Strona główna/GŁOS PROTESTU. Tańczący Czernienko

GŁOS PROTESTU. Tańczący Czernienko

Tamta Melaszwili
Z języka gruzińskiego przełożyła Magdalena Nowakowska

Od prawie dwóch lat pytana jestem o cenzurę albo zagrożenie cenzurą, a ja wciąż nie wiem, co mam odpowiedzieć. Szukam riposty, jednak jej nie znajduję. Żeby ją znaleźć, trzeba się zdystansować, mieć czas na refleksję, a osiągnięcie tego stanu w dzisiejszej Gruzji graniczy z cudem. Te dwa ostatnie lata były dla nas wyjątkowo trudne. Codziennie stajemy do walki z reżimem oligarchy Bidziny (Borisa) Iwaniszwilego i partią rządzącą, całkowicie zależną od niego finansowo. Od października zeszłego roku Gruzińskie Marzenie sprawuje władzę bez demokratycznej legitymacji. Po przejęciu władzy w wyniku fałszerstwa wyborczego rząd gruziński przestał być uznawany przez społeczność międzynarodową.

Walczymy, lecz z trudem zdobyta demokracja wymyka nam się z rąk. Iwaniszwili oraz jego partia z wyjątkową zajadłością i nienawiścią zabijają ją na naszych oczach, zamieniając demokratyczny system w autokrację – poprzez zawłaszczenie instytucji państwowych, brutalność policji, pobicia oponentów, wyroki więzienia dla niepokornych, mandaty za stanie na ulicy, reżimowe sądy, uchwalane codziennie sprzeczne z prawem uchwały i ograniczanie naszych elementarnych swobód. Tak elementarnych, jak prawo do wypowiedzi, wolność słowa i swoboda zgromadzeń. Nasza wolność jest im solą w oku i kością w gardle.

Natomiast my tymczasem nie wiemy, jak żyć inaczej. Nie wiemy, jak żyć w dyktaturze. Nie wie tego ani młode, wychowane w wolnej Gruzji pokolenie, ani my, trochę starsi, którzy pamiętamy z czasów dzieciństwa Związek Radziecki. Do szkoły poszłam w roku 1985, kiedy w powietrzu czuć już było powiew pierestrojki. W niedługim czasie zmienił się on w wiatr zwiastujący wolność, a następnie przeobraził się w istny huragan. Pamiętam jedno zdarzenie, które miało miejsce wczesną wiosną 1985 roku, zaraz przed tym, jak poszłam do pierwszej klasy. Ważne i trochę śmieszne wspomnienie. Tamten dzień leżał przez lata zakopany w pokładach mojej pamięci i powrócił do mnie właśnie wtedy, kiedy zaczęłam myśleć o cenzurze, a dokładnie kiedy zostałam zmuszona o niej myśleć.

Mam pięć lat, mieszkam u dziadków na wsi i w czarno-białym telewizorze oglądam relację z pogrzebu Czernienki – pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej ZSRR, czyli najważniejszego człowieka w państwie oraz pierwszego lidera, którego zapamiętałam, a to tylko dlatego, że umarł. Krótko mówiąc, trwa ta relacja z uroczystości pogrzebowych, bez przerwy gra żałobna muzyka, ja tymczasem stoję przed telewizorem i z całej duszy, z zapamiętaniem tańczę w takt dźwięków. Bardzo lubiłam tańczyć. Kiedy mogłam tańczyć do wtóru muzyki, to było dla mnie święto. Nie mieliśmy wtedy odtwarzacza, a w radio grano tylko klasyczną muzykę, zresztą mogłam słuchać radia tylko po południu, bo przez resztę dnia byłam w przedszkolu. W telewizji pokazywano tylko dwa oficjalne, prawie identyczne rządowe kanały – jeden gruziński, drugi rosyjski. Kreskówka, którą pokazywano raz dziennie na tych kanałach była świętem – zachwycała się nią nawet wtedy, kiedy pokazywali w kółko te same odcinki. Oprócz bajek polowałam na muzykę. Kiedy tylko słyszałam jej dźwięki, moje ciało momentalnie zaczynało tańczyć. Potrafiłam nawet skakać do strasznej, trwającej pół minuty muzyki rozpoczynającej wieczorne wiadomości. Pogrzebowe marsze Czernienki pojawiły się nagle jak błogosławieństwo – trwały w nieskończoność, dało się ich słuchać, a co najważniejsze świetnie się do nich tańczyło. Trumna, kwiaty i kondukt też były interesujące, ale tylko przez chwilę. Taniec był wieczny, a moje zapamiętanie bezgraniczne.

Teraz, dokładnie po czterdziestu latach, kiedy przypomniałam sobie tamten dzień, zrozumiałam, że wydarzyło się wówczas coś bardzo ważnego. Być może właśnie tamta chwila określiła zarówno jakość mojego poczucia wolności, jak i to, że wyrosłam na wolną jednostkę?

Rzecz w tym, że nikt mi nie zabronił tańczyć. Ani babcia, ani dziadek, ani prababcia, ani wujek. Nikt nie opłakiwał Czernienki, nikt się go nie bał. I nikt też mnie nim nie wystraszył, chociaż wszyscy wyżej wymienieni krewni byli prawdziwymi obywatelami Związku Radzieckiego. Niektórzy z nich na własnej skórze doświadczyli kolektywizacji, niektórzy – drugiej wojny światowej, a niektórzy obowiązkowej służby w sowieckim wojsku.

Po czterdziestu latach moja świadomość ochrzciła tamten taniec przed telewizorem pierwszym aktem wolności. Nikt mnie wtedy nie ocenzurował, co przepełniło mnie uczuciem ogromnej wdzięczności. Gdyby ktoś wtedy z powodu Czernienki mnie nastraszył, ograniczył moją swobodę ekspresji albo po prostu zwrócił mi uwagę, to czy byłabym dziś inną osobą? Bardziej zalęknioną i wycofaną? Być może łatwiej byłoby mi wtedy wyobrazić sobie cenzurę i życie w ocenzurowanej rzeczywistości? Lub samego cenzora? Do dziś nie jestem w stanie wyobrazić go sobie jako żywej osoby.

Wiem, że mój umysł odrzuca bardzo prawdopodobne i zapewne nieuniknione przyjście cenzora. Jest to najwyraźniej mechanizm obronny mojej psychiki, ale patrząc na uporczywość i czas trwania tego wyparcia zaczynam się zastanawiać, czy jest to aby na pewno zdrowy odruch. Mimo to jeszcze przez chwilę pozwalam sobie hołubić to cudowne wspomnienie: mój niczym nieskrępowany ruch, mój pełen pasji taniec, moją kochaną wolność.

Kultura Enter
2025/03 nr 115

Jedna z uliczek Starego Tbilisi, fot. Aleksandra Zińczuk.

Tamta Melaszwili, fot. Guram Muradov.