Polityczność domów kultury
Prezentujemy wybór artykułów z publikacji „Po co nam Centra Kultury?”, wydanej przez Miejskie Centrum Kultury (Bydgoszcz) jako wynik projektu „Miejski? Dom? Kultury? Laboratorium Żywej Kultury”, prowadzonego wspólnie z Instytutem Kultury Miejskiej (Gdańsk) i Warsztatami Kultury (Lublin). Całość – do ściągnięcia ze strony internetowej projektu. Publikacja dostępna na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa. Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
Mało kto, poza osobami, które zarządzały miejskimi instytucjami kultury, zdaje sobie sprawę jakim politycznym naciskom podlegają instytucje kultury, w szczególności tak niedookreślone w swej funkcji jak domy i centra kultury. Bynajmniej nie chodzi o polityczność w sensie narzucania światopoglądu, ale podporządkowanie niekiedy kluczowych decyzji dotyczących kultury w mieście nie względom merytorycznym, ale właśnie szeroko rozumianym argumentom natury politycznej – niechęciom i sojuszom politycznym, elementom walki o elektorat wyborczy i lękowi przed atakiem mediów.
Dzieje się tak ze względu na krótkoterminowe, kadencyjne myślenie, brak zaufania społecznego, uznaniowość przyznawania środków, brak świadomości roli kultury i używanie jej jako narzędzia promocyjnego lub propagandowego. Wbrew wszystkim znakom czasów kultura w Polsce nadal traktowana jest jako worek bez dna i fiku-miku wybranej garstki elit lub szaleńców. W przypadku domów kultury na sytuację wpływa wielodziesięcioletnia tradycja traktowania tych instytucji jako narzędzia systemu propagandy oraz brak aktualnej, jasnej definicji ich roli – czym te instytucje powinny być w dzisiejszych czasach. Instytucje te nadal traktowane są jako część lub przedłużenie urzędu zarówno przez sam urząd miasta jak i przez środowiska. Z jednej strony można im zlecać zadania miejskie (rocznice, koncerty miejskie) i korzystać z „miejskiej” infrastruktury (sale, sprzęt nagłośnieniowy, pracownicy). Z drugiej strony można je kontrolować podobnie jak urząd gdyż operują publicznymi pieniędzmi oraz wymagać podobnie jak od urzędu roli usługodawcy. Przykładem niezrozumienia znaczenia „miejski” w odniesieniu do domu kultury niech będzie przypadek organizacji pozarządowej, która nie wystąpiła w konkursie ofert, ale zwróciła się do instytucji o dofinansowanie argumentując, że to i to są środki „miejskie” i że nie chciała dwa razy brać od miasta….
Pozycja dyrektora bardzo często jest pozycją polityczną, rzadko ze względów przynależności partyjnej, często natomiast ze względu na tzw. „plecy” albo sam fakt, że to prezydent miasta go powołał i z tego względu traktowany jest przez media jako narzędzie ataku na prezydenta. Dzieje się tak przede wszystkim ze względu na brak podstaw działania tych instytucji (Ustawa o prowadzeniu działalności kulturalnej zdecydowanie nie wystarcza) chodzi o cały szereg uwarunkowań – począwszy od definicji kultury, poprzez definicję obowiązków państwa, po priorytety narodowe, regionalne, lokalne, o strategię miasta, regionu, powiązania między różnymi strategiami, kontekst społeczny, obywatelski i tak dalej i tak dalej.
Domy kultury działają w merytorycznej próżni – nie są umocowane ani w narodowej ani w lokalnej strategii rozwoju kultury. Miejskie strategie rozwoju kultury jeśli już istnieją to rzadko są realizowane i rzadko lub praktycznie w ogóle nie są zakorzenione w strategii rozwoju całego miasta z bardzo prostego powodu – braku świadomości roli kultury i jej wpływu na rozwój społeczny i gospodarczy miasta.
Domy kultury nie są również ugruntowane we własnej jasno zdefiniowanej misji i strategii rozwoju (często kopiowane od innych schematy organizacyjne, misje, statut). Najczęściej funkcjonują bez diagnozy potrzeb społecznych i odbiorców, bez jasno określonych relacji z urzędem miasta, innymi instytucjami, organizacjami pozarządowymi. Dzieje się tak w większości ze względu na brak jasnych przepisów dostosowanych do realiów, ale również ze względu na brak społecznej akceptacji dla poszukiwań, a nawet popełnienia błędów przez instytucje publiczne i ponownie lęk prze oceną mediów. Przykładem niech będą zatroskane głosy przyjaciół MCK po organizowanej przez niego debacie „Po co nam centra kultury?” – dlaczego wystawiamy się sami na ostrzał? Po co podważamy sens własnego działania…? I chodziło przede wszystkim o lęk przed ewentualnymi nagłówkami w mediach – typu „MCK nie wie, po co działa…” (tak się stało w przypadku innej debaty). Czy nie znamy takich nagłówków? A nawet gdyby MCK nie wiedział po co działa, to chyba lepiej, że pyta swoich odbiorców o to, czym ma być? Kontekst medialny jest osobną kwestią zresztą.
Do tego dochodzą jeszcze długoletnie przyzwyczajenia, wizje pojedynczych polityków (nie mylić z wizją miasta) i układy, począwszy od kadrowych (znany mi przypadek, kiedy młody dyrektor przejmuje instytucję pod warunkiem zatrzymania w zespole konkretnych osób lub tzw. stare kadry w wieku ochronnym), po programowe m.in. imprezy miejskie w rodzaju „Kulturalne Lato”, festyny lub XXXXXXXX edycje… np. konkursu poetyckiego…. (często zlecane instytucjom czy tego chcą, czy nie i czy jest taka potrzeba, czy też nie). Istniejący system wymusza uzależnienia, brak transparentności, krótkoterminowe myślenie i niezdrowe zależności i na pewno nie zachęca do samodzielności czy eksperymentu.
Status instytucji miejskich z pewnością wymaga „dodefiniowania”. Nie może być ani tak, że prezydent nakazuje dyrektorowi instytucji zatrudnienie protegowanej osoby, ani tak, że kontrola z urzędu na kilka miesięcy demontuje działanie instytucji, a kontroler kwestionuje np. zakup elementów scenografii, ani tak, że organizator nie ma żadnych narzędzi kontroli efektywności wydatkowania środków lub że instytucja ma w nosie brak widowni realizując swoją wizję programową. Nie może też być tak, że dyrektor robi swoje bez względu na środowiska lokalne, ani tak, że środowiska szantażują dyrektora i wymuszają kryptodotacje lub wręcz żądają zatrudnienia artystów. Nie może być ani tak, że każdy żąda pomieszczeń instytucji dla własnych działań za darmo skoro są „miejskie”, ani tak, że jedna miejska instytucja płaci drugiej miejskiej instytucji za wynajem sali na spotkanie prezydenta miasta z delegacją zagraniczną. To wszystko wymaga zarówno uregulowania prawnego, jak i zbudowania relacji opartych na zaufaniu pomiędzy urzędem, instytucją i obywatelami.
Do obrazu całości i trójkąta relacji Samorząd – Instytucja – Obywatele, o którym pisze Dorota Wodnicka dodałabym jeszcze jeden element, który moim zdaniem determinuje w bardzo wielkim stopniu, a niekiedy uniemożliwia zdrowe relacje między nimi – media. Ile ważnych decyzji politycznych i dotyczących kultury podejmowanych jest właśnie na podstawie i pod wpływem mediów? Dla jednych instytucji media są parasolem ochronnym, dla innych koszmarem, który uniemożliwia pracę. Jak mówi powiedzenie: „Co różni polityka od muchy? Nic. Jednego i drugiego można zabić gazetą”. Co różni polityka od dyrektora centrum kultury? Nic. Jeden i drugi operuje publicznym pieniędzmi, znajduje się po drugiej stronie barykady jako urzędnik. O ile dyrektorami instytucji artystycznej bywają uznani artyści, których pozycja jest od razu mocniejsza i trudno politykom czy mediom polemizować z nimi w sprawach artystycznych i programowych, o tyle dyrektorami domów kultury zostają „zwykłe” osoby, te z układu i z plecami lub prawdziwi animatorzy kultury z wielką pasją. Praca tych ostatnich bywa prawdziwym koszmarem – z jednej strony praktycznie cała odpowiedzialność za instytucję spada na nich, czytając media niekiedy można odnieść wrażenie, że cała kultura miasta spoczywa na ich barkach, a z drugiej strony każdy zna się na domu kultury i rości sobie prawo do żądań, interwencji! Najlepiej samego Prezydenta!
Niezadowolony artysta, który nie otrzymał finansowania swojego pomysłu interweniuje w tej sprawie u prezydenta miasta lub idzie prosto do mediów (lub to i to, żeby wywrzeć presję medialną na samego prezydenta). Radny przechodząc koło instytucji stwierdza, że nikt do niej nie wchodził i żąda od dyrektora instytucji wyjaśnień. Niezadowoleni ze zmian i zaostrzonej dyscypliny pracownicy zanoszą raport wewnętrzny o stanie instytucji do mediów. Wybucha afera. Sytuacja jest o tyle poważna, że dyrektor staje się narzędziem ataku na prezydenta, który go powołał. Wszystko zależy od tego ile prezydent wytrzyma i w którym momencie obrona dyrektora zagrozi jego interesom politycznym.
Media stawiają się w pozycji obrońcy interesów społecznych – chcą rozliczać instytucje nie tylko ze sposobu wydatkowania środków, programu, jakości realizacji wydarzeń, ale kontrolują oświadczenia majątkowe dyrektora, wysokość zarobków, standardy etyczne. Tzw. zwykły obywatel, dla którego maja być domy kultury nawet nie wie, o co w tym chodzi, wie tylko, że jest kolejna afera i że „tym urzędnikom” nie należy ufać. Poza tym albo nie interesuje go kultura, albo dobrze wie, że rzeczywistość wygląda inaczej i nie jest czarno-biała.
Jaką rolę społeczną odgrywają media w tym przypadku? Gdzie w tym wszystkim są media publiczne? Czy istnieje jakaś długofalowa strategia?
To błędne koło – skoro urzędnik się nie zna i nie powinien kreować kultury, a jedynie nią administrować, skoro dyrektor domu kultury się nie zna, albo nie ma wizji, albo nie powinien mieć wizji, a jedynie być administratorem budynku i nie kreować dużych wydarzeń, bo wkracza w domenę ngs-ów, skoro społeczeństwu brak kompetencji kulturowych i demokratycznych, to na kim to wszystko się trzyma? Wygląda na to, że wszyscy poruszamy się w gęstej mgle… dlatego media mogą wodzić nas za nos! Mamy więcej mediów w kulturze niż kultury w mediach i więcej polityki w kulturze niż kultury w polityce. Żeby zmieniły się media musi zmienić się podejście do kultury, a żeby zmieniło się podejście do kultury muszą zmienić się media. Media są tak samo brutalne jak reklamy w przestrzeni publicznej i niestety przyjmujemy je jako konieczny element transformacji systemowej. Wystarczy jednak przejechać się do Niemiec, żeby wiedzieć, że nie wieszają oni na wszystkich możliwych płotach i ścianach reklam warsztatu wulkanizacji opon. Czy nikt nie widzi związku z wieloletnim brakiem edukacji artystycznej w szkołach? Czy nikt nie widzi konsekwencji propagandy ludowej? Czy nikt nie widzi w tym braku edukacji medialnej i krytycznego myślenia?
Angażując się w ruch Obywateli Kultury i Kultura w budowie byłam przekonana, że zmiany, których należy dokonać są oczywiste i można ich dokonać szybko. Przecież wystarczy, żeby prezydent dokonał realnego włączenia środowisk w proces decyzyjny, żeby konkursy na stanowiska dyrektorów były realne, żeby nie było uznaniowości w przekazywaniu pieniędzy przez wydziały kultury, żeby pieniądze z promocji nie były ukrytą formą dotacji wydarzeń kulturalnych. Chociaż rozwiązania te zdają się na wyciągnięcie ręki to okazuje się, że przed nami bardzo żmudny proces zmian mentalnych wszystkich stron, włącznie z obywatelską.
Warunkiem jest jednoczesny rozwój wszystkich 4 elementów układanki (dla potrzeb tego artykułu zostawmy na boku edukację i szkolnictwo, chociaż edukacja jest tak naprawdę kluczowa dla zmiany).
Aby nie wiało negatywizmem, złożę wszystkim „pozytywne” życzenia:
Samorządowi – aby nie ulegał terrorowi mediów, żeby niezależnie od interesów politycznych kierował się myśleniem długofalowym i strategicznym, żeby wierzył w wartość przejrzystych zasad przyznawania środków publicznych, uporządkowanych zasad współpracy w ramach strategii miasta, życzę odwagi w dzieleniu się władzą i współdecydowaniu ze środowiskami i mieszkańcami, odwagi i konsekwencji w odsyłaniu osób omijających procedury i kompetencje poszczególnych podmiotów, życzę, by miał czas na podnoszenie swoich kompetencji, aby miał odwagę debatować na swój temat.
Instytucjom kultury – aby nie ulegały terrorowi mediów, aby wierzyły w sens działania w oparciu o wypracowaną strategię, misję, które z kolei wpisują się w strategię miasta, jasno określone zasady współpracy, żeby wierzyły w sens badania potrzeb odbiorców, aby nie bały się audytu wewnętrznego, aby miały siłę pozyskiwania środków zewnętrznych, aby wbrew atakom wierzyły w dbałość o otoczenie społeczne, odpowiedzialność za podnoszenie kompetencji kulturowych mieszkańców, aby miały czas na podnoszenie własnych kompetencji, aby miały odwagę debatować na swój temat.
Obywatelom – aby odzyskali zaufanie do władz, aby wierzyli w sens angażowania się w sprawy wspólne, aby mieli krytyczny stosunek dla mediów. Mediom – aby uwierzyły w swoją odpowiedzialność i misję społeczną, aby stać je było na odejście od pogoni za aferą, aby uwierzyły w sens budowania zaufania społecznego, aby wierzyły w sens podnoszenia kompetencji kulturowych i demokratycznych mieszkańców, aby miały czas na podnoszenie własnych kompetencji, aby miały odwagę debatować na swój temat.
To jest program na dziesięciolecia. Spójrzmy na Bydgoszcz – zmiany są możliwe!
Olga A. Marcinkiewicz