Strona główna/Białoruscy freakmani (Belarusian freaks)

Białoruscy freakmani (Belarusian freaks)

Kombinator

Kombinator? Dobrze go znasz! Krąży w pobliżu większego marketu spożywczego. Można go określić jako i wydrwigrosza, i żebraka, i szalbierza. Bardziej jest jednak kombinatorem, bo kombinuje pieniądze, prosząc o drobne. Jeśli przyjrzeć się z boku, to kombinator nie tyle kombinuje, ile żebrze, prosi, błaga, wyciąga rękę do współczujących mu ludzi po ich zarobione ruble.

Wizerunek kombinatora jest jakby z marginesu, dramatyczny. Ma starannie dopracowane szczegóły stroju i fryzury. Dysponując niskim budżetem, tworzy zapadający w pamięci wizerunek, który przywodzi na myśl piosenkarza rockmana. Czarne spodnie, czarne buty, czarna kurtka i mnóstwo błyszczących zapięć. Gdy ktoś o takim wyglądzie zbliża się do ciebie, samoistnie chciałbyś usłyszeć któryś z mocnych kawałków punkowych, a słyszysz błagające: „Przepraszam…”.

Ma tchórzliwą osobowość. Gdyby wyzbył się tego tchórzostwa, to by kradł, a nie kombinował, wymuszał, a nie błagał, żądał, a nie wyciągał do ludzi drżącej ręki. Z tego powodu właśnie kombinatorzy gromadzą się w paczki, wtedy strach nie jest tak dokuczliwy, lżej jest też strach pokonać. Przecież zawsze znajdzie się jakiś gość, który na jego „przepraszam” powie prosto w twarz: „Spadaj, jełopie, bo dostaniesz w gębę!”. Ale rzadko się zdarza, że ktoś go zbije, ponieważ zmyka na każde mocniejsze zwrócenie uwagi niczym wystraszone zwierzę. Pędzi do swojej czarnokurtkowej paczki, żali się i cicho klnie. Zatem z paczki zostaje delegowany nowy kombinator i staje przy drzwiach marketu.

Celem kombinatora jest jedno jedyne – wino marki „Wino”. Już wcześniej przeczuwa swoją późniejszą błogość: kiedy nakombinuje pieniędzy, wyda je z kolegami na wino i golnie swoją część wzmocnionego „Wina”. Napije się i podrepcze do domu. Położy się spać, a z rana pójdzie… Nie, nie pójdzie stać pod marketem, pójdzie się kształcić. Ubierze się skromnie, jak wszyscy, którzy z rana chodzą się kształcić, a strój kombinatora poczeka do wieczora.

Wśród kombinatorów krąży legenda o szczęściarzu Alexie, który w trakcie jednego wieczoru na placu dworcowym wykombinował pieniądze na całą skrzynię wódki. Znam tego Alexa, prosił pewnego wesołego pasażera o rubla, a ten dał mu na całą butelkę wódki. W ciągu dnia ta jedna butelka urosła do dwóch, a za tydzień zastąpiła je cała skrzynka. Każdy zawód ma swoje „cudowne” historie.

Życie kombinatora trwa dość krótko, trzy do pięciu lat. Dopóki człowiek się kształci, to naprawdę nie ma rubla na szklaneczkę wina, a jak skończy, pójdzie do pracy, wtedy rubli wystarcza, wstyd nie pozwala stać pod sklepem i prosić mieszkańców Mińska o drobne. Warto zauważyć, że pieniądze zazwyczaj uzyskuje się od kobiet – i więcej się dostaje, i bezpieczniej, i można dostać nie tylko pieniądze.

Kombinator w ogóle się wstydzi prosić o pieniądze, z tego powodu używa „żarcików”: „Cudowna piękności, ostatni raz proszę obcą osobę o rubla na winko…”. Kombinator wstydzi się kłamstwa, więc szczerze mówi, że zbiera na alkohol, czyli lek na melancholię życia codziennego.

Gdy człowiek rozpocznie życie zawodowe, zostawia swoją paczkę kombinatorów spod marketu. Są oczywiście tacy, którzy zostają pod marketem, ci przychodzą z samego rana, ale to są już pijacy i alkoholicy.

Papierośnica

A jak inaczej można nazwać tę handlarkę tytoniem bez licencji? Tytunica? Tytuniownica? Tabacznica? Nie! Niech będzie papierośnica. Łagodne, zgrabne określenie i wcale nieobraźliwe.

Nawet jeśli nie palisz, i nigdy nie zapaliłeś, nie mogłeś nie słyszeć tego szeptu za twoimi plecami do ciebie: „Papierosy, papierosy!!!”. Słyszałeś? Właśnie, na pewno niejeden raz.

Przy wyjściu z metra stale stoi kobieta w długim szarym palcie. W ręku ma walizkę. Nic szczególnego. Szara kobieca postać. Szare do ziemi palto. Szara walizka. Z szarych ust dobiega cię szept: „Chłopaki, papierosy, papierosy!”.

Jeśli nie palisz, miniesz szarą papierośnicę, a za moment nie będziesz o niej pamiętać. Jeżeli jednak bardzo lubisz sobie zapalić i nagle skończyły ci się papierosy, a spoglądając na zegarek, uświadamiasz sobie, że sklep już jest nieczynny i zapalić tak się chce… W tym momencie przypomni ci się szept: „Papierosy, papierosy!”. Pędzisz wtedy pod market i kupujesz sobie u takiej swojej, takiej bliskiej, takiej zaufanej papierośnicy aż trzy paczki kosztownych papierosów. Oddasz kupę pieniędzy za najzwyklejsze papierosy i jeszcze poczujesz się szczęśliwy.

Po zamknięciu marketów cena na papierosy u papierośnicy, czyżbyś myślał inaczej, rośnie. I ty będziesz ją – szarą, starą, słabą – osądzać? To nie twoja rzecz, żeby ją osądzać! Twoim obowiązkiem jest być jej wdzięcznym. To oczywiste, że żadnej wdzięczności jej nie okażesz, bo skąpa, bo cenę podkręca, bo w szarym płaszczu o szarych ustach w kolorze popiołu. Cała jest niby obsypana popiołem z papierosów.

Zamiast ciebie osądzą ją gliny. Zabiorą jej pieniądze, publicznie upokorzą, postraszą, a jeśli będzie odzywać się i przeklnie, powyciągają czarne pałki, wywijając nimi przed oczami. Bić? Nie, bić jej nie będą. Nie zdążą, ponieważ zmieniając taktykę głosu na podlizujący się, zacznie im proponować najlepsze papierosy za połowę ceny. Gliny je wezmą i odejdą bez płacenia. Będziesz świadkiem upokorzenia papierośnicy, chwilowo poczujesz współczucie, zrobi ci się jej żal. Nie będziesz żałować jej zbyt długo, ponieważ ona jest w jednej zgrai z glinami. Daje im łapówki, a oni ją ochraniają. Teraz udaje zastraszoną, a oni odchodzą z poczuciem spełnionego obowiązku. Scena odegrana, rzec można. Teatrzyk uliczny z wesołym zakończeniem.

Wcześniej papierośnica była nauczycielką nauczania początkowego. Następnie, na emeryturze, była sprzątaczką i dozorczynią w szatni na basenie w tym  wojskowym ośrodku kultury. Obecnie jest papierośnicą przed supermarketem „Centralny”. Ma tylko dwa świadectwa pracy: to ze szkoły jako nauczycielka i to sprzątaczki. To, że jest papierośnicą, nigdzie nie zostało odnotowane.

Jeżeli zaprzesz się siebie i rzucisz palenie, to przez jakiś czas papierośnica będzie cię drażnić, a nawet śnić się po nocach i we śnie będzie ci proponować dobry tytoń w dobrej cenie. Wyciągniesz ten wciśnięty ci papieros, wciągniesz ten lekki, słodki, żywiczny dym i obudzisz się spocony. Jak mogłeś? To były już trzy miesiące bez palenia, a tu… Uzmysłowisz sobie, że zapaliłeś tylko we śnie, uspokoisz się i odpuścisz papierośnicy jej mało przyzwoitą propozycję.

Zazwyczaj obok papierośnicy krążą też handlarze trawy i dopalaczy. Jakiś czas temu byli tu również handlarze wina i alkoholu. Ale tym gliny nie odpuszczają, naprawdę ścigają. W tym „ściganiu” mogą i papierośnicę pogonić, jeśli podpadnie, ale już po pięciu minutach znów wróci na swoje dotychczasowe miejsce, to na schodach pomiędzy wejściem do metra a wejściem do supermarketu „Centralny”.

Będąc w Barcelonie, parę razy widziałem przy wejściu do metra Cygana papierośnika. Sprzedawał papierosy dwa razy taniej niż oficjalnie w kioskach. Kupiłem paczkę na próbę. „Marlboro” było tak złej jakości, że właściwie dało się to przewidzieć, ale nie przywidziałem.

Od roku nie palę, a papierośnica z przyzwyczajenia szepcze z tyłu swój refren „Papierosy, papierosy”…

Imprezowicz

Wcześniej nazywano ich marnotrawcami i hulakami. Obecnie określa się ich imprezowicze. Jakoby ten typ nabrał więcej determinacji. Wydawałoby się, że nie chodzi o to, że po prostu marnotrawią życie, poświęcając go dla dobrej zabawy obecnych na imprezie. Imprezuje sobie człowiek, prezentuje się, napawa czyjeś oko. Cóż, przynajmniej coś niewielkiego, ale pewnego. Przynajmniej z rzeczywistości realnej, a nie wirtualnej.

Jakich imprezowiczów można spotkać na świecie? Są grubi i nawet obrzmiali i otyli, a są szczupli i kanciaści, wysocy do sufitu i tak niscy, że mogliby przechodzić pod stołem, głowy nie pochylając… Różni się trafiają, ale jedną cechę mają wspólną: ich wygląd ma być wyjątkowy. Przecież uważa się za ozdobę imprezy.

Naszym wzorcowym męskim imprezowiczem jest Prudnikov. Ma długą czarną brodę, długie czarne włosy i szerokie czarne brwi, wiszące nad ogromnymi jasnoniebieskimi oczami. Czarna hinduska, niby pochodząca znad brzegów Gangesu, głowa Prudnikova zazwyczaj wieńczy biały płaszcz. Kiedyś, dość dawno temu, Prudnikov kształcił się na wydziale architektury – to właśnie w tym czasie stworzył swój niezapomniany wygląd. Taki sobie mag z Bombaju, taki sobie jogin na chłodnej Północy.

Jeśli go pytać o zajęcia czy pracę, prawdopodobnie usłyszysz opowieść o remoncie. Ten remont Prudnikov rozpoczął ze trzydzieści lat temu. Postanowił zrobić generalny remont w maleńkiej kawalerce przy ulicy Kastusia Kalinovskiego. Wyburzył wszystko, co się dało, i siadł do obliczeń idealnego cokołu. O listwy lepiej Prudnikova nie pytać, bo to przeciągnie rozmowę do kilku godzin.

Wcześniej interesowała mnie pewna kwestia… Jakim sposobem Prudnikov dowiaduje się o czasie i miejscu imprez? Ponieważ czasami jest dość ciężko trafić na takie zakonspirowane mieszkanie. Przynajmniej w ponurych czasach sowieckich, gdy organizowałem aukcje półlegalnej sprzedaży dzieł sztuki, na takie imprezy przychodzili tylko dobrzy znajomi oraz dobrzy znajomi dobrych znajomych. Wśród nich obecnych był również Prudnikov. Trzy razy organizowałem nielegalne aukcje w różnych miejscach i trzy razy widziałem Prudnikova. Już miałem go wypytywać o jego źródła wiedzy tajemnej, ale powstrzymałem się… Przychodzi, to przychodzi. Nie robi kłopotów, nie robi bałaganu, nie pcha się do stołu. Swoją niezwykłą postacią dodaje uroku całej imprezie – ozdoba. Niech tak będzie!

Prudnikov zazwyczaj wybierał sobie miejsce przy wejściu–wyjściu i z tego punktu spoglądał na to, co się działo, niby wspomniany wcześniej jogin obserwował wschód słońca nad wspomnianym Gangesem.

Bez takiego imprezowicza jak nasz Prudnikov impreza nie była imprezą. Nawet jeśli było sporo osób i wystawa nie najgorsza, a wino z łatwością się piło i dziewczyna odpowiednio się wyginała, wykonując pieśń nad pieśniami o czarnej kotce, to jednak jeśli nie było imprezowicza Prudnikova, oznaczało to, że brakowało czegoś istotnego. Tak jakby nie uformowała się impreza, jakby się nie dobrała, jakby się nie dograła, nie zintegrowała. Obecność Prudnikova wskazywała na kompletność i konsolidację całej odświętnej imprezy.

Imprezowicz wnosi do imprezy odświętność.

Wchodzisz, częstujesz się kieliszkiem wina, rozglądasz się, dostrzegasz imprezowicza, niech będzie Prudnikov, witasz się z nim i ogarnia cię spokój, bo wewnętrznie się rozchmurzyłeś – impreza jest udana.

Fantasta

Uważa się za pisarza, a tak naprawdę jest fantastą, prawdziwym spisywaczem marzeń. Sam siebie nigdy nie nazwie fantastą, ostatecznie powie: pisarz fantasta, ale raczej tylko pisarz, popularny pisarz, znany pisarz.

Megalomania jest niezbędnym składnikiem myślenia fantasty.

Kluczowym elementem wyglądu fantasty są uszy. Ma je nieproporcjonalnie wielkie, w brzydkim kolorze i zbyt ruchliwe. To właśnie z powodu tych uchoradarów fantasta ma dłuższe włosy. Gdy jesteś młody takie długie włosy wyglądają artystycznie, ale w wieku dojrzałym siwe i źle umyte kosmyki robią okropne wrażenie.

Fantasta uwielbia kolekcjonować. W czasach sowieckich początkujący fantasta zaczynał kolekcjonować almanachy „Iskatiel” („Poszukiwacz”). Mój znajomy fantasta Mikoła szukał i zbierał te „poszukiwacze”. Pewnego dnia spotkał starszą panią, która zbierała makulaturę, a właściwie wszystko, co się tylko trafiło. Mikoła wykupił od niej wszystkie roczniki „poszukiwaczy”. Gdy Mikoła stał się już szczęśliwym właścicielem kompletnych zbiorów, w okamgnieniu stracił pasję kolekcjonowania. Z tego powodu powyjmował z roczników po kilka numerów, rozdając przyjaciołom, żeby móc kontynuować „poszukiwania” kolekcjonera. Historię tę ten oto właśnie Mikoła (oczywiście sam siebie nazywał po rosyjsku Kola bądź po angielsku – Nick) opowiadał mi osobiście. Jestem natomiast przekonany, że historię o rocznikach almanachów Mikoła wymyślił czy wyśnił, bardziej wiarygodne to drugie, ale niestety – mniej fantastyczne.

Najbardziej popularna choroba wśród fantastów nosi nazwę King. Pewnego dnia fantasta budzi się z myślą, że jest królem literatury, że jest Kingiem! No, prawie że! No, bardzo blisko! Tuż-tuż! Nick King to on! Gdy załapie już tego wirusa kingości, fantasta pojawia się w gabinecie wydawcy i zaczyna domagać się fantastycznego honorarium. New Nick King tak wrzeszczy i lamentuje, tak wszystkim grozi i się unosi, że można by pomyśleć, że jest bohaterem, a nie zwykłym poniewieranym tchórzem. Wydawcy i redaktorzy są inni, nigdy nie są tchórzami, są realistami, mają doświadczenie w wyciszaniu samozwańczych kingów. Wyrzucają fantastę z redakcji bez pieniędzy.

Jako dziecko fantasta był nie tylko tchórzem, ale na dodatek słabeuszem i marzycielem, był tłuczony przez rówieśników, a nawet młodszych od siebie kolegów. Fantasta bał się i lękał wszystkiego, nauczycielki w szkole też się obawiał, bał się poprosić o wyjście z sali, żeby skorzystać z łazienki, więc zsikał się w klasie. Z tego powodu przyszłego fantastę przez całe lata szkoły nazywano śmierdziuchem. Stąd fantasta nie lubi swoich kolegów z klasy, ale uwielbia bohaterów. Pisze o silnych i odważnych, zwycięzcach i pogromcach. Bohaterowie ci są tak idealni, że Ziemia jest dla nich za mała, więc teleportują się na inne planety oraz do nowych galaktyk i tam pokonują potwory i bestie. Jeśli przyjrzeć się uważnie potworom i bestiom opisywanym przez Nicka, to można dostrzec, że są podobni do jego kolegów z klasy, ale czy ktoś pamięta tych okrutnych kolegów z wyjątkiem tchórza Mikołki?

Nawiasem mówiąc, fantasta Mikoła nie szanuje języka białoruskiego. Nie lubi go tak samo jak fantasta w Kijowie nie lubi ukraińskiego. Tych dwóch wyznaje miłość do rosyjskiego, nie wiedząc, że ich idol, moskiewski fantasta, nie lubi ich ulubionego języka rosyjskiego, bo woli angielski. Fantaści z krajów anglojęzycznych preferują tajemnicze języki mnichów tybetańskich, marsjańskich robotów, artykułowane esperanto. To zrozumiałe.

Wszyscy fantaści są również hazardzistami. Mój znajomy Nick nie był w stanie wrócić do domu z honorarium z wydawnictwa. Nie był w stanie, bo na drodze stały potwory – automaty do gry. Potwory zabierały Nickowi wszystkie pieniądze, wszystkie do ostatniego rubla. Toteż Mikoła poprosił mnie, żebym przekazywał jego honorarium w inne ręce, mniej hazardowe.

Palacz

Miński palacz stoi przy wejściu do sklepu spożywczego niczym Napoleon pod spaloną Moskwą. Wypuszcza dym jako niezwyciężony, bajeczny smok. Jest własnym pomnikiem.

W ogieńku papierosa mruga i ginie wieczność.

Prawdopodobnie w każdym z nas jest taki niewielki palacz, który chciałby na brzegu jeziora Michigan z mądrymi Indianami wypalić fajkę pokoju. Ta fajka zawsze mi się kojarzyła z jeszcze innym symbolem, a mianowicie toporem wojennym. Fajka jest natomiast symbolem pokoju, spokoju, relaksu, przyjaźni. Tak jakby przeciwstawiała siebie rywalizacji, przemocy, walce. Uspokajające działanie tytoniu nie pozostawia żadnych wątpliwości. Lekarze mogą sobie mówić o szkodliwości palenia, ale kojącego działania dymu tytoniowego jeszcze nie odwołali.

Ze wszystkich palaczy w Mińsku najlepiej znam siebie, dlatego więc opowiem o swoim paleniu…

Ponad trzydzieści lat temu byłem zagorzałym palaczem. Doświadczenie mam ogromne. Obecnie minął rok, jak rzuciłem palenie. Kiedyś uwierzyłem teściowi, który powiedział, że przyjdzie czas, kiedy rzucenie palenia będzie łatwe, czekałem więc na ten moment i rzuciłem. Powiedzieć, że było to bardzo proste, nie można, ale poszło znacznie lepiej niż w poprzednich nieudanych próbach pozbycia się nałogu tytoniowego. Zatem nie mogę obecnie powiedzieć, że jestem wzorowym palaczem. Prawdziwy palacz nigdy nie rzuci palenia, będzie palił do ostatnich dni swego życia. Nawet na tamten świat zabierze ze sobą paczkę papierosów i oczywiście zapalniczkę do kieszeni. Jestem nawet skłonny uwierzyć, że ostatnie słowa wypowiedziane przez namiętnego palacza fajek jaśnie natchnionego van Gogha były: „Bracie, nabij mi fajkę, bo ręce mi już zdrętwiały, a zapalić chciałbym jeszcze!”.

Gdzieś w oddali jeszcze ciągle słyszę głos swojej babci Broni: „Palisz papierosy? Pal! Oby ci to bokiem wyszło!”. Wtedy, gdy byłem dzieckiem, w naszej maleńkiej wsi Varakomshchyna usłyszeć można było i takie powiedzenie: „Palisz papierosy, pal, nie możesz się napalić, palaczu! Czekaj no, jeszcze na innym świecie, w piekle diabły cię przypalą!”. W wyglądzie tutejszych palaczy rzeczywiście jest coś piekielnego, potwornego, diabelskiego.

Na tej wsi Varakomshchynie zaczęło się i moje palenie. Popalałem sobie z chłopakami przy nocnym ognisku. A ponieważ mój dziadek Ladimir dużo palił, nikt w naszym domu nie czuł właśnie ode mnie zapachu tytoniu. Dziadek palił, siedząc przy piecu. Otwierał małe drzwiczki, obserwując taniec płomieni, palił niewielki papieros „Sever” („Północ”). Ojciec mój palił papierosy „Belomor-kanal” („Kanał Białomorski”). To właśnie od nich się zaczęło moje prawdziwe palenie. Wiozłem dla ojca w prezencie dziesięć paczek najlepszych w tym czasie „Belomor-kanalów” z Leningradu. Chłopakom, kolegom z akademii sztuki, skończyły się wtedy papierosy. Piliśmy alkohol w pociągu relacji Leningrad–Brześć. Wypaliłem z chłopakami w przedsionku papierosa i poczułem się tak pijany, że nie dałem rady wspiąć się na swoje górne miejsce w przedziale, dobrze, że w swoim przedziale.

„Przestań palić! Rzuć to! Bo przestoisz całe życie, paląc za rogiem” – tak do mnie mówił mój wykładowca malarstwa Viktor Nemcov. Po dwudziestu latach spotkałem go, stojącego przy wejściu do Związku Malarzy. Palił. Nie przypomniałem mu naszej starej rozmowy. W tamtych czasach był moim wykładowcą, miał prawo robić mi wyrzuty za palenie w toalecie.

W dzisiejszych czasach palacze są prześladowani. W Tokio nawet na ulicy palenie jest zabronione. Musisz wchodzić do śmierdzącej budy, żeby zapalić. Horror! Dobrze, że w dobrym momencie rzuciłem palenie. Moi przyjaciele też.

Czasem widzi mi się majestatyczny Indianin z Ameryki Północnej, palący fajkę pokoju i w tym momencie znów bardzo, tak bardzo chcę zapalić.

Nauczycielka

Ktoś pewnie powie o niej – belfer. Ktoś sorka czy tyczka. Inni… Niech ich diabli wezmą. Będę ją szanował, respektował i nazywał nauczycielką.

Nauczycielka ma ciężką dupę. Przedtem poeci śpiewali o ciężkim kobiecym losie, obecnie zaś lirycy tworzą opowieści o ciężkiej kobiecej dupie. Malarze, rzeźbiarze zawsze gloryfikowali ten istotny element kobiecego ciała, później  także filmowcy, następnie też pisarze dostrzegli znaczenie kobiecej dupy. Każdy, patrząc, gloryfikuje, a nauczycielka się martwi. Podejmując kolejne wyrzeczenia, diety, denerwuje się. Trzy dni denerwuje się, ale potem znowu rzuca się na ciasto. Drożdżówki z rodzynkami lukrowane są przecież szczęściem nauczycielki.

Na przerwie nauczycielka zamyka się w swojej kanciapie, robi sobie herbatę, słodzi. Łyżeczkę. Moment. Jeszcze jedna. Nauczycielka wie, że słodka herbata jej szkodzi, a jeszcze bardziej szkodzi słodka herbata z drożdżówką obfitą w słodkie rodzynki. Niech! No, niech ta dupa rośnie! A szczęścia w tym życiu nauczycielki nie za wiele, jeśli nie wyobraża sobie życia bez tej przeklętej drożdżówki ze szkolnej stołówki, skoro to jedyne szczęście ta drożdżóweczka.

A jak bez szczęścia? Wcześniej miała męża. Słabiutki facecik, pantoflarz, inżynier budownictwa. Widziałeś pewnie nasze osiedla? Szarawe, niewyraźne, krzywe chodniki i źli ludzie na krzywych chodnikach? Rozumiesz? To właśnie tacy inżynierowie je projektowali i budowali. Wykonali, przerazili się, gdy zobaczyli swoje krzywowykonawstwo, zaczęli pić i wpadli w alkoholizm. Nasza nauczycielka kopnęła zatem swego słabego ciałem, wiecznie skacowanego, nieutalentowanego inżyniera. Powrócił do swej starej matki i pił tam już do śmierci. Z inżynierem miała nauczycielka synka. Skromny, cichy i bezwartościowy jak ojciec. Nauczycielka niewątpliwie kochała swego chłopczyka, dużo szczęścia z tego jednak nie miała. Nie jest przecież głupia, rozumie, że chłopak wyrośnie i zostanie nic nieznaczącym elementem, podobnie jak jego rodzice. Z powodu takiej perspektywy nauczycielka płacze. Gdy nagle budzi się w środku nocy i myśli o swym przykrym losie, jak niesłodzona mocna zielona herbata, zaczyna płakać do poduszki.

Kochanków nauczycielka prawie nie miała. Kochankowie to za dużo powiedziane. Tak naprawdę były to stosunki z mało przystojnym uczniem, podobnym do żyrafy z ogrodu zoologicznego. W pewnym momencie nauczycielka postanowiła się zabawić i zdecydowała się na pijanego ucznia. Seks ten nie smakował ani jej, ani uczniowi, podobnemu do na wpół zagłodzonej żyrafy. Oboje odżałowali ten seks w pośpiechu, na stojąco w kanciapie. Przyczyny niepowodzenia nauczycielka upatrywała wyłącznie po swojej stronie. W słabym seksie obwiniła własną dupę. Ogromna! Przekarmiona! Wisząca! Z taką dupą niezręcznie jest uprawiać seks. Głupota niewypowiedziana. Ale nauczycielka przekonała siebie do słuszności swojej głupoty.

Jak każda nauczycielka, również nasza miała zdolności artystyczne. Jej delikatny głos mógł być wyraźnie słyszalny nawet w dużej sali. Ubierała się  jaskrawo. Lubiła kolor czerwony. Uwielbiała czerwień prawie tak samo jak słodycze, jednak słodycze nauczycielka lubiła bardziej. W czerwonych sukienkach i garsonkach jej wizerunek był jaskrawy i niezapomniany. Uczniowie jej się bali. Twierdzono, że może trafić książką w głowę. To się stało tylko ze dwa razy podczas pierwszego roku jej pracy w szkole, ale legenda o tym pozostała i krążyła po korytarzach szkoły opowiadana przez starszych uczniów młodszym. Bije! Nie może to być prawda! Bije podręcznikiem po głowie, naprawdę! Tak brzmi ten przekaz o wyczynach naszej czerwonej pani nauczycielki. W tej swojej czerwieni wygląda jak prawdziwa serialowa aktorka. I jak prawdziwa aktorka teatru przez wiele lat wykonuje swoją tę samą jedyną rolę. Ciągle powtarza te same słowa i wypowiedzi. To nie ona je wymyśliła, tylko kiedyś skrupulatnie nauczyła się swoich konspektów i powtarza, powtarza. Nawet wszystkie myśli naszej kochanej nauczycielki były pomyślane i przemyślane bez jej udziału. Jest aktorką jednej jedynej roli, roli nauczycielki.

Niby wszyscy kochamy naszych nauczycieli. Tak naprawdę wierzymy nawet, że szczerze, tak jak kochamy swoją wiewiórkę trzymaną w klatce. W dużej klatce ma bęben, w tym bębnie wiewiórka może pobiegać. Wiewiórka biegnie, a bęben obraca się coraz szybciej i szybciej. Obserwujesz wiewiórkę i lubisz ją. Nie można porównywać ludzi do zwierząt. Lecz ja nie porównuję, porównuję tylko stosunek do człowieka i do zwierzątka; są podobne, z tego powodu jednak nasza nauczycielka nie ma lżejszego życia.

Adam Globus