Kiedy Żadan przestanie pisać?
Paweł Laufer: Przedstawia się Pan jako futurysta i tak jest Pan przedstawiany. Czy oznacza to, że odcina się Pan od tradycji, dziedzictwa Ukrainy jako Ukrainy (Szewczenki, Stusa), czy jedynie od Ukrainy sowieckiej? Czy bliski jest Panu manifest Marinettiego?
Serhiej Żadan: W pewnym sensie tak, choć to krytycy tak mnie nazywają. Zajmowałem się w mojej pracy doktorskiej futuryzmem rosyjskim, ukraińskim. Ale idei futuryzmu jako takiej nie oddawałem się w pełni. Jako osiemnastolatkowie pisaliśmy pastisze utworów Szewczenki i innych wielkich literatów ukraińskich, ale była ta zabawa, gra z nimi. Nie, nie odcinam się od naszej tradycji literackiej. Takie rzeczy były na miejscu kiedy zaczynałem pisać. Teraz, kiedy człowiek zbliża się do czterdziestki, negowanie wybitnych pisarzy, uznanych twórców, byłoby po prostu śmieszne.
A gdyby miał Pan wskazać na twórców, albo po prostu ludzi, którzy w istotny sposób wpłynęli na to co i jak Pan pisze. Na tych którzy sprawili, że właśnie tak widzi Pan świat i w taki a nie inny sposób go Pan opisuje?
Nie wiem czy potrafię wskazać takich mistrzów. Moją inspiracją są po prostu ludzie, których obserwuję. To oni decydują o tym jak piszę, bo oni tworzą sytuacje, ten świat który opisuję, który widzę.
Nie ma Pan nikogo takiego kim np. dla Mykoły Riabchuka był Hryhorij Czubaj?
Nie. Choć wielkim odkryciem i przeżyciem było dla mnie zetknięcie się z malarstwem, Walerija Bondara. Ważne są dla mnie teksty Celine’a, Marcina Świetlickiego. Teraz chciałbym przygotować i wydać na Ukrainie zbiór wierszy Świetlickiego. Bardzo sobie cenię jego poezję.
W Hymnie demokratycznej młodzieży przedstawia Pan bohaterów mierzących się z nową, współczesną sytuacją na Wschodniej Ukrainie. Sytuacja w jakiej się znaleźli wygląda jak moment zaraz po wybuchu bomby ustrojowo-światopoglądowej. Chaos, interregnum, anarchia. Próbują zbudować w tym zamieszaniu jakiś swój mały porządek. I owszem, budują, ale doraźne i niemal wyzute z moralności reguły gry, gdzie liczy się tylko zaspokojenie własnych potrzeb. Żaden z bohaterów nawet w myślach nie zapragnął jakiegoś porządku bardziej uniwersalnego, zbudowanego na bardziej ludzkich zasadach. Czy jest wyrazem Pańskiego pesymizmu w tej kwestii?
Starsze pokolenie żyje dawnym porządkiem, ale młodzi – dwudziesto- trzydziestolatkowie – są zagubieni. Raz patrzą na Zachód, raz na Rosję. Problemem są narkotyki i alkoholizm. Nie powiedziałbym jednak, że to jakiś pesymizm z mojej strony. Szukają swojej drogi. Tworzą. Jest u nas w Charkowie mnóstwo piszących ludzi, zespołów. Wydaliśmy ostatnio zbiór wierszy rocznika osiemdziesiątego. Obok tego jest władza, oligarchowie. To właśnie ci u władzy wywołują cały zamęt, robią brudne interesy, przekręty, utrzymują się przy tej władzy strasząc społeczeństwo, dzieląc je, skłócając je ze sobą. Dlatego ludzie odcinają się od tego całego dzikiego systemu, idą swoją drogą. Te rozgrywki polityczne i biznesowe są poza nimi. Ludzie są poza tym systemem. Bo w końcu to oni są mięsem społeczeństwa, ich sprawy codzienne, ich małe problemy, a nie jakieś systemy, czy ideologie, które w ich codzienności nie mają większego znaczenia.
Jaki jest Pana zdaniem stosunek Ukrainy Wschodniej do sowieckiej schedy?
To wszystko właśnie zależy od pokolenia. Starsi ludzie żyją jeszcze wcześniejszą epoką, w której było im dobrze. Mieli swoją pracę, swoje codzienne sprawy. Manifestują to w jakichś zebraniach, pochodach. W większości są zwolennikami prorosyjskiej Partii Regionów. A młodym jest to obojętne. Mają swoje życie.
Przyznam jednak, że mnie, jako zajmującego się wcześniej na łamach kijowskiej Krytyki kwestią stosunku Ukrainy do sowieckiej spuścizny w postaci pomników itd. poruszyła pewnego rodzaju historyczna hipokryzja i jakaś historyczna ataraksja.
Wie Pan. Jest to jakiś problem państw postsowieckich, które odzyskały niepodległość. Polaków też. Drażni mnie jak słyszę od nich, od ludzi z państw wolnych, takie troskliwe opinie na temat krajów reżymowych, albo na temat Ukrainy. Współczuje się na siłę ludziom z takich krajów, wynajduje się ich problemy. Byłem niedawno w Mińsku. Wszędzie czysto, ludzie chodzą zadowoleni, a tu utyskuje się nad ich losem. Tymczasem oni są zadowoleni, mają swoje sprawy, mają gdzieś system. Te wielkie idee są tam gdzieś nad nimi, daleko i tak naprawdę nie mają żadnego przełożenia na ich codzienność.
Uważam jednak, że ta troska jest słuszna, wynika z podobnych doświadczeń. Oczywiście ideologie i systemy mogą być gdzieś tam nad nami, daleko od naszych spraw codziennych. W czasie okupacji niemieckiej ludzie również pili wino i kochali się namiętnie. Ideologie czy systemy są w naszej prozie raptem ziarenkiem piasku, ale cała ta troska wynika z wiedzy o tym, że nie trwa to w tym stanie wiecznie. Przychodzi moment przesilenia, systemy, reżymy, które były dotąd jakimś daleki echem, rozległą ramą naszych małych prywatnych żyć, nagle gęstnieją i spadają na naszą codzienność nie ziarnkiem piasku, ale blokiem skalnym, który miażdży. Spadają wielkim głodem, charkowskim rozstrzelanym odrodzeniem, albo białoruskimi psychuszkami. Dlatego jest się o co martwić.
W Hymnie jest taki fragment, w którym mówi Pan o państwach graniczących z Ukrainą. Mowa jest – rzecz jasna – także o Polsce. Polacy przedstawieni w osobach celników wypadli na skorumpowanych cwaniaków i kurwiarzy. Co Pan sądzi o Polsce i Polakach? Czy nasz „asfalt” jest rzeczywiście „taki zimny i taki niegościnny”?
Nie wyciągałbym na tej podstawie takich ogólnych wniosków. To tylko zobrazowanie pewnej sytuacji, pewnego zdarzenia. Tego konkretnego wypadku. Taki zabieg literacki.
To czy ten polski „asfalt” jest czy nie jest „niegościnny”?
Nie powiem, że wszyscy Polacy są nad wyraz gościnni. Jedni są inni nie, tak samo jak ludzie w innych krajach, jak to jest też na Ukrainie. Może chciałoby się usłyszeć, że Polacy to taki gościnny naród, jednak tak jednoznacznie nie stwierdzę. I mogę tak powiedzieć, bo na pewno czuję się tutaj dobrze, normalnie, a kiedy człowiek może się tak czuć w otoczeniu innych ludzi to może sobie pozwolić również na mówienie niewygodnych rzeczy, wiedząc że znajdzie to zrozumienie. Źle czuję się na Węgrzech. Kiedy tam bywam pojawia się jakaś niepewność. Może dlatego, że jakoś mało znam ten kraj.
Jaki jest Pana zdaniem obraz Polaka, stosunek do Polski po wschodniej stronie Dniepru?
Ludzie ze Wschodniej Ukrainy niewiele wiedzą na temat Polaków, Polski i jej historii. Wygląda to zupełnie inaczej niż na zachodzie. Nikt się tym tematem specjalnie nie zajmuje. Tam dominuje historia rosyjska. Euro przypomniało o Polakach. Niektórzy kojarzą Polskę z masowymi grobami polskich żołnierzy w Charkowie. Ale ogólnie rzecz biorąc pytać o Polaków albo o Polskę Ukraińców ze wschodu, to tak jakbym zapytał Pana o sytuację na Madagaskarze.
W Pana prozie Charków funkcjonuje jako swego rodzaju symbol, wypadkowa obecnej sytuacji na Ukrainie. Charków jest dla Pana fenomenem, który widocznie inspiruje i popycha do snucia groteskowych opisów społeczności i stawiania nihilistycznych diagnoz. Jaki musiałby być Charków, aby przestał Pan pisać?
Nie określiłbym tego tak, że moje pisarstwo uzależnione jest od Charkowa. Gdyby nie było Charkowa to bym również pisał. To nie Charków jako taki decyduje o tym, że piszę, tylko jego klimat. Z jednej strony fascynuje mnie to miasto, jego ogrom, hałaśliwe życie, którego przejawów można tam mocno doświadczyć, co zresztą opisuję. Z drugiej strony zaczyna mnie ten prawie półtoramilionowy moloch męczyć. Coraz częściej myślę o przeprowadzce za miasto, na jakąś wieś.
To co jest złego w Charkowie, to przede wszystkim władza, mafijny biznes, prorosyjscy prominenci, ci którzy dorwali się do władzy i robią swoje interesy kosztem zwykłych mieszkańców. Żeby móc je robić trzymają mieszkańców w strachu, skłócają poszczególne grupy ze sobą. Straszą, że jeśli na nich nie będą głosować to będzie gorzej. Zresztą jak może być w mieście, w którym gubernator jest kokainistą i robi narkotykowe interesy? Charków o który Pan zapytał to musiałoby być miasto gdzie jest mniej agresji między ludźmi.
Z Serhijem Żadanem rozmawiał Paweł Laufer
Kultura Enter
2008/07 nr 00