Ukraiński rok wyborów
W ujęciu ogólnopaństwowym, najważniejszymi wydarzeniami mijającego roku na Ukrainie były bez wątpienia wybory, prezydenckie – w styczniu i samorządowe – w październiku.
Wybory prezydenckie ukazały wiele ciekawych zagadnień. Po pierwsze, obnażyły kompletną wyborczą klęskę prezydenta Wiktora Juszczenki, który uzyskał jedynie 5,5 % głosów. Po drugie, ukazały słabość Arsenija Jaceniuka, ucieleśniającego nadzieje licznych wyborców z tzw. „pomarańczowego” elektoratu, który finiszował z wynikiem 6,9% głosów, choć rok przed wyborami miał wysoką pozycję w sondażach i dało się obserwować tendencję wzrostową. Niestety nieudolna kampania wyborcza, jej styl (budzący śmiech Ukraińców i będący źródłem wielu dowcipów) doprowadziły do ostatecznego rezultatu, który uzyskał Jaceniuk. Znamienne, że notowania Jaceniuka zaczęły spadać w momencie, gdy zdecydował się wymienić zespół ukraińskich specjalistów politycznych na specjalistów moskiewskich. To nie pierwszy przypadek w ciągu ostatnich lat, kiedy polityk, zdając się na konsultantów z Moskwy, przegrywa wybory z kretesem. Głośno zastanawiano się nawet, czy Jaceniukowi umyślnie nie „podsunięto” owych konsultantów, by zniszczyć go w rankingach.
Ciekawym odkryciem wyborów prezydenckich 2010 był szybki wzrost notowań Serhija Tihipki – człowieka, który przy Leonidzie Kuczmie zajmował szereg wysokich stanowisk państwowych, a podczas wyborów w 2004 r. był przewodniczącym komitetu wyborczego Janukowycza. Po podjęciu przez sąd decyzji o powtórzeniu drugiej tury wyborów, Tihipko odszedł od Janukowycza i długo pozostawał w cieniu. Dopiero w 2009 r. wystartował z własnym projektem politycznym „Silna Ukraina”. W wyborach prezydenckich 2010 Tihipko uzyskał 13% głosów, zajmując tym samym trzecie miejsce.
Za faworytów wyścigu wyborczego uważano Julię Tymoszenko i Wiktora Janukowycza. Walka była zacięta i wyczerpująca. Zdaje się, że Tymoszenko nie była gotowa na porażkę, gdyż po ogłoszeniu wyników na długo zniknęła z ukraińskich mediów. Jej notowania momentalnie spadły. Opozycja rozwarstwiła się i osłabła.
Wiktor Janukowycz, po objęciu najwyższego stanowiska państwowego, od razu zaczął kształtować państwo pod swoje potrzeby. W tym względzie jego dojście do władzy stanowczo różni się od zdobycia władzy przez Wiktora Juszczenkę. Juszczenko nie podejmował drastycznych ruchów – m.in. nie rozwiązał parlamentu, choć w tamtym momencie mógłby dzięki temu skompletować parlament w wygodnym dla siebie składzie. Stracił cenny czas. Janukowycz nie powtórzył jego błędów. Mając wsparcie parlamentarnej większości, natychmiast obsadził wszystkie kluczowe stanowiska zaufanymi osobami, w krótkim czasie stał się wszechwładnym i rzeczywistym „gospodarzem kraju”. Wszystkie perypetie, chociażby z wyrokami Sądu Konstytucyjnego, tylko potwierdzały, że teraz wszystko w kraju ma być formatowane pod nowego prezydenta. Blitzkrieg Janukowycza głosił: „Przyszedłem na zawsze, opór jest daremny”.
Za dobrą ilustrację powyższych zmian niech posłuży przykład wyborów samorządowych oraz wyborów merów miast. Wybory powinny się odbyć w maju, potem mówiło się, że zostaną przełożone na 2011 r., aż w końcu wyznaczono termin na 31 października 2010. Intrygą w ramach wyborów był fakt, że przebiegały one w systemie mieszanym – połowę miejsc oddano partiom politycznym, a połowę – kandydatom okręgów większościowych. Zarejestrowano niespotykaną do tej pory liczbę kandydatów. Jak się później okazało, była to jedna z technicznych manipulacji podczas tych wyborów – olbrzymie listy wyborcze, grube karty do głosowania oraz nieprzygotowane punkty wyborcze sprzyjały powstawaniu kolejek. Ludzie nie mogli doczekać się na swoją kolej i odchodzili, nie zagłosowawszy. Frekwencja wyborcza, na przykład w Odessie, nie przekroczyła 45% – i to według oficjalnych danych. Nieoficjalnie była jeszcze niższa. Wszystkie kluczowe stanowiska objęli przedstawiciele partii Janukowycza – Partii Regionów. Na przykład w Izmaile wszędzie w okręgach większościowych wygrali przedstawiciele tej partii. Taka sama sytuacja miała miejsce w Nikołajewie, podobnie było i w Odessie. Ludzie otwarcie mówili, że ci kandydaci „mieli zwycięstwo w kieszeni” jeszcze przed wyborami. Często przytaczano starą stalinowską zasadę – nie ważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Głównym wynikiem wyborów samorządowych było rozmieszczenie na istotnych, kluczowych stanowiskach przedstawicieli Partii Regionów. Jednak prawomocność większości z tych posunięć stoi pod znakiem zapytania – weźmy chociażby przykład mera Odessy – Aleksija Kostusewa. Zagłosowała na niego połowa wyborców, którzy przyszli do punktów wyborczych, czyli jedynie 1/5 wszystkich mieszkańców miasta. Wszystko to stawia władzę w nader wątpliwym położeniu.
We wszystkich tych procesach prezydent Janukowycz stara się odgrywać rolę sądu arbitrażowego (w odróżnieniu od Juszczenki), pozostawać niejako „poza konfliktem”. Owszem, prezydent rzeczywiście wyznaczył datę wyborów samorządowych na 31 października, ponieważ podporządkował się decyzji szeregu struktur europejskich. Podobnie rzecz się miała z protestami przeciwko przyjęciu nowego Kodeksu Podatkowego w grudniu 2010 r. Janukowycz pozwolił na utworzenie miasteczka namiotowego, poszedł tam, wysłuchał przedsiębiorców i wniósł kosmetyczne poprawki do Kodeksu, przyjąwszy do wiadomości niektóre postulaty protestujących. Nie miało to istotnego wpływu na Kodeks, ale prezydent zarobił kilka dodatkowych punktów.
W ten sposób, podsumowując mijający rok, można powiedzieć, że w tym okresie Ukraina stała się nowym państwem. Nowym, nie znaczy lepszym dla swoich obywateli. Widocznym przykładem jest tzw. „Plac Przedsiębiorców”, który zebrał się w grudniu w Kijowie. Przedsiębiorcy domagali się odrzucenia opracowanego w kuluarach nowego Kodeksu Podatkowego, którego filozofia skierowana jest przeciwko małemu i średniemu biznesowi. Jak twierdzą analitycy, siła ruchów protestacyjnych będzie w nadchodzącym roku rosła. Władza ma w zanadrzu jeszcze wiele reform – emerytalną, mieszkaniową, pracy – których założenia są raczej nieprzyjazne dla większości Ukraińców, żyjących poniżej progu ubóstwa (zgodnie z oficjalnymi statystykami, co czwarty obywatel czterdziestopięciomilionowego państwa żyje poniżej minimum socjalnego).
Znamienne, że „Placu Przedsiębiorców” nie zwołała żadna partia, lecz sami przedsiębiorcy. Świadczy to o tworzeniu się na Ukrainie nowego rodzaju ruchu protestacyjnego. Czy uda mu się ukształtować? Czas pokaże. Póki co, mnożą się sygnały ostrzegawcze. Kilka dni temu ukraińscy dziennikarze zaalarmowali, że przepadł bez wieści jeden z organizatorów „Placu Przedsiębiorców” – Władymyr Lesyk. Kilka miesięcy temu w Charkowie zniknął redaktor gazety „Nowy Styl” Wasylij Klementew. Gubernator Charkowa obraził wszystkich dziennikarzy, komentując to wydarzenie w następujący sposób: „Nic niezwykłego się nie stało. Po prostu, zgodnie ze statystyką, ludzie czasami znikają”. Ludzie odebrali tę wypowiedź, jako próbę zastraszenia.
Jaki będzie dla Ukrainy rok 2011 zależy od tego, czy władzy uda się zniszczyć rodzący się ruch protestacyjny, czy też przezwyciężywszy strach (lub może pod wpływem desperacji) ludzie wyjdą na ulicę w obronie swoich praw, wzbudzając panikę w kręgach rządzących. Odpowiedź nastąpi wkrótce.
Aleksander Dobroyer
Tłumaczenie z języka rosyjskiego Justyna Marciniak