Żeby żyć
Transkrypcja reportażu radiowego Joanny Bogusławskiej „Żeby żyć”, zrealizowanego dla Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.
SYRYJCZYK: [ogląda zdjęcia] To jest noc w Damaszku. Jest taka góra w Damaszku, nazywa się Kasjum. Widzisz, jest życie, jest światło. Tak było kiedyś, przed wojną. Ludzie robią coś. Przepraszam, robili. A teraz nie zobaczysz tam światła. Jest ciemno. Od czasu do czasu jest prąd w jednej dzielnicy przez parę godzin, potem w innej. O, a to zdjęcie było w internecie niedawno. Mała dziewczynka, która myślała, że fotograf trzyma w ręku broń, a on miał tylko aparat. Wojna to trauma.
JOANNA BOGUSŁAWSKA: Ona ma przerażone oczy i ręce w górze.
SYRYJCZYK: Kiedy pierwszy raz patrzyłem na to zdjęcie, płakałem długo, bardzo długo. Przepraszam, nie mogę o tym mówić, bo to bardzo emocjonalny temat dla mnie.
SYRYJKA: [ogląda zdjęcia] To jest zabytkowy meczet. To bazar w moim mieście, w Aleppo, na który bardzo lubiłam chodzić. Aleppo to bardzo stare miasto, sprzed prawie dziewięciu [1] tysięcy lat przed Chrystusem, i teraz wszystko jest spalone, wszystko zbombardowane. Jak na to patrzę, to mi się przypomina zdjęcie, które widziałam, kiedy byłam w Polsce − jak wyglądała Warszawa po II wojnie światowej. I jak teraz oglądam Aleppo, to mi się przypomina Warszawa.
JOANNA BOGUSŁAWSKA: Wyobrażała sobie Pani coś podobnego?
SYRYJKA: Nigdy w życiu. Wyjechałam z Syrii na urlop do Polski. Byliśmy przyzwyczajeni co dwa, trzy lata do Polski na miesiąc, dwa na wakacje przyjechać. W lecie, bo tu jest chłodno latem. No i przyjechałam. W Syrii już nie było spokojnie, już zaczęły się zamieszki, ale do głowy mi nie przyszło, że zacznie się coś takiego. Przyjechałam z walizką. Prezenty miałam, nic więcej. Dokumenty, w ogóle wszystko w Syrii zostawiłam. No i zostałam, bo po miesiącu, jak tu byłam, dowiedziałam się o ataku na Aleppo.
SAMER MASRI: Jestem i Syryjczykiem, i Polakiem. Moja mama jest Polką, tato Syryjczykiem. W Polsce jestem już od szesnastu lat. Tu skończyłem studia, zrobiłem doktorat. Czuję się Polakiem. Założyłem tutaj z kolegami Fundację Wolna Syria, która ma na celu pomoc Syryjczykom. Z czasem dołączyło wielu Polaków. Początkowo wysyłaliśmy pomoc do Syrii, żeby ludzie tam mogli jakoś funkcjonować, żeby ulżyć i żeby nie byli zmuszeni do ucieczki. Na początku myśleliśmy, że konflikt nie potrwa długo. Tymczasem wojna w Syrii trwa już cztery i pół roku. Po tylu latach ludzie już nie mają nadziei, że będzie lepiej, że da się żyć, więc uciekają, masowo. Przez niemal dwa i pół roku wysyłaliśmy odzież, obuwie, materiały medyczne, na miejscu kupowaliśmy żywność, ale teraz widzimy, że większość ludzi zdecydowała się na opuszczenie kraju i nie ma co ich zatrzymywać, zmuszać, żeby pozostali na miejscu, więc tę pomoc będziemy udzielali teraz tutaj, w Polsce. Będziemy pomagali Syryjczykom, którzy tu przyjechali, w integrowaniu się. Chodzi o uchodźców, którzy już są i przede wszystkim o tych, którzy przyjadą, bo to będzie o wiele większa liczba niż dotychczas i wtedy faktycznie takie skoordynowane działania będą bardzo potrzebne.
SYRYJCZYK: Mieszkałem w Damaszku, ale moja rodzina pochodzi z małego miasta w górach, które nazywa się Malula. W Damaszku prowadziliśmy normalne życie, jak tu, w Warszawie. Nie było dużej różnicy. Codziennie chodziłem do pracy. Moja żona też pracowała. Pracowałem dla UNHCR [United Nations High Commissioner for Refugees], z migrantami i uchodźcami z Iraku, Somalii, Afganistanu. Potem z dnia na dzień wszystko się zmieniło na gorsze. Każdy dom obok naszego domu ma dziury w dachu, gdzieś zbombardowano patio, inny dom się osunął. Bomby wciąż spadają na ulice. W ostatnim miesiącu, dzięki Bogu, nikt nie zginął, ale jest wielu rannych.
SYRYJKA: [ogląda zdjęcia] Droga do mojego mieszkania – wszystko zbombardowane, wszystko jest na ziemi. A to jest obok mojej teściowej. Gruzy, i tam żyją ludzie. Ale jak oni tam żyją? Widzi pani, dzieci. Najbardziej zbombardowane są ulice obok cytadeli, gdzie biedni mieszkali. Było wszystko w porządku, a potem, jakiś miesiąc przed moim wyjazdem, zaczęły się zamieszki, bomby, wybuchy. Raz bomba wybuchła obok mnie. Trochę mnie to poruszyło. Zastanawiałam się bardzo długo, gdzie mam samochód postawić, czy tam gdzie bomba wybuchła, czy w fabryce u kolegi męża. W końcu doszłam do wniosku, że w fabryce, i pierwsza wiadomość… trafili w fabrykę. I nie mam samochodu, ani ja, ani mąż. Myślałam, że sytuacja się uspokoi. Nawet do głowy mi nie przyszło, że to trwać będzie. Strzelaniny były, było trochę niebezpiecznie, mimo wszystko nie myślałam, żeby opuścić kraj. To było niemożliwe. Moja mama jest Polką, tata Syryjczykiem. W Syrii się urodziłam, wychowałam. Tam chodziłam na uczelnię, miałam pracę, wyszłam za mąż. Tam urodziłam dwójkę dzieci. Dzieci były zadowolone. Chodziły do szkoły, nawet do prywatnych szkół. Uczyły się po arabsku, angielsku, francusku. Było bardzo dobrze.
JOANNA BOGUSŁAWSKA: A tutaj?
SYRYJKA: A tutaj, to niestety, wszystko od początku trzeba było zaczynać. Dzieci poszły do szkoły, a jednego słówka po polsku nie umiały mówić. Ale teraz już jest dużo lepiej. [do syna] Odrobiłeś lekcje?
SYN: Właśnie przeczytałem przyrodę i już zapamiętałem.
SYRYJKA: Zaraz sprawdzimy. [do córki] Odrobiłaś angielski?
CÓRKA: Tak, wszystko odrobiłam.
JOANNA BOGUSŁAWSKA: [do dzieci] Kiedy przyjechaliście do Polski, to mówiliście po polsku?
SYN: W ogóle nie mówiliśmy, nie znaliśmy słów.
CÓRKA: Wiedzieliśmy tylko, jak mówić „dzień dobry” i „do widzenia”. Tylko takie słowa znaliśmy. W pierwszym roku było bardzo trudno, ale już w następnym i trzecim było lepiej. A teraz w czwartej klasie mówimy jak Polacy.
SYN: W tamtym roku prawie miałem czerwony pasek.
SYRYJKA: Na początku najbardziej brat mi pomagał, kazał u niego zamieszkać. Koleżanki dużo mi pomagały, bardzo im dziękuję. Ciocie moje też mi bardzo dużo pomogły. Ja nawet ubrania nie miałam, jak przyjechałam, jak by nie oni… Mąż przez dwa lata bez przerwy się szykował do powrotu do Syrii. To ja go wstrzymywałam, mówiłam, że tu trzeba zostać. W końcu jakoś jego rodzice też się wydostali z Syrii, już nie mieszkają tam, i mąż trochę się uspokoił. Czasem z kolegami wychodzi, ale na początku miał dużą depresję. Bo mając pięćdziesiąt lat, zaczynać wszystko od nowa, to naprawdę jest trudno. Bardzo trudno.
SYRYJCZYK. Przyjechaliśmy tutaj na urlop. Wtedy usłyszeliśmy, że w kraju sytuacja się pogorszyła, a później, że zabierają młodych mężczyzn do wojska. Wtedy baliśmy się wrócić, a teraz jest jeszcze gorzej. Chcą mnie wziąć do wojska i teraz na pewno nie mogę wrócić.
SAMER MASRI[2]: Dwie trzecie kraju ucieka. W Syrii panuje ogromny chaos. Najbardziej wiarygodne statystyki mówią, że pół miliona osób już zginęło. To jest największa tragedia, jak może spotkać naród. Oprócz tego mamy setki tysięcy ludzi zaginionych, w więzieniach, torturowanych. Gorszej sytuacji nie można sobie wyobrazić.
SYRYJKA. Dużo mi pomagali zwykli ludzie. Fundacja Ocalenie pomogła mi najbardziej. Próbowali mi znaleźć pracę, teraz też czasami pomagają. Pomóc komuś, to nie tylko pieniądze dać. Czasem pomóc psychicznie jest ważniejsze niż materialnie. Ważne, żeby człowiek czuł się jak u siebie.
ABDULCADIR GABEIRE FARATH[3]: To nasza siedziba. To jest klasa – jak pani widzi – języka polskiego. Tu jest alfabet: B – jak bank, C – jak cena. A tutaj sala konferencyjna, na spotkania, warsztaty. Szkolenia robimy o prawach pracy, prawa pobytu i inne. Oczywiście pomagamy uchodźcom z Syrii – prowadzimy teraz dla nich kurs języka polskiego – aby oni mogli szybko zintegrować się z Polakami. Mamy doradców zawodowych, którzy pomagają. Wiemy, że sytuacja w Polsce jest inna niż w bogatszych krajach europejskich, ale widać, że uchodźcy czują się tu bezpiecznie, i to jest najważniejsze. Część z nich chce zostać tutaj, dlatego sami przychodzą do nas i proszą, żeby ich uczyć polskiego. Niektórzy przychodzą nawet codziennie, żeby szybko się nauczyć języka.
SYRYJCZYK: W Fundacji Ocalenie zacząłem się uczyć języka polskiego. W Fundacji dla Somalii bardzo fajny pan pomógł mi napisać życiorys − tak jak powinienem zrobić to w Polsce.
SAMER MASRI: Przyjmowanie uchodźców przez Polskę jest bardzo potrzebne. Przede wszystkim nie da się tego uniknąć. Dlatego trzeba podejść do sprawy w sposób świadomy. Czyli, nie czekać, aż w Polsce znajdzie się fala uchodźców nie wiadomo skąd… Nie wiadomo skąd, nie wiadomo kto to, nawet nie wiadomo, czy to faktycznie ludzie potrzebujący pomocy, czy emigranci zarobkowi. Dlatego raczej trzeba wyjść z inicjatywą − tak jak teraz, kiedy Polska zrobiła pierwszy krok. Natomiast im większej pomocy tym ludziom się udzieli, tym szybciej staną na nogi i w pełni zintegrują się z polskim społeczeństwem. Kiedy poczują się Polakami, poczują się związani z Polską, co jest ważne, nie będzie problemu, którego tak wszyscy się boją − że emigranci stanowią zagrożenie i zabierają miejsca pracy. To nieprawda.
JOANNA BOGUSŁAWSKA: Czy możemy się czuć bezpieczni?
SAMER MASRI: Zamachowcy i tak będą, niezależnie od tego, czy przyjmiemy dzieci i kobiety, które faktycznie potrzebują pomocy, czy nie. Oni się dostaną na teren Europy, oni już tu są i stanowią wielkie zagrożenie. To niebezpieczeństwo wynika stąd, że Zachód w porę nie interweniował na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza w Syrii, że na samym początku konfliktu nie zmuszono Asada, żeby przeprowadził reformy i przede wszystkim nie bombardował własnych ludzi.
SYRYJCZYK. Jestem tutaj, Polska to piękny kraj, ale marzę, żeby wrócić do własnego domu. Widzę jednak, że dramat w Syrii dzień po dniu się pogłębia. Budzę się rano i myślę, gorzej być nie może, ale kiedy posłucham tego, co mówią ludzi – wciąż mam kontakt z kolegami, którzy pozostali w Syrii – widzę, że co dzień jest gorzej.
SYRYJKA: Mąż mówi, że nie ma nic przeciwko, żeby nasze dzieci były Polakami i żyły w dwóch kulturach, w swojej i Polskiej. Ludzkość jest w końcu jest jedna, czy to Polacy, czy Syryjczycy, czy inna nacja – nie o to chodzi. Ważne, żeby być dobrym człowiekiem.
Joanna Bogusławska
Reportaż wyemitowano po raz pierwszy na antenie radiowej Trójki 23 września 2015 roku. Dla potrzeb publikacji dokonano redakcji stylistycznej i skrótów. Zdania w wypowiedzi Syryjki wyróżnione kursywą pochodzą z materiałów dźwiękowych autorki.
[1] Samer Masri – doktor ekonomii, prezes Fundacji Wolna Syria.
[2] Abdulcadir Gabeire Farath (1955−2015) – Somalijczyk i pierwszy Afrykanin, który po 1989 roku uzyskał w Polsce status uchodźcy. Historyk i działacz społeczny, współzałożyciel i prezes Fundacji dla Somalii. Zginął w zamachu terrorystycznym 21 września 2015 roku w Mogadiszu.
[3] Archeolodzy datują początek osadnictwa na tym terenie na 6000 r. p.n.e.
Pomoc przybiera różne formy. Fot. dzięki uprzejmości Fundacji Wolna Syria
Before... Damaszek widziany z góry Kasjum. Fot. Lazhar Neftien [za: Wikipedia]
Before... Panorama Aleppo. Fot. [za: Wikipedia]
Before... Ulica w dzielnicy historycznej w Aleppo. Fot. Preacher lad [za: Wikipedia]
After... Aleppo, 2014. Dziś w Syrii wszystkie miasta wyglądają podobnie. Fot. [za: Wikipedia]
After... Aleppo, listopad 2014. Fot. [za: Wikipedia]
Samer Masri, prezes Fundacji Wolna Syria. Fot. dzięki uprzejmości Fundacji Wolna Syria
Zbiórka i pakowanie, zbiórka i pakowanie... Fot. dzięki uprzejmości Fundacji Wolna Syria
Upychanie paczek przed wysyłką. Fot. dzięki uprzejmości Fundacji Wolna Syria