No to kim są ci ludzie?
Społeczeństwo ukraińskie chociaż jest podzielone na liniach etnicznych, regionalnych czy językowo-kulturowych, to nie jest rozbite. A najważniejsze, że praktycznie wszyscy obywatele uznają nienaruszalność granic państwa, nie popierają regionalnego separatyzmu, nie pochwalają rozwiązań siłowych w konfliktach, a co za tym idzie, skazani są na budowanie nowoczesnego narodu i tożsamości narodowej w ramach istniejącego już kraju. Jednak wydaje się, że można mieć przynajmniej dwa zastrzeżenia co do tego optymizmu.
Nieznany mędrzec, który ustawiłby w jednym szeregu kłamstwo, straszliwe łgarstwo i statystyki, mógłby śmiało dołączyć do nich jeszcze wyniki badań socjologicznych. I nie chodzi wcale o rezultaty, które z góry zakładamy, że zostały sfałszowane, a w jakich specjalizuje się np. WCIOM1 czy niezliczone ukraińskie „groups & companies” (nazwy pisane po angielsku, a nie cyrylicą, mają chyba dodać tym wirtualnym tworom autorytetu). Chodzi o całkowicie rzetelne badania, których wyniki zaskakują niejednego fachowca, a laików, stanowiących większość, przywodzą do spekulacyjnych czy też sensacyjnych interpretacji.
Roman Solczanyk należy z pewnością do fachowców. Jego artykuł jest swoistą próbą sprowokowania polemiki, zwrócenia uwagi na to, co można nazwać „paradoksem ukraińskiego procesu tworzenia się kraju i narodu”, poddania w wątpliwość naiwnej teologii narodowościowej oraz odpowiadającej jej retoryki, która bujnie rozkwita nie tylko w czasopismach patriotycznych po obu stronach oceanu, ale także w pełnych patosu przemowach beznadziejnie zmęczonego, zaszczutego i bezradnego prezydenta Ukrainy. Świadomie czy nie, Roman Solczanyk tytułem swojego artykułu parodiuje znaną wypowiedź pisarza Wołodymyra Jaworiwskiego: „No co z nas za naród?!”2 Po angielsku tytuł artykułu Solczanyka brzmi dwuznacznie. Można go przetłumaczyć nie tylko jako „Co to za naród?” ale również „Co to za ludzie?”3. I na tym, jak się zdaje, polega jego główna treść i główna intryga: kim oni są – ludzie, którzy jeszcze nie stali się narodem i nie wiadomo czy kiedykolwiek się nim staną? Co za naród (narody?) uformuje się z tych ludzi?Odpowiedź, której udziela autor w zakończeniu, można uważać za umiarkowanie optymistyczną. Uważa on, że społeczeństwo ukraińskie chociaż jest podzielone na liniach etnicznych, regionalnych czy językowo-kulturowych, to nie jest rozbite. A najważniejsze, że praktycznie wszyscy obywatele uznają nienaruszalność granic państwa, nie popierają regionalnego separatyzmu, nie pochwalają rozwiązań siłowych w konfliktach, a co za tym idzie skazani są na budowanie nowoczesnego narodu i tożsamości narodowej w ramach istniejącego już kraju.Jednak wydaje się, że można mieć przynajmniej dwa zastrzeżenia, co do tego optymizmu.
Po pierwsze, dzisiejsze realia geopolityczne, szczególnie wzmocnienie się na wschodzie coraz bardziej agresywnej, mściwej i otwarcie faszyzującej Rosji, stawia sprawę istnienia instytucjonalnie słabej i nieskonsolidowanej narodowościowo Ukrainy w problematycznym świetle. Na początku artykułu Solczanyka, podano dane świadczące o tym, że jedynie połowa ludności Ukrainy popiera jej niepodległość, czyli w momencie wyborów byłaby w stanie się za nią opowiedzieć. Ćwierć społeczeństwa równie ochoczo zagłosowałaby przeciw. W normalnych, czyli „pokojowych” warunkach, taki wynik, choćby nie wiem jak był nieprzyjemny dla prawdziwego ukraińskiego patrioty, to nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego czy wewnętrznej stabilności. Ale biorąc pod uwagę czynnik rosyjski, oraz znaczącą przewagę przeciwników niepodległości nad jej sympatykami na południu i wschodzie, można przypuszczać, że hipotetyczną armię rosyjską będą tam witać raczej kwiatami, a nie koktajlami Mołotowa. I o ile rosyjski sztab generalny zna te dane wcale nie gorzej od nas czy od was, to geopolityczne fantazje tamtejszych orłów mogą sięgać niezwykle daleko.
Te same badania pokazują, że tylko połowa ludności gotowa jest bronić kraju przed ewentualnymi wrogami. Jeśli dodać do tego fakt, że dla większości Ukraińców takim hipotetycznym „agresorem” jest mityczne NATO, a nie realna Rosja, to mówić o jakiejkolwiek skuteczności ukraińskiego oporu (a co za tym idzie – o jakiś nadziejach dla kraju) po prostu nie wypada.
Drugie zastrzeżenie odnośnie umiarkowanego optymizmu wniosków Solczanyka, dotyczy domniemanej gotowości Ukraińców, by żyć w jednym kraju pomimo wszelakich podziałów i różnic między nimi. Ta gotowość, poświadczona wynikami najróżniejszych badań, jest naprawdę uderzająca. I zachodni Ukraińcy i wschodni, i ukraińskojęzyczni, i rosyjskojęzyczni faktycznie uważają Ukrainę za swoje pastwo (czy przynajmniej terytorium) i dlatego nie decydują się ani na separatyzm, ani nawet (zazwyczaj) nie chcą z niej wyjeżdżać czy zmieniać obywatelstwa. Ale to wcale nie świadczy o realnym szacunku, czy bodaj tolerowaniu jednej grupy przez drugą, albo gotowości realizowania na Ukrainie programów wielojęzyczności/wielokulturowości na modłę liberalno-demokratyczną. Przeciwnie, każda grupa uważa, że na Ukrainie jest realizowany właśnie jej program: ukraińskojęzycznej „europejskiej” України w jednym wypadku i rosyjskojęzycznej „wschodniosłowiańskiej” Украины4 w drugim. Pierwszy projekt, według wielkiego planu, przewiduje reukrainizację zrusyfikowanych Ukraińców oraz ustanowienie dla Rosjan takiego samego statusu społecznego, jaki mają pozostałe mniejszości narodowe. Drugi projekt przewiduje ostateczną rusyfikację Ukraińców na południu i wschodzie oraz maksymalną marginalizację i wykluczenie zachodniej części kraju, a nawet dopuszcza się myśl o wyrzuceniu Galicji poza granice Ukrainy. Dość symptomatyczne jest właśnie to, że radykałowie po obu stronach, są gotowi raczej odseparować cudzy region niż dążyć do wyodrębnienia swojej części, chcą wypchnąć go ze „swojego” kraju wraz ze swoimi przeciwnikami (skoro nie można ich już poskromić). Jednym wydaje się, że bez Krymu i Donbasu łatwiej byłoby im zrealizować projekt ukraińskiej Ukrainy, drugim – że projekt rosyjskiej („wschodniosłowiańskiej”) byłby prostszy w wykonaniu bez szkodliwych Haliczan.
I jedni i drudzy uważają Ukrainę za swoją, a siebie za prawdziwych Ukraińców – w przeciwieństwie do zrusyfikowanych „janczarów” – w jednym wypadku, i skatolicyzowanych „zapadenciw”5 – w drugim. Każdy spodziewa się, że na Ukrainie wygra właśnie jego projekt i jego grupa. Dzisiejsza równowaga sił raczej konserwuje, a nie rozwiązuje problem; istotne zaburzenie tej równowagi niewątpliwie sprowokuje iskrę separatystyczną po stronie tej grupy, której projekt dozna porażki.
Sformułowawszy te zastrzeżenia – w specjalnie zaostrzonej formie – odnosząc się do wniosków Romana Solczanyka, postaram się dodać jeszcze kilka uwag do jego spostrzeżeń. Najważniejszą z tych uwag nakreśla sam autor, kiedy stwierdza, że socjologia – nie jest nauką dokładną i dlatego nie warto wyolbrzymiać wyników ankiet: zawsze mogą one zostać zinterpretowane na różne sposoby. Ale jednocześnie odzwierciedlają one pewną rzeczywistość czy przynajmniej przybliżają nas poprzez rozmaite interpretacje do jej głębszego zrozumienia. Najbardziej istotna rzeczywistość jaka się maluje przed nami na podstawie przedstawionych tu badań socjologicznych, to, można by powiedzieć, nieuformowanie do końca nacji ukraińskiej, brak wyodrębnienia się ważnej części ludności z mitycznej „ruskiej”, wschodniosłowiańskiej wspólnoty, takiej prawosławnej analogii do średniowiecznej islamskiej „ummy”6. Tak więc zastosowanie wobec tej niewspółczesnej wspólnoty dzisiejszej matrycy analitycznej, zbudowanej na nowoczesnych wizjach postrzegania narodu i tożsamości narodowej wydaje się być problematyczne. Rozbieżność pomiędzy niskim stopniem poparcia dla suwerenności, a jednocześnie wysokim patriotyzmem lokalnym, ukazana przez Romana Solczanyka, jest naprawdę dziwna dla współczesnych społeczeństw, ale całkiem normalna dla wspólnot dawnych, przednarodowych. (Samo pytanie o poparcie dla niezależności narodowej brzmiałoby dziwnie, ba, nawet dziko, dla jakiegokolwiek nowoczesnego narodu, ale dla „przednarodowych” Ukraińców czy Białorusinów jest ono całkiem naturalne: ich lokalny patriotyzm, zarówno dziś, jak i dwieście lat temu – przypomnijmy Gogola – nie stoi w opozycji do szerszej, „ruskiej” lojalności). Przez dwieście lat oczywiście nastąpiły pewne zmiany: znaczna część Ukraińców, przede wszystkim na zachodzie kraju, wyodrębniła się z ruskiej „ummy”, procesy emancypacyjne w różnym stopniu dotknęły także pozostałą ludność. Istnienie Ukraińskiej Republiki Radzieckiej, a co za tym idzie usankcjonowanego przedłużenia Ukrainy jako państwa niezależnego, uformowało wśród jej mieszkańców pewną tożsamość terytorialną, którą można określić jako protonarodową. Ludność wszystkich regionów utożsamia siebie obecnie z Ukrainą, ale jedynie na zachodzie owa tożsamość jest dominująca. W pozostałych częściach kraju utożsamianie się ze swoim miastem, wsią, regionem rozpatrywane jako utożsamianie się z Ukrainą, jest wyraźnie słabsze7.
Nie mniej charakterystycznym jest nastawienie mieszkańców jednych regionów do innych. Tylko mieszkańcy zachodu uważają ludność pozostałych części Ukrainy, włącznie z Krymem, za bardziej podobnych do siebie pod względem „charakteru, zwyczajów, tradycji” niż do obywateli sąsiednich krajów. Natomiast mieszkańcy centrum uważają ludność Galicji, Wołynia, Bukowiny i Zakarpacia za bardziej różniącą się od nich niż Rosjanie, a mieszkańcy południa i wschodu twierdzą, że nawet Białorusini są do nich bardziej podobni niż zachodni Ukraińcy – jest to wyraźny znak ciągłego istnienia wschodniosłowiańskiej „ummy” i jednocześnie świadomości, że ci z zachodu wydzielili się już z owej „ummy” i dlatego są obcy, mniej „nasi” niż wciąż „ruscy” Białorusini. (Z tego powodu społeczny dystans wobec ukraińskiej diaspory był do niedawna we wszystkich badaniach znacząco wyższy niż w stosunku do Rosjan, Białorusinów czy nawet „naszych” (czyli tradycyjnie rosyjskojęzycznych) zsowietyzowanych Żydów).
Na pytanie: „Co dla ciebie osobiście znaczy bycie obywatelem Ukrainy?” większość ankietowanych Ukraińców (24%) odpowiedziała: „Odczuwać troskę ze strony państwa, mieć należne zabezpieczenie socjalne”; 21% stwierdziło: „Posiadać obywatelstwo ukraińskie i ukraiński paszport”; a jedynie 20% uważa, że znaczy to: „Czuć się częścią jedynego narodu ukraińskiego, jego kultury i tradycji”. I po raz kolejny odpowiedź nr 3 zdeklasowała pozostałe jedynie na zachodzie kraju, w centrum osiągnęła podobne wyniki, natomiast na południu i wschodzie stanowiła margine
Dzięki temu możemy przypuszczać, że pytanie o niezależność, dla większości Ukraińców nie ma znaczenia priorytetowego, a dokładniej – posiada czysto praktyczny, pragmatyczny, a nie symboliczny sens, a w związku z tym i odpowiedź na nie jest przeważnie kontekstualna czy oportunistyczna. Można to było dostrzec jeszcze w pamiętnym roku 1991, kiedy podczas marcowego referendum ponad 70% Ukraińców opowiedziała się za gorbaczowską „odnowioną” federacją, a za niepełne dziewięć miesięcy 90% zagłosowało za czymś zupełnie odmiennym – suwerennością państwa. W istocie żadnej sprzeczności tutaj nie było, a jedynie prosty rachunek, taki bilans możliwych zysków i strat. W marcu ów bilans przemawiał wyraźnie na niekorzyść niepodległości: prawdopodobne zyski w postaci polepszenia dobrobytu i swobody były mrzonkami, natomiast wiarygodne represje zdawały się być całkiem realne. Ukraińcy nie sprzeciwiali się niepodległości, ale nie popierali jej na tyle, by zaryzykować utratę stabilizacji czy pomyślności.
To samo można powiedzieć i o dzisiejszym nastawieniu Ukraińców do NATO. Znaczna ich część możliwe, że naprawdę uważa NATO za „agresywny blok imperialistyczny”, ale jeszcze większa część po prostu nie chce ryzykować stabilności czy możliwości bezwizowych wyjazdów do Moskwy na zarobek czy do krewnych, z powodu hipotetycznych zysków płynących z jeszcze bardziej hipotetycznego członkostwa w tej organizacji. Zyski zdają się być wątpliwe i oddalone, natomiast sankcje rosyjskie pewne i natychmiastowe. Wróbel w garści jest bez wątpienia cenniejszy niż gołąb na dachu.
Pytając Ukraińców o ich stosunek do niepodległości, w istocie pytamy ich o stosunek do aktualnej władzy i otrzymujemy odpowiedź negatywną, w stylu: „A udławilibyście się tą waszą niepodległością razem z tym waszym Juszczenką!”. Nie oznacza to jednak wcale, że wszyscy ci ludzie podczas realnego referendum zagłosowaliby przeciw. Jedna rzecz odpowiedzieć „nie” w badaniu socjologicznym, gdzie twój „głos” nie niesie ze sobą żadnych praktycznych następstw i jest jedynie krzykiem niezadowolenia, takim emocjonalnym rozładowaniem. Inna rzecz – zagłosować naprawdę, wiedząc, że Twój głos może zmienić całkowicie bieg historii, przyszłość milionów ludzi – wiedząc, że ludzie popierający suwerenność nawet, jeśli będą w mniejszości, nigdy nie pogodzą się z taką demokratyczną demonstracją woli, a co za tym idzie zarówno pokoju jak i spokoju w takim państwie na próżno szukać w ciągu najbliższych lat.
Tak samo i pragnienia większości Ukraińców by zacieśniać związki z niegdysiejszymi republikami radzieckimi, czy nawet utworzyć jakiś sojusz z Białorusią i Rosją, są oderwane od wyników kolejnych badań socjologicznych, ponieważ nie można rozpatrywać ich jedynie w kategoriach badawczych – jako wyraz realnego pragnienia by stworzyć takowy sojusz, czy tym bardziej jako gotowość podjęcia aktywnej walki za taką idee. Znowu tak jak i w przypadku niepodległości, chodzi po pierwsze o reakcję emocjonalną: upowszechnienie swojej wschodniosłowiańskiej tożsamości i poparcia dla mitycznej „ummy”, wymyślonej wspólnoty „naszych”, zagrożonej przez złych ukrainizatorów i westernizatorów ze zdegradowanej (z powodu wyodrębnienia się z „ummy”) Galicji.
Badania socjologiczne, na których opiera się Solczanyk opisują schizofrenię ukraińskiej świadomości społecznej, rozszczepionej na tożsamość ukraińską i rosyjską – jak niektórzy starają się interpretować Gogola, raczej pomiędzy „ukrainskoju” a „ukrainskoj”, pomiędzy nowoczesnym pojęciem narodowości, a dawnym regionalizmem. Charakterystyczne, że w niezależnym państwie, ta druga opcja także musi stać się współczesną i narodowościową, chociaż wcale niezupełnie powinna stać się przedłużeniem czy też uzupełnieniem tożsamości ukraińskiej. Najpewniejsze jest to, że rozpatrując różne kwestie stanie się ona dla niej poważną alternatywą.
_______________________________________________________________________
3Angielski tytuł – „Who are these People?”. Na Ukrainie artykuł pojawił się w czasopiśmie Krytyka pod tytułem „Що це за народ?”. Jako, że pierwotnie tekst został napisany w języku angielskim, w moim tłumaczeniu Solczanyka, zamieszonym w kopia-ke.venaart.pl nr 16/17 (http://kopia-ke.venaart.pl/14dw03.html) został on opatrzony tytułem „Co to za ludzie?”, który pełniej oddaje charakter oryginalnego tytułu. Przyp. tłum.
4Autor tekstu, by jeszcze bardziej zaakcentować swoje słowa, używa w tym fragmencie zapisu nazwy „Ukraina” najpierw w języku ukraińskim, później rosyjskim. Przyp. tłum.
5W oryginale: „западенців” – mieszkańców zachodu. Autor ponownie używa wyrażenia zbudowanego na bazie języka rosyjskiego, gdzie słowo „zapad” (запад) oznacza zachód, podczas gdy w języku ukraińskim używa się słowa „zachid” (захід). Przyp. tłum.
6Umma (lub ummah, arab.) – arabskie słowo oznaczające naród, społeczność; w znaczeniu religijnym (islamskim) całą wspólnotę islamską. Żródło:http://pl.wikipedia.org Przyp. tłum.
7Dane Centrum Razumkowa z 2006 r. tutaj dane ze strony nr 4, dalsze odniesienia oznaczone zostały w tekście numerem strony w kwadratowym nawiasie.
tłumaczenie z języka ukraińskiego Darek Figura