FELIETON. Od redakcji
Chyba dobrze, że tegoroczny luty już za nami. Przyniósł wydarzenia − komuś złamanie nosa, innym teczki TW „Bolka” − bez których spokojnie moglibyśmy się obyć. Przyniósł też Oskary, o których szybko zapomnimy, bo w kategorii filmów bez wyrazu od dawna stawka nie była tak wyrównana. Wprawdzie Leonardo di Caprio dostał wreszcie upragnioną przez świat dla niego statuetkę, ale chwila zwycięstwa musiała być gorzka, wiedział przecież, że uhonorowano go za chyba jego najgorszą rolę filmową. (Bez jego winy najgorszą, bo cóż mógł w Zjawie zagrać). Tegoroczne Oskary są zresztą symptomatyczne − w ścisłym finale wszystkie filmy o wyobcowaniu, osamotnieniu, osaczeniu, choć każdy w inny sposób podejmuje wątki. Kino, społeczne oko, pokazuje, że motywem przewodnim 2016 roku będzie emigracja, ucieczka, ciężka droga pokonywana mniej lub bardziej dobrowolnie. O wyjeździe, spokojnie, tylko na krótko do Mińska, pisze też w swoim najnowszym felietonie Bohdan Zadura. Pozostałe artykuły w 70. już numerze Kultury Enter − tak, tak, data okrągła, ale planujemy hucznie obchodzić dopiero setkę − również w jakiś sposób odnoszą się do wyobcowania i emigracji; nie wszystkie, ale większość, bo zbliżająca się w Europie wiosna zapewne będzie oznaczała nasilenie problemów. Udawanie, że ich nie ma, niczego nie zmieni. Wprost przeciwnie, kropla drąży skałę i trzeba rozmawiać. Trzeba cierpliwe tłumaczyć kto jest kim i dlaczego − żebyśmy się wreszcie nauczyli dogadywać. Przynajmniej taką mamy nadzieję.
Również w lutym zelektryzowała nas wiadomość o przełomowym odkryciu: po raz pierwszy zaobserwowano zmarszczki czasoprzestrzeni, które przewidział Albert Einstein. Einstein był kosmitą. W złotej erze botoksu słowo zmarszczki powróciło do słownika. Z tarczą. Fale grawitacyjne, skutki kosmicznego zderzenia czarnych dziur miliard lat temu, ekscytują, bo podróże w czasie, których hipotetyczną możliwość też przewidział Einstein, inspirują od wieków. Być może podejmiemy wkrótce temat − oczywiście na poziomie nieskrępowanej wyobraźni − za to dzisiaj proponujemy, bardziej przyziemnie, artykuł w dziale Przyjazne miasto − o roli kultury w rewitalizacji. I jako oddech tekst o tym, czy Bob Dylan i Robert Schumann kochali podobnie w muzyce.
Słowo o okładce
Po serii przedstawień niefiguratywnych sięgnęliśmy po portret, w dodatku nawiązujący w świetnym stylu do niderlandzkich mistrzów (nawiązania do sztuki dawnej nie są charakterystyczne dla naszych okładek). Ujęła nas ta podobizna z czapeczką trochę jak z Pitera Bruegela (autor potwierdza fascynację jego twórczością), w istocie − majstersztykiem antropologicznego spojrzenia na rzeczywistość. Mnie osobiście kojarzy się z pewnym ekstremalnym tłumaczem, z którym pracowałam jako redaktor. Do dziś pamiętam próbkę jego możliwości: „Osioł jest do tego stopnia traktowany jak zwierzę, że z jego uszu uszyto oślą czapkę”. Dawid Czycz, znakomity artysta i badacz rzeczywistości w jednym, nie znał tego zdania, ale celnie wyłapał to, co lekko i w tej frazie ekstremalnego tłumacza pobrzmiewa − że patrzymy na przyrodę tylko z punktu widzenia człowieka, że próbujemy ją na siłę do człowieka dopasować, zapominając, że to my jesteśmy częścią natury, nie odwrotnie. To taka dygresja u początku wiosny. I zdarza się, że traktując zwierzęta po ludzku, ludzi traktujemy jak zwierzęta.