Strona główna/UKRAINA–GRUZJA. Wspólnota doświadczeń

UKRAINA–GRUZJA. Wspólnota doświadczeń

Wasyl Słapczuk
Z języka ukraińskiego przełożył Andrij Saweneć

Kilka dekad temu Ukraina i Gruzja należały do jednego państwa, które się nazywało Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. W rzeczywistości były to jednak tereny podporządkowane imperialnej władzy. Choć formalnie uznawano ich podmiotowość jako republik narodowych – z konstytucyjnie zagwarantowanym prawem do samostanowienia i secesji – w praktyce narody te były zniewolone. ZSRR głosił internacjonalizm i propagował ideę „scalania narodów”, co w praktyce oznaczało rusyfikację. W końcu – jak inaczej radziecki Gruzin miałby się porozumieć z radzieckim Ukraińcem?

Wszystkie te procesy niedawnej radzieckiej przeszłości zasługują nie tylko na analizę historyczną, lecz także na uwagę psychologów zajmujących się świadomością zbiorową i zachowaniem mas. Rozwój republik narodowych w granicach radzieckiego imperium można postrzegać jako proces mutacji – zarówno tej społecznej, jak i indywidualnej. W przeciwnym razie trudno byłoby wyjaśnić fakt, że na czele rosyjskiego imperium zdołali stanąć etniczny Gruzin Józef Stalin (Ioseb Besarionis Dze Dżughaszwili) oraz Ukrainiec Nikita Chruszczow. Ten ostatni zapisywany był skądinąd jako Rosjanin, ale dla Ukraińców pragnących ułatwić sobie życie to zwykła sprawa; językiem ukraińskim Chruszczow władał chyba od dzieciństwa, bo przecież celowe uczenie się tego języka było bezzasadne, a nawet niebezpieczne, uznawane jako przejaw „burżuazyjnego nacjonalizmu”). Nie znam natury tego przypadku, ale wszyscy znamy jego konsekwencje.

Przypomina mi się historia, jak klasyk literatury gruzińskiej Szota Rustaweli uratował życie ukraińskiemu poecie Mykole Bażanowi. Okres lat 20. i 30. XX wieku w literaturze ukraińskiej dostał nazwę „Rozstrzelane odrodzenie”. Nawiasem mówiąc, autorstwo tego metaforycznego terminu należy do Jerzego Giedroycia. Termin ten ukuł Jerzy Giedroyć, na którego zlecenie Jurij Ławrinenko opracował antologię ukraińskiej literatury z lat 1917–1933, wydaną w 1959 roku przez Instytut Literacki w Paryżu w ramach Biblioteki „Kultury”. Określenie to odnosiło się do procesów duchowo-kulturowych i artystycznych, łatwo jednak je rozciągnąć na przebieg ówczesnych procesów społecznych. O ile dobrze wiem, w latach 20.–40. XX wieku w Gruzji, podobnie jak w innych republikach, również doszło do masowych represji wymierzonych w inteligencję narodową i kadry lokalne partii komunistycznej. Szacuje się, że w okresie radzieckim represjom poddano 10% populacji Gruzji. To były czasy przerażające – nie tylko ze względu na brutalność systemu, ale również przez to, że lojalność i posłuszeństwo nie dawały żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Represjonowano nie tylko przeciwników władzy czy inaczej myślących, lecz także tych, którzy godzili się na współpracę, podzielając nową ideologię lub po prostu godząc się z brutalną rzeczywistością. Co więcej – ten sam los mógł spotkać każdego, kto wykazywał gotowość do wiernej służby…

Mykoła Bażan figurował w dokumentach NKWD z 1936 roku jako osoba utrzymująca kontakty z „antyradziecką grupą” rosyjskich pisarzy i „nacjonalistycznymi poetami” z Gruzji. Z gruzińskim poetami Bażan utrzymywał kontakty, gdyż pracował nad tłumaczeniem Rycerza w tygrysiej skórze – praca ta zajęła mu około siedmiu lat. W tym samym roku poetę prawdopodobnie postawiono przed wyborem życia i śmierci – zwerbowano go i nadano pseudonim operacyjny „Petro Umański”. Jak okazało się później, Bażan nie za bardzo siebie w ten sposób zabezpieczył.

Tłumaczenie Rycerza w tygrysiej skórze poeta ukończył do obchodów 750-lecia poematu i w 1937 roku został odznaczony Republikańską Nagrodą Gruzińskiej SRR. Zgodnie z powszechną opinią (nie będę rozważał jej autorytatywności, bo trudno wyobrazić sobie rzetelne porównanie wszystkich tłumaczeń) przekład Bażana uchodzi za najlepszy wśród słowiańskich wersji tego dzieła. Wcześniej na język ukraiński przetłumaczył ten poemat Mykoła Hułak (1821–1899), urodzony w Warszawie, absolwent prawa Uniwersytetu w Dorpacie (obecnie Tartu), współzałożyciel Bractwa Cyryla i Metodego, za co aresztowano go i wsadzono do więzienia. W latach 1863–1887 przebywał na zesłaniu, mieszkał w Kutaisi oraz Tbilisi. Z kolei po Mykole Bażanie na talki wyczyn odważył się Hryhorij Hałymonenko (1941–2023), doktor habilitowany filologii i poliglota władający językiem gruzińskim oraz całym szeregiem języków turkijskich. Jego los jest ściśle związany z Gruzją – poza Uniwersytetem Kijowskim ukończył także Tbiliski Uniwersytet Państwowy; znamienne jest to, że studia doktoranckie w Instytucie Językoznawstwa Akademii Nauk ZSRR odbył w ramach przydziału z Gruzińskiej SRR. Sądzę, że w przyszłości w Ukrainie pojawią się kolejni tłumacze gotowi podjąć to wyzwanie – przekład arcydzieła jednego z największych poetów średniowiecza zawsze pozostaje próbą kunsztu i odwagi.

Co się tyczy Mykoły Bażana, to ani sukces tłumaczenia Rycerza w tygrysiej skórze, ani peany ku czci partii i wodza, ani nawet współpraca z organami bezpieczeństwa w żadnym stopniu nie zagwarantowały mu bezpieczeństwa – czarne chmury gromadziły się nad nim. Jego kolega pisarz Jurij Smołycz wspominał: „Bażan czuł, że po niego również mają przyjść lada moment. Miał przygotowane rzeczy na wszelki wypadek i przez ponad rok każdej nocy (!) spał w spodniach – nie chciał wyglądać przed swoimi oprawcami na upokorzonego, stojąc w bieliźnie i bezradnie szukając po ciemku okularów (od dzieciństwa był niedowidzący). Poeta mieszkał w budynku Rolit (Spółdzielnia „Robotnik Literatury”) wybudowanym dla elity pisarskiej – w różnych okresach mieszkało tu około 130 literatów. Pod koniec lat trzydziestych represje przybrały na sile. Bażan stracił wielu swoich przyjaciół. Jego mieszkanie znajdowało się na parterze i za każdym razem, gdy pod oknem zatrzymywał się „czarny woron” i na klatkę z hukiem wdzierała się grupa funkcjonariuszy NKWD, poeta zamierał w przerażeniu: zatrzymają się przy jego drzwiach czy pójdą sobie dalej? Ponieważ służby nie za bardzo darzyły zaufaniem Bażana jako tajnego współpracownika, uważając go za osobę nieszczerą i niepewną, wcześniej czy później miała przyjść kolej na niego. Tym bardziej że na niego również pisano donosy (bardzo często wszystkie te śledztwa były krzyżowe i wielowątkowe – tak, że w rezultacie wszyscy śledzili wszystkich). Przykładowo, żona jego brata doniosła, że towarzystwo, w którym obracał się Bażan, potajemnie wspiera finansowo aresztowanych oraz ich rodziny.

W 1939 roku w ZSRR miało miejsce masowe nagradzanie pracowników kultury, w tym także pisarzy. Bażan oczywiście nie znalazł się początkowo na liście rekomendowanych. Stalin osobiście zatwierdzał listę. Trzeba przypomnieć, że wódz przejawiał szczególne zainteresowanie literaturą – niektórym pisarzom przyznawał zaszczyt bycia ich pierwszym czytelnikiem, a nawet recenzentem; był na bieżąco ze wszystkimi sprawami literackimi, niczym najwyższy kurator tej dziedziny. Otóż, przeglądając wniosek o nagrodzenie, Stalin przypomniał sobie, że w Ukrainie ktoś dokonał udanego przekładu Rycerza w tygrysiej skórze. Gdy podpowiedziano mu imię tłumacza, osobiście wpisał go na listę. Mykoła Bażan został uhonorowany najwyższym odznaczeniem ZSRR – orderem Lenina. Od tego czasu kwestia aresztu nie miała już racji bytu, a kariera Bażana poszybowała w górę. Niemniej jednak sprawa założona w 1929 roku przez OGPU (nazwę tej struktury ciągle zmieniano) została zamknięta dopiero w 1952 roku, a odtajniono ją w 2010 roku.

Wydawało mi się kiedyś, że bycie Gruzinem (podobnie jak Estończykiem czy Łotyszem) jest dużo łatwiejsze niż bycie Ukraińcem – żaden Rosjanin nie powie przecież Gruzinowi kakaja raznica, sugerując, że należą do tego samego narodu, tej samej kultury. Moskwa do dziś rozgrywa kartę słowiańskiej „trójjedni” – Rosja, Ukraina, Białoruś – jako pozostałość z idei panslawizmu, czyli dążenia do politycznego i językowego zjednoczenia wszystkich (nie tylko wschodnich) Słowian pod rosyjską dominacją. Wydawało się, że w Gruzji prorosyjskość nie znajdzie podatnego gruntu, jak to miało miejsce kiedyś w Galicji. Okazało się jednak, że nawet jeśli ta zaraza przyjmuje się z trudem, pozbycie się jej jest żmudne, bolesne, czasochłonne – jest ona zdrapywana razem z krwią. A co najważniejsze, nie dotyczy to wyłącznie Ukraińców.

Wszystkiego, czego Ukraina dziś doświadcza – mam na myśli fakt rosyjskiej agresji i podobieństwo scenariusza jej realizacji – Gruzja doświadczyła kilkanaście lat temu, choć na mniejszą skalę i z drobnymi różnicami wynikającymi ze specyfiki regionu. Jeśli teraz władze Gruzji reagują nie tak (lub nie zawsze tak), jak oczekiwaliby Ukraińcy, warto – zamiast obrażania się lub rzucania oskarżeń – przypomnieć sobie, jak sama Ukraina (reprezentowana przez jej władze) zachowała się wobec Gruzji w trudnym czasie.

Ówczesny prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko zareagował na wojenną agresję Rosji przeciwko Gruzji godnie i adekwatnie – udał się tam osobiście, żeby wesprzeć swego kolegę, prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego, oraz zademonstrować solidarność wobec narodu gruzińskiego. Leciał, nawiasem mówiąc, nie własnym samolotem, lecz maszyną prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego, siadając na pokład w Symferopolu. W gronie pasażerów – poza Lechem Kaczyńskim – byli również: prezydent Estonii Hendrik Ilves, prezydent Litwy Valdas Adamkus oraz premier Łotwy Ivars Godmanis. Wiktor Juszczenko stanowczo potępił Moskwę, zarzucając przywódcom Zachodu bierność i bezczynność – za co spotkała go spora fala krytyki, przy czym nie tylko ze strony prorosyjskich polityków, których w Ukrainie było (jak by to nie brzmiało paradoksalnie) więcej niż tych proukraińskich, lecz także od niedawnych sojuszników z pomarańczowego Majdanu. Premier Julia Tymoszenko zajęła „wyważone” stanowisko i w trosce o „interesy narodowe” przymknęła oko na przestępstwo Moskwy, dzięki czemu zwiększyła liczbę swoich sympatyków, których zdaniem tak właśnie powinien działać prawdziwy polityk. Nikt z ukraińskich polityków nie chciał psuć relacji z gospodarzami Kremla, nawet jeśli nie podzielał stanowiska agresywnego sąsiada, uważając, że mamy dość własnych „tarć” z Rosją, po co więc teraz jeszcze kłócić się z powodu Gruzji.

W sposób najbardziej wymowny ilustruje wszystkie te kazuistyczne podejścia i ekscesy Rada Najwyższa Ukrainy. 2 września 2008 roku ukraiński parlament nie zdołał przyjąć uchwały o potępieniu militarnej interwencji Rosji na terytorium Gruzji – poparło ją zaledwie 65 deputowanych przy 225 wymaganych głosach. Koalicja parlamentarna składająca się wówczas z dwóch klubów – Nasza Ukraina – Ludowa Samoobrona (klub prezydencki) i Blok Julii Tymoszenko (klub premierki) – liczyła 228 posłów. Łącznie zgłoszono siedem projektów uchwał, żaden z dokumentów nie uzyskał jednak wystarczającej liczby głosów. Różnice w interpretacji i ocenie działań Rosji w Gruzji (a co za tym idzie, także różnice między uchwałami) sprowadzały się do trzech podejść: 1) potępienie agresji Federacji Rosyjckiej przeciwko Gruzji (trzy projekty, wszystkie wniesione przez członków klubu NU–LS); 2) neutralne, umiarkowane stanowisko wyrażone sformułowaniem „konflikt rosyjsko-gruziński” – wyrażenie zaniepokojenia przy jednoczesnym unikaniu ocen i charakterystyk (dwa projekty – jeden od NU–LS, drugi od BJT); 3) uznanie Gruzji za agresora, a wojsk rosyjskich za kontyngent pokojowy (dwa projekty – jeden od Komunistycznej Partii Ukrainy, a drugi od Partii Regionów). Dziesięciu parlamentarzystów, którzy nazywali agresorem Gruzję, jest deputowanymi obecnej, IX kadencji Rady Najwyższej. W istocie są to jawni wrogowie Ukrainy, których liczba w parlamencie nie ogranicza się do dziesięciu. Poza parlamentem z kolei nie da się ich zliczyć. Władza w Ukrainie (która obwołuje się ukraińską) jest tak urządzona, że wcale nie boi się wrogów, nie walczy z nimi, nie karze ich – nasza władza boi się patriotów, nie lubi ich i się z nimi nie patyczkuje.

Wniosek z tego parlamentarnego bałaganu jest następujący: przychlebiając się i folgując Rosji, Ukraina (władze najwyższego szczebla) jedynie zachęcała ją do agresji. Gdzie oni są teraz, ci wszyscy roztropni i ostrożni, którzy nie poparli Gruzji i nie potępili Rosji? Oczywiście – gdzieżby indziej mieliby być, jeśli nie w Radzie Najwyższej, w rządzie, na wszelkiego rodzaju wysokich szczeblach władzy… Nikt z nich nie przeprosi Gruzji. No bo teraz, gdy przyszła kolej na Ukrainę, ci politycy i mężowie stanu pozostają wierni swojej roztropności i umiarkowaniu, działając zgodnie z zasadą: jeśli nie uchronisz siebie, nie uchronisz też Ukrainy. Nie ma żadnych powodów, żadnych podstaw ku temu, żeby Ukraińcy mogli liczyć na więcej w porównaniu z tym, ile swego czasu dostali Gruzini. Bardzo jednak wątpię w to, że dla kogoś stanie się to lekcją – zarówno dla Ukrainy, jak i dla świata.

Zgodnie z danymi statystycznymi z roku 2016 liczba członków diaspory gruzińskiej w Ukrainie wynosiła trochę ponad 34 tysiące osób. Myślę, że obecnie liczebność tej mniejszości narodowej zmniejszyła się kilkukrotnie. Skoro miliony Ukraińców opuszczają zamieszkiwane wcześniej miejsca, to i Gruzini podczas wojny nie mają się tu czego trzymać – tym bardziej że większość z nich przeniosła się do Ukrainy z powodu wojny w Abchazji (1998), osiedlając się we wschodnich i południowych regionach, które teraz albo zamieniły się w pole bitwy, albo są nieustannie ostrzeliwane. Jedną wojnę niełatwo jest przetrwać, a dwie – to już za wiele. Nie mogę nie wspomnieć też o tym, że po stronie Ukrainy walczy Legion Gruziński, sformowany z obywateli Gruzji.

Diaspora gruzińska w Ukrainie nie jest jednorodna. W sondażu z 2001 roku ponad połowa (54,36%) Gruzinów nazwała językiem ojczystym rosyjski, 36,7% – gruziński, a tylko 8,24% opanowało język ukraiński. Trzeba przyznać, że nie tylko Gruzini, lecz także większość (o ile nie wszystkie) mniejszości narodowych w Ukrainie woli posługiwać się rosyjskim. „Autorytet” Rosji ciąży nad nimi do dziś – podobnie jak nad olbrzymią liczbą Ukraińców (właśnie Ukraińców, a nie obywateli Ukrainy), którzy nie są Rosjanami i uznają siebie za Ukraińców, ale tych rosyjskojęzycznych. Istnieje jednak sporo przykładów tego, jak ze środowiska mniejszości narodowych wyłaniają się postacie, które w swojej ukraińskości biją na głowę etnicznych Ukraińców, nie wyrzekając się przy tym swojej rdzennej tożsamości. Są tacy także wśród Gruzinów. Przykładowo Wachtang Kipiani – szeroko znany dziennikarz, autor głośnej książki Sprawa Wasyla Stusa. Zbiór dokumentów z archiwum byłego KGB USRR. Albo Raul Czilaczawa – poeta i tłumacz (pisze w języku gruzińskim i ukraińskim; tłumaczy z gruzińskiego na ukraiński i odwrotnie), doktor habilitowany filologii, profesor, zresztą także dyplomata – Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Ukrainy. Reprezentował Ukrainę w Łotwie (2005–2010).

Nie wiem, na ile Gruzini czują się komfortowo w Ukrainie. Można by ich zapytać, czy Ukraińcy są gościnnymi gospodarzami. Gdyby tylko Ukraińcy byli w Ukrainie gospodarzami! My jesteśmy tu raczej mniejszością. Niby u siebie, a duch wokół – obcy. Rosyjski duch.

Kiedy rosyjskie imperium rozpadnie się (a rozpadnie się z pewnością) i jego śmierdzący odór rozwieje się nad gruzami, zarówno Gruzini, jak i Ukraińcy będą wiedzieli, że przyłożyli rękę do tego, by położyć kres temu monstrum. I cały świat przyjmie to jako coś oczywistego. Nikogo nie zdziwi, że tego zwycięstwa dokonali ci, którzy zostali stworzeni nie do wojny, lecz do pokoju.

Kultura Enter
2025/03 nr 115

Fragment wystawy w Muzeum Fotografii i Multimediów w Tbilisi, fot. Aleksandra Zińczuk.