Strona główna/Z przedmieść Seattle nad dachy Kazimierza. Interkulturowy milkshake Kingi Lendy

Z przedmieść Seattle nad dachy Kazimierza. Interkulturowy milkshake Kingi Lendy

W  środku Festiwalu Kultury Żydowskiej w sercu Kazimierza wpadam na zupę cebulową i tapas do Bagelmama, gdzie spotykam Kingę, dziewczynę rodem z Nowej Huty duszą z Seattle. Między jednym a drugim kęsem bajgla zaczynamy gaworzyć o pop-kulturze, wyborach prezydenckich w USA, emigracji, dwujęzyczności i grunge’owych latach 90.

Jakub Wydrzyński: Miałaś 5 lat, kiedy wyjechałaś z Polski do Stanów, wróciłaś w 2009, gdy miałaś 19 lat. Wyobraź sobie tę scenę: stoisz na ulicy i rozglądasz się. Co cię najbardziej zdziwiło?

Kinga Lenda: Oczywiście ludzie. Przede wszystkim starsi, w wieku moich dziadków. Oni się bardzo odróżniają od ludzi w Stanach. Mają wciąż to myślenie typowe dla osób, które przeżyły większość życia w PRL: lubią zwracać uwagę, wszystko o wszystkich wiedzieć, bo przyzwyczajono ich do bycia kontrolowanym i kontrolowania. Młodzież właściwie nie różniła się niczym od młodzieży w Stanach. Dziś wszyscy używają tych samych portali społecznościowych, słucha się podobnych rzeczy, otrzymuje te same informacje, zna te same filmy, technologia zglobalizowała kulturę. Ale jeśli chodzi o modę, to jest coś, co od razu przykuło moją uwagę. Bo dziewczyny w Polsce mają taki  „klasyczny” bardzo naturalny i podkreślający ich kobiecość styl ubierania. Poza tym, że są na bieżąco z nowościami, prawie każda stara się dodać coś indywidualnego do swojego wizerunku.

Jak byś opisała Twój ideał polskiej kobiety?

Wiesz, jest taka jedna klientka, która czasem nas odwiedza i ona jest dla mnie kwintesencją polskiej kobiecości. Jest w średnim wieku i przypomina mi aktorki polskie z lat 60:  piękna i elegancka, ale bez przesadnej perfekcji,  piękna „po słowiańsku”. Poza tym, jest – jak to określam „ostra na krawędziach”, czyli nie ma holllywoodzko białych zębów, pali, lubi wypić, potrafi zakląć, ale z umiarem. Elegancka, ale harda i z pazurem.

Lubisz polskie filmy z lat 60tych, Zbigniewa Cybulskiego i inne gwiazdy tamtego kina. Czy wiesz, że Cybulski był nazywany naszym Jamesem Deanem?

Nie wiedziałam tego. Myślę, że moje zauroczenie Cybulskim bierze się z tego, że widzę w nim ten typ beznadziejnie tragicznego romantyka. Sama czuję się taką beznadziejnie tragiczną romantyczką i czuję emocjonalną więź z ludźmi takimi jak Cybulski w Polsce a w USA James Dean. Kocham całą epokę lat sześćdziesiątych.

Trafiłaś do Stanów w pierwszej połowie lat 90 w sam środek kultury grunge: Seattle. Jak pamiętasz atmosferę tamtego okresu?

To był niesamowity czas dla Ameryki. Mieliśmy świetną ekonomię, kraj się bogacił, rósł w siłę, a ludzie cieszyli się życiem. Byłam wtedy dzieckiem, ale Seattle do tej pory zachowało swoją wspaniałą artystyczną atmosferę. Jest tam genialna scena muzyczna, mnóstwo dobrych wciąż powstających kapel. Gdy jest się nastolatkiem możesz się tym inspirować i czerpać z tego miejsca. Jimi Hendrix stamtąd pochodził, więc koniecznie musiałam odwiedzić jego dom, w którym jest teraz muzeum. Oczywiście to było epicentrum grunge, ale ten styl w muzyce i kulturze tamtych czasów pamiętam jako radosny, bo naprawdę taki był. To nie byli po prostu nihiliści dający w żyłę i narzekający, że świat jest straszny i nikt ich nie rozumie. Kontestowali rzeczywistość, bo taka była ich życiowa filozofia. Było w tym dużo hipisowskiej wolności, w końcu to właśnie ich rodzice należeli do generacji Flower Power, to było ich dziedzictwo. Nie chcieli dołączyć do szeregu ludzi zakładających garnitury i stających w codziennym wyścigu szczurów, więc stworzyli X Generation i dali nam dużo świetnej muzyki.

No właśnie, to był ciekawy okres. Z jednej strony prosperity, z drugiej kontestacja, długa kadencja demokratycznego prezydenta.

Tak, i to był też świetny czas na dorastanie. W latach 90. jeszcze naprawdę mogłeś być dzieckiem, gdy byłeś dzieckiem. To było w pół drogi między dzisiejszą technicyzacją życia a starymi czasami, gdy pisaliśmy zwykłe listy i bawiliśmy się na dworze z innymi dzieciakami. Tak, mieliśmy już internet, pisaliśmy pierwsze maile, ale to nie było całe nasze życie. To wszystko, co teraz jest powszednie, wtedy było jeszcze nowe. To był zdrowy balans starego z nowym. Dzisiaj dzieci nie wychodzą z domu bez komórki, i-poda, nie znają takiego dzieciństwa, jakie my mieliśmy.

Wróćmy do czasów, gdy poszłaś pierwszy raz do amerykańskiej szkoły. Jak to wyglądało? Byłaś od początku dwujęzyczna czy tylko polskojęzyczna?

W domu mówiliśmy najpierw tylko po polsku. Teraz mówimy przeważnie po angielsku, bo mój młodszy brat, który urodził się w Stanach i ma teraz 15 lat, jest właściwie amerykańskim dzieciakiem i raczej nie komunikuje się z nikim z nas po polsku. Ja dosyć płynnie przeszłam na drugi język, w dużym stopniu dzięki dobrym nauczycielom pomocniczym. W amerykańskich szkołach dzieci emigrantów mają lekcje „English As A Second Language” by dogonić językowo innych uczniów i być na bieżąco z programem. Bardzo szybko angielski stał się moim ulubionym przedmiotem, z którego byłam najlepsza w klasie.

Nie przechodziłaś etapu „Polglish”?

Nie, chociaż wielu Polaków w Stanach mówi mieszanką polskiego i amerykańskiego angielskiego i właściwie z tego etapu nie wychodzi. A są Polacy, którzy lubią dla zabawy tworzyć swoje własne odpowiedniki angielskich słów. Na przykład moja babcia, która mieszkała krótko w USA, zamiast „peaches [brzoskwinie]” mówi „piczepsy”.

Czytałaś polskie książki w USA?

Lubię książki Kapuścińskiego, czytam je po polsku. Ostatnią książka, jaką czytałam po polsku w Stanach była „Stonoga” i zabij mnie, ale nie mam pojęcia o czym to w ogóle było. Czytałam tę bajkę w ogóle nie rozumiejąc znaczenia słów. Starałam się, ale wtedy, w wieku  około 8 lat, umiałam już tylko dobrze wymówić i zaakcentować wyrazy, ale one nie układały się w żaden zrozumiały dla mnie sens. To już były nieznane mi polskie słowa. Zostało tylko brzmienie, które znałam. Do dziś nie wiem, o czym jest „Stonoga”.

Typowe pytanie do osoby dwujęzycznej: w jakim języku myślisz? I trochę mniej typowe: czy nadal wiele rzeczy łatwiej Ci wyrazić w American English?

Akurat na to pytanie jest mi zwykle najtrudniej odpowiedzieć. Nie jestem w stanie powiedzieć czy myślę w jakimś konkretnym języku. Po prostu myślę. Być może, zależnie od sytuacji, myślę w obu językach naraz. Jeśli chodzi o pisanie, angielski zawsze będzie moim preferowanym językiem ponieważ jest mi tak dobrze znany i wygodny, że czuję że mogę z łatwością bawić się w nim słowami i tworzyć coś pięknego i zabawnego. W polskim brakuje mi tej swobody. Mój polski jest jak pudełko czekoladek… Nigdy nie wiesz, co dostaniesz. A tak serio, to po roku widzę już poprawę i jestem z niej dumna. Wciąż od czasu do czasu popełniam błędy, zwłaszcza gdy muszę wybrać spośród różnych końcówek jednego wyrazu tę odpowiednią do kontekstu. Sądzę że z czasem zacznę mówić po polsku płynnie

Jak asymilowali się w USA inni Polacy, których znałaś? Zamykali się w gettach jak Jackowo czy Greenpoint czy stawali się od razu amerykańskimi partiotami?

Ja właściwie takich „jackowych” Polaków znam słabo. Kiedy myślę o polonii w USA, to widzę kościół, bo to jest właśnie takie miejsce, gdzie koncentruje się „polskie życie”. Jak  angażujesz się w polski kościół i jesteś takim „niedzielnym Polakiem” to twoje życie polega na szpanowaniu przed innymi. Zaczyna się licytowanie w stylu: „Zobacz. Ja daję tyle a tyle na kościół, jeżdżę takim autem, mam taki dom, mieszkam w takiej dzielnicy”. Moi rodzice nie przywiązywali do tego większej wagi. Chodziłam do polskiej szkółki niedzielnej, ale dość krótko, bo tam cała polonijna edukacja skupiała się wokół spraw religii, archaicznego patriotyzmu. Mam do tej pory świetnych znajomych z tego okresu, z którymi jeździliśmy na polskie letnie kolonie, ale to są ludzie innego pokolenia, w pełni zasymilowani, nie traktujący swojej polskości jak muzeum.

Mówi się często, że amerykańska polonia zawsze głosuje na Republikanów. Czy faktycznie zawsze tak to wygląda?

Moim zdaniem to za duże uproszczenie. Polacy w Stanach głosują na obie partie, a wręcz głosowanie na Republikanów, gdy jesteś imigrantem nie ma za bardzo sensu i inteligentni imigranci wybierają raczej Demokratów. Oczywiście, są tacy stereotypowi Polacy w Stanach, którzy chcą być najbardziej amerykańskimi ze wszystkich Amerykan i głosują konserwatywnie. Są też Polacy, którzy po prostu mają konserwatywne poglądy, są rasistami i homofobami, nie lubią odmienności, chcą kontroli, porządku i żeby wszystko było po staremu i oni właśnie głosują na partię republikańską. Tylko, że jeśli jesteś imigrantem w USA i popierasz Republikanów to po prostu głosujesz przeciw sobie, niezgodnie z własnym interesem. Republikanie nigdy nie lubili ludności napływowej a po 11 września ich ksenofobia jeszcze się pogłębiła. To oni chcą ograniczenia imigracji i przekonują wyborców, że „obcy” przyjdą i zabiorą ich miejsca pracy. W sytuacji kryzysu, który nadal jest widoczny w USA, takie hasła są dość nośne, ale wymierzone przeciwko każdemu imigrującemu Polakowi.

Jak rozumiem, gdybyś była w Stanach, zagłosowałabyś na Demokratów? A jak odbierasz polską scenę polityczną? Rozumiesz ją bez problemu?

Nie sympatyzuję z żadną konkretną partią w USA. Moje przekonania polityczne są połączeniem poglądów konserwatywnych i liberalnych. Po prostu sprawy związane z polityką staram się sama trzeźwo przemyśleć zamiast opierać swoje zdanie na stanowisku proponowanym przez jakieś ugrupowanie polityczne. Uważam, że polityka to gra jak każda inna. Jeśli chodzi o polską scenę polityczną to czuję, że nie stanowi ona zadowalającej reprezentacji potrzeb obywateli, zwłaszcza młodego pokolenia. Nie mam problemu ze zrozumiem tego, co dzieje się w polskiej polityce. Myślę, że jako osoba, która wróciła dwa lata temu ze Stanów, umiem patrzeć na polskie sprawy ze zdrowym dystansem. To pozwala mi myśleć o lokalnej polityce bardziej racjonalnie a mniej emocjonalnie.

Jak wygląda na co dzień demokracja w Ameryce? Czy to jest takie „zaangażowane” społeczeństwo, które widzimy na filmach: społeczeństwo aktywistów, działaczy manifestujących na ulicach miast?

Zdecydowanie tak. W USA nie przegłosujesz żadnej ustawy bez strajków i manifestacji! Ludzie wyrażają swoje zdanie i robią to głośno i masowo. Kiedyś widziałam taki marsz przeciw jakiejś ustawie i wyglądało to naprawdę groźne. Ludzie byli naprawdę wkurzeni, o mało nie doszło do zamieszek, ale w porę przyjechała policja. Jest dużo protestów, gdy wprowadzane są cięcia w budżecie. Najczęściej strajkują wtedy nauczyciele, ale to jest chyba grupa społeczna poszkodowana w prawie każdym państwie.

Powiedziałaś mi ostatnio, że nadchodzące wybory prezydenckie w Stanach to wariactwo. Czy myślisz, że Amerykanie przestali traktować politykę poważnie czy po prostu ich poglądy polityczne przybrały postać ekstremalną?

Wariactwem nazywam to, że jeszcze do niedawna nikt nie wyobrażał sobie, że Donald Trump postanowi kandydować na urząd prezydenta i że portale społecznościowe jak Twitter staną się istotne w kontaktach z wyborcami. Jeśli mam być szczera, to nie śledzę bieżących spraw w Stanach tak uważnie jakbym chciała, ale to dlatego, że czytanie doniesień z USA po prostu mnie przygnębia. Smutno mi czytać o tym, co się dzieje w kraju, który naprawdę kocham. Polityka zdecydowanie ekstremalnie się pogorszyła i widać to na przykładzie działalności wielu polityków. Po 11 września ludzie stali się o wiele bardziej drażliwi, wręcz paranoiczni,  a co za tym idzie, mniej tolerancyjni. Mimo to jestem naprawdę dumna z tego, że Amerykanie wykonali duży krok wybierając czarnoskórego prezydenta. Mam też nadzieję, że dożyję czasów, kiedy ten urząd obejmie kobieta.

Zaczęłaś studiować dziennikarstwo w Polsce. Co sądzisz o naszych mediach? Czy jakość i zróżnicowanie polskiej prasy bardzo odstaje od amerykańskiej?

Moim zdaniem polskie media są tak dobre jak media w innych krajach. Choć nie są tak globalne jak np. „The Times” czy „Post”. Niestety, jeśli chodzi o artykuły i magazyny poświęcone kulturze, to wydają mi się dość pretensjonalne. Ale jest też wiele interesujących polskich tytułów, które lubię czytać, jak „K-Mag” czy „Wysokie Obcasy”. Czasem żałuję, że tak słabo rozwija się prasa niezależna w Polsce. Chciałabym widzieć większy rozwój w polskiej prasie undergroundowej. Na przykład w Seattle mamy niezależny tygodnik „The Stranger”, który jest bardzo popularny, ma mnóstwo czytelników, a jego autorzy piszą o wszystkich lokalnych wydarzenia ale też podejmują tematy ogólnokrajowe i ogólnoświatowe. Chciałabym też móc kupować w Polsce więcej anglojęzyczych tytułów.

Myślisz, że kultura amerykańska ma duży wpływ na nasz europejski styl życia?

Wiesz, do Bagelmama przychodzą czasem ludzie zaczadzeni Ameryką, ludzie, który robią „och” i „ach”, bo przez miesiąc jedli bajgle po nowojorsku. Unikam takich konfrontacji, więc nie afiszuję się tym, że dorastałam w USA. Czasem, gdy ktoś usłyszy coś obcego w moim akcencie, to mogę wyjaśnić, że niedawno przyjechałam do Polski, ale dla mnie to nie jest „big deal”. Kocham Stany jako kraj, ale czuję się obywatelką świata. Jeśli chodzi o pop-kulturę, to mam wręcz wrażenie, że coraz częściej amerykańscy muzycy wręcz naśladują europejskie brzmienie. Posłuchaj najnowszego singla Snoop Doga – przecież to jest kawałek zrobiony w stylu europejskiej muzyki klubowej. W czasach kiedy Lady Gaga zdecydowanie zawyżyła poprzeczkę oryginalności i ekstrawagancji artyści na całym świecie mają nie lada zadanie, by wypuścić coś nowego na rynek.

Wracasz z Nowego Świata do miasta, którego początki sięgają wczesnego średniowiecza. Jakie to doświadczenie dla „amerykańskiej” dziewczyny? Niektórzy mówią, że Kraków jest bardzo konserwatywny, że to muzeum idei. Zgadzasz się z tą opinią?

Zdecydowanie widzę dwa oblicza miasta. To nawet zabawne, że zazwyczaj turyści skupiają się na przeszłości Krakowa bardziej niż jego mieszkańcy. Takie podejście przejawiają tutaj głównie turyści i ludzie zajmujący się  promowaniem Krakowa jako atrakcji turystycznej. Mimo to, młodzi ludzie zdają się bardziej zainteresowani tym, by łączyć przeszłość z teraźniejszością. Są otwarci na nowe pomysły, inaczej spędzają czas. Widać ich częściej w pubach i klubach… ale to nie znaczy, że nie dbają o tradycję i przeszłość tego miejsca. Szanuję takie podejście i myślę, że miasto powinno się rozwijać w tym kierunku. Kraków nie jest smutnym miejscem. To miasto pełne życia, śmiechu i miłości. Po prostu historii Polski i Krakowa jest złożona i nieoczywista. Trochę do tańca trochę do różańca, a przez to wyjątkowa.

Kinga Lenda, Jakub Wydrzyński