalu cyrkowym jest czymś tak samo niezwykłym, jak wystąpienie cyrkowe na festiwalu literackim, myślę. Z drugiej strony, Lublin wciąż pozostaje miastem studenckim i spotkanie z osobami zajmującymi się cyrkiem naukowo może przyciągać również ten ambitniejszy narybek intelektualny. Być może wśród nich znajdują się przyszłe krytyczki i przyszli krytycy, teoretycy sztuki cyrkowej.

Bo warto powiedzieć szczerze, krytyka leży. Szczególnie ta niezaangażowana i uprawiana pozainstytucjonalnie. Odkąd recenzje zostały narzędziem marketingu, rola krytyki rzeczywiście się zmieniła. Krytyczne recenzje przestały interesować publiczność, z jedynym wyjątkiem – o ile nie generują zasięgów w mediach społecznościowych. Tak, algorytm potrafi wszystko przemielić na kontent, chociaż w przypadku krytyki, do uprawiania której potrzebne jest dość szerokie przygotowanie teoretyczne, wysiłek włożony w tworzenie tekstu krytycznego jest niewspółmierny do statystyk, tak ważnych dla marketingowców. Bo liczą się tylko słupki oglądalności, jak śpiewał kiedyś popularny dekadę temu w Lublinie zespół Miąższ.

Mimo wszystko chętnych wykorzystać przestrzeń do wypowiedzi na tematy związane z cyrkiem tego dnia nie brakowało. Inauguracja dyskusyjnego klubu przebiegła pomyślnie. A może oni wszyscy też chcą dostawać darmowe wejściówki, żeby potem móc narzekać, co im się nie podobało? Na pewno znajdzie się kilka takich osób.

27.07 Art for Rainy Days, How a Spiral Works

Międzynarodowy kolektyw przygotował przedstawienie aerialowe w reżyserii brytyjskiego dramaturga Jasona Dupree. Tym razem ograniczenia ciała są głównym tematem opowieści. Ograniczenia tworzą warunki, w których powstaje magia. Co więcej, nie jest bez nich możliwa.

Z technicznej strony wyglądało to tak: litewska aerialistka Izabelė Kuzelytė znajdowała się na linie akrobatycznej, łotewska tancerka Alise Bokaldere była przypięta warkoczem do jej końcówki. Obserwowanie tancerki, która musi cały czas się dostosowywać do ruchu liny, jednocześnie wzbudzało zachwyt i niepokój. Mówiąc bardziej metaforycznie, Art for Rainy Days zobrazowali znany nam wszystkim i poniekąd bolesny schemat popadania w spiralę i bycia zależnym od okoliczności.

Czarna kurtyna na scenie i neutralne czarne kostiumy artystek sugerowały jednak, że główną rolę w spektaklu gra ruch. Synchronicznie poruszające się ciała wywoływały hipnotyzujące przeżycia. Monotonia przedstawienia była co rusz rozbijana poprzez kolejne skomplikowane etiudy na linie i podłodze. Na końcu spektaklu z sufitu zaczęły spadać krople deszczu, odbijające się w kroplach światło na czarnym tle było szczególnie widowiskowe.

Wrażenia wywołane tym spektaklem sprawiają, że jest on bardzo trudny do skategoryzowania. Art for Rainy Days udało się stworzyć dzieło zacierające granicę między przedstawieniem nowocyrkowym a choreografią. Ważną rolę w tym odegrał również podkład muzyczny. Otóż brytyjski producent muzyczny połączył łotewską muzykę tradycyjną ze współczesną elektroniką. W efekcie została uzyskana zapętlona, przestrzenna dźwiękowa mieszanka, idealnie pasująca a do wprowadzenia wspólnego doświadczenia transu, charakterystycznego zarówno dla tradycji, jak i tanecznej muzyki elektronicznej. Stan określany jako trans zostaje tu przywołany nieprzypadkowo, gdyż jednoczesne łączy on dwa rozbieżne stany – oderwanie od rzeczywistości oraz trwanie w momencie.

Właściwie, poprzez taki szereg nieoczywistych zabiegów, wymagających poważnego przygotowania technicznego, jak i wyczucia estetyki, wchodzenia w perspektywę widza i przewidywania jego oczekiwań, How a Spiral Works jest rzadkim przypadkiem sztuki wywołującej głębokie refleksje w trakcie jej oglądania. Widzowie bardziej wnikliwi mogli dostrzec poza czystą estetyczną rozrywką zdecydowanie więcej. Często zapominamy o tej metafizycznej funkcji sztuki, dlatego cieszę się podwójnie, że w programie festiwalu znalazło się miejsce na tak błyskotliwy i ekscytujący spektakl.

 

***

Po ostatnim obejrzanym show spotykam Weronikę, starą znajomą z czasów studiów, od dawna mieszkającą w Warszawie. Podczas festiwalu ciągle widywaliśmy się mimochodem w kolejkach na spektakle, teraz w końcu mamy czas na podzielenie się wrażeniami. Wspólnie doświadczamy ciemnej strony udanego karnawału – nadchodzący powrót do codzienności czeka na nas tuż za rogiem.

– Chciałam się bawić do białego rana i tylko zmęczenie oraz rozsądek sprowadziły mnie do domu po czternastu godzinach na nogach – mówi Weronika.

Jest w tych słowach sporo racji. Teraz, przepisując je, zgadzam się z tą wypowiedzią jeszcze bardziej. Cyrk jest rodzajem sztuki tak różnorodnym pod względem oferowanych wrażeń. W moim przypadku cyrk powraca każdej przeżytej chwili jej osobliwość – wszystko wydarza się tu i teraz, i tylko jeden raz. Oglądanie spektaklu cyrkowego wymaga koncentracji i aktywnej uwagi – w przypadku tej ostatniej artyści cyrkowi znacznie wcześniej od marketingowców skapnęli, że uwaga jest walutą.

– Cyrk jest o erotyczności, o tabu, o tym, co nas wszystkich kręci, co bulwersuje – kontynuuje moja współrozmówczyni.

I znowu nie mogę się z nie zgodzić z jej odczuciem. Cyrk pełni funkcję społecznej strefy cienia, gdzie zostaje wyparte wszystko, co chcielibyśmy ukryć. Dlatego też nigdy nie będzie popularnym rodzajem sztuki, inaczej po prostu straci ten ważny element azylu, skarbnicy naszego tabu.

Do naszej rozmowy włącza się Marcelina.

– Cyrk jest różny – podsumowuje organizatorka festiwalu. – Nasz festiwal jest tak inkluzywny, żeby widzowie mogli zobaczyć przekrój cyrkowych gatunków i wybrać to, co dla nich odpowiednie.

Drodzy Państwo, nie będzie żadnych ważnych konkluzji na końcu. Powiem tylko, że pierwotny cel został osiągnięty – ucieczka z cyrkiem się udała.

 

Ivan Davydenko poeta, publicysta. Stały współpracownik „Czasu Kultury”, w którym od 2024 r. prowadzi autorską rubrykę „Kącik wróżb i egzorcyzmów”. Stypendysta Prezydenta Miasta Lublin w latach 2019, 2020, 2021.

Kultura Enter
lipiec 2025

Nie Tak Ty, Kolektyw Kejos, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. K. Kubiak.

Nie Tak Ty, Kolektyw Kejos, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Magda Boruch.

Winter, My! Laika, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Amelia Nanowska.

Winter, My!Laika, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Amelia Nanowska.

Itch Teatronas Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. K. Kubiak.

Itch Teatronas Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Katarzyna Kubiak.

Julietta Gabriela Muñoz Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Magda Boruch.

Julietta Gabriela Muñoz, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. K. Kubiak.

How a Spiral Works Art for Rainy Days Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Katarzyna Kubiak.

How a Spiral Works_Art for Rainy Days, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Kat Kubiak.

Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Magda Boruch.

Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Magda Boruch.

Dyskusyjny Klub Cyrkowy, Carnaval Sztukmistrzów 2025, fot. Alek Nowak.

Dyskusyjny Klub Cyrkowy, Carnaval Sztukmistrzów 2025, od lewej autor tekstu Ivan Davydenko, fot. Alek Nowak.