KONKURS NA REPORTAŻ. Galaktyczny melanż. Noc Kultury 2016
Tekst zwyciężył w konkursie na reportaż z lubelskiej Nocy Kultury 2016.
4 czerwca 2016 roku. Sobotni poranek, samo południe, a więc dosyć wcześnie. Studentka przeciera zaspane oczy. Noc była krótka – naturalnie z powodu nauki, bo co też mogą robić studenci w piątkowy wieczór. Łowiecki sezon zaliczeń w pełnym rozkwicie, doktoranci zbierają krwawe żniwo, uklepując grunt przed starciem z profesorami, albowiem brace yourself, sesja is coming. Ale do zmagań z kadrą profesorską jeszcze trochę, a mamy piękny sobotni dzień przed sobą… Studentka – szukając inspiracji na suficie − zastanawia się, co by tu robić? Notatki, skserowane od uczynnej koleżanki, która chodzi na każdy wykład – jak ona znajduje na to czas! − czekają złowrogo na biurku. Odpowiedź na pytanie, czym wypełnić sobotę, wydaje się oczywista. Studentka, chcąc nie chcąc, zbiera siły, ściąga się z łóżka i niemal pełznie w kierunku kuchni, kierując się zapachem… Tak! To współlokatorka zaparzyła kawę! Może uda się załapać? I już po chwili studentka trzyma w ręku kubek pełen życia, a konkretnie kofeiny. Uff, kop energii zadziałał, świat odzyskał barwy.
− Wybierasz się dzisiaj na Noc Kultury? − pyta współlokatorka, naruszając niepisany kategoryczny nakaz ciszy o poranku.
Studentka z trudem podnosi oczy znad kawy.
− Na co? – dopytuje zachrypniętym głosem.
− A, bo ty nietutejsza… − Pacnięcie słowem w twarz boli jak uderzenie ręką. − Noc Kultury. W tym roku chyba już dziesiąta edycja, a może jedenasta? – Zastanawia się głośno współlokatorka.
− No, to ja ci nie powiem, która… A co tam się robi? − pyta studentka, może jeszcze nie zaciekawiona, ale już nieobojętna.
− Lepiej spytaj, czego się tam nie robi. Tańczą, śpiewają, czytają, puszczają bańki…
− Nosem? − pyta studentka.
Współlokatorka niezrażona wylicza dalej:
− …malują po ścianach, koncertują, rzeźbią w lodzie, żonglują, chodzą po linach, przebierają się, rekonstruują międzywojnie, zwiedzają zamek…
− Dobra, dobra – przerywa jej zniecierpliwiona studentka. − Wszystko naraz?
− Pewnie. I jeszcze więcej. Chcesz zobaczyć, jak miasto ożywa, to chodź ze mną.
Studentka zamyśliła się nad ostatnim zdaniem. Miała do wyboru wieczór w pubie ze znajomymi jak co sobotę (trzeba się przecież zrelaksować, nie?) albo coś zupełnie innego niż zwykle. Wybrała to drugie.
Po upojnym popołudniu w towarzystwie skserowanych notatek, po niespodziewanych zwrotach akcji (Oddawaj moją bluzkę, ja chcę ją nałożyć! Czemu zużyłaś cały szampon!), po wypacykowaniu się jak szczur na otwarcie kanału − studentka była wreszcie gotowa na przygodę. Przed wyjściem współlokatorka zmierzyła ją surowym wzrokiem.
− Nie, no co ty! Szpilki odpadają – stwierdziła stanowczo. − Nałóż jakieś wygodniejsze buty. – I, słysząc pod swoim adresem niepochlebne mamrotanie, dodała: − Zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz.
W końcu obie dziewczyny wyruszyły w poszukiwaniu przeżyć. I rzeczywiście wszystko tego wieczoru było jakieś niezwykłe. Przede wszystkim zewsząd w stronę lubelskiego Starego Miasta nadciągał tłum ludzi płci obojga w wieku od roczku do stu lat. Studentka rozejrzała się po tak dobrze znanych jej z barowych tras uliczkach… Nawet dyżurni pijacy wydali jej się w ten wieczór inni niż na co dzień, tacy jakby rozpromienieni. Zerknęła na koleżankę. Ta z trudem utrzymywała spokojny krok, widać było, że zaraz zacznie biec. O co chodzi? − zastanawiała się studentka.
W końcu i ona usłyszała to samo: odległy basowy rytm muzyki, powolne, potężne, mistyczne bicie serca miasta. Od tej chwili wszystko się zmieniło.
− Gdzie najpierw idziemy? − spytała współlokatorka i zarazem przewodniczka po nocnej imprezie, podając studentce folder z programem. Dworzec PKS, Plac po Farze, Zamek, ulica Kowalska, Brama Krakowska, ulica Lubartowska − wszystkie miejsca zapraszały, w każdym działo się coś ciekawego. Na Plac Rybny – gdzie to w ogóle jest?, pomyślała studentka – zapraszano na pokaz rzeźbienia w lodzie.
− Zdam się na ciebie – wymamrotała do współlokatorki, a ta pociągnęła ją za rękę i już po chwili obie dziewczyny biegły w dół samym środkiem ulicy Królewskiej, ciesząc się tym z mściwą radością przedszkolaka, który zrobił coś, o czym wie, że mu nie wolno. Minąwszy dumną i wyniosłą damę, lubelską katedrę, studentka i współlokatorka dotarły do zagadkowego dla studentki napisu „Miasto Poezji”. W pobliżu jakiś Hamlet-hipster recytował Różewicza. Pogrążony w twórczym transie chłopak zachęcał do wstąpienia do najpiękniejszego antykwariatu świata. Regały z książkami stały po obu stronach uliczki, a przed nimi spora grupa podekscytowanych książkoholików, żartując i przepychając się, poszukiwała literackich Graali; każdy swojego. Współlokatorka rzuciła się w to kłębowisko łowców skarbów bez wahania. Kiedy po chwili wir wypluł ją z powrotem, ściskała w ręku jakieś opasłe tomiszcze.
− Zobacz! To Kalevala w przekładzie [Janiny] Porazińskiej! − Zameldowała studentce. − Szukałam tego od dawna! Pogrzebałabym tu jeszcze, ale jest tyle do zobaczenia! Idziemy dalej – powiedziała stanowczo, po czym zapłaciła za książkę i pociągnęła studentkę w kierunku Bramy Krakowskiej.
Jako prawdziwe #polishgirls studentka ze współlokatorką kupiły sobie po tacosie (ale z cebulą, żeby nie było! − tradycja lubelskich cebularzy zobowiązuje). A potem, doładowane zastrzykiem meksykańskich przypraw, ruszyły spacerkiem przez galaktykę. Idąc, mijały przeróżne dziwy: klowna puszczającego bańki mydlane, rzeźbiarzy w lodzie, wystawę zakazującą deptania stokrotek, dudziarza w kilcie, wąsatego fotografa w stylowym kapeluszu, delikatną malarkę, długowłosego rockandrollowca obwieszonego kobietami, pana Janusza z panią Grażynką… Wszyscy byli wszędzie i naraz. Obrazy, postaci mieszały się jak w kalejdoskopie. Dziewczyny, żeby odzyskać równowagę, musiały znaleźć jakiś punkt zaczepienia, jakiś konkret. Padło na dystyngowaną starszą panią w przedwojennym kapeluszu i jej równie wiekowego partnera pod krawatem, idących pod rękę w kierunku ulicy Kowalskiej… Poszły za nimi i po chwili znalazły się w wirtualnej rzeczywistości, która wciągnęła je, wymemłała i wyrzucił gdzieś w okolicach dwudziestolecia międzywojennego: ulicą Kowalską przechadzały się panie w atłasowych sukienkach i kapeluszach z piórami, szyldy sklepowe, plakaty na słupach, chorągiewki, światełka – wszystko było z lat trzydziestych ubiegłego wieku. W jednej z uliczek grupa muzyków grała swingowe kawałki – rytm elektryzował, nęcił, odurzał. Sprawiał, że stopy same rwały się do tańca i studentce ze współlokatorką zrobiło się głupi, że nie są ubrane w piękne kobiece sukienki, tylko w zwykłe jeansy. Nagle dookoła rozległy się oklaski i wszyscy podnieśli głowy do góry. Nad ulicą, po rozpiętej miedzy kamienicami linie przechadzał się mężczyzna. Wtedy studentka pomyślała, że tej nocy nic już jej nie zaskoczy i gdyby obok nagle wylądował latający spodek, i wyszedłby z niego Marsjanin, ona po prostu przywitałaby go uśmiechem, bez cienia zdziwienia na twarzy.
Na samym końcu ulicy Kowalskiej, oczywiście tej z lat trzydziestych, nęciła muzyką i kolorowymi światełkami zabytkowa karuzela. Studentka ze współlokatorką z trudem powstrzymały się od ustawienia się w kolejce razem z pięciolatkami – karuzela była oryginalne, świetnie odrestaurowana, ale sądząc po wielkości rumaków, przeznaczona wyłącznie dla dzieci. Trudno, jedna atrakcja niedostępna, może będzie coś dalej. Minąwszy rzężących zombiaków (spokojnie, to tylko cosplay walk), dziewczyny stanęły przed schodami Zamku Lubelskiego, zapełnionymi menażerią postaci tak barwnych, jakby pochodziły z różnych odległych galaktyk: gdzieś odpoczywały bohaterki mangi, niedaleko hipisi wcinali kanapki, a jeszcze wyżej na schodkach rozsiadła się grupa osób, które sprawiały wrażenie, jakby na Noc Kultury przyjechały prosto z… sanatorium.
Z góry, ze sceny na placu przed Zamkiem dochodziła muzyka. Na scenie królował nastrój deep blue – oblani błękitnym światłem właśnie kończyli snuć swoje ballady Kings of a South Seas. To chyba nie moje klimaty, czas wracać − pomyślała studentka, która przez chwilę poczuła się jak typowa imprezowiczka wyciągnięta przez koleżankę na podwieczorek dla emerytów. Zanim jednak zdążyła się podzielić pomysłem ze współlokatorką, na scenę zaczęli wnosić instrumenty nowi muzycy, a introwertyczną dotychczas współlokatorkę ogarnęło szaleństwo. Studentka patrzyła podejrzliwie, ale szybko zrozumiała, że podekscytowanie współlokatorki było uzasadnione. Z głośników rozbrzmiała energetyzująca folkowa muzyka duńskiego zespołu Habadekuk. I studentka przepadła − w żadnym klubie ani pubie nie wytańczyła się tak jak tej nocy.
Dziewczyny wróciły do akademika o trzeciej nad ranem. Studentka nie czuła nóg. Strach pomyśleć, w jakim byłyby stanie, gdyby współlokatorka nie namówiła jej na zdjęcie szpilek i założenie sportowych butów. Ta noc była warta każdego poświęcenia. Studentka zasypiała wyczerpana, ale szczęśliwa. Bez wątpienia był to jak dotąd jej najlepszy melanż.
Anna Viljanen
Anna Viljanen − studentka psychologii na KUL, współpracująca z ogólnopolskim tygodnikiem, pasjonatka piór wiecznych i kaligrafii. Viljanen to pseudonim.
Z głośników rozbrzmiała energetyzująca folkowa muzyka duńskiego zespołu Habadekuk. I studentka przepadła − w żadnym klubie ani pubie nie wytańczyła się tak jak tej nocy. Fot. Anna Viljanen
Minąwszy dumną i wyniosłą damę, lubelską katedrę, studentka i współlokatorka dotarły do zagadkowego dla studentki napisu „Miasto Poezji”. Fot. Anna Viljanen
W pobliżu jakiś Hamlet-hipster recytował Różewicza. Pogrążony w twórczym transie chłopak zachęcał do wstąpienia do najpiękniejszego antykwariatu świata. Regały z książkami stały po obu stronach uliczki. Fot. Anna Viljanen
Dworzec PKS, Plac po Farze, Zamek, ulica Kowalska, Brama Krakowska, ulica Lubartowska − wszystkie miejsca zapraszały, w każdym działo się coś ciekawego. Fot. Piotr Jaruga
Na Plac Rybny – gdzie to w ogóle jest?, pomyślała studentka – zapraszano na pokaz rzeźbienia w lodzie. Fot. Jakub Bodys
...po chwili znalazły się w wirtualnej rzeczywistości, która wciągnęła je, wymemłała i wyrzucił gdzieś w okolicach dwudziestolecia międzywojennego. Fot. Marcin Butryn
Na samym końcu ulicy Kowalskiej, oczywiście tej z lat trzydziestych, nęciła muzyką i kolorowymi światełkami zabytkowa karuzela. Fot. Piotr Jaruga
Studentka ze współlokatorką z trudem powstrzymały się od ustawienia się w kolejce razem z pięciolatkami. Fot. Jakub Bodys
Nagle dookoła rozległy się oklaski i wszyscy podnieśli głowy do góry. Nad ulicą, po rozpiętej miedzy kamienicami linie przechadzał się mężczyzna. Fot. Piotr Jaruga
Wtedy studentka pomyślała, że tej nocy nic już jej nie zaskoczy... Fot. Piotr Jaruga
...i gdyby obok nagle wylądował latający spodek, i wyszedłby z niego Marsjanin, ona po prostu przywitałaby go uśmiechem. Fot. Jakub Bodys
Ta noc była warta każdego poświęcenia. Studentka zasypiała wyczerpana, ale szczęśliwa. Bez wątpienia był to jak dotąd jej najlepszy melanż. Fot. Anna Viljanen