Life, czyli życie
Samotność jest wyborem, a osamotnienie wyrokiem
Wojciech Kuczok
28 sierpnia 1944 roku w amerykańskim tygodniku „Life” [w linku pełna treść numeru z 28 sierpnia 1944] znalazły się aż trzy teksty o Polsce: fotorelacja z Lublina, „z masowego pogrzebu ofiar Holocaustu” (faktycznie był to pogrzeb 300 więźniów lubelskiego zamku: polskich żołnierzy ruchu oporu, zakładników oraz Żydów rozstrzelanych przez wycofujących się Niemców), artykuł Jana Karskiego, Poland [tłumaczenie] oraz analiza sytuacji politycznej autorstwa Raymonda Leslie Buella, Will Poland be free? [tłumaczenie]. To dużo, nawet bardzo dużo, zważywszy na fakt, że wcześniej Polska pojawiła się na łamach magazynu tylko we wrześniu i październiku 1939 roku (4 artykuły) i potem raz w 1940 roku w reportażu o polskich marynarzach walczących u boku Anglików.
W latach 40. XX wieku „Life” to nie była pierwsza z brzegu gazeta. Wręcz przeciwnie, był to wzorzec z Sèvres dla amerykańskiej klasy średniej. Wykładnia opinii i postaw dla ludzi z aspiracjami, podręcznik podpowiadający, jak żyć i co wiedzieć, żeby nie wyjść na prostaka. Jak jeść makaron, jak z arbuza przygotować drinki na wieczorne party, w co się ubrać do sklepu, a w co do pracy, w której firmie wykupić ubezpieczenie na życie i które papierosy są najzdrowsze – w epoce przedtelewizyjnej „Life” wyznaczał standardy wiedzy o społeczeństwie, kulturze i polityce. To dlatego spomiędzy uśmiechniętych twarzy idealnych gospodyń domowych z reklam na stronach magazynu – od czasu do czasu wyzierają zmęczone oczy żołnierzy na froncie lub smutne spojrzenia dzieci dotkniętych wojną lub innym globalnym nieszczęściem. Jeśli o czymś nie napisano na łamach magazynu, to znaczy, że tego nie było. Przynajmniej dla Amerykanów.
W sierpniu 1944 roku w kilku kolejnych numerach szczegółowo informowano o powstaniu w… Paryżu. Zapewne każdy czytelnik magazynu „Life” czuł się wtedy trochę paryżaninem. Wyzwolenie Paryża było ważne dla świata.
Kiedy 26 sierpnia 1944 roku, w słoneczny piątek alianci defilowali przed tłumem rozradowanych Francuzów na tle niedraśniętego Łuku Triumfalnego, w Warszawie trwał 26. dzień okrutnych zmagań. Starówka, Śródmieście, Mokotów – wszędzie trwały walki. Dzień wcześniej stało się jasne, że Starego Miasta nie da się utrzymać, rozpoczęto więc ewakuację Komendy Głównej AK oraz rannych i cywilów kanałami do Śródmieścia.
Dwa dni później, w poniedziałek 28 sierpnia 1944 roku niemiecki pułk szturmowy (1500 żołnierzy) zdobywa Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych (PWPW), bronioną przez okołu stu powstańców od 2 sierpnia 1944 roku. Niemcy rozstrzeliwują na miejscu wziętych do niewoli żołnierz AK, w tym 30 rannych oraz personel medyczny z prowizorycznego szpitala zorganizowanego w piwnicach budynku. Ludność cywilną, chroniącą się w PWPW, odprowadzają do zakładów garbarskich Pfeiffera przy ul. Okopowej na Woli, gdzie ginęli cywile. Toczą się walki o katedrę św. Jana na Starym Mieście (historyczny kościół zostanie całkowicie zniszczony), trwa silny ostrzał ulic Marszałkowskiej, Świętokrzyskiej, Sienkiewicza, Jasnej, Towarowej. Na Mokotowie powstańcy przebijają się w kierunku Łazienek. Na Sadybie Niemcy nacierają od strony Wilanowa. Brakuje wody, środków opatrunkowych, środków znieczulających. Poza nadzieją, brakuje wszystkiego, co jest niezbędne do życia.
Tego samego dnia „Life” promuje na okładce spodnie do kolan dla kobiet. Sytuacja w Warszawie musi być naprawdę poważna, skoro pomiędzy reklamami przesuwanych okien, biżuterii, kapeluszy, biustonoszy, whisky i inny produktów umilających życie znalazło się miejsce dla artykułu Jana Karskiego. Redaktorzy postarali się przybliżyć swoim czytelnikom „kraj daleki, o którym niewiele wiemy”. Przyłożyli się do pracy. Tekst jest bogato ilustrowany rysunkami i mapami wprowadzającymi w polską historię.
Kiedy się porówna ten sam dzień, 28 sierpnia 1944 roku, w Nowym Jorku, Paryżu i Warszawie to skóra cierpnie, a tekst Karskiego nabiera wstrząsającej wymowy. Pozornie artykuł jest o niczym, ale w istocie jest rozpaczliwą próbą zainteresowania sytuacją w Polsce. Karski stara się udowodnić, że jesteśmy tacy sami jak Amerykanie i dlatego zasługujemy na ich współczucie i pomoc. Tak samo kochamy kwiaty i muzykę, jesteśmy dzielni, miłujemy wolność i mamy bogatą historię. Z jednej strony utrwala – w dobrej wierze – do dziś pokutujący stereotyp o Polsce chłopskiej, ale z drugiej próbuje wytłumaczyć pragmatycznym czytelnikom magazynu, dlaczego jesteśmy skłonni oddać życie w imię wolności. Liczy na zrozumienie, bo to zrozumienie może się przełożyć na chęć pomocy. Młody oficer łącznikowy polskiego rządu na emigracji robi, co może, ale nie ma szans wobec hitu, którym były krótkie spodnie dla pań, świetne na piesze wycieczki.
Wojna dobrze się sprzedaje (i dobrze sprzedaje produkty), pod warunkiem że śniadania lub obiadu z gazetą nie zepsują zbyt drastyczne zdjęcia. „Life” ma chlubną kartę w próbach zainteresowania czytelników okrucieństwem wojen. To na zlecenie tego magazynu pracowali najsłynniejsi wojenni fotografowie, w tym Robert Capa. Niestety, walki w Warszawie toczyły się zbyt daleko od strefy zainteresowań redaktorów i ich fotografów.
Powstanie warszawskie – według średniej statystycznej co pół minuty ginęła jedna osoba − dogorywało przy całkowitej obojętności świata. I zrewanżowaliśmy się taką samą obojętnością wobec kolejnych masakr: w Kambodży, Rwandzie, Srebrenicy − lista jest długa i ciągle otwarta. Nie łudźmy się, tylko imperia mają patent na zainteresowanie, nas powinna kształtować przede wszystkim „krzepiąca wiedza, że jesteśmy sami”. Tak jak teraz właściwie sami borykają się z regularną wojną w Donbasie Ukraińcy. W sierpniu 2014 roku, równo siedemdziesiąt lat po powstaniu warszawskim, w pobliżu Iłowajska wojska separatystów otoczyły bataliony ukraińskich ochotników. Co się potem wydarzyło, wciąż trudno ustalić. Krewni zabitych i zaginionych, szukając ciał lub swoich bliskich, natrafiają na mur milczenia; nie wszystko jest w tej historii jasne [do tematu powrócimy w kolejnym numerze]. Skala ofiar powstania warszawskiego i iłowajskiego kotła jest oczywiście nieporównywalna, ale i tu, i tu ginęli osamotnieni ludzie. Co ja robiłam w sierpniu 2014 roku? Spędzałam cudowne wakacje nad jeziorem − hitem lata były kolorowe przeciwsłoneczne kapelusze.
Barbara Odnous
Life znaczy życie. Kiedy w słoneczny poniedziałek 28 sierpnia 1944 Amerykanie czytali artykuł Jana Karskiego, w Warszawie średnio co pół minuty traciła życie jedna osoba. Fot. [za: Wikipedia]
Amerykanie w Paryżu, 25 sierpnia 1944. Fot. [za: Wikipedia]
Paryż, 26 sierpnia 1944. Fot. Jack Downey [za: Wikipedia]
Paryż, 26 sierpnia 1944. Fot. kpt. E. G. Malindine [za: Wikipedia]
Warszawa, sierpień 1944 - ludność Woli opuszcza dzielnicę. Fot. Bundesarchive [za: Wikipedia]
Warszawa, 28 sierpnia 1944 - ostrzał gmachu Prudentialu. Fot. Eugeniusz Haneman [za: Wikipedia]
Warszawa, wrzesień 1944 - niemieckie natarcie na ul. Focha (ob. Moliera). Fot. Schremmer [za: Wikipedia]
Warszawa, 1944, ul. Marszałkowska. Fot. Chruściel [za: Wikipedia]