Wojna światów
Euromajdan stał się dla dużej części mieszkańców Doniecka, Charkowa, Ługańska, Krymu zagrożeniem nie dlatego, że zmienił władze, a dlatego, że wymknął się z aparatu interpretacyjnego.
Ukraina stała się obiektem agresji ze strony Rosji. Po ulicach krymskich miast od kilku tygodni krążą żołnierze obcego państwa, ustanowiono marionetkowe przywództwo w Autonomicznej Republice Krymu, zwożone są kolejne partie sprzętu wojskowego, przeprowadzono nielegalne referendum, zaanektowano ziemię. Na rosyjsko-ukraińskiej granicy w oczekiwaniu trwa kilkaset tysięcy rosyjskich żołnierzy. We wschodnich obwodach dokonuje się zmasowana akcja prowokacyjna, mająca na celu podburzenie prorosyjskiej części ukraińskiego społeczeństwa przeciwko Kijowowi. Nie sposób uciec od myśli, że z całą mocą zostanie zrealizowany do końca plan podzielenia Ukrainy. Dzisiaj bardzo mało zależy od samych Ukraińców, a dużo od świata zachodniego.
Jak w kilka miesięcy mogło do tego dojść? Jak z państwa aspirującego do Unii Europejskiej Ukraina stała się krajem praktycznie w stanie wojny? Czy była szansa, aby tego uniknąć?
Tak, z całą pewnością. Trzeba było jednak wystarczająco wcześnie zrozumieć, że Moskwa położyła wszystkie karty na stół. Gra o Ukrainę stała się otwartym konfliktem między Zachodem a Rosją. Wojną zaplanowaną od dawna. Słowa wypowiedziane przez Władimira Putina 18 marca 2014 r. potwierdzają tę tezę. Imperium kontratakuje.
Guzik, od naciśnięcia którego rozpoczął się konflikt, został wciśnięty przez rosyjskiego przywódcę już 30 listopada 2013 roku. Z pozoru bezsensowna próba pacyfikacji dogorywającego Euromajdanu puściła w ruch maszynerię, która w tych dniach1 pozwoliła wciągnąć do Rosji Krym, a w następnych tygodniach wciągnie wszystko, na co pozwoli jej Zachód. Żadnych złudzeń – Kreml będzie dążył do pełnej realizacji swego planu, czyli restauracji porządku, który został zburzony pod koniec lat 90. Nie przypadkiem to właśnie upadek ZSRR jawi się Putinowi jako największa tragedia XX wieku. Teraz, w wieku XXI, po latach przygotowań, rosyjski przywódca będzie się starał przywrócić Rosji to, co utraciła – status Imperium.
Ostatni moment
Impulsem, który uświadomił moskiewskim władzom konieczność przygotowania się do starcia z zachodem, stała się fala kolorowych rewolucji. W oczach kremlowskich dygnitarzy jawiły się one jako sterowany przez Waszyngton zamach na pozycję Rosji na arenie międzynarodowej.
Nie przypadkiem, podczas swojego przemówienia poprzedzającego prawną aneksję Krymu, Putin wrócił do tamtych wydarzeń. W momencie ich dziania się był jednak za słaby, by zareagować. Armia nie przeżyła jeszcze renesansu sponsorowanego przez ropę i gaz, Rosjanie nie odczuli z całą mocą efektów putinowskiej stabilizacji, a maszyna propagandowa nie przygotowała społeczeństwa do roli wiernego zaplecza władz.
Teraz Rosja jest gotowa, będąc jednocześnie w tym ostatnim momencie, kiedy to stać ją na ofensywę. Odpowiednie rezerwy walutowe, zebrane dzięki rosyjskiej ropie i gazowi, pozwalają utworzyć odpowiednią poduszkę powietrzną, chroniącą przed pierwszymi, nieśmiałymi sankcjami Zachodu. Gazprom wciąż pełni rolę jednego z głównych dostawców gazu do Europy, oplata unijne stolice mackami swoich gazociągów. Licznymi inwestycjami skorumpował wiele europejskich stolic.
Problemy nadchodzą jednak z coraz bardziej niepokojącą szybkością. Postępujący rozwój technologii wydobywania gazu łupkowego, a także systematyczne wyczerpywanie się rosyjskich złóż grozi w perspektywie kilkunastu lat odcięciem Moskwie głównego źródła jej dochodów. Pogłębiające się problemy społeczne (wymieranie Rosjan, napływ imigrantów) są tykającą bombą dla rosyjskich władz. Nie bez znaczenia jest również czynnik biologiczny – Putin przekroczył próg sześćdziesięciu lat, wszedł w ostatni okres, gdy jest pełen sił i energii do poprowadzenia uderzenia. Pierwszym niezbędnym punktem do realizacji jego planu musiało się stać zdestabilizowanie Ukrainy i sprowadzenie jej do roli potulnego zakładnika Kremla. Bez Ukrainy nie ma bowiem rosyjskiego Imperium. Wielokrotnie podkreślał to jeden z głównych współczesnych stronników wielkoruskiej idei Aleksander Sołżenicyn. W swojej książce „Jak odbudować Rosję?” rosyjski laureat literackiej nagrody Nobla, pisząc o Ukrainie i Białorusi podkreślał, że: „naród nasz podzielił się na trzy odgałęzienia dopiero w wyniku straszliwego kataklizmu, jakim był najazd mongolski i polska kolonizacja”, a „powrót tych ziem do Rosji był wtedy (w XVIII w.) przez wszystkich uznawany za ponowne zjednoczenie.” Jako jeden z warunków odbudowy Wielkiej Rosji postulował więc przywrócenie do macierzy utraconych w wyniku tej tragedii ziem. Realizacja postulatu zyskała na tempie, gdy „bratnim” ziemiom zagroził kolejny kataklizm. Tym razem unijno-euroatlantycki.
Nowi bohaterowie
Cały problem polega jednak na tym, że od dłuższego czasu dla większości Ukraińców groźba kataklizmu nadciąga ze wschodu, a nie z zachodu. Rosyjskie polityczne rozgrywki z Janukowyczem, a wcześniej z Tymoszenko, niewiele znaczyły w świetle siły rodzącego się ukraińskiego narodu – jego żądań, dążeń, marzeń. Nadeszła więc pora do użycia środków najostrzejszych, czego jesteśmy świadkami obecnie.
Głównym problemem ostatniej rewolucji była jej prowizoryczność i spontaniczność. Atut oddolności i samoorganizacji stał się zarazem przyczynkiem słabości rewolucjonistów w obliczu przygotowanej na wszystko Rosji. Moskwa, która wcisnęła guzik rozpoczynający protesty, skrupulatnie dbała o to, aby doprowadzić do jak największego zaognienia sytuacji. Strzały, krew i koktajle Mołotowa w Kijowie zostały zaprzęgnięte w rosyjską machinę propagandową, która skutecznie zaczęła grać na podział kraju i utwierdzanie swojego społeczeństwa w konieczności interwencji zbrojnej na terenie Ukrainy. Rewolucyjny tłum został pokierowany według kremlowskiego scenariusza, obalił powszechnie nielubianego prezydenta i odniósł – w świetle ostatnich zdarzeń – pyrrusowe zwycięstwo.
Teraz Putin dalej spokojnie układa swój własny domek z kart, perfekcyjną konstrukcję, w której muszą zagrać wszystkie elementy. Historia zna jednak niejeden przypadek, gdy genialny strateg tworzy wspaniały, błyskotliwy plan. Nie uwzględnia jednak czynników zmiennych, ponosi go pycha. Putin rozpoczął ryzykowną operację, która może mu przynieść splendor w krótkiej perspektywie czasowej. Wraz z upływem lat dzisiejszy sukces może przerodzić się w klęskę.
Gra na podział Ukrainy spowodowała bowiem przyspieszenie procesu budowy i konsolidacji narodu ukraińskiego. Do panteonu bohaterów narodowych dołączyli nowi, współcześni. Niebiańska Sotnia i moc ofiary ludzi, którzy poświęcili swoje życie na kijowskich ulicach, dała Ukraińcom to, czego od tak dawna szukali. Punkt odniesienia w historii, nieobarczony kontrowersjami i dwuznacznością.
W dobie cyfryzacji, powszechnego dostępu do informacji trudno bowiem zatuszować fakt śmierci kilkudziesięciu obywateli, którym daleko było do radykałów. Moc obrazu we współczesnym świecie oddziałuje na wyobraźnie każdego. Patrząc na zdjęcia zabitych każdy Ukrainiec szybko orientuje się, że ofiarami kul snajperów nie stali się najęci bandyci, a inteligentni, młodzi ludzie, wykładowcy akademiccy, przedsiębiorcy, starsi pogodni mężczyźni. Ukraina zyskała nowych bohaterów i nie musi już schodzić w głąb swojej historii, kurczowo trzymać się mitów kozactwa czy UPA. Teraz to żołnierze Niebiańskiej Sotni są tymi, którzy dają wzór postawy, którzy będą służyć wzmocnieniu ducha ukraińskiego narodu. Zdanie, które – niczym mantra – powtarzane jest na Majdanie przez tysiące ludzi kładących kwiaty na bruku centralnego placu ukraińskiej stolicy brzmi: „Oby ich śmierć nie poszła na marne”. Ta tragedia jeszcze bardziej zdeterminowała i umocniła w patriotyzmie większość Ukraińców. I właśnie ta siła może stać się elementem, który zburzy putinowski domek z kart.
Dwa porządki
Rewolucja stała się kuźnią nowego narodu ukraińskiego – zdeterminowanego, odpowiedzialnego, patriotycznego, obywatelskiego. Sam proces budowania nowoczesnej ukraińskiej nacji trwa od momentu uzyskania niepodległości w 1991 roku. Jak wielu mówiło, niepodległości niespodziewanej, niewyczekiwanej. Wydarzenie to postawiło kilkudziesięciomilionowe państwo przed nowymi wyzwaniami, potrzebą budowania wspólnej tożsamości, jedności. Tymczasem Ukraina była i jest targana problemami wewnętrznymi, różnymi interpretacjami historii, sprzecznymi kierunkami rozwoju. Rzeczą charakterystyczną jest jednak to, jak ludzie z zachodniej i wschodniej Ukrainy definiują problemy, które trawią ich państwo.
W dniach, kiedy Rosja rozpoczęła swoją agresję na Krymie, wyjechałem z Kijowa na wschód kraju. Rozmawiałem ze zwykłymi Rosjanami z Sewastopola, górnikami z Doniecka, z obrońcami Lenina w Charkowie. Uderzające było to, że ich narracja odnośnie realnych problemów Ukrainy była identyczna z tą, którą prowadzili ludzie zebrani na kijowskim Majdanie. Łączyła ich ta sama niechęć do klasy politycznej, tak samo krytykowali Wiktora Janukowycza i jego otoczenie, wzdrygali się na panoszącą się korupcję i kumoterstwo. Wszyscy byli zgodni, co do błędów i wypaczeń systemu.
Te rozmowy wzmocniły moje przekonanie, że droga do dialogu między różnymi częściami kraju – tak często antagonizowanym zachodem i wschodem – wcale nie jest tak długa, jak wielu z nas się wydaje. Różnice w interpretacji historii i kierunków integracyjnych były do pokonania na drodze kompromisu i wzajemnego zrozumienia. Ukraińcy byli w stanie się ze sobą porozumieć. Rzeczą charakterystyczną było to, że I Forum Euromajdanów odbyło się w Charkowie. Większość działaczy tego zduszonego w zarodku przez ukraińskie władze ruchu było gotowych do wytężonej organicznej pracy. Postulatem podstawowym była ofensywa uczestników Euromajdanu na wschodzie kraju, gdzie aktywiści chcieli pokazać, że nie są ekstremistami, że możliwy jest kompromis. Mieli zamiar walczyć ze stereotypami i mitami, zdobyć zaufanie i przekonać, że warto wierzyć w projekt ukraińskiego państwa.
Ta wola pozostała w nich zresztą do chwili obecnej. Już po pierwszych rosyjskich prowokacjach miałem okazję rozmawiać z 28-letnim Witalijem, działaczem donieckiego Euromajdanu. Z wykształcenia historyk – skądinąd rzecz charakterystyczna – urodził się i wychował w stolicy Donbasu. Nie przeszkodziło mu to jednak zostać najprawdziwszym ukraińskim patriotą, jednocześnie otwartym na wrażliwość ludzi o odmiennych od niego poglądach. W pamięć zapadła mi jego pełna akceptacji rozmowa z 49-letnim górnikiem Jurijem, Rosjaninem urodzonym w Kirgistanie, w której przekonywał go, że nic nie grozi Leninowi, że rozumie jego podejście do historii i nie ma zamiaru mu niczego narzucać. Chce tylko, by ten go wysłuchał i zrozumiał, co ma mu do zaoferowania nowa Ukraina.
To była zaledwie jedna z wielu podobnych rozmów, które każdego dnia odbywa Witalij. Dla mnie był to najlepszy dowód na to, że dialog jest możliwy. Niestety, na drodze do porozumienia i wytężonej pracy organicznej stanęła Rosja ze swoim aparatem propagandowym. Wykorzystała to, że kijowska rewolucja wyszła poza ramy światopoglądowe wielu ludzi ze wschodnich obwodów.
Euromajdan stworzył bowiem nową jakość w ukraińskiej rzeczywistości, ustanowił nowy, rzadko spotykany do tej pory porządek ukraińskiego świata. Zebrał wszystkich aktywnych ludzi, przekonanych co do słuszności swojej postawy życiowej i pokazał, że takich jak oni jest więcej.
Jacy byli to ludzie? Najróżniejsi. Od prostych budowlańców, przez studentów, informatyków, projektantów, po biznesmenów obracających czasem wielomilionowymi fortunami. Pomagali robić herbatę, rąbać drewno, wstępowali do Samoobrony i spędzali noce na Majdanie. Stali za darmo, niezależnie od polityków. Opozycja miała być jedynie instrumentem prawnym w rękach narodu, przywództwo – z powodu braku politycznych liderów – wiódł Majdan. Ostatecznie politycy do końca roztrwonili swój kapitał, ich pierwsze kroki w ramach nowego rządu także nie rokują dobrze. Społeczeństwo jednak bacznie ich obserwuje.
To, co było siłą Majdanu okazało się kością niezgody i rzeczą, którą wykorzystali Rosjanie. Euromajdanowy porządek świata (samoorganizacja, niezależność, oddolność, bezinteresowność materialna) wymykał się wszelkim standardom, do których przywykli ludzie ze wschodnich obwodów, poddawani wieloletniemu wpływowi wpierw radzieckiej, a następnie rosyjskiej kultury i telewizji.
„Obcy” zawsze budzi strach. Jest tym „nieznanym”, „nieoczekiwanym”, niewpisującym się w schemat. Poddawany zostaje stygmatyzacji, odrzuceniu. Czasem zostaje okiełznany poprzez wpisanie go w znane szablony, umieszczenie go w jakimś miejscu w swoim porządku świata.
Takie zderzenie z obcością miało miejsce na wschodzie Ukrainy. Euromajdan stał się dla dużej części mieszkańców Doniecka, Charkowa, Ługańska, Krymu zagrożeniem nie dlatego, że zmienił władze, a dlatego, że wymknął się z aparatu interpretacyjnego. Wielokrotnie odbywałem rozmowy w tych miastach, gdzie słuchałem o fortunach zbitych przez ludzi, którzy stali za pieniądze na centralnym placu Kijowa, słyszałem o amerykańskim spisku, a także o decyzyjnej roli opozycji, która kontrolowała tłum i przejęła władze dla własnych korzyści. Majdanowcy byli stygmatyzowani jako występni moralnie, jako narkomani.
Za taką a nie inną interpretację zdarzeń i Euromajdanu na wschodzie kraju odpowiadają kontrolowane przez władze media ukraińskie i rosyjska machina propagandowa. Zderzenie z obcością było nieuchronne, kwestią otwartą pozostawało, co z niego wyniknie – symbioza, dialog czy konflikt, rozdarcie. Rosja zadbała o to, aby wygrał drugi wariant i podsunęła gotowe odpowiedzi, szablony interpretacyjne.
Bo przecież każdy protest kontrolują politycy, to oni płacą za stanie na ulicy, gdzie odbywają się alkoholowe libacje, a ludzie są tam, bo muszą lub chcą zarobić. Rzecz oczywista dla ogromnej rzeszy mieszkańców wschodu Ukrainy, dokładnie tak przecież wyglądał Antymajdan w Maryńskim Parku, który miałem okazje parę razy odwiedzić.
Tymczasem Euromajdan wyłamywał się z tego schematu – objęty całkowitą prohibicją, w przeważającej mierze polegający na indywidualnych inicjatywach, powstały z autentycznej woli i potrzeby serca. Inna rzeczywistość, inne standardy. Inny porządek świata.
To zderzenie dwóch odmiennych światów w Kijowie było tym mocniejsze, że jednych od drugich dzieliło zaledwie kilkaset metrów. Aparat propagandowy zadbał jednak o to by mentalnie, z każdym dniem, ten dystans się powiększał. Dwa odmienne porządki świata nie dostały szansy na dialog, wręcz przeciwnie – zostały postawione w kontrze, a Ukraina płaci teraz za to cenę.
Ukraińskie przejście
Kiedy przyjechałem do Ukrainy pod koniec listopada 2013 roku, nie spodziewałem się, że wszystko przyspieszy w takim tempie. Po pierwszym wyjeździe nastąpiły kolejne. Atmosfera się zmieniała, momenty przestoju i demobilizacji przeplatały się z dramatycznymi wydarzeniami i pełną mobilizacją społeczną. Nie trudno było przewidzieć, że przy bierności świata zachodniego dojdzie do tych tragicznych dni. Brak wsparcia z zewnątrz i realnego nacisku na władze musiał się skończyć masowym rozlewem krwi.
Błędem będzie jednak patrzenie na tę rewolucję tylko przez pryzmat jej pyrrusowego zwycięstwa i zakończenia utopionego we krwi. Nie istotne jest również zastąpienie jednych polityków, drugimi, równie skompromitowanymi, których przytłaczająca większość straciła na popularności już na etapie rozwoju rewolucji.
Kijowski Majdan przełomu 2013 i 2014 roku stał się dla Ukrainy przede wszystkim fenomenem społecznym, idealnie wpisał się w klasyczny turnerowski obrzęd przejścia. Ze swoim zatarciem ról społecznych, egalitaryzmem, zburzeniem hierarchii. Czas fazy liminalnej powoli dobiega końca i teraz nadchodzi czas intensywnej walki w nowym porządku życia.
Należy bowiem pamiętać, że choć Ukraińcy zwyciężyli w Kijowie, ich walka wciąż trwa. Nie przypadkiem po ucieczce Janukowycza nikt nie mówił na Majdanie o wielkim zwycięstwie, a jedynie jednym, małym kroku naprzód.
O to, aby Ukraina nie zrobiła ich więcej będzie chciała zadbać Rosja. Nie można – rzecz jasna – patrzeć na całe to kluczowe dla ukraińskiej historii wydarzenie bez kontekstu rosyjskiego. Aleksander Sołżenicyn miał rację przydając szczególną wagę Ukrainie dla całego regionu. Historia sprawiła, że to na jej ziemiach wykuwa się przyszłość tej części świata. Jej sukces, stanie się początkiem końca putinowskiej Rosji. Dlatego Moskwa wykłada dziś wszystkie karty na stół i zrobi wszystko, aby Kijów nie stał się alternatywną stolicą ruskogo mira. Europejską, zmodernizowaną, demokratyczną. To bowiem oznaczałoby kres rosyjskich ambicji o restauracji Imperium.
Tomasz Piechal – współpracownik działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, redaktor portalu Eastbook.eu. Od lat zajmuje się tematyką ukraińską, swoje badania naukowe poświęcił kwestiom politycznym i historycznym na Ukrainie. W dobie ukraińskiej rewolucji jego korespondencje publikowane były przez „Rzeczpospolitą” oraz „Dziennik Gazetę Prawną”. Na Majdanie od pierwszych dni protestu.
__________________________________________________
1 Artykuł oddany do publikacji 18.03.2014 r. [przyp. red.].