Dlaczego ukraińscy historycy nie powinni rewidować historii Ukrainy
Naukowa rewizja historii podbitej przez Rosję Ukrainy jest potrzebna i trzeba się spodziewać, że przyjdzie na nią czas. Rosyjscy politycy dojrzeją kiedyś i przestaną ślepo naśladować amerykańską prawicę. Wtedy też uświadomią sobie fakt, że imperia są nieopłacalne, niemodne i przynoszą „tytularnym nacjom” straty oraz stagnację. Optymalny moment dla pisania przeszłości na nowo nadejdzie, gdy Ukraina stanie się członkiem UE, a Rosja – prowincją Chin.
Teoretycznie niepodległość nie powinna wpływać na pojmowanie przeszłości. W praktyce jednak na nie wpływa, gdyż historia interpretowana jest inaczej przed i po niepodległości. Na przykład to, co byli poddani carskiego i sowieckiego imperium uważają za rosyjską „imperialną narrację”, Rosjanie traktują jako „historię narodową”. „Historia narodowa” także ma funkcje polityczne. U podporządkowanych przezwycięża ona kolonialny dyskurs, daje podstawy do walki wyzwoleńczej i do budowania państw narodowych. Dla panujących stanowi ona usprawiedliwienie panowania, dla podporządkowanych – niepodległości. Dla pierwszych jest czynnikiem jednoczącym obywateli pod hasłem „tytularnej nacji”, dla drugich czynnikiem kształtującym świadomość narodową.
Jako naukowa kategoria analizy, historia narodowa ma również swoje wady. Monoetniczne państwa narodowe nie istnieją, a ustanowienie granic kulturowych wywołuje kontrowersje. Taka historia może zatem być uprzedzonym konstruktem, który bądź wyklucza jednych, bądź przyłącza innych, którzy woleliby być wykluczeni. Na przykład współcześni tureccy historycy mają kłopot z tym, jak interpretować stosunki między środkowoazjatyckimi Turkami-muzułmanami a nie-tureckimi pogańskimi/chrześcijańskimi mieszkańcami Anatolii. W wielkiej narracji „tureckiej” historii narodowej nie ma miejsca dla Bizancjum. Po 1517 nieobecni są Arabowie i nie można wyjaśnić antytureckiego nastawienia muzułmanów-Arabów. Turecka historia narodowa nie uważa za podbicie czy ucisk osmańskiej okupacji Bałkanów, a ich późniejsze oderwanie tłumaczy wpływem przyniesionych z zewnątrz idei oraz zagranicznej agitacji.
W niektórych wersjach historii Włoch nie wspomina się o Rzymie, co współbrzmi z opinią Benedetta Croce o historycznej nowości pojęcia „Włoch”. Dotąd historycy spierają się co do tego jak powiązać historię półwyspu z imperium i kiedy ma się zaczynać „włoska historia”. Naukowcy zastanawiają się również nad tym, czy „grecka historia” zaczyna się od pogańskiej kultury minojskiej i jak daleko na północ sięgają jej granice. W ciągu XIX wieku narodowi przywódcy odrzucali związki Królestwa Grecji z Bizancjum.
Jednakże dziesięciolecia krytyki zmieniły kategorię „historii narodowej”, а suwerenna państwowość dokonała transformacji politycznego i naukowego tła debat o niej. Po 1918 r. narracje narodowe narażały się na krytykę za usprawiedliwianie szowinizmu, przenoszenie etnopolitycznych rozgraniczeń na przeszłość (w czasy, kiedy rozgraniczenia takie albo nie istniały, albo dopiero się kształtowały) oraz ignorowanie grup subnacjonalnych. Powołano międzynarodowe europejskie komisje, w celu usunięcia szowinistycznych uprzedzeń z podręczników i oddzielenia historii narodowej od wykluczającej polityzacji, czym zmniejszono możliwości wykorzystania historii dla potrzeb politycznego ekstremizmu.
Jednocześnie metodologiczne urozmaicenie doprowadziło do całościowego zbadania ludzkiej działalności. Odtąd historycy posługują się nad-, pod-, wewnętrznymi i nienarodowymi kategoriami analizy, pilniej przypatrują się granicom dzielącym naród, państwo i grupy, starają się nie przeoczyć, nie umniejszyć, ale i nie przecenić ich współoddziaływania. W ciągu ostatnich dziesięcioleci XX wieku brak imperialnych pretensji z jednej strony i realna suwerenność, z drugiej strony, pozwoliły historykom pisać „nową” narodową historię we wspomnianym stylu. Po roku 1991 modelową stała się polsko-niemiecka komisja historyczna. Podobnej pracy dokonała też komisja polsko-ukraińska.
Współcześni historycy uznają, że w państwach są mniejszości, anomalie oraz regiony z mieszaną ludnością. Historycy nie traktują „narodu” i rządzących, jako grup zdefiniowanych pod względem kulturowym oraz biorą pod uwagę wzajemne relacje. Spoglądają oni na królów jak na administratorów, a nie tylko jak na zdobywców; traktują tożsamość i lojalność raczej jak coś zmiennego, inkluzywnego i mnogiego niż stałego, elitarnego i pojedynczego. Nadają większe znaczenie pokojowemu oporowi, przypadkowości i rozmaitości, niż wojnom, powstaniom, losowi i jedności. Tym sposobem historia narodowa funkcjonuje nie jako dominująca forma dyskursu historycznego, a jedynie jako jedna z wielu innych w continuum między globalnym i lokalnym. W krajach, które swego czasu znajdowały się pod obcym panowaniem, opowieść o przeszłości przedstawia teraz starą imperialną rzeczywistość nie jako coś centralnego i wiecznego, ale – marginalnego i tymczasowego. Obce panowanie było jedną z wielu i niekoniecznie decydująca siłą wpływającą na zdarzenia. „Wielokulturowe” wykładnie historii narodowej koncentruje się nie tylko na wykształconych elitach władzy, ale przede wszystkim na obiektach władzy, takich jak kobiety, to, co kolektywne i to, co indywidualne, tworzenie tożsamości i świadomości, mniejszości nieetniczne, przestępcy, życie codzienne. Tym sposobem współcześni europejscy historycy usiłują formułować transnacjonalne opisy przeszłości.
Pominiemy tu dyskusyjne problemy wad i zalet nowej historii narodowej i nienarodowych ujęć tematu. Ważniejsze jest zrozumienie tego, że owe nowe ujęcia i interpretacje pojawiły się i rozpowszechniły w krajach, które bądź nie były koloniami, bądź znajdowały się pod obcą władzą tak dawno, że owa miniona podległość jest kwestią czysto naukową, pozbawioną politycznej treści. W takich społeczeństwach, w których nikt nie poddaje w wątpliwość faktu istnienia państwa, a obywatele pozbawieni są zarówno imperialnych kolonialnych, idei, jak i kompleksu niższości, nienarodowe, postmodernistyczne pisanie historii na nowo, może przynosić jakieś korzyści.
Na przykład irlandzcy, koreańscy i greccy historycy, którzy w nowym duchu piszą swoje historie narodowe, są krytykowani przez swoich oponentów. W tych krajach nie ma jednak zewnętrznych zagrożeń politycznych, ponieważ państwa te w żadnym razie nie są neokoloniami byłych imperiów. Nikt nie oczekuje, że Anglicy, Japończycy, czy Turcy, będą wykorzystywać naukowe dyskusje, żeby uzasadnić ponowne panowanie. Dzięki temu, że historia narodowa byłego imperium nie jest stara, imperialna i szowinistyczna, a w krajach kiedyś podporządkowanych dziesięciolecia pielęgnowania tradycyjnej historii narodowej stworzyło polityczne nacje, nowe ujęcia przeszłości są pożądane i to nie tylko dlatego, że stwarzają one przesłanki do wzajemnej spowiedzi i pokuty.
Tymczasem Ukraina jest politycznie, lecz nie ekonomicznie i kulturowo niepodległa w mniejszym stopniu niż dwadzieścia lat. Narodowa i państwowotwórcza mitologizacja robi dopiero pierwsze kroki і jej skutki nie są jeszcze istotne. Obecnie wciąż pokutuje „dyktatura rosyjskiej mniejszości” oraz imperialne uprzedzenia, rosyjska własność środków produkcji i mediów. Kremlowscy wodzowie, od czasu prezydentury Putina, konsekwentnie przywracają swoje panowanie. Rząd Janukowycza reprezentuje kremlowskie skrzydło Partii Regionów i wraz z Rosyjską Cerkwią Prawosławną oraz Komunistyczną Partią Ukrainy prowadzą w Kijowie prokremlowska politykę. W Rosji historycy są zmuszeni stosować pod nadzorem Kremla przestarzałą, szowinistyczną historię Rosji uświęcającą istnienie imperium. Nie ma tam kultury spowiedzi i pokuty. Historycy skupieni wokół czasopisma „Ab Imperio” i Uniwersytetu Europejskiego nie są zbyt wpływowi.
Zarazem wskutek dominacji rosyjskojęzycznej przestrzeni publicznej i wskutek świadomej polityki zarzucania ukraińskiego rynku masową i tanią rosyjską literaturą historyczną, pisaną w duchu byłego imperium, pewna grupa ludności wciąż uważa Ukrainę za część Rosji. Grupa ta nie jest częścią ukraińskiego narodu politycznego i wspiera reintegrację „Małorosji” z „russkim mirom” – jak teraz nazywane jest imperium.
Obecnie Ukraina jest jedynym krajem świata, w którym najsilniejsza skrajna prawica nie składa się z przedstawicieli „tytularnej nacji” [pojęcie stworzone przez Maurice`a Barresa, oznacza najważniejszy pod względem historycznym i politycznym naród tworzący dane państwo – przyp. tłum.], którzy uważają za ideał państwo nacjonalne, a z napływowych mniejszości rosyjskich i ze zrusyfikowanej ludności tytularnej, która chce pozostawać prowincją imperium. Jak kiedyś biali w Afryce. Partia Natalii Witrenko, Bractwo Prawosławne i Związek Rosyjski razem zebrały w ciągu ostatnich 10 lat dwa razy więcej członków i głosów niż UNA-UNSO i „Swoboda” [partie o charakterze nacjonalistycznym i niepodległościowym – przyp. tłum.]. Jak kiedyś radykalni Niemcy w Sudetach i Gdańsku byli popierani przez siły zewnętrzne, tak „prawica kolonistów” jest popierana na Ukrainie przez obcy rząd, partie i przez ludzi takich, jak Gundiajew, Zatulin, Łużkow, Gelman i Korniłow.
Czy w tych okolicznościach rewizja historii podbitej przez Rosję Ukrainy na podstawie postmodernistycznych, nienarodowych metodologii opracowanych w krajach, które były dawno albo nigdy nie były zagrożone kolonializmem, imperializmem oraz rewanżyzmem, jest pożądane? Czy wskazane okoliczności nie wymagają dalszego stosowania narodowej historii dla potwierdzenia niepodległości i „unarodowienia” ludności? Czy Kreml nie zmusza po prostu ukraińskich historyków mających poczucie odpowiedzialności obywatelskiej do rezygnacji z postmodernistycznych „transnacjonalnych” metodologii przynajmniej w dziedzinie dydaktyki, w imię potrzeby kształtowania Ukraińskiej Politycznej Nacji?
Z zewnątrz wydaje się, że na Ukrainie historia narodowa wciąż ma swoje miejsce. Można zbilansować opowieść o istnieniu Ukraińców z opowieścią o nie-Ukraińcach pamiętając, że takie mniejszości, oprócz Rosjan, stanowią teraz nie więcej niż 5% populacji, i że część rosyjska była niewielka aż do końca ХІХ w. Można żądać ostrożności co do ogólników i oddzielenia historii Ukrainy od historii Ukraińców. Warto zwrócić większą uwagę na konkretne postaci, przedstawiać różne interpretacje, według których nowoczesne nacje nie istniały w Średniowieczu. Trzeba odróżniać historię Ukrainy od historii imperialnej polityki wobec niej i opisywać powszechny udział Ukraińców – jako narodu podporządkowanego – w tworzeniu imperium i rządzeniu nim. Przecież żadne imperium nie mogłoby istnieć bez kolaborantów. Różne były tylko granice tego, co dozwolone.
Ale czy pożądane jest stosowanie postmodernistycznych, nienarodowych ujęć i rozdrabnianie ogólnego schematu historii narodowej? Czy pożądane jest wychwalanie Małorusinów robiących kariery w imperiach albo rozbudowujących je i mordujących inne narody w celu poszerzenia imperium? Brytyjskie imperium, poza wyzyskiem, dało swoim koloniom „rule of law”, uczciwych urzędników i parlament. A co dało Rosyjskie Imperium swoim poddanym oprócz samowarów i karaluchów? Gdzie tu szukać dumy i czym się szczycić?
Ani rewizjoniści, ani historycy sowieckiego świata, których wyszukuje sobie Tabacznyk [ukraiński minister edukacji – przyp. tłum.] nie wspominają o kolonializmie i nie odróżniają niepanujących imigranckich mniejszości, które przyswajają sobie kulturę i język „tytularnej nacji”, od panujących, napływowych mniejszości kolonizatorskich, które tą kulturą i tym językiem gardzą. Irlandczycy, czy Koreańczycy, opisują dziś, ale nie szczycą się tym, że imperia, których poddanymi byli ich przodkowie, były potężne i wspaniałe i dawały im wybór: rozbudowywać imperialną potęgę, czy paść krowy. Ale tam Tabacznyków i jemu podobnych nie ma przy władzy. Po odzyskaniu niepodległości, historycy w tych krajach nie przywracali starej imperialnej narracji, ale ją odrzucali.
Edmund Burke zauważył, że podstawą wszystkich rządów były akty uzurpacji i jedynie upływ czasu zaciera pamięć o tej niesprawiedliwości. Jeżeli rdzenna ludność została wymordowana, wymarła, bądź się zasymilowała i wszyscy zapomnieli o jej istnieniu, wtedy jest jasne, że nie może być żadnego kolonializmu w podręcznikach, żadnego kompleksu ofiary, a rządzący przestają być imperialną władzą. Dlatego Anglicy nie martwią się teraz o konieczność sprzeciwu wobec normańskiej kolonizacji, Francuzi nie przejmują się Rzymianami, a Rosjanie – Mongołami. Ponieważ 200 lat ucisku i głody nie zniszczyły jednak Ukraińców i nie zatarły ich pamięci o historycznej niesprawiedliwości oraz krzywdzie, a współczesna moskiewska elita władzy przywróciła imperialne projekty, kwestie rosyjskiego imperializmu, kolonializmu i „czarnej sotni” są palące i aktualne.
Zrozumiały jest powód, dla którego sowieccy historycy omijają te konteksty dziejopisarstwa, które są zasadnicze i znamienne dla intelektualnego i politycznego klimatu Ukrainy. Dlaczego jednak „rewizjoniści” omijają te konteksty dziejopisarstwa, które są zasadnicze i znamienne dla intelektualnego i politycznego klimatu Ukrainy – nie wiadomo. Dlatego wreszcie chciałbym wspomnieć słowa Andreasa Kappelera. W 2007 roku pisał on, że „do tego stopnia”, do jakiego Pomarańczowa Rewolucja, pokazała dojrzałość ukraińskiej nacji politycznej i pozbycie się przez nią starych, imperialnych schematów historii, można mówić o nienarodowej, postmodernistycznej rewizji historii.
Wiemy teraz, że tak się nie stało. Błękitna neosowiecka kontrrewolucja panuje od 2010 roku. „Czarna sotnia” nie przeszła jeszcze do historii. Kreml podle wykorzystuje lojalnych etnicznych Rosjan w swoich politycznych celach. Naukowa rewizja historii podbitej przez Rosję Ukrainy jest potrzebna i trzeba się spodziewać, że przyjdzie na nią czas. Rosyjscy politycy dojrzeją kiedyś i przestaną ślepo naśladować amerykańską prawicę. Wtedy też uświadomią sobie fakt, że imperia są nieopłacalne, niemodne i przynoszą „tytularnym nacjom” straty oraz stagnację. Optymalny moment dla pisania przeszłości na nowo nadejdzie, gdy Ukraina stanie się członkiem UE, a Rosja – prowincją Chin.
Stepan Wełyczenko (Uniwersytet Toronto)
Tłumaczenie z języka ukraińskiego Maciek Sokal