Strona główna/Między Euromajdanem a geopolityką

Między Euromajdanem a geopolityką

Z jednej strony mamy oddolny, pokojowy i demokratyczny w swojej naturze i istocie zryw społeczny, z drugiej opłacaną i inspirowaną przez Zachód nielegalną manifestację przeciw legalnie wybranej władzy. Tak jak prokremlowski dziennikarz może bez problemu udowodnić słuszność tezy o „zagrożeniu faszyzmem, na które Moskwa nie może pozostawać bierna”, tak i ten prozachodni – o „rosyjskim imperializmie”.

Euromajdan w Kijowie, skopiowany w innych miastach na obszarze całej Ukrainy, to drugi zryw społeczny tej skali, który wydarzył się nad Dnieprem zaledwie w ciągu jednej dekady. Od pomarańczowej rewolucji odróżnia go niemal wszystko, zaczynając od skali, struktury i organizacji, przez zewnętrzne oddziaływania i okoliczności, a na jego dynamice i celach kończąc. Inna jest wreszcie i reakcja Rosji, a w jej kontekście także zachowanie Niemiec czy Stanów Zjednoczonych. Nie oznacza to jednak, iż na fundamencie nowej rewolucji uda się automatycznie zbudować nową, prozachodnią i demokratyczną Ukrainę – bynajmniej. Ryzyko klęski nowych władz, m.in. poprzez zaangażowanie jej w spory i międzypartyjną rywalizację (poziom wewnętrzny) lub na skutek zarządzania „ryzykiem wojny” przez Kreml (poziom zewnętrzny), pozostaje realnym scenariuszem, na który nikt zdaje się nie mieć aktualnie recepty.

Interdyscyplinarne podejście vs. narracja ideologiczna

Istnieje bardzo wiele ujęć i spojrzeń na fenomen ostatniego ukraińskiego Majdanu. Zdecydowanie jednym z najciekawszych będzie to prezentowane przez dr. Igora Lyubashenko, który określa ukraińskie protesty, jako „transparentną rewolucję”, nawiązując do ruchu usieciowionego Manuela Castellsa. Wśród wielu innych, wyróżnić można też podejście Jarosława Hrycaka, który postrzega Euromajdan, jako ewoluującą drogę do realnych zmian w Ukrainie, tj. głębokich reform, które w swojej istocie będą tożsame z europejskim wyborem całego społeczeństwa, ale nie tylko. Traktuje go, jako nowy etap, kazus o przełomowym znaczeniu, mówiąc w wywiadzie udzielonym Tomaszowi Horbowskiemu z miesięcznika „Znak”: „Majdan pokazuje, że nadchodzi czas nowej polityki. To nie jest już świat, w którym elity mobilizują naród. Dzisiaj dzieje się rzecz odwrotna. Ludzie stają się wyzwaniem dla polityków i mobilizują ich do działania. To jest cała fala, która zaczęła się od rewolucji 1968 r. w Paryżu, a potem przez te wszystkie ruchy occupy i kolejne rewolucje w północnej Afryce, aż po Rosję i Turcję. Wkraczamy w nowy świat innej polityki”.

Obszerna jest też paleta wniosków, płynących z wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Dla jednych potwierdzona została realna i daleko idąca polaryzacja kraju (społeczna, polityczna, językowa, kulturowa, etniczna, ideologiczna czy historyczna). Dla innych, których jest zdecydowanie więcej, wręcz przeciwnie. Mówiąc o tej drugiej grupie nie sposób nie wspomnieć o słowach Łukasza Kołtuniaka, który stwierdził, iż: „nie ma Ukrainy prozachodniej i Ukrainy prorosyjskiej. Jest jedna Ukraina – proukraińska”.

Tu jednak dostrzegalny jest problem, leżący głęboko pod warstwą zalewających czytelników informacji prasowych, komentarzy, analiz i dywagacji dziennikarzy, naukowców, ekspertów i polityków. Jest nim ogromne pole manewru dla manipulacji i narzucania konkretnej, wysoce zideologizowanej narracji w stosunku do wydarzeń w Ukrainie. Z jednej strony, mamy bowiem oddolny, pokojowy i demokratyczny w swojej naturze i istocie zryw społeczny, z drugiej opłacaną i inspirowaną przez Zachód nielegalną manifestację przeciw legalnie wybranej władzy. Z jednej strony są zwolennicy integracji z Unią Europejską z całej Ukrainy, z drugiej skrajni nacjonaliści tylko z Ukrainy Zachodniej, którzy chcą wprowadzić faszystowską dyktaturę i ograniczyć prawa mniejszości etnicznych i językowych.

Obok tego mamy rosyjskie prowokacje, które są uzasadnionym lub – w zależności od medium czy narodowości osoby komentującej – celowym działaniem Kremla. Innymi słowy, nawet w postrzeganiu roli FR wobec sąsiada zauważalne są co najmniej dwa główne obozy czy schematy interpretacyjne. Dla jednych, raczej neutralnych lub prorosyjskich komentatorów, prowokacje są uzasadnione, gdyż państwa zachodnie robią dokładnie to samo wobec krajów, które uważają za wchodzące w granice swojej strefy wpływów. Natomiast dla innych, tych o nastawieniu antyrosyjskim, „celowość” polegać ma na działaniu na obszarze państwa ukraińskiego z premedytacją, aby rozbić jedność Ukraińców i realizować własne cele strategiczne. Na dobrą sprawę każda z narracji jest nie tylko do udowodnienia na poziomie teoretycznym (uchwycenie logicznych związków przyczynowo-skutkowych), ale może być i poparta faktograficznie, w tym informacjami prasowymi, filmami czy zdjęciami. Mówiąc wprost – obie strony mają wystarczające instrumentarium, aby z przekonaniem i wiarą w „jedyną słuszność” swojego stanowiska opisywać w bliskim sobie, emocjonalnym kontekście, wydarzenia nad Dnieprem. Tak jak prokremlowski dziennikarz może bez problemu udowodnić słuszność tezy o „zagrożeniu faszyzmem, na które Moskwa nie może pozostawać bierna”, tak i ten prozachodni – o „rosyjskim imperializmie”.

Więcej niż jeden Majdan?

Nierzadko można odnieść takie właśnie wrażenie. Mamy ich co najmniej kilka i to tylko z naszego, polskiego punktu widzenia. Wszystko zależy kogo zapyta się o zdanie. Nie ma się więc co dziwić, że w społeczeństwach czy na szczytach władzy u naszych sojuszników z NATO może być jeszcze gorzej. Polacy prezentują lepsze zrozumienie sytuacji w regionie nie bez przyczyny: jako naród znamy lepiej podłoże historyczne i obiektywnie jesteśmy blisko Ukraińców w sensie kulturowym. Mamy też większe doświadczenie z Rosjanami i ich metodami. Wielu zachodnich polityków przypomina w kontaktach z Kremlem bardziej dzieci, niż doświadczonych dyplomatów, co przekłada się przecież sprzężeniem zwrotnym na całe społeczeństwa.

Można spokojnie założyć, że Polacy w sposób intuicyjny będą w stanie lepiej, niż obywatele krajów zachodnich, ocenić podłoże nawet nieprzewidywanej wcześniej sytuacji. Jednak dzisiaj, także i w Ukrainie, oglądając skwapliwie rejestrowane przez prorosyjskich dziennikarzy z różnych państw komentarze wygłaszane przez etnicznych Rosjan lub część rosyjskojęzycznych Ukraińców, można doznać dysonansu poznawczego.

Zachodnia opinia publiczna: prodemokratyczne rozdarcie

Jak bardzo Zachód jest rozdarty? Aż tak, że przykładem dobrego artykułu w języku angielskim na temat sytuacji w Ukrainie jest zasadniczo tylko tekst Timothy’ego Snydera pt.: „Ukraine: The Haze of Propaganda” dla The New York Review of Books. Snyder jako jedyny chyba publicysta anglojęzyczny uchwycił złożoność Euromajdanu. Rewolucja rozpoczęta od wpisu na portalu społecznościowym, zainicjowana przez dziennikarza śledczego, a zarazem Muzułmanina, Mustafę Najema. Poparta przez studentów, ochraniana przez weteranów Armii Czerwonej z Afganistanu. Wsparta przez Rosjan i rosyjskojęzycznych obywateli ze Wschodu, Muzułmanów z Południa, ukraińskojęzycznych Ukraińców z całego kraju, skrajną lewicę i prawicę, Żydów, środowiska gejowskie, katolików, prawosławnych, grekokatolików, ateistów oraz gości z innych republik poradzieckich, w tym z Rosji. Wszyscy mieli dość korupcji, dość kłamstw władzy.

Jako jedyny spośród wielu dziennikarzy zachodnich zrozumiał on, że coś, co zaczęło się od sprzeciwu wobec niepodpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, miało znacznie głębsze korzenie, znacznie szersze podłoże. Już w trakcie protestów nieco na dalszy plan zeszła potrzeba bliżej nieokreślonej w czasie akcesji do Unii, a akcentować zaczęła się wewnętrzna potrzeba milionów ludzi do życia w demokratycznym państwie. Czysta potrzeba i jeden postulat: „normalność”. To daleko idąca parafraza komentarza Snydera, ale nawet w Polsce brakuje takich publikacji. Gdzie są jednak inni autorzy? Skąd wiedzę czerpać mają zachodnie społeczeństwa? Właściwie to nie da się zrozumieć istoty zachodniego dysonansu poznawczego lub niedostatku fachowców w tej konkretnej materii, bez ukazania szerokiego kontekstu rosyjskich działań w przestrzeni informacyjnej.

Rosyjska wizja wydarzeń w Ukrainie

„Faszyści”, „naziści”, „spadkobiercy Bandery”, „spadkobiercy Hitlera”, „ultranacjonaliści”, „bojówkarze”, „chuligani”, „agenci Zachodu”, „terroryści”, „dywersanci” – to tylko początek listy określeń, jakimi tytułowani są uczestnicy Euromajdanu przez rosyjską elitę dziennikarską i polityczną. Nie można też zapominać, iż większość aktywistów była szkolona przez CIA (wielu na terytorium amerykańskiej ambasady w Kijowie na wiele miesięcy przed rozpoczęciem protestów) oraz finansowana i wspierana przez Polskę i Litwę, jako lokalnych wykonawców woli Stanów Zjednoczonych. Nikt oczywiście nie stał tam za darmo – manifestacje kosztowały amerykańskich podatników 5 mld USD. Nawet wolontariusze, opatrujący rannych oficerów Berkutu w trakcie zamieszek tak naprawdę „usiłowali uśpić ich chloroformem”.

Innymi słowy, w mediach rosyjskich, szczególnie w tym jedynym spośród nich popularnym na Zachodzie, tj. stacji Russia Today (RT), dominuje manipulacja. Widać ją w doborze gości i komentatorów, a zwłaszcza „ekspertów” od Ukrainy, ale i w sposobie selekcji i przedstawiania wydarzeń, zwłaszcza w aspekcie wizualnym. Co szczególnie niebezpieczne, do urealnienia przekazu z coraz większą łatwością dają się „wykorzystywać” byli i czynni dyplomaci, politycy czy dziennikarze z państw Unii Europejskiej, ale i zza oceanu. Całymi dniami, w tle rozmów prowadzonych w studiach zarówno w Rosji, jak i USA, przez grona osób, które nigdy w Ukrainie fizycznie nie były, pokazywane są nagrania z walk w Kijowie, na których jest tylko jeden winny – agresywny tłum i jego najniebezpieczniejsi przedstawiciele, czyli wyszkoleni i opłacani przez Zachód bojówkarze ze skrajnie nacjonalistycznych ugrupowań.
A to przecież nie koniec specyficznej i emocjonalnej konstrukcji przekazu. Kamery prokremlowskich telewizji jeżdżą teraz po całej Ukrainie Wschodniej. Odwiedzają rodziny poległych na Majdanie funkcjonariuszy Berkutu. Pokazują łzy rodziców, którzy opowiadają o ostatnich rozmowach z synami: „nie rozmawialiśmy długo” – mówią jedni. „Powiedział nam, że nie rozumie, dlaczego ludzie z Zachodniej Ukrainy tak nas nienawidzą”, „że nie może się doczekać, kiedy wróci do domu”, „że tęskni i obawia się o swoje życie”. Pomiędzy zdjęcia z cmentarzy, stosów kwiatów i zniczy na grobach zostają w jednym reportażu wplecione słowa zapłakanej matki: „nagle, w trakcie rozmowy powiedział, że musi iść, bo tłum atakuje. To była ostatnia nasza rozmowa”.

Przez ostatnie dni na antenie RT pokazywane są i inne „dokumenty”. One również zaprojektowane są dla zachodniej widowni. Wywiady z pobitymi Rosjanami, opowieści o grasujących po całej Ukrainie nazistowskich bandach, zatrzymujących w nocy autokary, bijących rosyjskich pasażerów. W jednym z nich rozmowa dziennikarki z pokaźną grupą mężczyzn, których autokar został otoczony przez bandę zamaskowanych napastników. Ci ostatni, krzycząc antyrosyjskie hasła, grozili im śmiercią. – Cudem uszliśmy z życiem! – mówi jeden. Inni mu wtórują: – Ja nie mogę teraz normalnie sypiać, – Ja na samą myśl o tej nocy dostaje zimnych potów.

Co ciekawe, w tle pokazywane jest nagranie z całego zajścia, bardzo złej jakości, ewidentnie nagrane telefonem komórkowym o zmroku. Krzyki, jedni ludzie w kominiarkach, inni na kolanach z rękami na głowie. Ci pierwsi to rzekomo ultranacjonaliści nienawidzący Rosjan, ci drudzy to Bogu ducha winni mieszkańcy Krymu, jadący do Ukrainy autokarem w grupie ok. 40 mężczyzn. – Wyprowadzili nas na zewnątrz. Grozili nam. Nagle kazali nam się położyć na asfalcie – mówi jeden z nich. – Potem zaczęli nas kopać. Wszędzie. Myślałem, że to koniec. Chyba tylko rosyjski widz nie zada pytania, jakim cudem nagranie zdecydowanie wykonane przez napastników trafiło w ręce prokremlowskich dziennikarzy.

Podobny schemat widać w reportażach z Doniecka czy Charkowa. Oddziały „lokalnej samoobrony miasta” próbowały zatrzymać „podejrzaną furgonetkę”. Ta jednak zaczęła uciekać, a oni zostali zaatakowani około drugiej godziny w nocy, praktycznie w samym centrum Charkowa. Winni są oczywiście znani – to członkowie Prawego Sektora. Najpierw w ich stronę poleciały z drugiego piętra kamienicy koktajle Mołotowa – tyle widać na emitowanym w kółko nagraniu. Oni sami twierdzą, że strzelano do nich z ostrej amunicji. Z różnych stron. Przez przypadek to wszystko nagrywa „prorosyjski aktywista”, który niemal w tej samej chwili rozmawia z dziennikarzami Russia Today. Mało tego, oskarża on lokalne władze o to, iż te ukrywały fakt, że w mieście prowadzą operację ultranacjonaliści, którzy do tego zdążyli się dobrze uzbroić. Po raz kolejny – nikt nie zadaje pytań.

Zaraz po tym zmiana tonu i nowe materiały – zapłakane starsze kobiety błagają o jak najszybsze wejście rosyjskich wojsk: – Oni nas wszystkich zabiją! – krzyczą. – Dlaczego Putin tak długo zwleka, żeby nam pomóc? – Jak rosyjska armia nie wkroczy, to tu się nie będzie dało żyć – my nie znamy ukraińskiego i nigdy nie będziemy nim mówić – to wszystko oczywiście w kontekście przejęcia władzy przez „spadkobierców Bandery” w Kijowie i narracji o tym, że kto będzie posługiwał się rosyjskim tego albo zabiją, albo wygonią z kraju.

Po ogłoszeniu wyników krymskiego referendum, które mogły być zaskoczeniem jedynie dla żyjących w izolacji od świata prymitywnych plemion w Afryce lub Ameryce Południowej, zaczyna się oczywiście nowy etap. Wielopłaszczyznowe działania będą kontynuowane w oparciu o „nowe środki ciężkości” – zagrożenie dla mniejszości rosyjskiej i rosyjskojęzycznej przecież nie zniknęło, a za to pojawiają się nowe, które potwierdzają obawy Kremla o bezpieczeństwo rodaków z ukraińskim paszportem. Dość wspomnieć o liderze Prawego Sektora, Dmytro Juraszu, którego działania mogą być postrzegane już w kategorii prezentu dla rosyjskich propagandystów. Najpierw nawoływał on kaukaskich ekstremistów do ataków terrorystycznych na obszarze Rosji, później ogłosił wolę kandydowania w wyborach prezydenckich, a teraz grozi wysadzaniem rosyjskich gazociągów, jako konsekwencji dla działań Moskwy. Obok tego, premier Arsenij Jaceniuk, zadeklarował ściganie „prorosyjskich separatystów”, którym „nie pomoże nawet Rosja”.

Geopolityka: płaszczyzna informacyjna

Podejście rosyjskich mediów trudno ocenić jako fachowe czy rzetelne, o obiektywizmie i wyważeniu przekazu nie wspominając. Natomiast fakt, iż rozpoczyna się właśnie konsekwentna realizacja planu Putina – utworzenia jednej z największych na świecie agencji informacyjnych, potwierdza, że wojna o umysły światowej opinii publicznej tylko nabiera rozmachu. Nazwa budowanej właśnie struktury to Rossija Siegodnia, a na rzecz jej tworzenia zlikwidowana zostanie RIA Novosti, z której ponad 1000 dziennikarzy straci pracę. Zapewne nie godząc się lub nie spełniając kryteriów „ideologicznej dyspozycyjności” w służbie Rosji.

Podejście mediów zachodnich (oczywiście z wyjątkiem Polski czy Litwy) jest bardziej rozmyte, niewyprofilowane, mało precyzyjne. Nierzadko rozdarte interpretacyjnie, podatne na rosyjskie metody, w tym zwłaszcza na operowanie groźbą przebudzenia się radykalnego nacjonalizmu u bram Europy. Pozostaje tylko pytanie czy Zachód będzie w stanie odpowiednio na to zareagować i dostosować się do tempa wojny informacyjnej czy też wojny wizerunkowej. Jak na razie, to Moskwa narzuca jej kształt i tempo.

Euromajdan zmienił już Ukrainę. Ewidentnie procesy, które zapoczątkował, wpływają na nasz region, ale nie chodzi tu tylko o politykę Rosji – idzie tu o procesy na poziomie międzyludzkim i politycznym, o poczucie solidarności, gotowości do pomocy i możliwość liczenia na sąsiadów w trudnych chwilach. Przekłada się to też na nowe standardy rywalizacji informacyjnej, wizerunkowej i narracyjnej w skali globalnej. Na chwilę obecną pewni możemy być przede wszystkim tego, że nawet w wojnie informacyjnej będą ofiary. Uruchomiona na doraźne potrzeby machina jawnej i nachalnej „prorosyjskości”, podważa latami wypracowywany autorytet poszczególnych dziennikarzy i całych gazet czy czasopism. Utracony zostaje pracowicie budowany wizerunek „fachowej, neutralnej i kompetentnej” stacji RT, ale i wielu polityków, ekspertów czy pracowników mediów na całym świecie, w tym i w Polsce (jak portal geopolityka.org). Nie tylko Ukraina ma więc do odrobienia lekcję na własnym podwórku i nie tylko przeciw niej wymierzone jest ostrze rosyjskiej machiny propagandowej. Można się wreszcie zastanowić czy o tym stuleciu będzie się mówiło, jako o wieku informacji czy dezinformacji. Posiadanie bowiem tej pierwszej nie oznacza już nic, jeśli nie ma się umiejętności i kompetencji do jej doboru, selekcji, a przede wszystkim – rozpowszechniania.

Adam Lelonek – szef Działów Wschód i Ameryka Północna Portalu Spraw Zagranicznych, ekspert ds. Wschodu Fundacji Energia dla Europy, analityk Portalu defence24.pl, wykładowca Uczelni Techniczno-Handlowej im. Heleny Chodkowskiej.