Patriotyzm rozszczepiony
Z Jaremą Drogowskim rozmawia Aleksandra Zińczuk
W 2013 roku wystawił pan cykl obrazów Kto ty jesteś. Nawiązuje w nich pan do orła polskiego i biało-czerwonych barw. Może nie tylko w symbolu narodowym, ale też w postawach Polaków znalazł pan jakiś impuls?
Tak było w przypadku jednej z prac tego cyklu. Mam na myśli flagę amerykańską, którą ułożyłem z naszego godła. Był to osobisty komentarz do mojego dzieciństwa. Wychowałem się w Polsce, ale na amerykańskich filmach, w których ciągle widziałem powiewającą flagę. Podświadomie dałem sobie wpoić, że w Ameryce jest lepiej. Stąd potem narodził się pomysł, by z elementów polskiego godła stworzyć flagę USA. To wypowiedź o tym, że jako Polacy wciąż czujemy się młodszym bratem Amerykanów i liczymy na ich opiekę. Chcemy być taką małą cząstką Stanów Zjednoczonych, staramy się być dla nich ważni. I dlatego nasze godło przekształciłem w ich flagę. Ten cykl to moje refleksje na temat naszej historii, ubrane w formę plastyczną. Rozłożyłem naszego orła na części, żeby odtworzyć go na nowo w innym kształcie, tak jak być może na nowo powinniśmy spojrzeć na naszą historię. Cykl był więc też rodzajem refleksji nad polskim społeczeństwem.
Jakie reakcje wzbudziły te właśnie prace?
Wystawa miała miejsce w Galerii Propaganda. Nie wykluczaliśmy wielkiej draki, choć wiedziałem, że w moich obrazach nie ma niczego złego, że nie są atakiem przeciwko komukolwiek, ani tym bardziej skierowanym w nasze godło. Ostatecznie okazało się, że wystawa została świetnie przyjęta. Mimo że podzieliłem orła na dziób, skrzydła, pióra, szpony, ludzie zrozumieli przekaz, którym jest potrzeba nieustannego wysiłku, konieczność ciągłej pracy nad odtwarzaniem, kształtowaniem naszego godła (czytaj: kraju) wciąż na nowo. Na szczęście nie odebrano cyklu jako próby zbezczeszczenia symbolu narodowego.
Czym dla pana jest patriotyzm?
Nie mogę odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, ponieważ patriotyzm ma wiele twarzy. Dziś to pojęcie jest bardzo rozszczepione. Nie chodzi tylko o to, że należy bronić swojego kraju, swojego kawałka ziemi lub swojego boiska. Moim zdaniem objawia się w błahych na pozór drobiazgach, kiedy na przykład ktoś wywiesza flagę w oknie. Albo kiedy promuje polską kulturę.
Rozmawia pan o tym ze swoimi studentami?
Mam wykłady na dwóch uczelniach. Na jednej zajmuję się formą, na drugiej edukacją kulturalną, wtedy dużo więcej rozmawiam o tego typu zagadnieniach. Jednak nie narzucam studentom tematów. Raczej jestem ciekawy, co ich interesuje. Proponuję na tyle szerokie tematy, żeby student sam doszedł do tego, o czym chce rozmawiać. Chodzi o to, by szarpnąć za wewnętrzną strunę, poruszyć. Oczywiście na uczelni wciąż rozmawia się o wartościach. A rozpatrując kondycję polskiego społeczeństwa, trudno pominąć kwestię patriotyzmu.
W pana pracach powraca wątek wolności w wielowymiarowym znaczeniu. Na przykład wideoinstalacja Przestrzeń otwarta − przestrzeń zamknięta o tym traktuje.
W przypadku tej pracy grafika i film opierały się na squashu. Tę grę, podobną do tenisa, wymyślili brytyjscy więźniowie, przechadzając się po spacerniaku. Dziś ludzie słono płacą za wejściówkę na boisko do gry w squasha, nie zdając sobie sprawy, że wchodzą w przestrzeń określoną kiedyś przez więźniów. Ta historia pokazuje, jak człowiek w zamknięciu potrafi wyjść poza ramy ograniczające wolność. Możemy stać się wolni poprzez sport lub muzykę. Człowiek ma potrzebę wolności. Nie chodzi tylko o uwięzienie fizyczne, ale czysto mentalne. Żyjąc na co dzień normalnie, możemy czuć się zniewoleni. Tylko od naszej świadomości zależy, czy uda nam się wydostać się z tego więzienia. Być wolnym to znaczy myśleć po swojemu.
A jak się ma do tego nieskrępowana wyobraźnia?
Wyobraźnia ma duże znaczenie. Nie wiem tylko, czy nazwałbym to wyobraźnią, czy świadomością. Projekt Przestrzeń otwarta − przestrzeń zamknięta mówi o możliwościach ludzkiego umysłu, o tym, jak daleko możemy zajść, gdzie tak naprawdę kończy się umysł, a zaczyna ciało, gdzie kończy się wyobraźnia, świadomość, możliwości. Czy one w ogóle gdzieś się kończą…
Skoro mówimy o kresie możliwości, jednak zadam standardowe pytanie: czy istnieją granice w sztuce, a jeśli tak, kto ma prawo je wyznaczać?
Myślę, że są takie granice. Wyznacza je przede wszystkim dobry smak oraz sumienie. Dla przykładu powiem, że sam wymyśliłem projekt, którego nigdy nie zrealizowałem, gdyż w pewnym momencie okazało się, że mógłby przynieść negatywne społeczne skutki. Mimo że bardzo długo pracowałem nad tym projektem i uważam, że jest bardzo ciekawy, w momencie realizacji zdałem sobie sprawę, że mógłbym kogoś skrzywdzić, dlatego zaniechałem działania. W przeciwnym razie mogłoby wydarzyć się coś niebezpiecznego.
Każdy rozumie sztukę na swój sposób. Dla mnie jest ona narzędziem poprawiania świata i rzeczywistości, albo jego komentowania, ale nie niszcząc. Tu widzę granice, których nie należy przekraczać. Poza tymi aspektami sztuka nie ma innych granic. Z jednej strony, nie kończy się na pracach wystawianych w galeriach ani na tym, co fizycznie znajduje się na płótnie. Klonowanie owcy też jest twórczością, mimo że jest kontrowersyjne. Granice wyznacza własne sumienie i to można postrzegać jako ramy sztuki. Sztuka jest we wszystkim. Sztuką jest architektura, dobrze przyrządzony posiłek, ciekawa rozmowa. Zawsze kiedy próbowałem zamknąć sztukę w wygodnym obszarze, wymykała się mojemu ograniczeniu.
Zdradzi pan więcej na temat zaniechanego przedsięwzięcia?
Temat był międzynarodowy i polityczny, dotyczył Bliskiego Wschodu. Resztę zatrzymam na razie dla siebie.
W Polsce dużo ostatnio mówi się o roli i skutkach polityki pamięci. W lipcu obchodziliśmy 72. rocznicę zbrodni na Wołyniu i w dawnej Galicji Wschodniej. Wojciech Smarzowski kręci film na ten temat. Wcześniej z kolei Ida i Pokłosie wpisały się w tematykę rozliczeniową, w analizę naszych narodowych postaw szczególnie wobec Żydów. Co pan myśli o popularyzowaniu historii w ten sposób?
Historię Polski znam ze szkoły. Znam ją tak, jak mnie jej nauczono. W pewnym sensie nauczono mnie mitu, choć oczywiście opartego na faktach. To również dlatego postanowiłem polskiego orła rozłożyć na kawałki. Podzieliłem go na części, żeby zbudować go na nowo.
A jeśli chodzi o Holocaust − to tematem, z którego wielu artystów nieustannie czerpie. Do wyjątkowo trudnych zagadnień trzeba mieć jednak dystans i podchodzić do nich z rozwagą, gdyż mieszają się w nich wątki, a sytuacje są niejednoznaczne. O Holocauście można mówić na wiele sposobów. Niektórzy artyści w swojej twórczości ograniczają się tylko do jednego aspektu. Holocaust jest w pewnym stopniu tematem klasycznym w Polsce. Pani pytanie pokazuje, że taka percepcja może stanowić klucz, którym się posługujemy − niemal jak w malarstwie podejście do martwej natury lub pejzażu. Tak się składa, że chodzi mi po głowie podobny projekt. Może kiedyś zabiorę głos w tej sprawie. Temat Holocaustu uważam za tak przerobiony, że nie interesuje mnie podejście twórcze polegające na biczowaniu się − i nieważne, czy chodzi o Polskę, czy Żydów. W samej Polsce i polskiej historii wydarzyło się też wiele innych rzeczy, o których warto mówić, a my cały czas próbujemy się tylko rozliczać. Stale powracamy do zadawnionych urazów i zastanawiamy się, co zrobiliśmy nie tak. To jest według mnie biczowanie się.
Gdzie pan znajduje inspiracje?
Nie miałem nigdy jednego mistrza. Nie zawsze inspirują mnie artyści, czasem są to odkrycia naukowe. Z ostatnich mógłbym wymienić Francisa Alysa, który był niedawno w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, oraz Theo Jansena, który robi niezwykłe skomplikowane machiny, chodzące potwory. Niesamowity jest Stephen Hawking! Jakież on zadaje pociągające pytania w swojej Krótkiej historii czasu. Przy czym to jest bardziej dzieło filozoficzne niż naukowe. Hawking podważa ugruntowane prawa fizyki. Samo takie podejście do świata jest dla mnie inspirujące. Staram się tak samo patrzeć.
Realizuje się pan także bezpośrednio w przestrzeni miejskiej − mam na myśli projekt Pan Jarema. Street art jest nam w Kulturze Enter bliski.
Miałem epizod z twórczością na ulicy. Szukałem przestrzeni dla siebie. Wtedy ważne było to, że działałem bez pozwolenia. Naklejałem prace w centrum Warszawy w nocy i uciekałem przed policją. Aspekt ucieczki był dla mnie dodatkowo intrygujący. To wyzwalało osobiste ustosunkowanie się do przestrzeni. Z jednej strony bardzo lubię sztukę miejską i uważam, że powinno być jej znacznie więcej w przestrzeni publicznej. Z drugiej jednak zauważam, że obecnie myśli się o streetarcie tylko w kategorii obrazów. Natomiast sztuka powinna szukać różnych środków wyrazu. Street art to nie tylko mural, który zrobił się ostatnio w Polsce bardzo popularny i powoli − przez to, że włączono go w procedury zamówień publicznych − staje się coraz bardziej ugrzecznioną formą sztuki. Wolałbym, żeby sztuka miejska wchodziła w dialog z codziennością. Żeby mural stał się w głębszym sensie fragmentem naszego życia. Żeby ludzie, idąc do pracy, mogli zetknąć się z prawdziwa sztuką.
Pana wizja bycia artystą?
Nie mieć misji. Może wynikać to z nieśmiałości. Zawsze staram się przede wszystkim coś przekazać i wyciągnąć od innych coś dobrego. Czasami mam tak, że po prostu się budzę, przychodzi mi do głowy jakiś pomysł i nie mam wyjścia, muszę go zrealizować.
Taka wewnętrzna potrzeba…
…co spać nie daje i męczy.
Dziękujemy Jaremie Drogowskiemu oraz zespołowi Galerii Propaganda za udostępnienie fotografii.
Rozmowa miała miejsce 5 sierpnia 2015 roku.
Materiały wideo
Jarema Drogowski, praca z cyklu "Kto ty jesteś", 2013
Jarema Drogowski, praca z cyklu "Kto ty jesteś", 2013
Jarema Drogowski w pracowni, 2013. Fot. Jacek Sosnowski (dzięki uprzejmości Galerii Propaganda)