Strona główna/GŁOS PROTESTU. Arytmetyka protestu

GŁOS PROTESTU. Arytmetyka protestu

Eka Kewaniszwili
Z języka gruzińskiego przełożyła Magdalena Nowakowska

Trzy miesiące stoimy na ulicy.

Trzy miesiące trwają obecne protesty, ale stoimy już na straży wolności przez ostatnie 35 lat. Na ulicy, czyli na Alei Rustawelego. Aleja Rustawelego jest główną arterią Tbilisi: przychodzimy tam wszyscy, kiedy coś się dzieje. To miejsce jest epicentrum protestu i ośrodkiem grawitacji całej naszej złości i frustracji. Z tego miejsca najgłośniej rozlega się nasz głos. Głos obywateli Gruzji.

Stoimy na ulicy, bo nie chcemy Rosji. Nie chcemy również autorytaryzmu. Nie chcemy powrotu do przeszłości, pragniemy iść w stronę Europy. Pragniemy wolności. Chcemy, żeby nas usłyszano. Żeby nas zauważono – jest nas bardzo mało, wszystkich trzy i pół miliona ludzi, ale wierzymy, że nie wrócimy tam, skąd z takim trudem udało nam się wydostać.

Moje dziecko, które ma 21 lat, w ogóle nie rozumie dlaczego można chcieć Rosji. Urodziłam je w wolnej Gruzji.
Stoimy uparcie, krzyczymy, wystawiamy twarze i ciała na gaz pieprzowy i armatki wodne. Rozpędzają nas, ale wracamy.
Ci ludzie, którzy stoją z podniesionymi rękami naprzeciw specnazu. To my. Pobici, z zakrwawionymi twarzami. My, zamykani w celach, maltretowani w policyjnych furgonetkach bez okien, stłoczeni w aresztach w oczekiwaniu na procesy, a potem spotykamy się na ławach oskarżonych, ukarani grzywną albo wyrokiem.

„Nie stało więcej niż sto osób” – rzucą czasem pogardliwie władze, bo tylko liczba ich interesuje.
Blokujemy ruch. Nasze teatry zeszły ze sceny i w proteście wystawiają spektakle na ulicy. Urządzamy strajki. Organizujemy marsze. Dziennikarkę opluł i znieważył policjant, za co wymierzyła mu policzek. Teraz kobieta jest w więzieniu. Dziennikarze w dzień piszą artykuły, a wieczorem stoją z plakatami na protestach. Bezustannie protestujemy.

O ile do niedawna policja aresztowała tych, którzy stali w pierwszych szeregach protestu naprzeciw specnazu w najbardziej krytycznych dniach, teraz aresztują i wystawiają mandaty wszystkim, którzy wychodzą na ulicę.

Kiedy piszę te słowa, co najmniej pięć dobrze znanych mi osób, z którymi przeprowadzałam wywiady – znany psycholog, nauczyciel, a także moi koledzy i koleżanki po fachu, oczekują na sali rozpraw na wyrok.

Czekamy na wyrok.
Wypowiadam się w pierwszej osobie, ponieważ umysłem i sercem jestem ich częścią. Nieważne, że tylko to opisuję – wciąż robię notatki, nagrywam, montuję i przekazuję dalej światu.
Ja też nie jestem bezpieczna. Nikt już nie jest bezpieczny w tym kraju.

Trzy dni temu otrzymałam powiadomienie z komendy policji, że przeciwko mnie zostało wszczęte postępowanie administracyjne, ponieważ ja również „nielegalnie zatrzymałam ruch na drodze”. Tymczasem najzwyczajniej pracowałam na Alei Rustawelego, razem z moim operatorem przygotowywaliśmy reportaż. Trzy dni zajęło udowadnianie policji, że jestem dziennikarką – do dziś nie wiem, czy w końcu przekazano do sądu moją sprawę.. Jeśli dostanę grzywnę, będę musiała zapłacić pięć tysięcy lari [ok. siedem tysięcy złotych, przyp. tłum.]. Władze właśnie zaostrzyły kary.
Każdego dnia wprowadzają bardziej restrykcyjne przepisy. Wchodzę do studia, nagrywam godzinny wywiad, a po wyjściu dowiaduję się, że znów czegoś zabronili.

Jutro być może zabronią nam istnieć.

Ale dziś jest dużo pracy. Tutaj tkwi ironia naszego zawodu, w końcu na tym polega dziennikarstwo – jak dzieje się dobrze, to nic się nie dzieje i to nie jest nasza sprawa, ale jak tylko świat zaczyna się walić od razu stajemy na scenie. I teraz właśnie tak jest. Dopóki nas nie zamordują, dopóty nas nie zmuszą do milczenia, nie powstrzymają nas, nie pozamykają nas wszystkich, słowo jest naszą siłą.

Od 25 lat pracuję jako reporterka, w tym czasie trzy razy zmieniły się rządy, ale takiego tempa regresji nie pamiętam. Towarzyszy nam uczucie, jakby zsuwał się na nas Gruzinów głaz, przed którym staramy się uciec, ale oglądając się za siebie, przerażeni, co jakiś czas przystajemy w nadziei, że uda się na moment wstrzymać jego niszczycielską siłę. Dla nas rezygnacja z marzeń oznacza upadek w przepaść.

Żyłam w Związku Radzieckim i bardzo boję się scenariusza powrotu, że moje dziecko mogłoby żyć w kraju zniewolonym. Dlatego ten protest nie zakończy się z naszej woli.

Wszyscy moi przyjaciele pisarze i pisarki, ale także koledzy i koleżanki dziennikarze z Rosji i Białorusi byli zmuszeni emigrować. Jeszcze trzy miesiące temu zadawałam im pytania, jak to jest, kiedy w kraju wprowadzają autorytarny reżim i trzeba przed tym uciekać. Teraz ja myślę, czy nie powinnam pakować walizki.

Wiecie, które książki są teraz najpopularniejsze w Gruzji? Jak stawić czoła dyktatorowi Marii Ressy, Koncern Autokracja. Dyktatorzy, którzy chcą rządzić światem Ann Applebaum i Święto kozła Mario Vargasa Llosy… O niczym innym nie potrafimy teraz myśleć. My, Gruzini, jesteśmy w stanie wytrzymać wszystko, ale kiedy chce się nas pozbawić wolności, tracimy rozum.

Dziewięć miesięcy temu władze przyjęły, wzorowaną na rosyjskiej regulacji, ustawę „o wpływie obcych agentów”. Już wtedy było jasne, co nas czeka. Pierwsze podejrzenia powzięliśmy, kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna w Ukrainie, a nasze władze milczały. Przedtem jeszcze ci bardziej podejrzliwi podnieśli alarm, kiedy deputowany rosyjskiej dumy, niejaki Siergiej Gawriłow, zasiadł podczas konferencji w Tbilisi w fotelu przewodniczącego gruzińskiego parlamentu. Jeszcze wcześniej ci najbardziej przenikliwi ostrzegali przed zagrożeniem przejęcia władzy w Gruzji przez Rosję.
Teraz wszystko stało się rzeczywistością.

Wtedy też protestowaliśmy: było nas dużo, prawda była po naszej stronie, byliśmy kolorowi, mądrzy, nieustraszeni, ale okazało się, że jeśli władza jest głucha na wszystko, to nic nie zdziałasz. Przyjęli tę ustawę. Przekonali tysiące osób, które teraz nie protestują przeciwko narastającej przemocy; przekonali, że tak właśnie było trzeba. Straszyli wojną, jeśli nie odda się na nich głosu.

Myśleliśmy, że wybory coś zmienią. To było jak ostatni promyk nadziei, że uda nam się zawrócić z tego kursu. Tymczasem poczuliśmy, że nasz statek zderza się z górą lodową i zaczyna powoli tonąć.

Teraz jest walka i frustracja.

Kilka znanych osób już opuściło kraj, szukając schronienia w Europie. Dokładnie tak, jak to było w Rosji, kiedy zaczęto tworzyć listę „agentów obcego wpływu”, a ci, którzy zdążyli, uciekli.

Ale jednocześnie z wysiłkiem, mimo zmęczenia, ten nieustający protest wstrząsa władzą. Każdego wieczora, zwłaszcza w zimowe noce, kiedy myślę, że ludzie już nie wyjdą po raz kolejny na mróz i na Alei Rustawelego zapadnie cisza, słyszę nagle znajome zawołanie – „Nie będzie sprawiedliwości? Nie będzie spokoju!” i główna ulica Tbilisi, która niejedno już widziała, zapełnia się tysiącami ludzi.
Ubieramy się ciepło, pakujemy mikrofony i kamery. Idziemy.

Kultura Enter
2025/03 nr 115

Eka Kevanishvili, fot. Leli Blagonravova.