Strona główna/ANTROPOLOGIA CODZIENNOŚCI. Do It Yourself. Szycie z pomysłem czy pomysł na życie

ANTROPOLOGIA CODZIENNOŚCI. Do It Yourself. Szycie z pomysłem czy pomysł na życie

Must-have obecnego sezonu fall/winter to casualowy set: szary oversizowy kardigan noszony na basicowy top, boyfriendy i snikersy. Outfit idealnie uzupełni czarny shopper i nerdy.

Zanim rozkoduję ten – spreparowany na potrzeby tekstu – opis, który mógłby się pewnie znaleźć na blogu modowym, chcę powiedzieć, że nie ma być on głosem w dyskusji purystów językowych, mimo że strony internetowe, zwłaszcza te zwane lajfstajlowymi, czyli dotyczące stylu życia: wystroju wnętrz, ubrań, kosmetyków, kulinariów, obfitują w anglojęzyczne i czasem niezrozumiałe dla laika określenia. Dlatego piętnowanie zapożyczeń w języku jest stale obecne w dyskursie publicznym, choć, co ciekawe, dotyczy niemal wyłącznie słów pochodzących z angielskiego, jak choćby fejsowe lajki, podczas gdy wtrącenia z innych języków, typu nota bene albo modus operandi, nie budzą zastrzeżeń. I ja nie będę unikać współczesnego esperanto, co widać już w tytule, tak jak nie unikają go mass media i social media, które kształtują oblicze współczesnego świata. A liczba anglicyzmów pojawiających się w tym kontekście jest dla mnie pośrednim dowodem na to, że mówimy o trendach międzynarodowych i ponadkulturowych.

Oznaczałoby to, że za sprawą właściwie wszechobecnego już internetu i takich wyroczni mody jak portal Pinterest ‒ nazwany światowym katalogiem pomysłów (w każdej kategorii: moda damska i męska, dekoracje do domu, fryzury, dobry wygląd, tatuaże…) ‒ pod każdą szerokością geograficzną możemy spotkać kobiety w bliźniaczych stylizacjach, identycznie farbujące włosy i malujące paznokcie, które mieszkają w łudząco podobnych wnętrzach. Oczywiście nie bez wpływu są tu różnice klimatyczne, status majątkowy mieszkańców danego regionu, a także – co jest przewrotną, acz zauważalną konsekwencją globalizacji – renesans lokalności, również w warstwie wizualnej.

Nie zmienia to faktu, że dla wielu mieszkanek zachodniego świata jesień i zima (sezon fall/winter) Anno Domini 2016 upłynie pod znakiem poszukiwań obowiązkowego (must-have) zestawu codziennych ubrań (casualowy outfit lub set), na który składają się: za duży rozpinany sweter (oversizowy kardigan) założony na prostą, jednobarwną bluzkę, najczęściej białą lub czarną (basicowy top), dżinsowe spodnie o męskim kroju, jakby pożyczone od chłopaka (boyfrienda), obuwie sportowe (snikersy), średniej wielkości torebka na ramię (shopper) i okulary, tak zwane kujonki (nerdy).

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można też założyć, że urządzając mieszkanie, bez względu na to, gdzie położone, w Sztokholmie czy w Krakowie, właściciele zdecydują się na wystrój skandynawski, dominujący na portalach wnętrzarskich. Pokoje będą pomalowane na biało, białe będą też ułożone w cegiełkę prostokątne kafelki nad blatem białych szafek kuchennych i biała będzie łazienka z czarno-białą mozaiką na podłodze. Gospodarze zrezygnują też z gotowych kompletów mebli, zamiast tego połączą drewniany stół z targu staroci (wg deklaracji kupiony za grosze) z plastikowymi krzesłami (w droższej wersji od znanego projektanta, w tańszej ze znanego szwedzkiego sklepu na I), w tle pojawi się nowoczesny (byle nie mieszczański) metalowy regał, niczym z hali fabrycznej, na podłodze będzie leżał orientalny dywan (udający trofeum z podróży), na ścianach zawisną obrazy lub grafiki (zdradzające artystyczne inklinacje gospodarzy) i na pewno nie zabraknie miejsca dla zabawnego gadżetu, na przykład dinozaura na półce w łazience (przekaz aż nadto oczywisty: gospodarze mają poczucie humoru i dystans do siebie).

Nie chodzi tu o krytykę. Takie jasne, naturalne, miejsca bez zadęcia są po prostu piękne, a szwedzki design nie bez powodu jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych towarów eksportowych. Opisywane ubrania też mają niezaprzeczalny urok, są wygodne, stonowane i bezpretensjonalne. Ale wszystko ma swoje wady. W tym wypadku wygląda na to, że największym minusem jest brak oryginalności. Czy można więc pogodzić sformułowania „być na czasie” z „być sobą” i czy „stylowy” musi być synonimem słowa „wtórny”? I co może stanowić antidotum na ujednolicanie się estetyk?

Odpowiedź na te pytania zawiera się w dużym stopniu w kolejnych obco brzmiących terminach: selfmadeDIY (ang. do it yourself). Gdyby chcieć odnieść je do bardziej nam znanych konceptów, można by przypomnieć swojskie samoróbki, czyli zrób-to-sam. Jeszcze nie tak dawno prawie każda babcia dziergała serwety i robiła na drutach czapki, dziewczyny same szyły sobie kreacje, a mężczyźni własnoręcznie zbijali meble. Z pomocą przychodziły media. Adam Słodowy uczył w programie telewizyjnym, jak zrobić karmnik dla ptaków albo – ambitniej – domowe obserwatorium meteorologiczne. Dużą popularnością cieszyły się też magazyny modowe (np. „Burda”) z wykrojami ubrań, a zaradna młodzież miała do dyspozycji serię książek Nastolatki pielęgnują urodę albo Nastolatki urządzają swój kącik.

Jak widać, kreatywne rękodzieło ma w Polsce bogate tradycje, choć ten akurat przymiotnik nie jest tu najwłaściwszy. A to dlatego, że zainteresowanie rzemiosłem w PRL-u wynikało nie z kreatywności, ale z pustych sklepowych półek, a więc niedoborów rynkowych i braku realnego wyboru. Wówczas, jeśli chciało się mieć zieloną ołówkową spódnicę, najłatwiej było ją po prostu uszyć, a jeśli komuś zamarzył się wymyślny regał na książki, należało raczej zwrócić się do brata, ojca albo zaprzyjaźnionego stolarza niż pójść do sklepu. Dziś wystarczy mieć pieniądze, a w produktach możemy przebierać do woli. To zachłyśnięcie się pierwszym okresem kapitalizmu chyba już mamy za sobą, skoro ostatnio daje się zauważyć powrót do idei zrób-to-sam. Przy czym teraz, jeśli sami wytwarzamy przedmioty, to dlatego, że tak chcemy, nie dlatego, że musimy. DIY rodzi się więc nie z braku, ale z nadmiaru.

Pojawia się więc pytanie: skąd bierze się ta potrzeba? Po co ślęczeć godzinami nad szydełkową narzutą, gdy możemy taką samą po prostu kupić? I czy jest sens przemierzać całe miasto w poszukiwaniu materiału do obicia krzesła, choć podobne stoi w najbliższym sklepie meblowym? Czy chodzi o oszczędność?

Faktycznie, narzuta w babcinym stylu, zszyta z kolorowych kwadratów zrobionych na szydełku, dobrze znana miłośnikom skandynawskiego designu w wersji hand made, kosztuje kilkaset złotych, oryginalne krzesło też nie będzie tanie. Gdyby jednak trzymać się dewizy: czas to pieniądz, trzeba by przyznać, że godzin poświęconych na domową wytwórczość, często poprzedzonych udziałem w jednym z modnych, więc i drogich warsztatów robótek ręcznych lub stolarskich ‒ nie sposób wytłumaczyć prostą ekonomią. Tym bardziej że liczba pomysłów, rozwiązań i inspiracji dostępnych w internecie, a co za tym idzie koszty ich realizacji, jest właściwie nieograniczona.

W dobie przed rewolucją komputerową w wielu polskich domach przed świętami Bożego Narodzenia robiło się samodzielnie ozdoby choinkowe. Na ogół były to proste łańcuchy lub zawieszki, tymczasem dzisiaj Pinterest proponuje na przykład: własną wersję kupionych przezroczystych bombek, do których można włożyć swoje zdjęcia albo wsypać kolorowy piasek, wieńce na drzwi zrobione z gałązek i szyszek albo z papieru, a nawet z popcornu, stroiki na stół ze świeczek w skórce mandarynki, ozdobionych laskami cynamonu, bożonarodzeniowe skarpety na sztućce, zielone serwetki złożone w kształt maleńkich choinek i wiele innych. Podobnie jest z prezentami, które, trzymając się tendencji, też wypadałoby zrobić samemu, a następnie oryginalnie zapakować. I może jeszcze dołączyć samodzielnie wykonany bilecik z imieniem adresata i zabawnym dopiskiem w stylu: „przygotuj wyraz twarzy pod tytułem »to jest dokładnie to, o czym marzyłem/ marzyłam«”. Okazji do wykazania się kreatywnością i manualną sprawnością nie brakuje: święta religijne i rodzinne, Halloween, walentynki…

Można też przyjąć, że samodzielne wytwarzanie rzeczy, które można kupić w sklepie, jest świadomą strategią oporu wobec rozbuchanego konsumpcjonizmu i kreowania przez producentów fałszywych potrzeb u klientów. W wielu przypadkach zapewne o to właśnie chodzi. W modzie są przecież ekologia i minimalizm, i hasło: mniej znaczy więcej. Wciąż przybywa poradników, z których można się dowiedzieć, jak, uprzątając przestrzeń wokół siebie, wygospodarować miejsce na koncentrację i wyciszenie, jak, rezygnując z nadmiaru rzeczy i zajęć, zyskać w zamian czas i pieniądze.

Pomoże w tym też tak zwany swap, czyli impreza, na której nieużywane już ubrania i przedmioty można wymienić na inne. Wydaje się, że ten zagraniczny pomysł świetnie się przyjął w dużych polskich miastach, podobnie jak wyprzedaże garażowe. Kupowanie w sklepach z używaną odzieżą też nie jest już powodem do wstydu. Przeciwnie, blogerka modowa bez oporów pochwali się, że upolowana w second-handzie kurtka kosztowała grosze, co wzbudzi raczej zazdrość niż współczucie czytelniczek. A jeśli się okaże, że dodatkowo samodzielnie przerobiła stary ciuch na kreację godną światowych wybiegów mody, podziw dla niej wzrośnie. Podobnie, wieszak do przedpokoju zrobiony ze starej drabiny może mieć w powszechnym odczuciu większą wartość niż podobny przedmiot po prostu kupiony w sklepie. Bo recycling także jest dziś w cenie.

Kolejny krok na drodze rozwoju idei DIY to zarabianie na wytworach własnych rąk. Zjawisko zauważyły już media i chętnie je wykorzystują. Do programów telewizji śniadaniowej regularnie zapraszane są osoby, które odeszły z niesatysfakcjonującej pracy na etacie i założyły bardziej kreatywną własną działalność gospodarczą. Ta wizja porzucenia korporacji (słowo „korpo” zaczyna funkcjonować jako synonim wielkomiejskiego zła), by oddać się nieskrępowanej samorealizacji, kusi, choć trudno stwierdzić, na ile wytwarzanie na przykład filcowej biżuterii może zapewnić stabilizację na dłuższą metę.

Z drugiej strony, heblowanie desek na rustykalny zagłówek łóżka czy układanie bukietów z kwiatów może być świetnym sposobem na łagodzenie stresu, zwłaszcza dla mieszkańców metropolii, zajmujących się na co dzień nieustannym „ogarnianiem projektów”. Oddanie się rękodziełu jest chwilą na zaczerpnięcie oddechu w codziennym pędzie i wybicie się z kieratu monotonnej pracy. Żeby zrobić sweter na drutach, trzeba się wyciszyć: zaparzyć herbatę, napełnić miskę kotu, usiąść wygodnie i się skupić, bo jeden zły ruch może zniweczyć całodzienną pracę. A własnoręcznie wydziergana robótka, która podoba się znajomym, daje nieporównywalnie więcej satysfakcji niż komplement dotyczący kupionego szalika. I to naprowadza nas na jeszcze jedną przyczynę mody na ideę zrób-to-sam.

By uprościć i ukonkretnić ten – złożony i aktualny w badaniach współczesności – wywód: robiąc własnoręcznie szafkę kuchenną, kształtujemy jednocześnie swój wizerunek osoby, która nie boi się wyzwań, a przerabiając ciuchy z second-handu na stylowe kreacje dowodzimy kreatywności. W ten sposób świadomie wpływamy na to, jak odbierają nas inni. Nie dotyczy to oczywiście tylko selfmadeingu. Na wspomnianym Pintereście obok pomysłów na świąteczne dekoracje można też znaleźć znacznie ogólniejsze porady, choćby: „50 rzeczy, które trzeba zrobić zimą” (od mało odkrywczych „spędź czas z rodziną” i „upiecz ciasteczka” po raczej infantylne „złap płatki śniegu językiem” czy „rozrzuć confetti”). W istocie wszystkie te wskazówki wypływają z najogólniejszego pytania: jak żyć, a ponieważ odpowiedź na nie jest… trudna, w jej miejsce musi wystarczyć recepta: jak żyć modnie lub jaki styl życia wybrać.

Hołdując idei zrób-to-sam, świadomie kreujemy swój wizerunek i dowodzimy swojej oryginalności, kreatywności (zwłaszcza na tle osób ślepo kopiujących tendencje w modzie i wystroju wnętrz, a więc kojarzących się z dość schematycznym anturażem), zaradności i oszczędności (nawet jeśli tylko pozornej) i ‒ co nie mniej ważne ‒ uzdolnień artystycznych, odróżniających nas od przedstawicieli niektórych zawodów stereotypowo uważanych za nudnych. Kto nie chciałby być tak postrzegany? Dlatego jeśli selfmade, to tylko z selfie: autorskim zdjęciem, które wrzucone do galerii na portalu społecznościowym, trafi do setek znajomych, a przy odrobinie szczęścia także do tysięcy nieznajomych.

A może ta analiza jest na wyrost i niepotrzebnie komplikuje prosty temat? Może po prostu chodzi o pasję? Niezmienną od lat potrzebę spełnienia się, oderwania od codzienności i zatracenia w tworzeniu, niezależną od trendów i oceny innych. O flow – jak powiedzieliby młodzi pasjonaci fotografii albo wizażu − by użyć jeszcze jednego angielskiego terminu na czasie. Termin dosłownie oznacza „przepływ”, a Wikipedia tłumaczy to psychologiczne pojęcie jako doznanie uniesienia, uskrzydlenie, stan między satysfakcją a euforią, wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności. To jakby unieść się na fali, dać się ponieść przyjemności i satysfakcji płynącej ze wspinaczki górskiej albo z malowania obrazu. A to niepowtarzalne uczucie może się pojawić bez względu na to, czy zabieramy się za rękodzieło, bo traktujemy je jako formę protestu wobec konsumpcjonizmu albo odpoczynek od wyścigu szczurów, czy z coraz powszechniejszej potrzeby autokreacji.

Agata Bisko

Agata Bisko – dr nauk humanistycznych, autorka książki Polska dla średnio zaawansowanych. Współczesna polskość codzienna.

W ramach stylu DIY uczymy się robić abażury. Fot. i wszystkie poniżej Marcin Butryn podczas zajęć w ramach projektu LubDesign, prowadzonego przez Warsztaty Kultury w Lublinie

W ramach stylu DIY uczymy się robić abażury. Fot. [i wszystkie poniżej] Marcin Butryn podczas zajęć w ramach projektu LubDesign, prowadzonego przez Warsztaty Kultury w Lublinie

I odnawiać meble.

I odnawiać meble.

A także tapicerować.

A także tapicerować.

Panowie uczą się układać bukiety.

Panowie uczą się układać bukiety.

Robimy nietypowe doniczki dla kwiatów.

Robimy nietypowe doniczki dla kwiatów.

Zapraszamy do współpracy dzieci.

Zapraszamy do współpracy dzieci.

Uczymy się robić sałatki z chwastów.

Uczymy się robić sałatki z chwastów.

I projektować nadruki na koszulki.

I projektować nadruki na koszulki.

Szyć pidżamy...

Szyjemy pidżamy...

...i spódnice.

...i spódnice.