Strona główna/ŚWIAT. Po prostu powiedzcie im „nie”

ŚWIAT. Po prostu powiedzcie im „nie”

Czy potrafią Amerykanie powiedzieć „nie” autorytaryzmowi Trumpa?

Mykoła Riabczuk

Od czasu do czasu otrzymuję przeprosiny od swoich zagranicznych przyjaciół za te lub inne wypowiedzi albo też działania ich polityków wobec mojego kraju. Najczęściej bywają to Węgrzy, czasami Polacy, rzadziej Słowacy, a pewnego razu usłyszałem to nawet od Szwajcara, a potem także od Japończyka przepraszali za swoich oficjeli, którzy – jak się okazuje – po prostu likwidują swoje przestarzałe uzbrojenie zamiast przekazać je Ukrainie. Od niedawna zaś zacząłem otrzymywać takie przeprosiny również od Amerykanów.

Czuję się trochę niezręcznie w takich sytuacjach, bo tak naprawdę nikt nie upoważniał mnie do otrzymywania czyichkolwiek przeprosin, poza tym moi przyjaciele wcale nie są zobowiązani do przepraszania za działania swoich polityków, na których, jestem przekonany, nie głosowali. Najwyraźniej czują, że nawet brak bezpośredniej winy nie zwalnia z pośredniej odpowiedzialności.

Podobne uczucie towarzyszyło mi jakieś piętnaście lat temu, gdy moi rodacy skorzystali z wolnych i względnie (jak na ukraińskie standardy) uczciwych wyborów, żeby doprowadzić do władzy kryminalistę o ciemnej przeszłości i jeszcze ciemniejszej teraźniejszości. Jak na ironię zwyciężył, zebrawszy o pół miliona głosów mniej niż w poprzednich wyborach (2005 roku), które przegrał – 44% przeciw 53% – swojemu proeuropejskiemu („pomarańczowemu”) rywalowi Wiktorowi Juszczence. Po pięciu latach, w roku 2010, pokonał (50% przeciw 46%) swoją nową „pomarańczową” rywalkę Julię Tymoszenko, ponieważ tym razem dwa miliony „pomarańczowych” wyborców po prostu nie przyszły do lokali wyborczych. Albo też przyszły tylko po to, żeby wykreślić obojga kandydatów – w ramach protestu przeciwko nieskuteczności „pomarańczowej” ekipy, z którą wiązano po rewolucji zbyt duże oczekiwania.

Nie ponosiłem winy za zwycięstwo Janukowycza, ale byłem za nie częściowo odpowiedzialny – zarówno jako obywatel, jak i publicysta. Czy zrobiłem wystarczająco dużo w ciągu tego niefortunnego pięciolecia, żeby zdyscyplinować „pomarańczowe” władze, stłumić ich wewnętrzne waśnie i zmusić w końcu do roboty? Czy mogłem zrobić więcej w celu przekonania swoich rodaków, że bojkotowanie wyborów nie jest mądrym rozwiązaniem, zwłaszcza w warunkach hybrydowych reżimów, które oscylują między nieskonsolidowaną demokracją a nieskonsolidowanym autorytaryzmem, co sprawia, że stawka w wyborach jest niezwykle wysoka, a równowaga sił – chwiejna?

Sprawczość jednostki vs. (nie)sprawność instytucjonalna

Można łatwo zrzucić z siebie odpowiedzialność prostą frazą: „Zrobiłem wszystko, co mogłem”, ale to będzie nieprawda – bo tak naprawdę nie znamy realnej treści i zakresu owego „wszystko”. Możemy mniej więcej obiektywnie oszacować swoją zdolność do tych lub innych działań, ale nie do poznania: słowo „wszystko” jest zbyt rozmyte, nie wiemy wystarczająco dokładnie, co tak naprawdę można byłoby jeszcze zrobić i jaką opcję z długiej listy warto byłoby wybrać. Jeszcze wygodniej byłoby uspokoić siebie klasycznym frazesem Josepha de Maistre’a: każdy naród ma taki rząd, na jaki zasługuje. Tutaj jednak diabeł również tkwi w szczegółach. Pozornie mądra, quasi-filozoficzna formuła nie uwzględnia tego prostego faktu, że „naród” to nie monolityczna abstrakcja, tylko konkretni i zazwyczaj bardzo różni ludzie: jedni z nich mogą „zasługiwać” także na lepszy rząd, podczas gdy inni – na dużo gorszy.

Większość z nas żyje w demokracjach, które – mimo całej swojej niedoskonałości – czynią nasze głosy znaczącymi nawet poza obrębem kabinek do głosowania. Mamy prawo wyboru, które przewiduje także obowiązek, nadane nam możliwości pociągają za sobą również odpowiedzialność. Wszystkie rządy są zdolne do nadużywania władzy i zasobów, jeśli nie są w należyty sposób kontrolowane. Wszystkie one są gotowe lekceważyć zasady w tym stopniu, w którym poddani lub obywatele pozwalają im na to. Przez trzydzieści lat obserwowałem postkomunistyczne transformacje w Europie Wschodniej, wykładając poświęcony temu kurs i pisząc książkę, która zresztą ukazała się w 2021 roku w Warszawie. Dwie rzeczy były dla mnie najbardziej uderzające. Pierwszą z nich było szybkie i brutalne ustanowienie reżimów komunistycznych w regionie po II wojnie światowej na tle formalnie deklarowanych wolności demokratycznych coś, co bardzo przypomina nazistowski Gleichschaltung. Tą drugą była olbrzymia różnica między jednakowo zniewolonymi państwami, jeżeli chodzi o poziom i stopień przyswojenia (internalizacji) przez nie komunistycznych dogmatów i codziennych praktyk.

Path dependence (zależność od ścieżki rozwoju) niewątpliwie odegrała tutaj istotną rolę: kraje, które miały w przeszłości pewne demokratyczne tradycje lub przynajmniej tradycje państwowości i konstytucjonalizmu, okazały się bardziej skuteczne w przeprowadzeniu przemian ustrojowych po upadku dyktatur. Społeczeństwo obywatelskie wszędzie było kluczowym czynnikiem zmian, ale nieostatnią rolę odegrały także specyfika elit i cechy osobiste konkretnych liderów. Białoruś, zgodnie z teorią path dependence, miałaby w zasadzie zachować reżim hybrydowy, podobny do ukraińskiego, mołdawskiego czy gruzińskiego, podczas gdy Węgry, zgodnie z tą teorią, miałyby bardziej przypominać Polskę i Słowację niż Turcję.

Niedawno miałem okazję wziąć udział w dyskusji panelowej w Niemieckim Instytucie Historycznym w Waszyngtonie, gdzie eksperci z Niemiec, Polski i USA omawiali temat „Trwałość i opór w kruchych demokracjach” z podtytułem „Historyczne perspektywy Niemiec, Węgier i Polski”. Główna uwaga dyskusji była jednak skupiona nie na tych krajach, lecz na Stanach Zjednoczonych. Na temat sympatii nowego amerykańskiego prezydenta do autorytarnych przywódców łącznie z Orbanem, Erdoganem, a nawet Putinem napisano już niemałoi, obecnie z kolei coraz częściej przyciągają do siebie uwagę także jego próby przeniesienia na amerykański grunt metod ich rządzeniaii. W tym kontekście, jak uważa warszawska profesorka Karolina Wigura, polskie doświadczenia sprzeciwu tendencjom autorytarnym mogą być użyteczne zarówno dla Amerykanów, jak i dla Europejczyków, którzy również odczuwają podobne problemy.

Michael Brenner, profesor historii i kierownik Katedry Studiów Izraelskich na Uniwersytecie Amerykańskim w Waszyngtonie, wyodrębnił pięć instytucjonalnych błędów, które przyczyniły się do przejęcia państwa i konsolidacji dyktatury w Niemczech: biznes był dość pobłażliwy, a nawet przychylny narodowym socjalistom; podobnie niemiecki system sądowniczy tradycyjnie sprzyjał prawicy i był uprzedzony wobec lewicy oraz liberałów; partie konserwatywne nie stawiały oporu ofensywie Hitlera, sądząc, że uda im się znaleźć z nim modus vivendi; siły lewicowe były podzielone i pogrążone w wewnętrznych konfliktach, które przenikały również pokrewne związki zawodowe; Kościół był nie tylko podzielony, lecz także skoncentrowany niemal wyłącznie na własnych parafiach, a nie na szerszym obrazie sytuacji.

Analogie pomiędzy hitlerowskim Gleichschaltungiem a natarciem Trumpa na wszystkie instytucje amerykańskie i międzynarodowe wydają się na razie przesadzone, ale trwoga wisi w powietrzu, podsycana bardzo wątpliwymi z punktu widzenia prawa dekretami prezydenta i, co najgorsze, jego atakami, a nawet groźbami wobec niepokornych sądów i sędziów. Wystąpienie Brennera w pewnym stopniu powtarzało, świadomie lub nie, tezy artykułu profesora Jeffreya Herfa Jesteśmy niepokojąco blisko roku 1933 opublikowanego w marcu w czasopiśmie „Persuasion”: „Ewolucja władzy wykonawczej w Niemczech pod dyktaturą Hitlera – twierdził profesor Herf – pozostaje najsłynniejszym w nowoczesnej historii przypadkiem użycia mechanizmów demokracji do zniszczenia demokracji. Relacje między Hitlerem a konserwatywnymi partiami politycznymi leżały u podstaw tej historii demokratycznej porażki. Wydarzenia ostatnich sześciu tygodni stawiają pytanie o podobieństwa i różnice między erozją władzy parlamentu w Niemczech wtedy a reakcją republikańskich senatorów na objęcie władzy przez Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych dzisiaj”iii.

Zignorowane ostrzeżenia

Półtora roku temu redaktor „The Washington Post” Robert Kagan opublikował ponury artykuł z jasnym i jednoznacznym przesłaniem już w samym tytule: Dyktatura Trumpa staje się coraz bardziej nieuchronna. Powinniśmy przestać udawaćiv. Znaki bliskiej katastrofy, twierdził, stają się coraz bardziej oczywiste, a jednak Amerykanie nadal biernie płyną z prądem, zajmując się codziennymi sprawami i nie podejmując żadnych poważnych działań, by zmienić kurs: „Jak ludzie na statku rzecznym, od dawna wiemy, że przed nami jest wodospad, ale zakładamy, że jakoś uda nam się dotrzeć do brzegu, zanim spadniemy z krawędzi […] Dziś jesteśmy bliżej tego punktu niż kiedykolwiek wcześniej, a mimo to nadal dryfujemy w stronę dyktatury, wciąż mając nadzieję na jakieś interwencje, które pozwolą nam uciec przed konsekwencjami naszej zbiorowej tchórzliwości, naszej beztroskiej, świadomej ignorancji i, przede wszystkim, braku jakiegokolwiek głębokiego przywiązania do liberalnej demokracji”.

Główny problem z Trumpem jako prezydentem posiadającym ogromne uprawnienia – zdaniem Kagana – polega na tym, że „nie będzie go powstrzymywać ani sądownictwo, ani rządy prawa. [] Siła Trumpa pochodzi z jego zwolenników, a nie z instytucji amerykańskiego rządu, a jego oddani wyborcy kochają go właśnie za to, że przekracza granice i ignoruje dawne podziały. [] System sądowniczy, który nie był w stanie kontrolować Trumpa jako osoby prywatnej [w przeszłości], tym bardziej nie będzie w stanie go kontrolować, gdy zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych i sam będzie mianował prokuratora generalnego oraz wszystkich innych najwyższych urzędników Departamentu Sprawiedliwości. Pomyślcie tylko o potędze człowieka, który zostaje wybrany na prezydenta mimo aktów oskarżenia, rozpraw sądowych, a być może nawet wyroku skazującego! Czy w ogóle podporządkowałby się decyzji Sądu Najwyższego? A może zamiast tego zapytałby, ile dywizji pancernych ma jego prezes? […] Podobnie jak Cezar, Trump dysponuje wpływem, który wykracza poza prawo i instytucje państwowe, opierając się na niezachwianej osobistej lojalności armii swoich zwolenników”.

Senator Mitt Romney, jeden z republikanów, którzy głosowali za skazaniem Trumpa podczas impeachmentu w 2021 roku, przyznał w rozmowie ze swoim biografem, McKayem Coppinsem, że „fizyczne groźby ze strony elektoratu Trumpa były czynnikiem, który wpłynął na decyzję niektórych jego kolegów o zagłosowaniu za uniewinnieniemv. Jak stwierdził, sporo polityków troszczyli się nie tylko o własną karierę, lecz także o fizyczne bezpieczeństwo własne i swoich rodzin. Przyznał, że wydaje $5,000 dziennie (!) na ochronę własną i swojej rodziny wątpliwe, by wszyscy partyjni dysydenci mogli to sobie pozwolić. Wygląda na to, że zastraszanie i szantaż coraz częściej stają się narzędziem lojalistów Trumpa przeciwko potencjalnym dezerterom z ich obozu.

Krytycy Trumpa i trumpizmu nie uważają ich za kopie Hitlera i nazistów, lecz zadają pytanie współczesnym konserwatystom, przede wszystkim republikanom – reinkarnacji niemieckich konserwatystów lat 30. XX wieku: „czy będą sprzyjać autorytarnym rządom, czy też staną się wobec nich bastionem oporu”.

Podobnie jak wtedy, także dziś ujawniają się dwie niepokojące tendencje: „gotowość wybranych przedstawicieli do rezygnacji ze swoich prerogatyw w obliczu wymyślonych sytuacji nadzwyczajnych i autorytarnego przywódcy z bazą lojalnych zwolenników” oraz „brak politycznych barier ochronnych przed autorytarną prawicą”vi.

Dyktatura Trumpa, zdaniem Robert Kagana, oczywiście nie będzie „komunistyczną tyranią, gdzie niemal każdy odczuwa presję i dostosowuje do niej swoje życie. W konserwatywnych, antyliberalnych tyraniach zwykli ludzie napotykają na różne ograniczenia swoich wolności, ale stanowią one problem dla nich tylko w takim stopniu, w jakim te wolności cenią – a wielu ich nie ceni. Fakt, że nowa tyrania będzie całkowicie zależna od kaprysów jednej osoby, oznacza, że prawa Amerykanów będą raczej warunkowe niż gwarantowane. Jeżeli jednak większość Amerykanów nadal będzie mogła spokojnie zajmować się swoimi codziennymi sprawami, być może będą im one obojętne tak samo jak wielu Rosjanom czy Węgromvii.

Promyk nadziei

W tym ponurym kontekście można jednak znaleźć pocieszający akcent w informacji z Kijowa o rezygnacji kilku urzędników ambasady amerykańskiej, w tym ambasadorki Bridget Brink, która spędziła na służbie dyplomatycznej niemal 30 lat, pracując przy pięciu prezydentach, zacząwszy karierę pod koniec rządów Billa Clintona. W oświadczeniu opublikowanym w „Detroit Free Press”viii przyznała, że rezygnacja była dla niej trudną, osobistą decyzją: przez kilka miesięcy starała się dostosować do nowej linii rządu, aż w końcu poddała się zarówno z powodów politycznych, jak i moralnych.

„Niestety – powiedziała – od początku administracji Trumpa polityka polegała na wywieraniu presji na ofiarę, Ukrainę, zamiast na agresora, Rosję. W związku z tym nie mogłam już z czystym sumieniem realizować polityki tej administracji. […] Przez trzy lata słuchałam opowieści, widziałam [rosyjskie] okrucieństwo i czułam ból rodzin, których synowie i córki zostali zabici lub ranni przez rosyjskie rakiety i drony trafiające place zabaw, kościoły i szkoły. Przez całą swoją karierę spędzoną w strefach konfliktów na własne oczy widziałam masowe okrucieństwa i bezsensowne zniszczenia, nigdy jednak nie widzieliśmy przemocy tak systematycznej, tak powszechnej i tak przerażającej […] Nie mogę stać z boku, gdy kraj jest najeżdżany, demokracja bombardowana, a dzieci zabijane bezkarnie. Uważam, że jedynym sposobem na zabezpieczenie interesów USA jest obrona demokracji i przeciwstawienie się autokratom. Pokój za każdą cenę to wcale nie pokój — to ustępstwo”.

Tydzień później, w wywiadzie dla PBS Newsix, dodała kilka nowych tez, dyplomatycznie unikając bezpośredniej odpowiedzi na pytanie o „inne osoby w ambasadzie USA w Ukrainie, inne osoby w służbie dyplomatycznej, które podzielają pani obawy i rozmawiają z panią na ten temat”. „Myślę – powiedziała – że obecnie, zwłaszcza po licznych cięciach w rządzie i sposobie, w jaki zostały one przeprowadzone, debata publiczna stała się uboższa, a ludzie boją się zabierać głos. Dla mnie jest to bardzo niebezpieczne. W moim życiu zawodowym nie widziałam takiej atmosfery w naszym kraju. Za to często spotykałam ją za granicą. […] Fakt, że coś takiego dzieje się w naszym kraju – demokracji, która moim zdaniem jest największą, najsilniejszą i najlepszą demokracją na świecie – jest dość niepokojący”.

Wyjaśniła również ważną kwestię, która często jest źle rozumiana na Zachodzie i w wielu innych krajach – że rosyjska wojna w Ukrainie nie jest wojną o terytorium, lecz o tożsamość: Rosja dąży do zmiany samej istoty ukraińskiej kultury i tożsamości. Ba, jest jeszcze gorzej: „uważam za przerażające, że Władimir Putin chce wymazać Ukrainę z mapy – jako kraj, naród i kulturę. Przypomina mi to jedne z najciemniejszych czasów w Europie. Dlatego nigdy nie sądziłam, że znajdę się w sytuacji, by zrezygnować i potem publicznie zabrać głos. Ale uważam, że stawka jest bardzo wysoka – nie tylko dla Ukrainy, nie tylko dla Europy, ale także dla Stanów Zjednoczonych. I musimy stanąć po właściwej stronie historii”.

Jedna jaskółka, oczywiście, wiosny nie czyni. A zatem gest ambasadorki Brink z pewnością nie zmieni narcystycznego kursu międzynarodowej polityki Donalda Trumpa, a już na pewno nie skłoni innych urzędników i polityków do masowego naśladowania jej przykładu. Jej gest pokazał jednak przynajmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, że do zrozumienia wydarzeń w Ukrainie wcale nie trzeba mieć tytułów profesorskich ani opierać się na wielkich teoriach geopolitycznych „realistów”x . Wystarczy po prostu zobaczyć te wydarzenia na własne oczy i usłyszeć o nich z pierwszej ręki. Po drugie – że amerykański system polityczny nie jest jeszcze całkowicie skamieniały ani do końca przesiąknięty komfortowym cynizmem; są w nim (i najprawdopodobniej wciąż będą) uczciwi i odważni ludzie, którzy potrafią mówić i działać, a może nawet ostatecznie „uczynić wiosnę”.

Do mniej więcej takich wniosków przyszła pod koniec wspomnianej dyskusji panelowej w Waszyngtonie polska prelegentka Karolina Wigura. Miękkie dyktatury czy też, w ujęciu Roberta Kagana, „konserwatywne, antyliberalne tyranie” wykorzystują raczej korupcję i kooptację niż przymus; ich główną bronią są manipulacje i dezinformacje, nie zaś cenzura. Względna miękkość jest do pewnego stopnia ich atutem: mimikria czyni dyktatorskie tendencje prawie niezauważalnymi. Jest to jednak także ich miejsce wrażliwe, gdyż uniemożliwia stosowanie systematycznych represji na większą skalę i otwartego prześladowania oponentów. Takie reżimy zmuszone są do działania w cieniu, w kuluarach, do wywierania swojej presji cicho i po kryjomu. Dlatego też przepis na sprzeciw tym „nowym” dyktaturom jest mniej więcej taki sam, co był za czasów późnego (i w dużym stopniu już „zwiotczałego”) komunizmu: zapalić światło, włączyć dźwięk, uczynić wszystkie ich podstępy i najazdy publicznymi, upublicznić każdą ich próbę przekupstwa i szantażu. I w żadnym stopniu nie iść z nimi na żadne nieformalne spotkania i kontakty. Po prostu powiedzcie im „nie” – spokojnie, ale zdecydowanie, jak radzili nam jeszcze w czasach studenckich nasi starsi mentorzy ze środowiska dysydenckiego.

Albo też, jak się mawia dzisiaj w Ukrainie, odsyłajcie ich w ślad za rosyjskim okrętem.

Przełożył Andrij Saweneć

* Przekład na podstawie ukraińskiej wersji artykułu opublikowanej na portalu Zbruc.eu 17.06.2025, https://zbruc.eu/node/121692. Wersja w języku angielskim ukazała się na platformie Raam 4.06.2025, https://platformraam.nl/artikelen/2831-saying-no-to-dictatorship.

i https://www.cnn.com/2024/03/14/opinions/trump-dictators-putin-xi-erdogan-ben-ghiat

ii https://foreignpolicy.com/2025/05/26/supreme-court-habeas-corpus-miller-bush

iii https://www.persuasion.community/p/we-are-uncomfortably-close-to-1933

iv https://www.washingtonpost.com/opinions/2023/11/30/trump-dictator-2024-election-robert-kagan

v https://www.theguardian.com/books/2023/oct/29/mitt-romney-review-reckoning-trump-mckay-coppins

vi https://www.persuasion.community/p/we-are-uncomfortably-close-to-1933

vii https://www.washingtonpost.com/opinions/2023/11/30/trump-dictator-2024-election-robert-kagan

viii https://www.freep.com/story/opinion/contributors/2025/05/16/trump-ukraine-policy-russia-ambassador-resign/83648993007

ix https://www.pbs.org/newshour/show/were-playing-into-russias-hands-ex-u-s-ambassador-to-ukraine-on-why-she-resigned

x https://www.nzz.ch/international/john-mearsheimer-ich-haette-dasselbe-getan-wie-putin-ich-haette-die-ukraine-sogar-noch-frueher-ueberfallen-ld.1882659

Photo by Kai Pilger on Unsplash

Photo by Kai Pilger on Unsplash