Strona główna/Wizyty patriarchy jako zwierciadło kreolizacji

Wizyty patriarchy jako zwierciadło kreolizacji

????????????????????????????????????

Trzy pompatyczne wizyty patriarchy Cyryla na Ukrainie w ciągu jednego roku z pewnością dowodzą nie tylko uwagi, jaką poświęca on ukraińskiej trzódce, która, jeśli chodzi o praktykujących wiernych, jest liczniejsza niż rosyjska. Dowodzą one także uwagi, jaką moskiewski establishment poświęca Ukrainie, czyli są zjawiskiem tego samego typu co udział moskiewskich technologów politycznych w ukraińskich wyborach, którego przykładami mogą być chamskie zeszłoroczne listy prezydenta Miedwiediewa do Juszczenki, brudna antyukraińska propaganda w rosyjskich massmediach i uruchomienie płatnej i bezpłatnej rosyjskiej agentury na Ukrainie.

Rosyjska Cerkiew Prawosławna z Cyrylem Gundiajewem na czele to taka sama część rosyjskiego establishmentu, jak Federalna Służba Bezpieczeństwa, GRU, telewizja ORT, Russia Today, Instytut WNP z Zatulinem na czele, putin-jugendowska organizacja „Nasi”, Partia Liberalno-Demokratyczna Żyrinowskiego i wiele innych. Cała estetyka patriarszych wizyt była czysto propagandowa, retoryka – prowokacyjna, od gróźb i przeklinania „rozłamowców”, do których zaliczył on wszystkich Ukraińców, którzy nie przyjmują jego bezpieczniackiej posługi pasterskiej (a to co najmniej połowa ludności), do dziwacznego, jak na osobę duchowną, wezwania, by poprzeć eurazjatycką integrację gospodarczą i zjednoczenie systemu walutowo-finansowego.

Wygląda na to, że Rosyjska Cerkiew Prawosławna, jak i Federalna Służba Bezpieczeństwa, ORT i Instytut Zatulina, otrzymała od rządu Janokowycza carte blanche na działalność na Ukrainie, co jest właściwie jedynym nowym aspektem tradycyjnie ukrainofobicznej działalności tych organizacji.

Niektórzy wyjaśniają to osobistym nawróceniem się Janukowycza na moskiewskie prawosławie i – co za tym idzie – nieomal hipnotyczną władzą, którą jakoby zyskali nad nim moskiewscy popi, coś w stylu niezapomnianego Griszy Rasputina. Trudno jednak wyobrazić sobie, że cały ukraiński rząd dostał się nagle pod hipnotyczną władzę jakiegoś moskiewsko-prawosławnego „Białego Bractwa”, czy innej totalitarnej sekty z pretensjami do „kanoniczności”.

Bardziej logiczne byłoby założenie, że ten rząd jest niezupełnie (albo zupełnie nie jest) ukraiński. Jest on, wg jego własnego samookreślenia, „ukráinskij”1. Fonetyczna odmienność wydaje się być drobna, przez co wielu daje się oszukać. W istocie odmienność jest tak duża jak między Rusią a Rosją. Albo między Brytanią a Bretanią. Albo, powiedzmy, między czarnymi a białymi mieszkańcami RPA. Mogą podobnie siebie nazywać, jednak to całkiem inne narody, o innej tożsamości, z różnymi językami, kulturami, a przede wszystkim – z różnymi wartościami i różną orientacją geopolityczną, różnymi symbolami i bohaterami, wyobrażeniami o własnej przeszłości i przyszłości, o otaczającym je świecie i o sobie nawzajem.

Ukraińcy kształtowali się kulturowo od ХІХ wieku wysiłkiem inteligencji jak typowy wschodnioeuropejski naród, podstawę którego stanowiła autochtoniczna, przeważnie wiejska ludność. „Ukráincy” kształtowali się natomiast jako pewna imperialna grupa bez żadnego zamiaru stania się oddzielnym narodem i nawet bez widocznej chęci nazywania siebie „Ukráincami”, przynajmniej do czasu bolszewickiego eksperymentu z tworzeniem „suwerennych republik” i wprowadzenia w paszportach rubryki „narodowość”. Ta grupa ukształtowała się z kolonizatorów-kolonistów, jacy osiedlali się od końca XVIII wieku, przeważnie w miastach, a także z zasymilowanych autochtonów, którzy przenosząc się do miast przyjmowali język i kulturę kolonizatorów, wraz z ich pogardliwym stosunkiem do tych rdzennych mieszkańców, którzy nie zdążyli się zasymilować („kołchoz”) i otwartą nienawiścią do tych, którzy z zasady nie chcieli się asymilować („nacjonaliści”). Oczywiście, również wśród kolonistów i ich potomków nie brakowało uczciwych ludzi, którzy brali stronę tubylców («Tańczący z Wilkami»). Jednak ogólna tendencja była odwrotna, bo przecież imperium zapewniało bez porównania potężniejsze zasoby.

Kolonistów zmieniła zatem w „Ukráinców” Ukraińska Socjalistyczna Republika Radziecka, jednak tożsamość ta wciąż była dla nich ściśle regionalna, istniała w ramach tożsamości ogólnosowieckiej. Za to odrębnym narodem uczynił ich rozpad ZSRR i przypadkowo uzyskana niepodległość. Rzecz w tym, że dla „Ukráinców”, w przeciwieństwie do Ukraińców, niepodległość była rzeczywiście przypadkowa – nigdy o niej nawet nie marzyli, a tym bardziej o nią nie walczyli, raczej już odwrotnie. A jednak właśnie oni najpełniej skorzystali z politycznych i ekonomicznych dóbr, które przyniosła owa całkowicie niespodziewana „niezalieżnast`”. Odziedziczyli ogromny i dość bogaty kraj, jakim rządzili też wcześniej, ale w jakim teraz mogli okrzepnąć nie jako lokaje Moskwy, a jako prawdziwi suwereni.

Kompromis Kreoli-„Ukráincew” z autochtonami-Ukraińcami był potrzebny, w ogromnej mierze, właśnie do legitymizacji tej niedawno osiągniętej roli, zarówno na arenie międzynarodowej, jak wewnętrznej oraz do zamaskowania kreolskiego głównie charakteru nowego państwa i panującej pozycji kreolskich elit w tym państwie, szczególnie w najważniejszej dla nich dziedzinie – ekonomicznej. Stąd pewne ustępstwa i koncesje dla autochtonów, zwłaszcza w mało zyskownej sferze kulturalnej. Dzięki temu w ciągu prawie dwóch dziesięcioleci na Ukrainie istniała swego rodzaju (nieformalna, niezinstytucjonalizowana) równowaga między dwiema grupami – kreolską i autochtoniczną („Ukráincami” i „Ukraińcami”), w ramach której faktyczna dominacja jednych równoważona była symboliczną dominacją drugich.

Państwowy (parlamentarny) przewrót w marcu tego roku położył kres tej chybotliwej równowadze i jednoznacznie postawił Ukrainę w obliczu białoruskiego scenariusza: ugruntowanie już nie tylko faktycznej, ale też symbolicznej dominacji Kreoli oraz, co za tym idzie, wszechstronna marginalizacja autochtonów. Z jednej strony, realizowane jest to przez dyskredytację i odebranie instytucjonalnej rangi ukraińskim symbolom (łącznie z językiem), a zakorzenienie na ich miejscu symboli sowieckich (albo rosyjsko-imperialnych, bo przecież własnych „Ukráincy” nie mają). Z drugiej strony, marginalizacja autochtonów przeprowadzana jest zarówno na płaszczyźnie dyskursu (w duchu paszkwili ministra Tabacznyka na „Galicyjczyków”, czy klątw Cyryla na „rozłamowców”), jak i na płaszczyźnie instytucjonalnej (zwolnienie „nielojalnych” rektorów, przekształcenie w niewystarczającym stopniu kontrolowanych instytucji, planowa czystka w kadrach wszystkich instytucjonalnych sfer).

Ta polityka jest na swój sposób logiczna, ponieważ zachowanie wcześniejszej równowagi między dwiema grupami to działanie dość żmudne. W dodatku, jak pokazała Pomarańczowa Rewolucja, zawsze jest ryzyko naruszenia równowagi w drugą stronę, szczególnie kiedy ta równowaga nie jest należycie zinstytucjonalizowana (dla jej instytucjonalizacji potrzebne byłoby państwo prawa, tym jednak dzisiejsza władza jest zainteresowana jeszcze mniej niż poprzednia). Kreolizacja (rusyfikacja-sowietyzacja) Ukrainy gwarantuje za to językowo-kulturową i wszelką inną homogenizację kraju, niezwykle mile widzianą przez każdy rząd, zwłaszcza autorytarny. A najważniejsze jest to, że niszczy ona tożsamość autochtonów i tym samym osłabia wyborcze zaplecze politycznych oponentów zorientowanych na Europę i liberalną demokrację według zachodnich wzorców.

Dlatego wizyty Cyryla Gundiajewa na Ukrainie będą coraz częstsze, aż do jego prawdopodobnego przeniesienia się z całym bezpieczniackim pomiotem do Kijowa. A połajanki pod adresem „rozłamowców” jak najbardziej mogą być zwieńczone zakazem działalności wszystkich cerkwi oprócz jedynie słusznej i prawdziwie prawosławnej. Przykład Rosji i Białorusi wyraźnie zaślepia dzisiejszych „ukráinskich” urzędników, którzy na dodatek są, wskutek swojej sowieckiej prowincjonalności, mało obeznani z innymi przykładami. Tymczasem mogliby przypatrzeć się doświadczeniom białych kolegów z Południowej Afryki. Lub, jeszcze lepiej, Ulsterowi i Krajowi Basków, gdzie tamtejsi koloniści zdobyli znacznie liczniejszą przewagę nad autochtonami niż u nas, a jednak sił, żeby ostatecznie rozwiązać kwestię tubylczą, w ostateczności nie znaleźli.

Nie rozwiążą jej, jak sądzę, też na Białorusi, a tym bardziej – na Ukrainie. Mimo wszystkich modlitw Cyryla i wszystkich wysiłków PR-KPU-RCP-GRU i innych koalicjantów2.

_______________________________________________

1 Subtelnej różnicy między słowami «укрáинский» („ukráinskij“) i «український» („ukrajinskyj”) w kontekście, w jakim symbolizuje ona różne typy mentalności, czy tożsamości etnicznej, nie da się wyrazić po polsku. W pierwszym wypadku wymowa i akcentowanie są charakterystyczne dla języka rosyjskiego, a autor pisze to słowo rosyjskim alfabetem, co w polskojęzycznej wersji da się zaznaczyć tylko apostrofem wskazującym akcent, cudzysłowem i transkrypcją z rosyjskiego (np. litera „n” zamiast polskiego „ń” w słowie „Ukraincy”). [przyp. tłum]

2 PR – Partia Regionów rządząca obecnie na Ukrainie, KPU – Komunistyczna Partia Ukrainy, RCP – Rosyjska Cerkiew Prawosławna, GRU – Główny Zarząd Wywiadowczy, czyli rosyjski wywiad wojskowy [przyp. tłum.].

Tłumaczenie z języka ukraińskiego Maciej Sokal

Mykoła Riabczuk