Piasek w oczy. Kazachstan oczami Polaka
Na tle ogólnego trendu określania granic Europy nie wniosę nic nowego i niczego nie rozstrzygnę. Jeśli jedni przyznają, że kończy się ona na Uralu, nie będę szczególnie oponował, choć kryterium geograficzne jest bardzo płaskie i ogólne. Jeśli słuchać innych, będziemy kreślić wschodnie granice naszego kontynentu wzdłuż Bugu, Zbrucza, Wołgi, czy też – jak niektórym wygodniej – członkostwem w takiej, lub innej wspólnocie państw. Tymczasem, pomijając cały wpływ kulturowy, historię i tradycję danego regionu (celowo nie używam słów „naród” i „państwo”), tracimy szerokie spojrzenie na to, co charakteryzuje ową „europejskość”, bądź „azjatyckość”. To kim jesteśmy i co nas odróżnia od innych.
Na granicy cywilizacji
Przed dwoma laty wyjechałem do Kazachstanu, gdzie rozpocząłem pracę nauczyciela w jednym z działających tu Domów Kultury Polskiej. Właściwie moja wiedza o tym ogromnym kraju była zerowa i oczekiwania co do samego pobytu i realiów tam panujących nie były sprecyzowane. I szybko przyszła pewna refleksja i rodzaj rozczarowania: nie tak wyobrażałem sobie Azję. Ludzie nie mieszkali w jurtach, ale w zwykłych (choć na nasze warunki bardzo skromnych) domach pokrytych eternitem. Co prawda do najbliższego supermarketu i bankomatu miałem 90 kilometrów; lecz tu też korzystano ze zdobyczy cywilizacji. Wreszcie ludzie: roześmiana młodzież, która na ulicach polskich miast zapewne rozpłynęłaby się w bezimiennym tłumie nie wyróżniając się niczym.
Czy tak miał wyglądać obraz państwa azjatyckiego? Czy miałem spodziewać się czegoś innego? Tylko step był czymś nieodgadniętym i dzikim. Bezkresem i spokojem; morzem traw na rozległej równinie, gdzie ani drzewa, ani krzewu. Czymś mistycznym, czego nie doświadczysz w Europie. Dopiero z czasem, kiedy na dobre zaczęła się długa i mroźna zima, zrozumiałem swoje rozczarowanie, które w istocie brzmiało jak zarzut wobec mojej europejskiej naiwności. Miejsce, w którym się znalazłem, nie różniło się niczym od tysięcy wiosek rozsianych na terenie byłego Związku Radzieckiego. Te same liche chałupy, te same ogródki zapuszczone wszelkim chwastem. Brak pracy w upadłych kołchozach i ogarniające poczucie wszechobecnego chaosu i beznadziei. Rusazja. Ten termin podsunął mi kolega, który nawet nie czuł, jak nim trafił w samo sedno. Rusazja, czy inaczej cywilizacja postsowiecka, gdzieś w głuchej wiosce na stepie. Pewien model myślowy odróżniający Wschód od Zachodu.
Oczywiście, termin ten nie jest rozstrzygający na poziomie ekonomicznym, jest raczej określeniem mentalności ludzi zamieszkujących tereny byłego ZSRR. Parafrazując myśl o Rosji rosyjskiego poety Fiodora Tiutczewa – Rusazji nie można pojąć rozumem. W Rusazję można tylko wierzyć. Jakkolwiek moja ocena może wydać się rażąco jednostronna, to w rzeczywistości – jak postaram się opisać – zdaje się być tylko przyczynkiem do opisu charakteru kraju leżącego na granicy cywilizacji europejskiej i azjatyckiej. Kraju wielkich kontrastów i… wielkich możliwości. Niemniej jednak Kazachstan przeciętnemu Europejczykowi nie kojarzy się z czymś szczególnym. Chyba, że wspomnimy o kontrowersyjnym filmie „Borat”, który bywa źle odczytany jako źródło uprzedzeń i stereotypów, a w rzeczywistości winien być policzkiem wymierzonym w twarz amerykańskiej political correctness. Tak, czy inaczej – chciałbym przybliżyć obraz Kazachstanu, od historycznej obecności Polaków w tym kraju, po współczesny wizerunek państwa euroazjatyckiego.
Polacy w stepie
Skąd Polacy znaleźli się w Kazachstanie? Na pozór nasza wiedza ogranicza się do elementarnych faktów, bo w rzeczywistości niewiele wiemy na ten temat. Podobnie jest z wiedzą o Polakach, którzy w znaczący sposób przyczynili się do odkrywania Kazachstanu. Jak się okazuje zupełnie niesłusznie, ponieważ wkład naszych rodaków w popularyzację kultury tego pięknego kraju był znaczący. Wszystko zaczęło się od mnicha Benedykta, zwanego też Benedyktem Polakiem, który na polecenie papieża Innocentego IV wziął udział w misji dyplomatycznej do państwa Mongołów w połowie wieku XIII. To właśnie Benedyktowi przypisuje się pierwszy opis ziem leżących na wschód od Uralu, oraz zwyczajów ich mieszkańców.
Historia ostatnich wieków dla Polaków w Kazachstanie ma charakter zesłańczy. Tutaj wysiedlano najbardziej niepokornych konfederatów barskich, spiskowców listopadowych i styczniowych. Jednym z nich był Gustaw Zieliński, urodzony w rodzinie o tradycjach niepodległościowych w 1809 roku. Zieliński kończył wydział prawa i administracji Uniwersytetu Warszawskiego w 1830 roku, po czym jako szeregowiec, brał udział w powstaniu listopadowym. Stopień oficerski otrzymał dopiero po bitwie pod Warszawą. Po klęsce powstania, uciekł wraz z korpusem generała Rybińskiego do Prus, by powrócić do kraju w roku 1832. Rok później został mimowolnie wplątany w sprawę tajnej organizacji patriotycznej, za co władze rosyjskie zesłały go do Tobolska, a następnie Iszymu.
Zieliński przebywał na zesłaniu aż do roku 1842, objeżdżając, jak wtedy mówiono stepy kirgiskie (nazwa Kirgiz odnosiła się wtedy błędnie zarówno do samych Kazachów, jak i Kirgizów – ludów zamieszkujących stepowe tereny na wschód od Wołgi), szybko uległ pięknu przyrody i prostocie życia stepowych pasterzy. Do kraju wrócił już z gotowym poematem – historią o tragicznej miłości i rodowej zemście. „Kirgiz” – bo tak został nazwany utwór – zyskał ogromną popularność w Polsce i zagranicą. Był to również pierwszy poemat w Europie, tak udanie opisujący życie kazachskich pasterzy, ich mentalność i zwyczaje.
Autor wspaniale wplótł w romantyczą powieść poetycką wątki orientalne, oraz stworzył wyrazisty obraz bohatera – targanego sprzecznymi uczuciami miłości i zemsty. Historia zyskała szerokie uznanie, a sam poemat został przetłumaczony na wiele języków, m. in.: rosyjski, niemiecki, czeski, włoski, angielski i kazachski. „Kirgiz” był więc dziełem znanym i czytanym, o czym świadczy fakt, że jest wymieniany w polskiej literaturze romantycznej w jednym szeregu z takimi dziełami, jak choćby mickiewiczowska „Grażyna”. Zieliński jest również autorem „Stepów” – poematu wydanego w 1856 roku, przedstawiającego unikalne piękno przyrody Kazachstanu. I ten utwór został przetłumaczony na kilka języków, w tym na język kazachski. Można więc z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że Gustaw Zieliński był pierwszym autorem literatury światowej, który napisał poemat o Kazachach.
Wielu z zesłańców pełniło służbę karną w fortach okalających Kazachstan od północy: w twierdzach w Orenburgu i Omsku. Po latach ciężkiej służby w carskiej armii mieli możliwość pracy w rosyjskich urzędach. Jednym z nich był Adolf Januszkiewicz, który pełnił służbę w rosyjskiej kancelarii Zarządu Granicznego Kirgizów Syberyjskich w Omsku. Jego praca pomogła mu w zbieraniu legend i wierzeń pasterzy-koczowników. Januszkiewicz znał biegle język kazachski, przez co zaskarbił sobie przychylność rdzennej ludności, a swoją wiedzę zapisał w „Dziennikach i listach z podróży po stepach kirgiskich”. Rzeczowość i bogactwo zebranych materiałów jest do dnia dzisiejszego skarbnicą dla badaczy i historyków, którzy uznali „Dzienniki” za wybitny dokument o życiu i tradycjach narodu kazachskiego. Nie było to więc w istocie dzieło stricte pamiętnikarskie, raczej geograficzne i etnograficzne źródło wiedzy o narodzie i o ziemiach przez niego zamieszkałych. Wreszcie była to kronika panujących tu stosunków społecznych i politycznych więzów między kazachskimi plemionami – ordami. Warto wspomnieć, że Januszkiewicz osobiście poznał i wyleczył z ciężkiej choroby ojca najwybitniejszego kazachskiego pieśniarza-poety, Abaja Kunanbajewa, a jego dokument doczekał się wielu wznowień drukiem.
Karną służbę wojskową na stepach kirgiskich odbywali również Filomaci i Filareci: Tomasz Zan, Jan Czeczot, Adam Suzin. Ich późniejszy dorobek wpisał się w odkrywanie ziem Kazachstanu. Zan odsłużywszy swoje w twierdzy Kizył, przybył do Orenburga w roku 1824 i rozpoczął prace badawcze w zakresie geologii i przyrody. Kazachowie nazwali go „poszukiwaczem kamieni”, a rozległe zbiory minerałów i sporządzone przez niego mapy geologiczne zasiliły muzea przyrodnicze w Wilnie, Petersburgu i Orenburgu. Jego badania w znaczący sposób przyczyniły się również do odkrycia rud złota po wschodniej stronie gór Uralu. W roku 1937, kiedy Tomasz Zan został ułaskawiony, zbiory muzeum orenburskiego były jednymi z pokaźniejszych w całym Imperium Rosyjskim. W zbieraniu okazów botanicznych i wiedzy etnograficznej specjalizował się także Adam Suzin, filareta i przyjaciel Zana. Opracowaniem tego dorobku była praca Suzina, pt. „Wycieczka w stepy kirgiskie odbyta w 1834 r. przez Adama S.”, która opublikowana została w 1870 r. w „Kronice Rodzinnej”. Zmysł obserwacji i lekkość pióra nadaje pracy Suzina wymiar historycznej monografii o zwyczajach koczowników.
Idąc tropem odkrywców Kazachstanu, nie da się pominąć postaci Bronisława Zaleskiego, karnego zesłańca do Orenburga, biorącego udział w częstych wyprawach w głąb stepu w charakterze rysownika. Jedna z tych wypraw, z 1849 r. zaowocowała szczerą przyjaźnią z wybitnym ukraińskim poetą Tarasem Szewczenko, a zmysł i wrażliwość plastyczna pozwoliły Zaleskiemu opublikować już po powrocie z zesłania, na paryskiej emigracji album barwnie ilustrowany akwafortami pod zbiorczym tytułem „La vie steppes kirghizes. Descriptions, recits et contes”. Książka była opisem stepów odbijającą panoramę życia koczowników, w istocie zaś był to pierwszy tak obszerny dokument w języku francuskim, który popularyzował temat Kazachstanu w Europie Zachodniej.
Na koniec warto wspomnieć o Aleksandrze Zatajewiczu (1869-1936), który do I wojny światowej mieszkał w Warszawie, by kolejami losu znaleźć się w Petersburgu i Moskwie, a następnie w Orenburgu. Wniósł on fundamentalny wkład w ocalenie dziedzictwa muzycznego Kazachstanu. Zatajewicz zasłynął zbieraniem i zapisem nutowym pieśni stepowych śpiewaków – akynów. Improwizowane utwory, zwane kiuiami były najczęściej grane na dwustrunowej dombrze, a ich tematyką było życie kazachskiego narodu. Zbiór tego wybitnego muzykologa liczył około 2300 (!) kompozycji. Pamiętając o wysiłku włożonym przez Oskara Kolberga, który zapisał i usystematyzował polską kulturę ludową, osoba jawi się jako kontynuator tej szczytnej idei na gruncie kazachskim. Opus vitae Zatajewicza to opublikowane w 1925 roku „Tysiąc pieśni kazachskiego narodu”, pod patronatem Instytutu Kultury i Sztuki Kazachskiej Akademii Nauk. Nie trzeba dodawać, że książka stała się podstawą muzycznego folkloru Kazachstanu i nie ma sobie równych. Zbiory Zatajewicza były czytane i wykorzystywane m.in.przez Siergieja Prokofiewa i twórcę kazachskiej opery Jewgienija Brusiłowskiego. Nasz rodak jest do dziś znaczącą postacią kazachskiej kultury, a jego nazwiskiem nazwano jedną z głównych ulic Astany. Aleksander Zatajewicz zmarł w Moskwie w 1936 r. Jego grobowiec sąsiaduje z mogiłą Antoniego Czechowa. Nagrobek etnografa zdobi popiersie kazachskiego muzyka grającego na dombrze. To właśnie stepowym akynom poświęcił on swoje zdolności i trud ocalenia narodowego dziedzictwa. Odkrywanie i popularyzacja kazachskiego folkloru i kultury – te właśnie idee przyświecały polskim podróżnikom i zesłańcom, którzy dostrzegli urok tego pięknego kraju. Polacy byli obecni w wielu dziedzinach życia, a ich aktywność spotykała się z aprobatą gościnnych Kazachów. Nie inaczej było w roku 1936, kiedy to losy historii znów połączyły oba narody.
Deportacja 1936 roku. Kazachstańscy Polacy dziś
Wiedza o Polakach zamieszkujących Kazachstan jest dziś w Polsce mała, a w najlepszym razie niewystarczająca. Proces ten pogłębiał się oczywiście w latach PRL-u, ale trzeba szczerze powiedzieć, że po 1989 roku nie było w kraju żadnych szerszych akcji edukacyjnych na ten temat. Często mylone są podstawowe fakty i daty.
W styczniu 1936 r. władze ZSRR podjęły decyzję o deportacji ludności pochodzenia polskiego z terenów radzieckiej Ukrainy, głównie z okolic Winnicy i Żytomierza. Należy pamiętać, że po pokoju ryskim (1921 r.) ludność ta była traktowana jako obywatele ZSRR, co jest istotne w kontekście układu Sikorski-Majski, który mówił o „amnestii obywateli polskich”, nie obejmował natomiast Polaków mieszkających poza granicami II Rzeczpospolitej i de facto zamykał im możliwość ucieczki z „nieludzkiej ziemi” z armią gen. Andersa.
Stalinowskie represje objęły ok. 15 tys. rodzin (źródła mówią o ok. 52 tys. osób, ale do dziś trudno określić dokładną liczbę deportowanych) i odbyły się w dwóch fazach – na wiosnę (maj-czerwiec) i jesienią (wrzesień-październik). Przesiedleńców osiedlano przede wszystkim w północnej części Kazachstanu (w obwodach akmolińskim, kokczetawskim, karagandyńskim), niewielką ich część wywieziono do obwodu ałmatyńskiego na południu. „Specprzesiedleńcy” nie posiadali żadnych praw, włącznie z prawem do opuszczania miejsca osiedlenia (tzw. toczki). Nadzór nad zesłańcami przejęła bezpośrednio komendantura NKWD. Toczki były numerowane i zazwyczaj rozmieszczone z dala od linii kolejowych, w odległościach uniemożliwiających jakąkolwiek ucieczkę. W związku z brakiem materiałów budowlanych, osadnicy zmuszeni byli do budowy ziemianek lepionych z samanu – gliny mieszanej ze słomą i wypalanej na słońcu. Skrajne warunki klimatyczne, siarczyste mrozy i wiatry, oraz głód i choroby już pierwszej zimy przyczyniły się do dużej umieralności. Mimo tego, świadkowie tamtych wydarzeń wyrażali wdzięczność wobec Kazachów, którzy swoim poświęceniem i wrodzoną gościnnością pomogli w trudnych chwilach przybyszom, zwłaszcza w pierwszych latach, kiedy zimy były najcięższe.
Ustawa o specprzesiedleniu wygasła w roku 1956, kiedy rozpoczęły się lata tzw. celiny, czyli rolniczego zagospodarowania stepów północnego Kazachstanu, oraz realnej odwilży. Nie oznacza to oczywiście, że deportowani cieszyli się całkowitą swobodą. Jakiekolwiek manifestacje narodowej i religijnej przynależności były oficjalnie zabronione, olbrzymie przestrzenie na jakich żyli pozostawieni sobie zesłańcy i izolacja w pewnym skupisku sprawiły, że możliwe było w wielu przypadkach zachowanie polskiej tożsamości. Numery toczek zastąpiły z czasem swojsko brzmiące nazwy: Wiszniowka, Jasna Polana, Kalinowka, Konstantinowka, Zielony Gaj.
Dziś kazachstańska Polonia liczy ok. 60 tys. osób. Rozproszona jest głównie po wioskach północnego Kazachstanu i większych miastach: Kokszetau, Pietropawłowsku, Karagandzie, Astanie. Świadomość narodowa Polaków jest różna: najczęściej zachowała się u najstarszego pokolenia, oraz u najmłodszych, którzy dziś mają konstytucyjne możliwości do nauki języka ojczystego w szkołach i Domach Polskich. I mimo tego, że język polski w najczystszej postaci zachował się w liturgii (Polacy w domach mówią zazwyczaj po rosyjsku, bądź chachłacku), to istnieje silna potrzeba manifestowania swojej odrębności kulturowej. Niestety średnie pokolenie zdaje się być na tym planie stracone. Niemniej jednak, poprzez działalność Domów Polskiej Kultury, oraz lokalnych stowarzyszeń polonijnych istnieje nauka języka, tradycji i kultury narodowej. Dużą rolę w odradzaniu świadomości narodowej odgrywają polscy księża katoliccy, pracujący najbliżej Polonii.
Źródła zainteresowania współczesną Polską są także różne: od pragmatycznej możliwości „ucieczki do lepszego świata”, przez ludzką ciekawość, do świadomego budowania swojej tożsamości w tym wieloetnicznym kraju. Świadomie nie chciałbym tu wchodzić w kwestie związane z repatriacją Polaków ze Wschodu. Spotykając się z wieloma ludźmi, często moimi uczniami w bardzo różnym wieku, chciałem się dowiedzieć, co naprawdę kieruje ich do nauki języka i kultury narodowej. Co istotne, duża część z nich ma świadomość tego, że ojczyzną jest dla nich Kazachstan, w którym się urodzili i przeżyli swoje życie. Polska natomiast jawi się jako kraj przodków, pomost łączący ich przeszłość i teraźniejszość. Oczywiście nadzieje na wyjazd i pozostanie w Polsce ma głównie młodzież, która zdaje na studia wyższe, uczestniczy w wyjazdach do swej historycznej ojczyzny, poznaje jej tradycje i historię.
Pokazać siebie. Odradzanie korzeni
Jaka jest specyfika dzisiejszego Kazachstanu? Co go wyróżnia z krajów Azji Centralnej? Wiele rzeczy przychodzi do głowy. Przede wszystkim fakt, że Kazachstanu nie poznasz nigdy w całości. To ogromny, stepowy płaskowyż rozciągnięty między Niziną Zachodniosyberyjską, a górami Tien-szan, ponad dziewięciokrotnie większy od powierzchni Polski. Skrajnie kontynentalny klimat, oraz ogromne połacie niezaludnionej ziemi (Kazachstan liczy ok. 16 milionów mieszkańców) sprawiają, że podróże po tym skrawku Azji są wyjątkowo trudne. Tym bardziej warto poznać „wysepki na morzu stepu”, jakim były sławne miasta na trasie niegdysiejszego Szlaku Jedwabnego – Taraz i Ałmaty; tym mocniej ciągnęło mnie w stronę jeziora Bałchasz… Jeśli dodać do tego zabytki na południu kraju – przepiękny Turkiestan, cudowny Kanion Czaryński – pod względem turystycznym jest z czego wybierać.
Podróże pociągiem po tym zakątku Azji mają jakąś niezgłębioną moc. I choć za oknem krajobraz szczególnie się nie zmienia, to jest właśnie ten moment, kiedy można najlepiej poznać jadących z nami ludzi. Na ogół zaczepiają z ciekawości, rozpoczynając wielogodzinną rozmowę z przybyszem „z dalekiego zachodu”. Nigdy nie żałowałem tych rozmów: były dla mnie pouczające i za każdym razem miałem wrażenie, że poznaję kolejną cząstkę kazachskiej duszy. A dyskusja mogła być o wszystkim: o polityce, futbolu, historii, kursie euro, lub nierozwiązanej krzyżówce. Nieodłącznym elementem była biesiada, wśród stosów tłustego baraniego mięsa, wędzonej koniny, czy też zwykłej kartoszki. W takiej serdecznej atmosferze podróż mijała zdecydowanie szybciej.
Kazachstan to kraj wieloetniczny: dziś zamieszkuje go blisko 130 narodów, co jest pokłosiem deportacji z zeszłego wieku. Co ciekawe, zręczna polityka prezydenta Nazarbajewa jest daleka od rozbudzania wszelkiego rodzaju nacjonalizmów i fundamentalizmu islamskiego. Kraj jest ustawowo bezwyznaniowy, respektując wszelkie przejawy życia religijnego. Największym wyzwaniem dla dzisiejszego Kazachstanu zdaje się być wprowadzanie języka kazachskiego, jako urzędowego. Lata sowieckiej polityki, rugowanie odmienności kulturowej; wszystko to wpłynęło negatywnie na zachowanie kultury i języka kazachskiego. „Język rdzenny” jest używany przez wąską grupę mieszkańców, zazwyczaj w stepowych aułach i małych miastach. Częściej na ulicy można usłyszeć rosyjski, jako „język komunikacji narodów Kazachstanu”. Można więc zrozumieć argumentację Kazachów, którzy mają słuszne prawo, a nawet obowiązek do nauki i swobodnego posługiwania się własnym językiem we własnym kraju; należy jednak liczyć się ze zdaniem i obawami ludności rosyjskojęzycznej, która bez znajomości tegoż języka może w przyszłości czuć się dyskryminowana. Przypatrując się temu problemowi z boku, należy stwierdzić, że wszelkie niepokoje dotyczą ludzi w wieku podeszłym; młodzież szkolna natomiast ma możliwość nauki tych obu języków, co stwarza naturalne warunki do koegzystencji i zrozumienia między nacjami w przyszłości. Należy dodać, że polityka edukacyjna Kazachstanu zdaje się rozumieć wyzwania dzisiejszych czasów, kładąc nacisk na naukę języków obcych oraz wyposażając szkoły w nowoczesne pracownie komputerowe. Osobiście byłem mile zaskoczony odwiedzając sale informatyczne w wioskach, które położone są daleko w stepie.
Dziś ta euroazjatycka republika zaczyna szukać tożsamości, łącząc elementy historyczne ze współczesną kulturą. Czasy sowieckie odchodzą w niepamięć, choć w ludziach tkwi nadal tęsknota, za tym co było przed rokiem 1991. Co jest przyczyną? W wielu przypadkach wydaje się, że przemiany ekonomiczno-społeczne nie nadążają za zmianą mentalności zwykłych obywateli. Koszty tej transformacji nam Polakom są znane i po części odczuwalne nadal. Dlatego oczywistym jest, że Kazachstan boryka się także z podobnymi problemami przekształceń: bezrobociem w upadłych kołchozach, prywatyzacją wielkich zakładów przemysłowych, coraz większym rozwarstwieniem ekonomicznym społeczeństwa, migracją do miast. Częste niedostatki wsi skontrastowane są z powstającymi enklawami dostatku w kazachskich miastach.
Astana, nowa stolica jest uosobieniem nowego Kazachstanu. Dziś ścisłe centrum tej powstającej metropolii niewiele różni się od miast europejskich. Rozmach architektoniczny i włożone środki są tak ogromne, że przy projektowaniu zatrudniono największych architektów. Za kilka lat przewidziano również zadaszenie (!) sporej części miasta, za pomocą przezroczystych materiałów, przepuszczających słońce i chroniących stolicę przed mroźnymi zimami, dochodzącymi w tej części kraju do – 40 stopni Celsjusza. Pracami nad tym projektem, podobnie jak nad powstałą już „Piramidą Pokoju” zajął się światowej klasy architekt, brytyjczyk Sir Norman Foster.
W centrum miasta wybudowano wieżę-symbol „Bajterek”, który góruje nad innymi budowlami. Według starokazachskiego mitu to drzewo życia, na koronie którego każdego roku święty ptak Samouk składa złote jajo, symbolizujące Słońce. Na samą wieżę można wjechać windą i spojrzeć na panoramę nowopowstającej stolicy. Innym symbolem, umieszczonym w herbie Republiki Kazachstanu jest szanyrak – górny element jurty oznaczający jedność, dom i pokój. Wiele tych symboli odwołuje się do wizerunku dzisiejszego państwa euroazjatyckiego, gdzie kultywowanie tradycji staje się ważnym elementem odrodzenia. Kraj ten, po dziesiątkach lat sowieckiego internacjonalizmu zdaje się podnosić z kolan, dbając o tradycję i rozwój języka narodowego, nie zapominając o innych nacjach zamieszkujących te tereny. Każda z nich ma konstytucyjne możliwości, aby chronić swój kulturalny dorobek, pokazując go w ramach obchodów wszelkich świąt narodowych Republiki Kazachstanu. Jest to widoczne szczególnie w pierwszy dzień wiosny – tzw. Nauryz, kiedy pod wspólnym dachem jurty każda nacja przedstawia swoją kulturę.
Podobny wydźwięk ma Tydzień Języków Republiki Kazachstanu, czy też spotkania z okazji Dni Zgromadzenia Małych Narodów Kazachstanu, które zazwyczaj odbywają się na uniwersytetach. Na jednej scenie prezentują się narody zamieszkujące ten stepowy kraj: Kazachowie, Rosjanie, Tatarzy, Niemcy, Polacy, Ingusze, Kurdowie, Koreańczycy. Zawsze z przyjemnością uczestniczyłem w obchodach tych uroczystości, choć dla przeciętnego Europejczyka takie spotkania zazwyczaj „trącą myszką” i mogą mieć atmosferę „pokazuchy”. Mimo tego, wśród kulturowej mieszanki można poczuć się wyśmienicie. Bo przecież muzyka, taniec, strój; te wszystkie elementy składające się na tożsamość każdego jednego narodu, mają dwojaki charakter. Z jednej strony wyróżniają nas z tłumu, nakazują przynależeć do danej grupy, podkreślając jej odrębność. Z drugiej zaś strony tą właśnie odrębnością wnoszą niebagatelny wkład we wspólne dziedzictwo kulturowe. Jak więc traktować imprezy, na których można znaleźć takie bogactwo? Długo się zastanawiałem, aby znaleźć punkt odniesienia. Jak bowiem wytłumaczyć fenomen, gdzie po przeszło siedemdziesięciu latach rugowania tego co „inne”, „niesowieckie”, wyrastają tak dobitne przykłady, upiększając swoją wielobarwnością i różnorodnością współczesny Kazachstan, wpisując się w odczuwalny charakter „Europy małych ojczyzn”. Być może jest to głęboka alegoria tego, co widzę w dzisiejszym Kazachstanie, szukającym korzeni tam, gdzie każdy powinien ich szukać w swojej bogatej historii, z uszanowaniem tego, co jest między nami tak różne.
Marcin Wociór
Kultura Enter
2008/09 nr 02