Strona główna/W poszukiwaniu Autentyku

W poszukiwaniu Autentyku

Nowele, przekłady i obrazy Brunona Schulza, a nawet samo jego imię były w ZSRR znane chyba tylko wtajemniczonym. A ci, którzy wierzyli Ministerstwu Prawdy, musieli myśleć, że Schulz w ogóle nie istniał, nie przekładał i nie malował, nie wracał raz za razem do swojego rodzinnego Drohobycza ze Lwowa, Truskawca, Warszawy, Krakowa, Wiednia, Wilna, Bad Kudowa i Paryża, nie został oskarżony o pornografie, posądzony o ukraiński burżuazyjny nacjonalizm, zastrzelony przez gestapowca i pochowany w mogile zbiorowej na cmentarzu żydowskim w Drohobyczu, zniszczonym później przez władzę sowiecką.

Jednak niektórym śmiałkom nawet w Związku Radzieckim udawało się rozkoszować prozą poetycką Schulza, dzięki istniejącemu podziemnemu obrotowi książką, chociaż może nie tak silnie rozwiniętemu jak godny pozazdroszczenia „drugi obieg” w sąsiedniej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Dlatego też we Lwowie czy Kijowie, podobnie jak w Warszawie czy Krakowie, niektóre noce aż do świtu wypełnione były lekturą jakieś zabronionej książki, wyrzuconej z biblioteki i księgarni według nieznanych zasad, następnie „skreślonej” „spalonej” zgodnie „z prawem”. Czytano rękopisy, maszynowe bądź fotograficzne kopie albo ksera wykonane nielegalnie w zakładzie państwowym na olbrzymiej kserokopiarce „Era”, gdzie później też bezprawnie je oprawiono. Ministerstwo Miłości od czasu do czasu samo dorzucało do tego tajnego repertuaru tę czy inną zakazaną książkę, spodziewając się, że idąc jej tropem, odnajdzie czytelników, a poprzez nich dojdzie także do odmalowanych przez Schulza „Sklepów cynamonowych”, odwiedzanych w poszukiwaniu książek, które, jak pisze Schulz, „dążą do Autentyku”.

W latach osiemdziesiątych XX wieku jeden z takich azylów – refugium znajdował się w pracowni witrażu Ihora Kłecha i Hryhorija Komśkiego w piwnicy na ulicy Krokodyli w śródmieściu Lwowa (dla niewtajemniczonych – ulicy Grabowskiego). Bracia spod znaku kielni, którzy w piątkowe wieczory zbierali się w tej loży na Wielkich Zebraniach, przewidująco postanowili odgrywać klub spokojnych alkoholików, w co uwierzył nawet dzielnicowy, regularnie zjawiający się tam po skromną daninę.

Bywalcy tej kryjówki często przekazywali sobie z rąk do rąk wyjątkowe, stare, rzadkie podejrzane a nawet zagraniczne książki. Pewnego razu artysta Kost Prysjażniuk przyniósł tam, pożyczoną od aktora Polskiego Teatru Narodowego we Lwowie, restauratora i poety Lubarta Leszczyńskiego, książkę Brunona Schulza „Sklepy cynamonowe; Sanatorium pod Klepsydrą” wydaną w Krakowie w – nie do wiary! – 1978 roku przez Wydawnictwo Literackie. Jeszcze jeden egzemplarz witrażysta Mykoła Jakowyna przywiózł z Obwodowej Uniwersalnej Biblioteki Naukowej, która mieściła się w dawnym klasztorze sióstr Wasylianek (dokładnie!) w Iwano-Frankiwsku. W 1983 roku tłumaczeniem niektórych nowel z tej książki zajęli się Ihor Kłech i Hryhorij Komśkyj – przekład na język rosyjski oraz Mykoła Jakowyna i filozof Taras Woźniak – tłumaczenie na język ukraiński. Oczywiście nie mogło być wtedy mowy o publikacji przekładów tak „bezideowych” i „schyłkowych” utworów, napisanych dodatkowo przez autora „niepożądanego” pochodzenia etnicznego, w tym Martwym sezonie, gdy w sklepach, kinach, restauracjach i najzwyczajniej na ulicach codziennie dochodziło do łapanek, a manekinom, opisanym przez Schulza w „Traktatach”, ZSRR kojarzyło się z tysiącletnią Rzeszę.

Młodym lwowskim tłumaczom prozy Schulza chodziło raczej o odtworzenie, ożywienie, odnowienie i przetworzenie galicyjskiej, a w ten sposób także ukraińskiej, indywidualnej i kolektywnej tożsamości. A skomplikowane, miejscami mistyczne i bogate w sensy dzieła Schulza, centrum-meritum których stanowił archaiczny, wtedy już nieistniejący trójbiegunowy żydowsko-polsko-ukraiński świat Galicji, nadawały się do tego idealnie. Jak wspomina Taras Woźniak, tłumaczenie było dla niego równocześnie walką z tekstem i radością czerpaną z efektów własnej pracy: „Dotąd pamiętam to uczucie lotu, gdy przekład szedł jak z płatka. Głucha noc, Wielki księżyc. I wszystko wychodzi”.

W 1985 roku Taras Woźniak wydrukował na swoim powielaczu i własnoręcznie przygotował dwadzieścia egzemplarzy pierwszego w historii, wydanego nielegalnie, zbioru przekładów utworów Brunona Schulza w wykonaniu własnym i Mykoły Jakowyny – według ówczesnej socjalistycznej nowomowy nazywało się to „tworzeniem, przechowywaniem i rozpowszechnianiem treści antyradzieckich”. A już jakiś rok później, zgodnie z proroctwem Jurija Kłena (Oswald Burhardt), ze starego imperium posypał się martwy radioaktywny popiół. W trakcie tej agonii pracusie z Ministerstwa Prawdy zgubili gdzieś swój propagandowy zapał, specjaliści z Ministerstwa Miłości stracili swą czekistowską pilność, cenzorzy z Głównego Urzędu do spraw Literatury i Wydawnictw pozbyli się ideowej cnoty, a dzielnicowi zaczęli zmieniać się w handlarzy. I tak oto w 1988 roku w iwano-frankiwskiej gazecie „Komsomolśkyj prapor” (właśnie tak!), po raz pierwszy w ZSRR, została legalnie wydrukowana nowela Schulza „Ptaki” i powieść „Sanatorium pod Klepsydrą”. Oba utwory w przekładzie Mykoły Jakowyny zostały opatrzone ilustracjami lwowskiego artysty Ihora Podolczaka.

Jakby w całkowitej zgodności ze stworzonymi przez Schulza pojęciami, nadeszły równocześnie: Wiosna, Wielki sezon Genialna epoka. Mieszkańcy wielkiego Sanatorium nareszcie obudzili się z długiego snu, światło rozproszyło chroniczne ciemności, czas, którego bieg przez dziesięciolecia był odwracany przez tamtejszych „lekarzy”, powrócił do swojego naturalnego rytmu, a zastała woda w Klepsydrze ponownie zaczęła kapać z przeszłości w przyszłość. Czasopisma jedne przez drugie rzuciły się do drukowania przekładów dzieł Brunona Schulza: „Żowteń” (Lwów, 1989), „Rodnik” (Ryga, 1989), „Suczasnist” (Kijów, 1992), „Jehypeć” (Kijów, 1995), „Ji” (Lwów, 1992, 1995, 1996, 1997), „Literatura plius” (Kijów, 1999). Krąg tłumaczy prozy Schulza poszerzał się. Do Iwana Hnatiuka, Mykoły Jakowyny, Tarasa Woźniaka, Ihora Kłecha i Hryhorija Komśkiego dołączyli Taras Matijiw, Andrij Szkrabiuk, Andrij Pawłyszyn, Andrij Bondar i Andrius Vysniauskas.

Po raz pierwszy na Ukrainie „Sklepy cynamonowe; Sanatorium pod Klepsydrą” Brunona Schulza zostały wydane we Lwowie, w lutym 1995 roku, w przekładzie Andrija Szkrabiuka przez Towarzystwo wydawnicze „Proswita” pod przewodnictwem Łesi Kowal. W 2002 roku, także we Lwowie, Oswitnyj Resursnyj Centr wydał w przekładzie Andrija Pawłyszyna „Sanatorium pod Klepsydrą”. W 2004 roku lwowskie Forum Wydawców, na czele którego również stała Łesia Kowal, ponownie wydało „Sklepy cynamonowe; Sanatorium pod Klepsydrą”, ale tym razem w przekładzie czterech tłumaczy. W 2010 roku kijowskie wydawnictwo „Duch i litera”, prowadzone przez Kostiantyna Sigowego i Leonida Finberga, wydało książkę Jerzego Ficowskiego „Regiony wielkiej herezji. Bruno Schulz i jego mitologia” również w przekładzie Andrija Pawłyszyna.

W ten sposób, w rezultacie dwudziestu lat mrówczej pracy dwudziestu lwowskich i kijowskich intelektualistów, Bruno Schulz stał się, za słowami Tarasa Woźniaka, sprawą ukraińską, którą kontynuowali dalej adepci Wielkiej herezji Schulza. Wystarczy przypomnieć rozgłos, który nadali sprawie odnalezienia w lutym 2001 roku, przez Christiana i Benjamina Geissler z Hamburga, fresków Brunona Schulza, przedstawiających postaci z bajek, znajdujących się na ścianie dawnej „willi Landaua” w Drohobyczu, a następnie wykradzenia części z nich przez współpracowników jerozolimskiego Instytutu Pamięci Yad Vashem na czele z Markiem Schreibermanem. Można wymienić także dział „Schulzgate” na stronie lwowskiego czasopisma kulturalnego „Ji”, tradycyjny Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza w Drohobyczu, wystawy, artykuły, eseje, wywiady oraz programy telewizyjne i radiowe poświecone pisarzowi. Trwa także renesans prozy Schulza w języku ukraińskim – całkiem niedawno Taras Woźniak opublikował swoje przekłady nowel „Kometa”, „Jesień”, „Ojczyzna” i „Republika marzeń”.

W procesie przywracania Brunona Schulza kulturze ukraińskiej, który jest częścią klasycznej rekonstrukcji mitu galicyjskiego, twórcy współczesnej tożsamości galicyjskiej odszukiwali, wybierali, tłumaczyli, przyswajali, a potem dołączali do swoich skarbów, dziedziczyli i przywłaszczali z ruskiej, polskiej, austriackiej i znowu polskiej przeszłości Galicji wszystko to, czego im bardzo brakowało w teraźniejszości, a także to, co uważali za niezwykle potrzebne dla swojej kulturowej i politycznej wspólnoty w najbliższej przyszłości. A kiedy tę galicyjska Republikę marzeń uznali także Ukraińcy naddnieprzańscy, Bruno Schulz stał się pisarzem ukraińskim w równym stopniu co żydowskim czy polskim.

Przyswojenie spuścizny Schulza było równocześnie tworzeniem mitu i egzegezą, ponieważ jego mądra, wypełniona światłem proza cały czas odsyła czytelnika do swojego źródła – Księgi Autentyku. Blask tej transcendencji bije u Schulza od białego zaśnieżonego parku i wiosennych sadów, od gwiazd w lipcową noc i Rynku w środku upalnego dnia, światła księżyca, kołyszących się na wietrze sierpniowych liści czy nieba babiego lata. Jedni podejrzewają, domyślają się albo wiedzą o istnieniu Autentyku i dlatego szukają go przez całe życie. Inni, straciwszy wiarę w jego odnalezienie, koniec końców poddają się i zadowalają się apokryfami, kopiami, a nawet surogatami, gdy w tym czasie prosty lud bez wahania wydziera z Księgi kartki jako opakowania do kanapek. Mimo to Bruno Schulz rozpoznaje swojego prawdziwego, świadomego, wtajemniczonego czytelnika: po błysku w oku i uścisku dłoni, w ten sposób zapraszając go do wspólnego rozkoszowania się tym blaskiem: „I gdy tak wiatr cicho kartkował te arkusze, wywiewając kolory i figury, spływał dreszcz przez kolumny jej tekstu, wypuszczając spomiędzy liter klucze jaskółek i skowronków. Tak ulatywała, rozsypując się, stronica za stronicą i wsiąkała łagodnie w krajobraz, który syciła barwnością. Czasami spała i wiatr rozdmuchiwał ją cicho jak różę stulistną i otwierała listki, płatek za płatkiem, powieka pod powieką, wszystkie ślepe, aksamitne i uśpione, kryjąc w sednie swym na dnie lazurową źrenicę, pawi rdzeń, krzyczące gniazdo kolibrów.”

Witalij Ponomariow

Tłum. Paweł Jarosz