O poezji magicznej i adekwatnej
Nie wiem, czy literatura lubi przymiotniki i czy koniecznie autorzy muszą gromadzić się pod jakimiś wspólnymi nazwami. Jacek Podsiadło, spytany kiedyś do jakiego nurtu literackiego się zalicza, stwierdził, że do imprezjonistów, bo często popija w towarzystwach o różnym składzie osobowym. Tyle poeta na temat szufladkowania autorów i stylów, której to czynności namiętnie oddają się teoretycy literatury. Ten esej też dotyczy określeń – adekwatności i magiczności – ale używanych w poprzek stylów literackich i bez zważania na autorów. Zacznijmy od poezji magicznej.
Kluczowe pytanie – czym jest samo pojęcie magii? Gdy czytamy powieści z cyklu o Harrym Potterze Joanne K. Rowling lub Czarnoksiężniku z Archipelagu Ursuli le Guin, co chwila jesteśmy świadkami rzucania czarów. Bohater wymawia odpowiednią formułę lub słowo i wywołuje tym pożądaną obecność kogoś lub czegoś albo też zaczarowany przedmiot zamienia się chwilowo w coś innego. Magia taka opiera się na założeniu, iż rzeczy mają swoje prawdziwe nazwy i manipulując nimi, możemy też manipulować samym przedmiotem. Mechanizm ten nawiązuje do ontologii platońskiej, według której relacja między światem idei a światem rzeczywistym jest podobna do relacji prawdziwych przedmiotów i ich odbić w mętnym świetle. Istnieją więc prawdziwe idee (np. idealny trójkąt) i wszystkie realne trójkąty są jedynie jego niedoskonałymi odbiciami. Magia dodaje: trójkąt ma też swoją prawdziwą nazwę i manipulując nią możemy mieć wpływ na prawdziwy „idealny trójkąt” a poprzez niego — na trójkąt rzeczywisty, na którym nam zależy. Możemy go dzięki naszej magicznej wiedzy na przykład na jakiś czas zamienić w kwadrat.
O posiadaniu takiej cudownej mocy śni każde dziecko i proces dochodzenia do dorosłości jest między innymi procesem uświadamiania sobie, że nic takiego nie istnieje. Trudno zresztą wyobrazić sobie fizykę świata, w którym podobne rzeczy byłyby możliwe. Co w takim razie jest dla nas możliwe? Czy istnieje jakiś inny rodzaj magii? Moim zdaniem tak. Co prawda nie ma słów, które są prawdziwymi nazwami rzeczy, ale – skoro słowa służą do opisywania świata – możemy szukać takich powiązań zwykłych słów, które robią to najlepiej; najtrafniej opisują rzeczy, procesy, zjawiska.
W tym miejscu przypomina mi się anegdota o Michale Aniele. Kiedyś spytano go podobno, czy trudno jest rzeźbić. „Ależ to bardzo proste! – odpowiedział. – Kiedy wchodzę do kamieniołomu, od razu widzę, co się tam dzieje. I tak na przykład patrzę na skałę – a tam w środku siedzi archanioł Gabriel! Ja go tylko muszę z tego kamienia wyjąć.”
W tej wizji iluminacje geniuszu nie są tworzeniem nowego tekstu, obrazu, rzeźby, sceny filmowej, ale odsłanianiem tego co istnieje jakby przed, obok i niezależnie od autora. Można powiedzieć, że Archanioł Gabriel był w skale, także zanim Michał Anioł na nią spojrzał. Przez analogię, najwspanialsze wiersze, to te, które opisują rzeczywistość tak misternie dokładnie i „przylegająco” do samej rzeczywistości, że lepszy opis nie jest możliwy. Obcując z tego typu tekstem można mieć wrażenie, że istniał on zanim ręka autora zostawiła pierwszy znak na papierze lub nacisnęła pierwszy klawisz klawiatury.
Nie wiadomo, gdzie, w jakiej przestrzeni taki tekst znajdował się wcześniej i myśl o jego prenatalnej egzystencji może wywołać dreszcze. Ale ja, jako czytelnik, takie teksty znam i stanów takich – rzadko, ale jednak – doświadczam. To jest dla mnie poezja magiczna i to jest jedyna magia, jaka jest nam dana w prawdziwym świecie.
Teraz przejdźmy do pojęcia adekwatności poezji. Jest to przekonanie, że utwór literacki najlepiej, najtrafniej, „najbardziej przylegająco do rzeczywistości” wybrzmi – a więc stanie się magiczny – w sytuacji i w miejscu, którego dotyczy lub z którym się kojarzy. Ta zasada będzie oczywista na przykładzie. Na akademii w dowolnej jednostce edukacyjnej, mającej podnieść wśród dziatwy szkolnej poczucie dumy z własnego kraju, nie czyta się wierszy pierwszych z brzegu, ale tych opowiadających o narodzie. Patos jest już niemodny i mógłby być w obecnych czasach śmieszmy, stąd popularność na takich uroczystościach dystyngowanych i wyważonych wierszy Wisławy Szymborskiej. Tak więc, jeśli mamy uroczystość uzupełnić utworem literackim szukamy takiego, który jest adekwatny do miejsca, czasu i okazji. Nic w tym odkrywczego.
Odkrywcza jest – być może – moja propozycja, by świadomie szukać miejsc, czasów i okazji do których utwory literackie pasują i je w tym kontekście umieszczać. Taka działalność ma w sobie coś z happeningu i powinna być całkowicie bezinteresowna.
Wyobraźcie sobie, że idziecie zimą przez wielkie, socjalistyczne blokowisko. Śnieg wokoło i śnieży dalej z białego nieba. Wyobraźcie sobie, że rzecz się dzieje 20 lat temu, gdy bloki były bardziej socjalistyczne, a śniegu więcej. Docieracie zziębnięci na przystanek i obok rozkładu jazdy (mam nadzieje, że nikt go wam nie zerwał) na kartce przyczepionej do wiaty widnieje – zamiast spodziewanych ogłoszeń drobnych – taki oto tekst:
Biel biel szare wieżowce biało
nawet żółtą koparkę zawiało.
Ośnieżone zbrojenia niedoszłej budowy
udają krzaki bzu. Spychany przez wiatr
zatacza się pokasłując zziębnięty mały fiat
całkiem amarantowy.
Znikł za blokiem z nie oszklonych jeszcze cel.
Szary beton biało biało
biel.
[Przez szybę, Konstanty Puzyna, z tomu Kamyki]
Czyż nie poczulibyście, że niespodziewanie ktoś was rozumie? Że ta przestrzeń i czas da się streścić w tych kilku zdaniach? Czy nie poczulibyście się choć przez chwilę na tym przystanku wyjątkowo?
Zgoda, nie ma już takich szarych wieżowców (pokryły je nowe kolorowe tynki) wyginęły już fiaciki i zimy też nie takie jak dawniej. Ale wciąż jest nieskończenie wiele sytuacji i miejsc do których można dobrać pasujące teksty. Jeśli do danej sytuacji lub stanu będą nie tylko pasować, ale pasować idealnie, możemy je nazwać nie tylko adekwatnymi, ale też magicznymi.
Poezję adekwatną uprawiałem bardzo intensywnie w okresie studenckim i zamierzam teraz do jej uprawiania powrócić. Technologia poszła do przodu. Wszystko sobie można wygodnie w domu wydrukować i zalaminować, by sztuka dłużej przetrwała w przestrzeni publicznej. Przytoczę jeszcze kilka przykładów poezji adekwatnej i dać czytelniom szerszy pogląd na możliwe konteksty jej umieszczania.
Jako student biotechnologii miałem zajęcia z fizjologii zwierząt, w tym duży blok zajęć o odruchach warunkowych i bezwarunkowych. Stąd na drzwiach sali ćwiczeniowej zawiesiłem następujący wierszyk nieznanego pochodzenia:
Każdy palec ma koniuszek
Każdy młotek ma obuszek
Gdy obuszek na kciuk spadnie,
nie wyrażaj się nieładnie
Dopiero dużo później od prof. Jerzego Bralczyka usłyszałem, że „wyrażenie się nieładnie” zmniejsza ból, więc nie ma co się znowu zanadto w takiej sytuacji przejmować elegancją wysławiania. Albo weźmy taką krótką prozę. Czyż nie wyglądałaby pięknie, przez jakiś miesiąc zawieszona na drzwiach zakładu mikrobiologii?
RóżyczkaŻyła raz sobie mała wesoła bakteria. Nie miała ojca ani matki, żyła, ot tak wśród kolonii innych bakterii, całkiem jak dzieci na koloniach w czasie wakacji.Nosiła fartuszek w drobne różowe kropeczki , które wyglądały jak maleńki różyczki i dlatego nazywali ją Rózyczką. Rezolutna była Różyczka nad wyraz i wszyscy w królestwie ja lubili, bo krzywdy nikomu nie robiła, tylko czasami dla psoty sypała różowymi kropeczkami z fartuszka,. Nawet stary półpasiec (którego wszyscy się trochę bali) na widok Różyczki uśmiechał się i podkręcając siwą rzęskę mawiał – Cie choroba….
A rządziła w królestwie Epidemia, która nazwano Zarazą, bo gdy wpadła w złość nie znała litości i kazała podwładnym ponad siły pracować. Uważaj, żebyś nie wywołała epidemii. Oj nie wyjdzie ci to na zdrowie – przestrzegano Różyczkę, gdy podchodziła zbyt blisko pałacu królowej.
Ale Różyczka nie bała się niczego i pewnego razu podeszła pod same pałacowe okna i z całej siły sypnęła swoimi różowymi kropeczkami. A że nikt się nie pojawił, sypnęła drugi raz i trzeci. Dwoiła się i troiła, a Epidemia ciągle nie wychodziła. Aż wreszcie – ach! Otwarły się okna pałacu, powiało morowym powietrzem a w oknie sama królowa Epidemia. – Witaj Różyczka – rzekła. – Słyszałam, że wszędzie cię pełno, a to znaczy, że wykonałaś swoje zadanie. Teraz możesz już odejść spokoju.
Epidemia zamknęła okno.
I Różyczka cała i zdrowa do domu wróciła. – Cie choroba.., – zdziwił się stary Półpasiec (którego wszyscy się trochę bali)[Ludmiła Brzozowska, praca nadesłana na konkurs „Czytelnicy do piór!”, „Magazyn Gazety Wyborczej”, 24 listopada 2003.]
Można się tak bawić długo i o to chodzi – by nasze życie wzbogacić o różne migotliwe drobiazgi, czasami całkiem poważnie komentujące rzeczywistość. W 1989 roku zachwyciłem się myślą mojego przyjaciela Andrzeja Samborskiego „Żądamy powrotu do granic przyzwoitości” – i wypisałem ją wielkimi literami na wielkim odrapanym, brudnym murze przy ulicy Stasica. Czasy były takie, że właśnie zaczęliśmy wracać do tych granic i napis okazał się bardzo na czasie. Tak bardzo, że „Kurier Lubelski” zrobił w oparciu o ten napis cały fotoreportaż, a dla autora ufundował nagrodę, po którą się nie zgłosiłem. Teraz żałuję, ale wówczas uważałem, że autor powinien być anonimowy. Obecnie nie uważam tego za warunek działania.
Nie zawsze adekwatną poezją musi być wiersz przyczepiony na kartce w miejscu publicznym. Może to być specjalnie wykonany T-shirt (zrobimy go sobie za ok. 30 PLN na zamówienie z dowolnym napisem). Może być to rysunek – własny lub tak jak wiersz, cudzego autorstwa, byle odpowiednio dobrany do miejsca i czasu. Prezentowana tu idea jest też bliska koncepcji upiększania miasta „biżuterią” czyli drobnymi dziełami wykonanymi z ceramiki dla konkretnego miejsca. Więcej na ten temat na blogu autorki tego typu prac: www.nespoon.blox.pl. Zjawisko to pięknie też opisał Wojciecha Olińskiego w „Gazecie Wyborczej”.
Komentujmy więc rzeczywistość. Twórczo i adekwatnie. Na koniec chciałbym się podzielić jeszcze jednym pomysłem. Działając w Kolegium Polsko-Ukraińskim i od dawna myśląc o poezji adekwatnej, marzę o wielonarodowym rajdzie na Roztocze, którego celem byłoby nocne puszczanie balonów z pewnym wierszem, przetłumaczonym na kilka języków. Chodzi o piękny tekst Wisławy Szymborskiej pt. „Psalm”. Czyż nie oddaje on najtrafniej sensu integracji europejskiej – procesu, który prowadzi do zacierania granic w zgodzie i wzajemnym porozumieniu?
O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!
Ile to chmur nad nimi bezkarnie przepływa,
ile piasków pustynnych przesypuje się z kraju do kraju,
ile górskich kamyków stacza się w cudze włości
w wyzywających podskokach!
Czy muszę tu wymieniać ptaka za ptakiem, jak leci,
albo jak właśnie przysiada na opuszczonym szlabanie?
Niechby to nawet był wróbel – a już ma ogon ościenny,
choć dzióbek jeszcze tutejszy. W dodatku – ależ się wierci!
Z nieprzeliczonych owadów poprzestanę na mrówce,
która pomiędzy lewym a prawym butem strażnika
na pytanie: skąd dokąd – nie poczuwa się do odpowiedzi.
Och, zobaczyć dokładnie cały ten nieład naraz,
na wszystkich kontynentach!
Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu
przemyca poprzez rzekę stutysięczny listek?
Bo kto, jeśli nie mątwa zuchwale długoramienna,
narusza świętą strefę wód terytorialnych?
Czy można w ogóle mówić o jakim takim porządku,
jeżeli nawet gwiazd nie da się porozsuwać,
żeby było wiadomo, która komu świeci?
I jeszcze to naganne rozpościeranie się mgły!
I pylenie się stepu na całej przestrzeni,
jak gdyby nie był wcale w pół przecięty!
I rozleganie się głosów na usłużnych falach powietrza:
przywoływawczych pisków i znaczących bulgotów!
Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce.
Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr.
Czyż to nie jest tekst magiczny i czyż puszczony w międzynarodową przestrzeń powietrzną nie będzie w niej adekwatny?