Strona główna/Fizjologia kreski. O Schulzowskich rysunkach Benka Homziuka

Fizjologia kreski. O Schulzowskich rysunkach Benka Homziuka

19 listopada mija kolejna rocznica tragicznej śmierci Brunona Schulza (1892-1942)

Relacje pomiędzy słowem i obrazem stanowią obszar zainteresowania artystów nie od dzisiaj. Badania nad ich specyfiką również. Trudno tutaj referować wszystkie przypadki owych inspirujących spotkań. Dość powiedzieć, że po teksty literackie sięgają przede wszystkim artyści wszechstronni, poszukujący, którzy z równą swobodą wypowiadają się w rozmaitych mediach. To zwykle twórcy, których praktyka artystyczna wolna jest od stagnacji, permanentnie eksperymentujący. Odważni – tacy, który nie obawiają się konfrontacji z cudzą ekspresją. Mam tu na uwadze zarówno zdeklarowanych ilustratorów prozy bądź poezji, jak twórców, którzy raczej od ilustracji stronią, kładąc nacisk na własną, indywidualną, czasami wręcz niepokorną lekturę. O wyborach tych drugich decyduje zazwyczaj potrzeba zagwarantowania samym sobie formalnej satysfakcji z przełożenia wrażeń z lektury na język wizualny.

Nie wiem, czy Benkowi Homziukowi wizualna lektura prozy Schulza dostarczyła satysfakcji. Wykonywał prace niejako na zadany temat – inicjatorem ich powstania był Jerzy Jacek Bojarski. Rysownik podjął jednak wyzwanie, poddał się Schulzowi. W krótkim czasie, jak w transie, narysował piętnaście kompozycji, odnoszących się do poszczególnych trzynastu opowiadań z tomu Sklepy cynamonowe (Traktat o manekinach… składa się z trzech części). Widać na tych rysunkach zabudowę miasteczka, sunące uliczkami powozy, przechodniów, wnętrza mieszkań, ich lokatorów – bohaterów prozy, ludzi i zwierzęta, charakterystyczne przedmioty-rekwizyty Schulzowskiego theatrum mundi. Powyższa wyliczanka nie brzmi, oczywiście, zbyt oryginalnie, nie oddaje złożoności opowiedzianego w Sklepach cynamonowych świata, ani też złożoności opowieści rysunkowej, daje jedynie – mam nadzieję – przedsmak rzeczywistości, która oba te światy – powstały z bezpośredniego kontaktu z realnym Drohobyczem i zapośredniczony w jego opisie – zrodziła. Bo też, jak wiadomo, Drohobycz to świat pisarzowi najbliższy, tyle że przetworzony siłą erudycji i wyobraźni.

Życie jest grą, która toczy się według ustalonych zasad, a człowiek jest aktorem, który odgrywa wyznaczoną rolę. Świat natomiast jest teatrem, nad którym czuwa wszechmocny Reżyser. Człowiek już w chwili narodzin wykonuje pierwszy krok i staje na planszy rozłożonej przez Reżysera-Demiurga. Schulz, co prawda, twierdzi, że Demiurgos nie posiadł monopolu na tworzenie, ale też pozostawił niewielki margines na to, aby z tego przywileju korzystali inni. Unaocznia to przykry los Ojca, który, chociaż uzurpował sobie prawo do bycia Demiurgiem, skończył jako „potrawa” – u kresu życia wniesiono go na półmisku wielkiego i spuchniętego wskutek ugotowania. To był początek jego końca, zapowiedź ostatecznej katastrofy: „Pewnego ranka – relacjonuje narrator – zastaliśmy półmisek pusty. Jedna tylko noga leżała na brzegu talerza, uroniona na zastygłym sosie pomidorowym i galarecie stratowanej jego ucieczką. Ugotowany, gubiąc nogi po drodze, powlókł się ostatkami sił dalej, w bezdomną wędrówkę, i nie ujrzeliśmy go więcej na oczy”. To ostatnie zdania ostatniego opowiadania z Sanatorium pod Klepsydrą, drugiego zbioru Schulzowskiej prozy. To tutaj pisarz stawia kropkę nad „i”.

Takich, i podobnie prowokujących, obrazów jest, wiemy o tym, w Schulzowskiej prozie multum. Wielu artystów próbowało się z nimi mierzyć. Sięgali po różne techniki. Recepcja obu tomów prozy w rozmaitych dziedzinach, wśród których prym wiodą sztuki wizualne, jest już ogromna. I wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy mogli poprzestać na oglądaniu efektów ich pracy. Ale – paradoksalnie – obraz inspirowany lekturą dzieła literackiego domaga się komentarza, obraz inspirowany słowem domaga się słowa. Podobnie jak jego autor. Jakich jednak słów użyć, aby o takim obrazie powiedzieć? Jak przezwyciężyć trudności, jeśli wydają się one w takich sytuacjach niezbywalne? Jak zwerbalizować to, co wizualne? A jednak sztuka obrasta słowami. Często wręcz krytycy grzeszą nadinterpretacjami. Zdarza się, że artysta bywa zaskoczony pomysłowością interpretacji krytyka, dopatrującego się w jego dziełach tego, o czym sam nie myślał. Problemem pozostaje zatem nie tyle, czy pisać, tylko j a k pisać. Godząc się z tym, że komentarz ma jednak służyć przede wszystkim uruchomieniu myśli.

Przypadek wizualnej recepcji Schulzowskiej prozy wydaje mi się w tej perspektywie szczególny. Jak bowiem pisać o kolejnym przejawie owej recepcji? Autorska narracja zawsze ta sama, sceneria, bohaterowie, motywy itp. również. A każda wizualna interpretacja inna. Zrozumiałe, że każda jest przefiltrowana przez indywidualny temperament artysty. Ale też wizualna recepcja Sklepów… czy Sanatorium… nie byłaby wieloraka i zróżnicowana, gdyby nie specyfika prozy, gdyby wyobraźnia pisarza nie podsuwała czytelnikowi, w tym także czytelnikowi-„ilustratorowi”, bogactwa przenikających się obrazów, które potęgują jego własną wyobraźnię. W związku z Schulzem artyści znajdują się zresztą w wyjątkowo niewdzięcznym położeniu. Podejmując trud p r z e- d s t a w i e n i a, oddania znakami niewerbalnymi Schulzowskich obrazów, skazują się na rywalizację z ich autorem w „malowaniu” bądź „rysowaniu” opisanych przezeń historii. Tym bardziej niewdzięczna jest to rywalizacja, że Schulz był przecież nie tylko artystą słowa, ale również artystą obrazu, w tym „ilustratorem” własnej prozy.

Najlepiej sprawdza się w takich sytuacjach tyleż wierność tekstowi, co wierność sobie. Tak bowiem, jak nie można konkurować z arcydzielnym tekstem, nie można konkurować z samym sobą. Wydaje mi się, że tą właśnie drogą poszedł Benek Homziuk. Prozę Schulza potraktował z pokorą dla jej wyjątkowości, a zarazem zaufał własnemu temperamentowi rysownika; rysownika, który, podobnie jak Schulz, ma skłonność do snucia groteskowych opowieści. Jego autonomiczne rysunki cechuje widzenie świata jako czarnej baśni, pełnej zasadzek, które czyhają na bohaterów. Ta skłonność w sposób niemal fizjologicznie naturalny przeniosła się na rysunki wykonane w korespondencji z prozą Sklepów cynamonowych. Rozpoznajemy w nich tę samą kreskę, którą autor posługuje się w innych pracach – miękką, witalną, zmysłową. Rysunki Benka Homziuka pulsują – tak, jak pulsuje proza Schulza. I tu, i tam formy roją się niepokojąco. Kurtynowe przestrzenie nakładają się jedna na drugą, zazębiają, przenikają. Świat, z jednej strony, jawi się jako ledwie pozszywany z postrzępionych kawałków starego, przetartego płótna, z drugiej zaś – jako całkowity, przemyślany projekt niewidzialnego Reżysera.

Autor nadał swojemu cyklowi tytuł nie/narysowane „Sklepy cynamonowe”. Nie/narysowane, bo „rysopisane”? Przedstawienia dopowiadają krótkie cytaty z prozy Schulza. Czy zabieg ten wynika z niewiary w obraz? Czy z szacunku wobec słowa? Podejrzewam, że po trosze z jednego i z drugiego. Ale przede wszystkim Homziuk lubi snuć opowieści, lubi nieoczywistą narrację i u Schulza znalazł źródło natchnienia. Krótkimi wypisami z Schulza, podobnie jak „wyrysami”, dał dowód owego zaufania do słowa.

Profesor Małgorzata Kitowska-Łysiak

Kultura Enter
2008/11 nr 04

Benek Homziuk, Nienarysowane Sklepy cynamonowe II

Benek Homziuk, Nienarysowane Sklepy cynamonowe VIII

Benek Homziuk, Nienarysowane Sklepy cynamonowe XI

Benek Homziuk, Nienarysowane Sklepy cynamonowe XIII