Strona główna/O drugim żeglowaniu Lublina na Wschód i o projekcie L kwadrat

O drugim żeglowaniu Lublina na Wschód i o projekcie L kwadrat

Rafałem Kozińskim rozmawia Paweł Laufer

Paweł Laufer: Po otwarciu granic na początku lat 90 Lublin rozpoczął intensywną współpracę z Ukrainą. Współpracę na płaszczyźnie kulturalnej i naukowej. Główne role grały tu środowiska akademickie KUL-u i UMCS-u, Teatr NN, Akcent, by wymienić kilka najważniejszych. W połowie lat 90 ta współpraca wygasa. Lublin odwraca się niejako od Wschodu i zaczyna wpatrywać się bardziej w Zachód. Od czasu, gdy Teatr NN zajął się innymi projektami, czyli od połowy lat 90, w Lublinie panowała dekada niemal całkowitej ciszy w odniesieniu do współpracy z Ukraińcami. Pojawiały się nieśmiałe ukraińskie akcenty na festiwalach, aż do powstania projektu L kwadrat – potęgowanie kultury Lublina i Lwowa – projektu będącego wyraźną deklaracją wznowienia współpracy lubelsko-ukraińskiej, ale też zdecydowanym zwrotem w działaniach kulturalnych, zwrotem na Wschód. Jak zrodził się pomysł na L kwadrat?

Rafał Koziński: Temat Wschodu zaczął mnie nurtować już jakieś dziesięć lat temu, jako możliwość innego kierunku, możliwość patrzenia w inną stronę na to, co swoistego ma ona do zaoferowania. Jakieś pięć lat temu podjęliśmy starania, aby stworzyć w Lublinie swego rodzaju przyczółek dla kontaktów ze Wschodem, by unormować, ustabilizować, skatalogować to, co do tej pory dość niewyraźnie łączyło nas ze Wschodem i rozpocząć planowe programowanie dalszych działań. Powstał nawet projekt, dość szeroko zakrojony i zaawansowany formalnie, jeszcze w czasie, gdy ministrem kultury był Kazimierz Ujazdowski. Projekt ten miał na celu właśnie stworzenie w Lublinie wspomnianego przyczółka do kontaktów ze Wschodem, w oparciu o Instytut Europy Środkowo-Wschodniej oraz kontaktów na szczeblu samorządowym. Zakładał powołanie specjalnej trzyosobowej grupy, której zadaniem miał być półroczny rekonesans i przez następne pół roku planowanie działań mających rozwijać tę współpracę. W kuluarach padły nawet ze strony rządowej propozycje, które brały pod uwagę przeniesienie do Lublina części Instytutu Adama Mickiewicza i Narodowego Centrum Kultury, tych agend, które zajmują się kwestiami wschodnimi, a to z myślą o tym, aby odciążyć te instytucje. Jeszcze wcześniej poruszaliśmy kwestię współpracy ze Wschodem. Do Ministerstwa Kultury złożone zostały konkretne projekty pod wspólną nazwą – jeśli dobrze pamiętam – „Brama na Wschód”. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie te plany wzięły w łeb. Powstała dziura.

Jednak nie zarzuciliście tej sprawy. Od około półtorej roku obecność Wschodu w Lublinie staje się coraz bardziej wyraźniejsza.

Tak. Pierwszą bardziej znaczącą okazją dla tej obecności był Jarmark Jagielloński. Był to doskonały pretekst – pojawiły się konkretne środki finansowe – do tego, by zaprosić wystawców i twórców ludowych z Ukrainy, artystów ukraińskich: Teatr Łesia Kurbasa, czy Teatr Woskriesienie. Ale jeszcze przed Jarmarkiem zawiązała się dobra sytuacja. Miasto organizowało spotkania ze stroną ukraińską. Zorientowani urzędnicy wiedzieli, że jako Centrum Kultury jesteśmy zainteresowani współpracą z Ukrainą. I zaproszono nas na takie spotkanie. Dość blado to wyglądało. Zbierało się jakieś grono oficjeli i gdybało o tym, czy coś zrobić, czy nie zrobić. Nic z tego nie wynikało. Wreszcie zorganizowano chyba najbardziej kuriozalne spotkanie, na które nagle, nie wiadomo skąd, z jakiejś łapanki przyjechało piętnaście osób z Ukrainy, w tym sporo młodych. Na kilka godzin wcześniej dowiedziałem się o tym spotkaniu i poszedłem na nie. Rozmowa znowu obracała się wokół jałowych propozycji. Powiedziałem głośno, że tu się dzieje jakaś absurdalna sytuacja. My nie wiemy czym Ukraińcy się zajmują, Ukraińcy nie wiedzą co my robimy, a przez te kurtuazyjne rozmowy takiej wiedzy nie zdobędziemy. Nie dowiemy się czego od siebie oczekujemy. Stwierdziłem, że lepiej pójść wieczorem do restauracji i pogadać swobodnie, przepytać się nawzajem kto czym się zajmuje i co chciałby wspólnie robić. Po tym spotkaniu i rekonesansie doszedłem do wniosku, że trzeba po prostu spotkać normalnych ludzi z normalnymi ludźmi, koniec z tymi spotkaniami na szczycie i gdybaniem.

Czyli pomysł na L kwadrat zrodził się właśnie wtedy. Z obserwacji miałkich dyskusji na poziomie administracyjnym?

Te rozmowy naprawdę nic nie znaczyły. Pani z polskiej biblioteki mówi, że chciała by zorganizować coś z panią z ukraińskiej biblioteki. Ale jak? Zupełnie wzajemnie nie znają realiów swojej pracy, pani tamta nie zna tej, o tej samej sprawie myślą i mówią dwoma zupełnie różnymi językami realiów. Tak współpraca nie zadziała. Trzeba to sprowadzić do normalnego poziomu, podstawowego, do poziomu spotkania ludzi.

Po tym uświadomieniu narodziła się idea L kwadratu i trzeba tu oddać sprawiedliwość Piotrowi Zieniukowi, który wymyślił nazwę – stwierdził, że skoro Lublin i Lwów mają coś wspólnie robić, to niech to będzie właśnie L kwadrat. Stwierdziłem, że teraz najwłaściwszym posunięciem będzie wsadzenie do autokaru grupy artystów z Lublina, i wysłanie ich na spotkanie z artystami ze Lwowa. Byłem przekonany, że z tego musi coś wyniknąć.

Kolejnym krokiem do zacieśnienia współpracy była myśl, że należałoby pojechać do Lwowa na festiwal Jazz Bez i poznać ukraińskie środowisko muzyczne, żeby je skojarzyć ze środowiskiem lubelskim, z lubelską sceną. To było w zeszłym roku. Pojechaliśmy w pięć osób zwykłym autobusem rejsowym. Poznaliśmy wiele twórczych osób, znaliśmy już wcześniej Włodka Kaufmana – szefa galerii Dzyga, dzięki niemu poznaliśmy ludzi z Jazz Bez-u, także Markijana Iwaniszczyszyna. Rozmowa była krótka. Skoro tak ciekawy festiwal odbywa się we Lwowie, to dlaczego nie mógłby zawitać w przyszłym roku do Lublina? No i Jazz Bez zawitał. Nasi grali we Lwowie, Ukraińcy zagrali w Lublinie

Spotkaliśmy wtedy we Lwowie chłopaków z grupy Godo, którzy wcześniej byli w Lublinie na Zderzeniach. Przedstawiliśmy im ideę L kwadratu i weszli w to całkowicie. Podobnie Oksana Dudko – szefowa festiwalu teatralnego Drabina, w którym teatry lubelskie wzięły w tym roku udział.

Co ciekawe, wcześniej, podczas spotkań z Kaufmanem wspominał on niejednokrotnie Teatr NN, kontakty z Tomkiem Pietrasiewiczem.

Rozmawiałem o tym z Pietrasiewiczem, co zresztą wywołało szczerą radość z tego, że pamięta się o tej współpracy, że widać jakąś ciągłość tej współpracy ze Wschodem, która – jak wiemy – w połowie lat 90 została przerwana.

Warto przytoczyć w tym miejscu słowa Kaufmana, który stwierdził, że od jakichś ośmiu, dziesięciu lat zapomnieliśmy o nich. A po wspólnej analizie doszliśmy do wniosku, że przyczyną było to, że miasto Lublin odwróciło się od Wschodu, bo zapatrzyło się w Zachód. Tam Lublin słusznie zaczął szukać pieniędzy europejskich, ale zupełnie zapomniał o przyjaciołach ze Wschodu.

Kiedy Lublin podjął starania o uzyskanie tytułu Europejskiej Stolicy Kultury, wczytałem się w dokumenty dotyczące tego projektu i pod pewnym kątem zainteresował mnie cały nasz wschodni region. Rzuciłem taką myśl – dlaczego region lubelski, patrząc z perspektywy Europy, nie miałby się kończyć na Lwowie? Mieście o wielkim potencjale kulturalnym, nikomu nie znanym, orientalnym, egzotycznym. Zaproponowałem, żeby Lwów, nieoficjalnie, wspierał nas jako partner w tych staraniach. My zaś w odpowiedzi, jeśli uzyskamy tytuł stolicy kultury moglibyśmy zorganizować miesiąc Lwowa w Europie, miasta, które ze swoją kulturą mogłoby być bardzo ciekawe dla Francuzów, czy Niemców.

Tym bardziej, że świetnie podkreśliłoby to naszą swoistość, miasta na Wschodzie, miasta kresowego, do czego od niedawna zaczynamy się głośno przyznawać.

Dwa lata temu nikt nie chciał w ogóle o tym rozmawiać. Teraz takie myślenie staje się normą. Zaczynamy siebie rozumieć i chcieć siebie takimi. Dzięki ESK dostrzeżono, że w tej wielkiej różnorodności Europy musimy mieć coś charakterystycznego, coś co nas wyróżni. Jednym z tych punktów charakterystycznych, nie twierdzę, że głównym i jedynym, może być ta wschodnia kultura, wschodni klimat.

Jak Ukraińcy zareagowali na to wznowienie kontaktów?

Z ostrożnością. To była trudna sytuacja. Proszę sobie wyobrazić, co mogli sobie pomyśleć ludzie, do których przyjeżdża ktoś i mówi, że tak wiele by od nich chciał.

Wiem, że byli bardzo nieufni.

To fakt. Bo jak inaczej mogli zareagować? Przyjeżdżają poniekąd obcy ludzie, dużo obiecują, dużo chcą, a nic na razie nie dają. Była to kwestia wzbudzenia zaufania. Pokazania w konkretach, że chcemy wspólnych działań, że nie jest to jednostronnie interesownie, że my na tym nie zarabiamy. Kiedy zobaczyli, że to jest swego rodzaju misja, że są konkretne plany i działania, otworzyli się. Ukraińcom nie można nic narzucać, są na to bardzo wyczuleni. Z pewnością wiąże się to z tym, że przez wiele lat tylko żądano i wymagano od nich. Należy rozmawiać z nimi na równi, ustalać, negocjować, proponować, a nie narzucać. Jakiś czas temu Lublin chciał zrealizować ze Lwowem pewien projekt. Do Lwowa udali się lubelscy urzędnicy i oświadczyli: chcemy od was tego, tego i tego. Ukraińcy powiedzieli – nie!

Przełamaliśmy ten brak zaufania. Zrobiliśmy wspólnie kilka projektów. Ukraińcy przekonali się, że wypełniane są nawet ustne umowy, nie potrzeba stempli i kwitów. Stali się obecnie na tyle otwarci, że teraz oni, sami z siebie zaproponowali nam oficjalne poparcie, poparcie zachodnio-ukraińskiej ściany w staraniach o tytuł ESK.

Rafał Koziński

Paweł Laufer

Kultura Enter
2009/01 nr 06